Rozdział 13
Wyglądało na to, że Victor faktycznie jest przyparty do ściany. Sam nie ma już pomysłu co powinien zrobić w tej sytuacji. Skoro ta cała moc dalej w nim drzemie, to może faktycznie trzeba zasięgnąć rady kogoś jeszcze.
Beilong dość długo trawił te informacje. Jest to szok dla niego i tego nie da się ukryć tak łatwo. Czyli nie chodziło tak na prawdę o miłość do niego a o strach. Strach przed tym co może się stać jak będzie dłużej bezczynnie siedział i czekał na zbawienie. Wszyscy widzieli czym jest ta moc. A skoro ta dalej istnieje...
- Dobra, chyba rozumiem w czym jest problem.- przyznał białowłosy.- Ale to nie zmienia faktu, że źle zrobiłeś. Zraniłeś serce osoby, która by oddała za ciebie życie. Myślisz, że Arion przyjmie cię z otwartymi rękoma?- mina Victora w ciągu paru chwil zmieniła się na posępną. Wbił wzrok w ziemię jakby chciał ukryć w niej wszystkie swoje myśli i żale.
- Zdaje sobie z tego sprawę.- wyznał po jakimś czasie.- Ale czasu nie cofnę. Jedyne co mogę zrobić to spotkać się z Axelem. Musi być sposób, żeby to wyciągnąć bez umierania i rozwalania randomowych budynków.- mówiąc to spojrzał na przyjaciela.- Wiesz gdzie on jest... Proszę cię, jako przyjaciel. Powiedz mi gdzie go znajdę. Wiesz jakie teraz brzemię dźwigam. To czy dalej będę z Arionem leży w twoich rękach.
Słowa granatowowłosego poruszyły Beilonga. Trzeba przyznać, że nie każdemu to się udaje. Westchnął przeklinając dzień w którym się urodził, poczym położył rękę na ramieniu przyjaciela.
- Dobra. Nie dam wam zniszczyć tej idealnej miłości. Poza tym miałem być druchną od twojej strony.- lekko się uśmiechnął.
- Uznam, że to miało być tak. I nie wiem czy można tak w ogóle powiedzieć....
- Szczegóły! A teraz chodź, pojedziemy do tego starego piernika i zapytamy co jest grane z tym wszystkim.
*****
Sol niestety długo nie pospał. Arion jak to bywa po wypiciu tylu rzeczy, musiał dość często robić sobie wycieczki do łazienki. Zapomniał jednak o przyjacielu i padł na niego jak kłoda przygniatając go do materaca.
- Ej Sol...- wymamrotał chłopak podnosząc głowę. Spojrzał na chłopaka pod sobą.- Ojej a ty co tam robisz?- rudowłosy cicho jęknął. Czemu to on odwala czarną robotę za każdego. To chyba jakieś przekleństwo. Zrzucił z siebie chłopaka i usiadł na łóżku przecierając oczy.
- Łazienka tak?- mruknął i wstał. Podał rękę brązowowłosemu.-Chodź ze mną. Chcę mieć pewność, że nic Ci się nie stanie.
Po chwili szli korytarzem w tempie żółwia po abiomarinie. Arion musiał trzymać się ściany, żeby nie wywalić się na podłogę. Sol go przecież nie utrzyma. Może i jest wysportowany, ale z człowiekiem pijanym nic nie chce współpracować. Byli już prawie na miejscu, gdy nagle Sherwing potknął się o własną nogę i runął na ziemię ciągnąć przy tym rudowłosego.
Wylądowali w nieco dziwnej pozie. Arion leżał pod nim a Sol trzymał głowę na jego torsie. Trzeba przyznać, że klatkę to on miał niczego sobie. Zaraz jednak zrozumiał w jakim jest położeniu i natychmiast wstał otrzepując się.
- Przepraszam. Moja wina.-rzucił i wyciągnął rękę.- Chodź, pomogę ci wstać.- zamiast złapać jego rękę i wstać, Arion pociągnął go do siebie. Rudzik nie mógł złapać równowagi i upadł na przyjaciela złączając ich usta w spontanicznym pocałunku. Zatkało jak i jednego jak i drugiego. Nie zamknęli oczu. Patrzyli na siebie nie wiedząc co będzie teraz lepszym rozwiązaniem: udać, że to się nie wydarzyło, czy po prostu wyjaśnić sprawę. Najwyraźniej Arionowi o to chodziło. Był dumny, że tak się właśnie stało.
- A widzisz Sol? Jednak sam tego chciałeś.- zaśmiał się Sherwind na co Blaze wytarł zły usta.
- Co ty mi tu imputujesz? Wcale nie chciałem ty...
- To dlaczego mnie nie odepchnąłeś?- dociekał brązowowłosy. Ta cała sytuacja go po prostu bawiła. Jednak Sol już się nie odezwał. Speszony i zarumieniony zaprowadził go do łazienki. Serce nie umiało się opanować. Ciągle czuł usta Ariona na swoich. Tylko czemu... Czemu właśnie tak musiało się stać...
******
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top