Spadłem
Tak, spadłem. I co? Ty też będziesz się ze mnie śmiał? Jesteś taki jak wszyscy.
To naprawdę przykre. Popełnisz błąd, jeden, jedyny błąd i jesteś skazany na milenia drwin. Mówisz, że śmiali się z Ciebie w szkole? Cóż, ze mnie od stuleci śmieje się cały świat.
Właściwie to dlaczego akurat mnie zapamiętano? Dlaczego mnie, a nie mojego ojca? Przecież on był pierwszym człowiekiem, który poleciał, a ja tysięcznym, który spadł. To niesprawiedliwe. On, wielka postać, która wydarła ptakom tajemnice skrzydeł, odszedł w niepamięć tylko na rzecz tego, by kolejne pokolenia mogły żartować ze mnie, nie zawracając sobie głowy jego wielkimi osiągnięciami.
Chciałem tylko być wolny. Poczuć się jak ptak. Chciałem dotknąć złocistej tarczy zawieszonej między obłokami, poczuć jej ciepło, wtulić się w miękki puch chmury i patrzeć na maleńkich ludzi w dole, którzy, spoglądając w niebo, myśleli, że to dwa ptaki szybują po niebie.
Przez chwilę byłem ptakiem... Czułem siłę wypełniającą moje ramiona, które dały mi moc lotu, czułem każde drżenie mięśnia, słyszałem szum każdego pióra, delikatnie szarpanego przez podniebne prądy. Teraz jestem ptakiem nieodwracalnie, moje skrzydła przyrosły mi do rąk. Jedynie pióra wciąż wypadają...
Przewracam oczami.
Nie lubię, gdy ktoś o mnie myśli. Nie po tylu latach. Dajcie mi wreszcie spokój. Chcę umrzeć, odejść wreszcie w spokoju, tak samo jak ci wszyscy inni, którzy próbowali lecieć i spadli. Pierdol się, Bruegel, odpieprz się, Chagall! Chcę zostać wreszcie zapomniany. Litości, błagam.
Znasz Prometeusza, prawda? Z nim też się spotkałem; okazało się, że należę do tego samego rodzaju potępieńców, co on czy Syzyf. Gdy tylko tu trafiłem, powiedział mi pewną ciekawą rzecz, której z początku nie rozumiałem, lecz teraz jest mi aż za bliska. Wspomniał, że jego karą wcale nie jest sęp wyżerający mu wątrobę. Przyjrzałem się mu z niedowierzaniem, bo tylko taką opowieść o nim znałem, jednak faktycznie, na brzuchu nie ma nawet śladu. Do Kaukazu też nie był przykuty, chodził całkowicie wolno. Nie pojmowałem jego kary, więc głupio uznałem, że skoro on nie cierpi w żaden sposób, ze mną będzie podobnie. Szybko jednak sprowadził mnie znów na ziemię. Jego karą jest pożar. Musi za każdym razem, każdego dnia przyglądać się, jak cudowny ogień, który podarował swoim ukochanym ludziom, trawi ich domy i ciała, zabija i niszczy wszystko, co tylko stanie mu na drodze. To jest prawdziwe cierpienie. Nie może im pomóc, nie może odwrócić wzroku – tylko z bólem się przygląda i za każdym razem serce mu się kraje. Nie jest już dumnym tytanem, tak pewnym siebie i swojej siły. Teraz przypomina zabiedzonego, garbatego starca o włosach posiwiałych ze zmartwień, zszarzałej skórze i mętnym, zmęczonym spojrzeniu. Nigdy się nie śmieje. Już nie potrafi być szczęśliwy.
Dlaczego głupawego, naiwnego i knąbrnego młokosa wspomina się częściej niż herosów? Szukacie u mnie czegoś, czego brak u Achilla, Heraklesa, Jazona czy Hektora? Co mam ja, czego memu ojcu brak?
Tu nie chodzi o brawurę, głupotę czy naiwność. Nie chodzi nawet o to, że spadłem. Uczycie się z mojej historii, że nie należy lecieć i próbować sięgnąć dłonią chmur, bo upadek może być bolesny. Mój ojciec doleciał i nie spadł, lecz kogo to obchodzi? Lepiej mówić, że nie należy w ogóle wzbijać się w przestworza, bo kiedyś taki jeden spadł do wody. To jest moja kara.
Nie jestem aniołem, skrzydła nie dają mi anielskiej mocy. Jestem diabłem, który pociąga w dół wszystkich, którzy na mnie spojrzeli.
Tak, spadłem. Przeprosiłem wiele razy, przez lata powtarzałem, że jest mi wstyd. Dziękuję, proszę wyjść. A Wy wszyscy pozwólcie mi wreszcie umrzeć, spaść do tego cholernego morza i zostać zjedzonym przez ryby, zamiast przyglądać się, jak spadam i myśleć, że to mogliście być Wy. Dajcie mi wreszcie spokój! Zamiast przyglądać się, jak upadam, idźcie założyć własne skrzydła i nauczcie się latać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top