Rozdział 47
Marinette weszła wypuściła Lenę z auta i spojrzała od tyłu na Kagami. Wzięła głęboki wdech, myśląc o tym, ile dziewczyna jej ostatnio pomogła. O tym jak wyciągnęła ją z dewastowanego mieszkania. O tym jak usunęła się w cień, myśląc, że chce być z Adrienem. O tym jak godzinami uspakajała ją z napadów lękowych, przyjeżdżając do niej.
- Może wejdziesz na chwilę? Nie chcę zostawać sama. - Zapytała przyjaciółki. - Zaparkuj porządnie, aby nie zastawiać sąsiadowi trawnika i chodź.
- Czemu mam mu nie zastawiać trawnika? - Odpowiedziała jej pytaniem na pytanie.
- Bo porysuje ci, chuj, auto. - Wyszeptała, aby Lena nie usłyszała. Kagami uniosła zaskoczona brwi.
- Prostak. - Powiedziała równie cicho, po czym obie się uśmiechnęły. - Z chęcią wejdę, masz sypaną?
- Od groma. - Odpowiedziała. - A w dodatku nowy czajnik. - Dodała i zamknęła drzwi. Ruszyła do domu. Wpuściła swoja córkę do środka i poczekała, aż jej przyjaciółka zaparkuje. Po dłuższej chwili, obie siedziały w kuchni i w ciszy robiły kawę. Marinette lała wodę do czajnika, a Kagami wyjmowała kubki z szafki. - Nie chcę nawet wyobrażać sobie, jak teraz czuje się Nino.
- Co? - Zapytała japonka, nie usłyszawszy dziewczyny zbyt dobrze. Mari mówiła bardzo cicho, zalewając im kawę.
- Nie chcę sobie wyobrażać, jak czuję się Nino. - Powtórzyła dziewczyna, szukając cukru. Kagami wyciągnęła go z górnej szafki. - I to wszystko z winy mojej teściowej.
- Nie wiedziałaś, że jej odbije. - Powiedziała. Mari jedynie westchnęła, słodząc napoje, a potem sięgnęła po mleko.
- Ale powinnam się domyślić. Była powalona od dłuższego czasu. - Stwierdziła, idąc z kubkami do pokoju i kładąc je na stole. Obie usiadły obok siebie, a gospodyni wyjęła z ukrytej półeczki ciastka. - Nie dawała mi spokoju, ciągle gadała, że wymyślałam i chciała, abym do niego wróciła.
- Ale nadal, to nie twoja wina. - Kagami złapała jej dłoń. Marinette oparła swoją głowę o jej ramię i głęboko westchnęła.
- Liczę, że Alya będzie miała te same zdanie. - Szepnęła, czując napływające łzy. - Ty i Ona, jesteście mi bliższe niż ktokolwiek. Prócz Leny mam tylko was, no i chłopaków. Gdyby ktoś z was się odwrócił, złamałoby mi to serce. Po tym co Marc mi zrobił...
- Och Mari. - Japonka wytarła wolna ręką łzy z policzków przyjaciółki. - Jutro do niej pojedziemy i zobaczymy jak się ma.
- Jak może się mieć. - Warknęła dziewczyna, zrywając się. - Miesiącami się starali, lekarze dawali im zerowe szanse. Płakała mi w ramionach, po każdym negatywnym teście, po każdej wizycie. Nie wyobrażasz sobie nawet, jaka szczęśliwa była tego dnia, gdy powiedziała mi o ciąży. - Jej przyjaciółka wstała i przygarnęła ją do siebie, a Marinette zaczęła szlochać w jej ramionach. - To jest tak bardzo nie fair.
Następnego dnia, obudziły się na kanapie, na której zasnęły obie zmęczone płaczem. Lena zadowolona z siebie, szła do nich z miską wypełnioną mlekiem i płatkami, a z kuchni słychać było gotującą się wodę.
- Córcia, co jest? - Zapytała się Mari, gdy ta postawiła naczynie.
- Wczoraj duzo płakalyście. Postanowiłam zrobić wam śniadanie. - Odpowiedziała mamie nadzwyczaj dumna. - Tak jak ty mi, gdy mam zły dzień. - Dodała i wróciła do kuchni.
- Widzę, że logopeda pomaga. - Stwierdziła Kagami, przeciągając się. - Kochana dziewczynka, wychowałaś takiego anioła. Gorzej jak wejdzie w wiek nastoletni.
- Będę się pocieszać, że to tylko okres. - Powiedziała z uśmiechem, gdy jej córka ruszyła powoli z drugą miską.
- Smacznego. Chces kawy czy herbaty? - Zapytała.
- Ja poproszę kawy. - Uznała Japonka po chwili zastanowienia się. Marinette wzięła miętówkę.
- Nie wiem, czy Ona i gorący czajnik to dobry zestaw. - Powiedziała do siebie matka Leny i wstała. - Pójdę jej pomóc. - W czasie, gdy dziewczyna pomagała córce z napojami, zadzwonił jej telefon. Japonka postanowiła go odebrać.
- Dzień dobry, z tej strony Kalie Jonson. Widziałam te bluzki ze złotymi haftami na forum. - Odezwał się kobiecy glos po drugiej stronie. - Prowadzę butik na Avenue Montaige. Tuż obok opery. Bardzo chciałabym zobaczyć Pani inne dzieła.
- Oczywiście. - Odezwała się w imieniu Mari, Kagami. - Niestety Panna Dupain-Cheng ma bardzo napięty grafik. Udałoby się wcisnąć Panią na piętnaście minut w przyszłym tygodniu.
- To cudownie. Od razu zamawiam tych bluzek 30 sztuk. - Odpowiedziała.
- Dobrze, Wpiszę Panią w grafik i wyślę wszystkie dane wiadomością. - Kobieta po drugiej stronie niezwykle ucieszona, pożegnała się i dopiero wtedy Marinette wyszła z napojami z kuchni. Podała jeden przyjaciółce, a sama napiła się swoich ziółek.
- Kto dzwonił?- Zapytała, patrząc jak dziewczyna wystukuje coś na ekranie jej komórki. - I czemu bawisz się moim telefonem?
- Klient. - Odpowiedziała, na co gospodyni się opluła. - Zamówiła 30 twoich koszulek z jakimś haftem i chce zobaczyć inne dzieła.
- Jezu, i co niby mam zrobić? - Zapytała w szoku. - Nie mam gdzie jej zawitać, ani nie mam 30 takich koszulek, tylko pięć.
- Zrobimy z "pracowni Nathaniela" twoją. - Stwierdziła Japonka. - Mało tego, pomogę tyle ile będę umieć. Zapisałam ją na przyszły tydzień, chyba zdążysz. To jak praca.
- No niby tak, ale nadal. - Uśmiechnęła się do siebie. - Nie wierzę, butik chce moje projekty. Nie sądziłam, że to kogoś zainteresuje.
- Wyjdzie dobrze, zobaczysz. - Uznała jej przyjaciółka. - A teraz, ubieraj się. Są godziny odwiedzin.
Jechały przy muzyce klasycznej, którą Japonka tak bardzo lubiła. Nie odzywały się do siebie słowem. Marinette coraz bardziej się denerwowała myślą o spotkaniu Alyi i jej reakcją na poronienie. Zaparkowały na szpitalnym parkingu, gdy dostała SMSa od Manon.
Opiek.: Błaga o ciasteczka, czy mogę jej dać?
Ciemnowłosa uśmiechnęła się do telefonu i westchnęła rozczulona. Jej córeczka miała dar perswazji i z pewnością już dawno wybłagała te słodycze.
Ja: Nie ma najmniejszego problemu.
Obie weszły od poczekalni, trzymając się pocieszająco za ręce. Obie były mimo wszystko zestresowane oraz zmartwione. Pielęgniarka pokierowała ich do sali. Obok drzwi zobaczyła, opierającego się o ścianę Nino. Złapała jego dłoń, zwracając na siebie uwagę chłopaka.
- Nie mam odwagi tam wejść. - Szepnął. - Inaczej jak spała, a inaczej jak siedzi i patrzy tym... Tym dziwnym wzrokiem. - Przyjaciółki wymieniły się zaniepokojonym spojrzeniem. - Byłem tam przez chwilę, a potem już nie dałem rady. To nie moja Alya. Nie moja żona.
- Zostań z nim. - Powiedziała Mari. - Ja tam wejdę. - Po czym niepewnie otworzyła drzwi i spojrzała w oczy mulatki. Dokładnie zrozumiała co miał na myśli Nino. Dziewczyna miała podkrążone oczy od płaczu, ale w jej spojrzeniu nie było żadnych emocji. Jakby wyparowała cała jej nadzieja.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top