ONE
Mordo i Amber stanęli obok siebie, patrząc jak Stephen rozglądał się po pomieszczeniu. Wyglądał na zdezorientowanego, wodząc wzrokiem po dosłownie każdym przedmiocie w pokoju. Dwoje uczniów zbliżyło się do niego, rozbierając go z płaszczu i zabierając jego bagaż.
— Dziękuję. — Wyjąkał, wpatrując się w mężczyznę na krześle, zanim obdarzył wzrokiem kobietę, która podała mu filiżankę i napełniła ją do połowy herbatą. — Oh, tobie też dziękuję.
Mężczyzna, który jeszcze przed chwilą czytał księgę wstał, włożył ją pod ramię i zrobił kilka kroków na przód.
— Dziękuję za spotkanie... — Stephen nie dokończył zdania i na jego twarz wpłynęło zdezorientowanie.
— Nie ma za co. — Powiedziała kobieta stojąca naprzeciwko i posłała do niego uśmiech, jeszcze bardziej go dziwiąc.
Stephen odwrócił się do tyłu, posyłając Amber i Mordo pytające spojrzenie, a oni tylko pochylili głowę w odpowiedzi. — Starożytna.
— Dziekuję mistrzu Hamirze. — Powiedziała, kiedy mężczyzna wyszedł. — Panie Strange. — Wprowadziła, biorąc głęboki wdech.
Stephen zamrugał powiekami z lekkim, lecz wyczuwalnym lekceważeniem w głosie, poprawiając ją.
— Doktorze, tak właściwie. — Uniósł filiżankę do spierzchniętych ust, ciesząc się ciepłem i wilgocią, które wręcz uleczyły jego zdarte gardło.
— Hm, chyba już nie. Czy nie dlatego tutaj jesteś? Przeszedłeś wiele operacji. Siedem, prawda? — Zapytała z beztroską w głosie, odchodząc, aby przygotować jeszcze trzy filiżanki herbaty.
— Tak. — mruknął niezręcznie i po chwili dodał — Bardzo dobra herbata. — W jego głosie można było usłyszeć nutę niepewności. Posłał jej spojrzenie spod przymróżonych powiek i dokładnie obserował jej ruchy. Jeszcze raz spojrzał na dwójkę za nim, którzy stali w milczeniu, dość rozbawieni jego zażenowaniem.
— Czy to prawda, że uzdowiłaś człowieka? Pangborn, pamiętasz? Sparaliżowany mężczyzna?
— W pewnym sensie. — powiedziała Starożytna, nie podnosząc wzroku z nad filiżanek.
— Pomogłaś mu znowu wstać na nogi? Pójść?
— Owszem. — odpowiedziała krótko i pokiwała głową, aby potwierdzić to, co powiedziała wcześniej.
— Jak udało ci się scalić całkowite uszkodzenie rdzenia kręgowego C7-C8? — zapytał nagle ożywiony Stephen, zbliżając się do niej wielkimi krokami. Tak bardzo chciał wrócić do szpitala, tak bardzo chciał odzyskać sprawność w rękach.
— Nie scaliłam tego. — Odparła, powoli i delikatnie mieszając herbatę. — Nie mógł chodzić. Przekonałam go, że może.
— Chyba nie sugerujesz, że to była psychosomatyka? — zapytał, trochę zaniepokojony nawet samą wzmianką o tym.
— Kiedy łączysz zerwane nerwy, tym kto je wyleczy jesteś ty, czy organizm? — odpowiedziała pytaniem, nieprzerwanie mieszając.
— Organizm. Komórki. — Powiedział od razu, pewny odpowiedzi, która przecież na codzień była niezbędna w jego zawodzie.
— A komórki zaprogramowane są w taki sposób, aby łączyły się ze sobą w charakterystyczny sposób? — Starożytna stuknęła łyżeczką o brzeg filiżanki.
— Oczywiście.
— Co, jeśli powiem ci, że mogę namówić twoje ciało do regeneracji? —
Starożytna poddała mu pomysł, łyżeczką robiąc okręgi wewnątrz kubka.
Stephen podszedł krok bliżej, odkładając swoją herbatę na
— Czy ty mówisz o regeneracji komórek? To przecież najnowocześniejsza metoda, jeszcze nawet nie stosowana! — Poszedł za nią, gdy Starożytna podeszła do Mordo i Amber, podając im filiżanki herbaty z ciepłym uśmiechem na twarzy. —Dlatego pracujesz tutaj bez rady lekarskiej? Mam na myśl, jak eksperymentalne jest twoje leczenie?
Odwróciła się do niego, niemal przechylając głowę.
— Dosyć eksperymentalne.
— O boże, chcesz powiedzieć, że odkryłaś sposób na przeprogramowanie komórek nerwowych, aby były zdolne do samoleczenia? — powiedział podniesionym głosem, pełnym podniecenia.
— Nie, Panie Strange. Wiem jak uleczyć ducha, aby to on uleczył ciało.— powiedziała, a w pokoju zapanowała cisza. Stephen otworzył szerzej oczy, przecież jej odpowiedź była bez żadnego sensu.
— Dusza? Dusza lecząca ciało? — mruknął w zdezorientowaniu. Nie wierzył w to, co przed chwilą powiedział, dla niego były to kompletne bzdury, ale nie powiedział tego na głos.
Starożytna skinęła szybko głową, upiła łyk ciepłej herbaty i odeszła od mężczyzny kilka kroków.
— No tak, jasne, ale jak to zrobimy? Od czego w ogóle zaczniemy? To leczenie.— Mruknął i pokręcił głową. Starożytna odwróciła się i podniosła książkę, po czym otworzyła ją na określonej stronie, pokazując mu ją. Stephen spojrzał na nią, a potem na Starożytną.
— Nie podoba ci się ta mapa? — zapytała i spojrzała się na niego z uśmiechem.
— Nie no, jest boska. Już ją gdzieś widziałem. A tak, w sklepie z pamiątkami. — Rzucił i posłał jej obojętne spojrzenie.
Jej uśmiech stał się większy. Podeszła do niegoi przewróciła książkę na inną stronę.
— Oh, akpuntura, świetnie. — wymamrotał.
Amber przechyliła głowę z uniesionymi brwiami, a jej oczy lśniły z ciekawości. Zauważyła takie drobnostki na jego twarzy, jak przykład moment, kiedy poruszył nosem z się z irytacją lub jak jego oczy błądziły po kartce papieru ze skupieniem.
— A to? — Starożytna ponownie przewróciła stronę i wskazakała palcem zdjęcie.
— Pokazujesz mi rezonans magnetyczny? Naprawdę? — Mruknął z dziwną pogardą i przetarł oczy ze złością.
— Każda z tych map została sporządzona przez kogoś, kto widział częściowo, ale nie całość. — Starożytna odłożyła książkę i splotła palce obu dłoni.
— Wydałem ostatniego dolara na dotarcie tutaj, a ty mówisz mi o uzdrawianiu przez wiarę? — Warknął szorstko odwracając sie do okna
— Jesteś człowiekiem patrzącym na świat przez dziurkę od klucza. Całe życie spędziłeś na próbowaniu poszerzania tej dziurki, aby zobaczyć więcej, dowiedzieć się więcej. A teraz, kiedy słyszysz, że może być poszerzona w sposób, którego nie możesz sobie wyobrazić, odrzucasz tą szansę? — zapytała Starożytna, przechylając głowę.
— Nie, odrzucam ją, bo nie wierzę w bajki o czarach, jakiejś energii czy mocy wiary. Nie ma takiego czegoś jak dusza! — Syknął wściekle. — Jesteśmy stworzeni z materii i niczego więcej! Każdy z nas jest tylko kolejną drobną, chwilową plamą we wszechświecie!
— Zdecydowanie nie doceniasz siebie.
— Oh, myślisz, że mnie przejrzałaś? Wyprowadzę się cię z błędu, nie zrobiłaś tego. — Stephen kipiał ze złości, robiąc szerokie kroki w jej stronę. — To ja przejrzałem ciebie!
Szturchnął ją palcem w ramię, a ona zwinnie złapała go za rękę i precyzyjnie uderzyła dłonią w pierś. Jego ciało, fizyczne ciało, jakby w zwolnionym tempie opadło na ziemię. Z kolei jego duch pozostał w przestrzeni, powoli unosząc się w górę. Stephen w niemal panicznym przerażeniu zmieszanym z zdezorientowaniem wpatrywał się z szeroko otworzonymi oczami na swoje ciało, które upadło na podłogę.
Wpatrując się na swoje dłonie, Stephen wstrzymał oddech. Amber podeszła do niego, kładąc dłoń na plecach i ramieniu. Starożytna podniosła dłoń i zacisnęła pięść, przyciagąjąc ją do swojej klatki piersiowej, przywracając formę astralną mężczyzny z powrotem do ciała.
Sapnął głośno, próbując złapać wyparty oddech, gdy Amber popchnęła go delikatnie, pomagając mu stanąć chwiejnie na nogach.
— Co ty... Co ty mi zrobiłaś?! — wykrzyknął, co wymagało od niego dużego wysiłku, patrząc na to, w jakim szoku był.
— Wydostałam twoją duszę z twojego fizycznego ciała. — Starożytna odpowiedziała, jakby było to coś zupełnie zwyczajnego.
— Co do diabła było w tej herbacie? Grzybki? LSD? — zapytał roztargniony Stephen, spoglądając na dzbanek na napojem.
— To tylko herbata. Z odrobiną miodu. — kobieta wzruszyła ramionami.
— Co tu się stało? Co to było? — zadał ponownie to samo pytanie, prawdopodobnie cały czas nie pojmując rzeczywistości.
— Przez chwilę znajdowałeś się w wymiarze astralnym. To miejsce, w którym dusza może egzystować bez ciała. — Powiedziała Starożytna i stanęła przed nim.
— Czemu mi to zrobiłaś? — zapytał z determinacją.
— Aby uświadomić ci, jak mało wiesz i jak bardzo się mylisz. Otwórz oczy. — powiedziała i położyła dłoń na jego skroni.
Oczy Stephena rozszerzyły się gwałotownie, kiedy przestał czuć grunt pod nogami. Leciał. Nagle leciał w górę, między chmurami, czuł jak powietrze pląta jego włosy i z przerażeniem próbował zatrzymać się, lecz oczywiście daremnie. Unosił się dalej i dalej, aż w końcu wzleciał ponad chmury, znajdując się na granicy wszechświata.
— O mój boże, o mój boże, to nie jest prawdziwe, to nie jest-
Ucichł, kiedy zauważył żółtego motyla w przestrzeni kosmicznej. W zupełnej dezorientacji wyciągnął trzęsącą się dłoń w jego stronę i z wyczekiwaniem patrzył się na niego. Kiedy owad miał usiąść na jego palcu, Stephen niespodziewanie zaczął spadać w dół z ogromną prędkością, wrzeszcząc przy tym niewyobrażalnie. Wszystko skręciło się w tęczowe migające kolorami smugi. Całe jego otoczenie zmieniało się tak szybko, że mężczyzna nie był w stanie nawet dokładnie go uchwycić, oślepiony przez barwne niekształtne figury i formacje.
— Jego tętno niebezpieczne rośnie. — Powiedział męski głos zaniepokojonym tonem.
Stephen na krótką chwilę znalazł się z powrotem na krześle i spojrzał omamiony na Amber. Jej pełne usta rozciągnęły się w przyjaznym uśmiechu.
— Wygląda na to, że wszystko z nim w porządku.
Ściana za nimi rozciągnęła się, a on znowu niekontolowanie rzucił się do tyłu. Znalazł się w którejś z kolei czarnej dziurze, a potem z niewyobrażalną prędkością w jakimś pomieszczeniu. Mistyczne dłonie zaczęły go oplatac, związały jego nogi i ręce, a on w przerażeniu spojrzał na swoje własne. Spanikowany zauważył, że każdy z opuszków jego palcy zaczął przeistaczać się w nowe małe dłonie.
Ramiona cały czas otaczały zesztywniałego ze strachu mężczyznę, nie minęła chwila i całkowicie zakryły mu twarz. Stephen poczuł brak jakiegokolwiek dotyku i otworzył oczy i rzeczą jaką zobaczył był on sam, wśród miliardów diamentów. Wszystko wokół niego było lśniące i przezroczyste, napawając go przerażeniem.
Nadwzyczajnie wysokie wrzaski wypełniły jego uszy, aż nagle znieruchomiał, a jego ciało zaczęło unosić się spokojnie.
— Więc, kim jest pan w tym obszernym wszechświecie, panie Strange? — usłyszał niewyraźny głos w jego głowie.
Nie minęła chwila, a Stephen znowu został wciągnięty w kolejny tunel promieniujący kolorami z migającymi różnobarwnymi światami. Moment potem (chociaż dla mężczyzny była to cała wieczność) znowu wrócił na krzesło, lecz przez siłę upadku szybko z niego zleciał. Powoli podniósł się, zupełnie przerażony, po czym usłyszał Starożytną.
— Czy to też widziałeś wcześniej w sklepie z pamiątkami? — Stephen uklękł na kolana przed nią i popatrzył się na nią z przerażeniem zmieszanym z podziwem.
— Ucz mnie. — wyjąkął trzęsącym się głosem.
— Nie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top