~10~

Następnego dnia Arion obudził się w pokoju przyjaciela ale Victora przy nim już nie było. Mało co pamiętał z wczorajszego dnia. Tylko tyle, że Victor powiedział mu coś strasznego. Nic więcej nie pamiętał. Usiadł na łóżku i przetarł oczy. Rozejrzał się po pomieszczeniu i po jakiejś chwili zebrał się i wstał. Zszedł na dół do kuchni, gdzie przy stole siedział już Victor. Wyglądał na wyspanego ale było w nim coś dziwnego. Arion od razu to zauważył. Jego aura zmieniła się diametralne. Problem w tym, że wcale nie na lepsze. Podniósł wzrok i zmierzył dokładnie kapitana. Przy tym nie wykazywał żadnych ale to żadnych emocji. To bardzo zaniepokoiło Ariona, który zupełnie nie rozumiał co dzieje się z jego przyjacielem. Usiadł jednak na przeciwko niego i chwilę siedzieli tak w ciszy.

- Victor... Powiedz mi dlaczego taki jesteś... Musi być przecież jakiś powód.- rzucił dość przybity Arion starając się nie rozpłakać. Ciemnowłosy westchnął i dodał.

- Ta sprawa cię nie dotyczy.- jego ton był chłodny i pozbawiony całkowicie radości. Jakby zmuszał się do tego czy coś w tym stylu.

- Jak to nie dotyczy? Victor, jesteśmy przyjaciółmi i...

- Byliśmy Arion. Byliśmy przyjaciółmi. Teraz już nie chodzę do Raimon'a. I nie jestem w waszej drużynie. Nie muszę już więcej z wami rozmawiać. Dzisiaj idę się wypisać z tej szkoły. A mój kolega przyłączy mnie do drugiej drużyny. Przykro mi Arion ale musimy się tu pożegnać. Miło było i w ogóle ale to jest koniec.

- Victor ale..

- Nie ma ale Arion. Ja mówię poważnie. To koniec. Nie mogę mieć już nic z tobą wspólnego. Wynoś się i nie wracaj. Przekaz innym, że już nie muszą na mnie czekać na treningach. No już, wynocha.- mówiąc to wskazał drzwi wyjściowe. Arion miał już łzy w oczach. Nic a nic z tego nie rozumiał. Chciał coś zrobić, ratować jakoś tonący statek przyjaźni ale wszystko szło na marne. Wreszcie dotarło to do niego. Zrezygnowany otarł rękawem łzy i wstał od stołu. Spojrzał raz jeszcze na Victora i wycedził powstrzymując kolejną falę płaczu.

- Skoro tego chcesz... Dobrze, już nigdy więcej do ciebie nie przyjdę ani nie będę z tobą gadać. Nie będę również cię namawiał, żebyś wrócił do nas. Skoro to jest to czego chcesz to zgoda. Ale zanim wyjdę, mogę cię o coś prosić...

- Niech będzie. Co to jest?

- Mogę cię przytulić...- zwiesił głowę pozwalając, żeby jego grzywką zasłoniła oczy i resztę twarzy. Cały już był czerwony od powstrzymywania płaczu i emocji. Nie liczył na za wiele. Skoro Victor tak się zmienił to pewnie na to się nie zgodzi. Ale mylił się.

- Zgoda. Należy ci się coś takiego.- mruknął ciemnowłosy i rozłożył ręce czekając na rozwój dalszych wydarzeń. Arion podszedł do niego i bardzo delikatnie objął jego ciało rekoma. Chcąc nie chcąc Blade również przytulił brązowowłosego. Był niższy więc dla niego było to dość wygodne. Stali tak przez jakiś czas aż wreszcie Arion puścił przyjaciela i cofnął się nieco. Głowę miał dalej zwieszoną i patrzył w ziemię. Miał ochotę się zapaść pod ziemię albo pozbawić się życia. Jak ma dalej sobie radzić bez Victora? Nie był na to w żaden sposób przygotowany.

- Dziękuję...- wyszeptał i pociągnął nosem.- W takim razie zbieram się. Jednak... Jakbyś coś ode mnie potrzebował to zawsze możesz przyjść do mnie... Kiedy zechcesz. Zawsze ci pomogę. Pamiętaj o tym... Nawet jak nie nazwiesz mnie już swoim przyjacielem... Ty nim dla mnie zawsze będziesz...- ostatni raz spojrzał Victorowi w oczy. Teraz po jego policzkach po prostu zaczęły lecieć strumieniami łzy. Serce Victora o mało co nie wyskoczyło mu z piersi a w najgorszym przypadku nie stanęło. Widząc Ariona w takim stanie chciał rzucić się na kolana przed nim i błagać o wybaczenie. Mógłby mu wszystko wyjaśnić, zrobić wszystko by chłopak o złotym sercu nie uronił już żadnej łzy. Ale nie mógł. Po prostu nie mógł tego zrobić. Skinął tylko głową i odwrócił się do niego tyłem. Jego oczy też powoli stawały się coraz bardziej mokre.- Dziękuję ci za wszystko Victor...- i cały zapłakany Arion opuścił mieszkanie Blade'a. Ciemnowłosy dopiero po chwili spojrzał na miejsce gdzie przed chwilą siedział jeszcze kapitan i westchnął.

- Ależ ja jestem głupi... Powinienem smażyć się w piekle za to co zrobiłem Arionowi ale musiałem. W ten sposób go ochronie. Kiedyś mi wybacz... Na to liczę...

******

Kilka godzin później Victor był już wolny. Nie należał już do żadnej szkoły i mógł robić co zechce. Teraz pozostało mu tylko spotkać się z Bailongiem i dogadać się w sprawie przyjęcia do nowego zespołu. Miał wiele wątpliwości czy powinien to robić ale nie miał za bardzo wyboru. Nie chciał zostać sam z tym wszystkim. Zwłaszcza z chorobą. Chciał o niej zapomnieć i to możliwie jak najszybciej. Musiał się jednak z nią liczyć.

Przyszedł w umówione miejsce, gdzie czekał już na niego białowłosy i razem ruszyli w stronę najbliższej przystani. Victor wiedział gdzie mieli się udać. Nie miał nic przeciwko. W głowie jednak ciągle pozostawał mu obraz smutnego Ariona, który nie dawał mu spokoju za grosz. Wsiedli na jeden z jachtów i ruszyli na wyspę, gdzie każde ziarno było trenowane na wielkiego wojownika. Blade znał dobrze to miejsce. Spędził tu bardzo dużo czasu. Jego brat nic o tym z początku nie wiedział. Pewnie kazałby mu natychmiast wracać do domu. Dlatego utrzymywał to w tajemnicy tak długo jak się dało. Bailong obserwował go przez całą podróż i zastanawiał się dlaczego Victor tak nagle się zmienił. Stał się bardziej uległy i jakiś taki... Hm, sam chłopak nie był pewien co to jest. Znał go długo i wiedział, że coś mu się stało. Jednak nie zamierzał w to wnikać. Przynajmniej na razie.

Dotarli na miejsce i od razu skierowali się do sali treningowej. Tak jak Bailong podejrzewał zastali tu Resistence Japan. Do niedawna był ich kapitanem ale teraz chciał oddać swoje miejsce Victorowi. Doceniał jego niezwykle umiejętności i wiedział, że chłopak zrobi z tego zespołu mistrzów piłki. I o to mu chodziło. Jego zespół obecny był na wysokim poziomie a w konkurencji z zespołem Victora mógłby się jeszcze bardziej rozwinąć. Obie drużyny by się rozwinęły i na tym skorzystały.

- Część chłopaki, jak tam?- zaczął Beilong krzyżując ręce.- Przyprowadziłem wam kogoś. Pewnie go już znacie. Victor Blade. Od dziś będzie waszym kapitanem.

- Wow co? Jakim cudem? Nic o tym nie mówiłeś Beilong.- obruszył się Njord.- Czemu ustalasz coś bez nas?

- Przypominam Ci, że to ja jestem waszym kapitanem. A skoro Victor odszedł z Raimon'a to...

- Odszedłeś od nich? Poważnie?- przerwał koledze Doug.- Dlaczego?- Victor spuścił głowę i wbił wzrok w podłogę. Beilong zrozumiał w czym rzecz i zaraz uciszył szepty w drużynie.

- To nie istotne. Odszedł i może spokojnie do nas wrócić. Komuś się to nie podoba? Przecież go znacie. Ćwiczył razem z wami. Jest ziarnem jak wy. Macie z tym jakiś problem?- tym razem już nikt się nie odezwał. Chłopak uśmiechnął się pod nosem.- I super. To ustalone. Victor jest nowym kapitanem. Mam nadzieję, że się na nowo dogadacie i stworzycie silną drużynę. A teraz was zostawiam. W razie czego wiecie gdzie mnie szukać, prawda? Do zobaczenia na kolacji.- nic więcej nie mówiąc opuścił salę treningową. Zebrani wymienili się spojrzeniami a potem przenieśli je na Victora.

- No dobrze. Skoro Beilong tak zrobił to musi mieć dobry powód. Może to nie takie głupie.- przyznał w końcu Harrold.- W końcu znamy go nie od dziś.

- Niby racja.- dodał Njord.- Może nie wszyscy go znają z treningów ale wiele się o nim słyszało i widziało jego grę. Ja jestem za. Niech pokaże co potrafi. Cronos.- chłopak stojący pod ścianą i najdalej od drużyny, wyprostował się i ruszył w kierunku Victora trzymając coś w ręku. Miał długie brązowe włosy złapane w lekkiego kucyka oraz białą opaskę na głowie. Jego czerwone oczy skierowane były prosto na Blade'a. Stanął przed nim i uśmiechnął się.

- Powodzenia Victor. Nie daj im wejść na głowę.- wyszeptał i podał chłopakowi czarną opaskę kapitana. Ciemnowłosy dokładnie ją obejrzał i zdziwiony spytał.

- A ona nie była żółta?

- Nie. Teraz zmieniamy uniformy i nazwę. Skoro jesteś kapitanem, teraz ty o wszystko dbasz. Beilong zażyczył sobie by opaska była czarna. Teraz ty masz się zająć resztą.- odparł Cronos z uśmiechem.- W razie czego, pomogę. Życzę powodzenia, kapitanie.

*****

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top