Rozdział 43


  - Oczywiście, rozumiem. - Zakończyła kolejną rozmowę, odłożyła telefon i przetarła oczy. - Cholera. Nie sądziłam, że w tym kraju jest, aż taki problem z padaczką. 

- Nie wiń ich. - Usłyszała głos Luki, który położył obok klawiatury parujący kubek z herbatą. - Przecież wiesz, że o tej chorobie za bardzo się nie mówi.

- Ale to nie jest średniowiecze. - Jęknęła Marinette, przeszukując ofertę przedszkoli. - Jedna z dyrektorek zaproponowała przedszkole specjalne. Rozumiesz? Przecież Lena nie jest upośledzona!

- Słuchaj. - Szepnął, kładąc dłoń na jej telefonie, nim ona zdążyła go wziąć i wybrać kolejny numer. - Na dziś już wystarczy. Wydzwoniłaś co najmniej siedem placówek.

- Lena nie może zostać bez opieki. - Kobieta czuła, że jest na skraju płaczu. - Ty jutro wracasz do pracy, ja idę rozmówić się z firmą sprzątającą, po czym z policją. Nie mogę wziąć tam dziecka. Matko, a te okropne baby potraktowały ją tam jak jakąś... Z resztą, choroba psychiczna! Myślałam, że wezmę wazon i walnę ją w ten pusty łeb. Jedyne zagrożenie w tym przedszkolu to one!

- Uważaj tygrysie. - Odpowiedział lekko rozbawiony, po czym westchnął. - To może się zamieńmy?Ja teraz podzwonię, a ty chwilę odpocznij. 

- No dobrze. Lena jeszcze śpi? - Zapytała, wstając i biorąc herbatę w dłonie. - Nic dziwnego, po tym napadzie. 

- Fakt.- Westchnął, po czym wpisał ciąg cyfr i zadzwonił. - Dzień dobry, chciałbym się dowiedzieć czy przyjmujecie jeszcze dzieci? Dobrze, została zerwana umowa, ponieważ dziewczynka zachorowała. Na epilepsję. Padaczka. Dobrze. Rozumiem. Dziękuję, miłego dnia. - Rozłączył się i zaczął szukać dalej. - Nie mieli miejsc.

- Teoretycznie. - Warknęła Mari, popijając napar. Po chwili drzwi od pokoiku Leny się otworzyły.

- Mamo. - Rude włosy zasłaniały prawie całą twarz dziewczynki, gdy ta wyszła na korytarz w samej bluzce i majtkach. - Mamumuszsiusiu.- Wybełkotała płaczliwym tonem, a ciemnowłosa zmarszczyła brwi, podchodząc bliżej, słysząc w tle jak Luka prowadzi kolejną rozmowę. 

- Powtórzysz kochanie?- Zapytała, schylając się do dziewczynki i łapiąc ją za ramię, gdyż ta ledwo trzymała się na nogach.

- Siusiu. - Jęknęła płaczliwie, a Mari poczuła jak słabo i źle jej się robi.  Jej mała córeczka tak cierpi, a ona może tylko czekać, aż leki zaczną działać. Westchnęła smutno, po czym zaprowadziła dziewczynkę do łazienki.

Następnego dnia postanowiła zrobić naleśniki na śniadanie. Luka bardzo je lubił, a po piątym telefonie w końcu znalazł przedszkole, które przyjmie Lenę. Niejaki Dyrektor Fu, uznał, że to choroba jak każda inna i najwyżej będzie pod większą obserwacją póki wszystko się nie ustabilizuje. Wada? Placówka jest po drugiej stronie miasta. Pierwsza w kuchni zjawiła się Lena, uczepiając radośnie sukienki Marinette. Ku uldze kobiety wyglądała o niebo lepiej niż wczoraj. Po kilku minutach zjawił się chłopak, zwabiony zapachem. 

- Może jednak się nie wyprowadzaj. - Powiedział, po przełknięciu jednego gryza naleśnika. - Na myśl o powrocie do pizzy i zupek chińskich codziennie, aż mnie skręca. 

- Luka. - Mruknęła ciemnowłosa, czując jak się czerwieni, jednocześnie przekręcając jeden z placków. - I tak mam wrażenie, że siedzę u ciebie z długo. Mogę cię nauczyć kilku prostych przepisów w ten weekend.

- Jestem za! - Krzyknęła Lena, nim mężczyzna zdążył odpowiedzieć, a Mari uśmiechnęła się ciepło i dołożyła na talerz kolejne naleśniki. - I ja tesz sce!

- Czemu nie. - Stwierdziła ciemnowłosa i usiadła przy stole, uprzednio zdejmując fartuszek, aby z nimi zjeść. - Smacznego. - Po śniadaniu wyjechali w kierunku przedszkola, do którego dodzwonił się wczoraj Luka. Ze wszystkimi wypełnionymi wnioskami i zaświadczeniami lekarskimi, zapukała do biura. Po chwili otworzył jej niski staruszek, uśmiechając się miło i zaprosił ją do środka.  - Witam.

- Dzień dobry, Pani Dupain-Cheng? - Zapytał, biorąc od kobiety papiery. Po odpowiedzi twierdzącej, pokiwał głowa i wskazał jej krzesło, aby usiadła. - Ile córka miała napadów?

- Na razie trzy. - Powiedziała ciemnowłosa. - Są to napady pełne, z utratą przytomności.

- Oczywiście, po rozmowie z Pani partnerem domyślam się, że ma je nieregularnie. Oczywiście, personel jest przeszkolony. - Mężczyzna przyjrzał się podaniu. - Żadnych uczuleń i wada wymowy. Jaka, jeśli mogę zapytać.

- Nie wymawia "r" - Powiedziała. - Czasem skraca niektóre słowa. - Dodała po chwili zastanowienia, a Pan Fu pokiwał głową. - A Luka nie jest moim partnerem. Jeżeli ma to jakieś znaczenie, jestem w trakcie rozwodu.

- To dość typowe wady. Poprosiłbym jeszcze zalecenia i przeciwwskazania od lekarza neurologa prowadzącego, a tak mogę przyjąć Lenkę już od jutra nawet. - Stwierdził, odkładając papiery.

- Jutra? - Zapytała zmartwiona. - Nie dałoby się może jeszcze dziś?

- Niestety nie, to kwestia rozplanowania. Nawet jeżeli byśmy zrobili miejsce do zabawy czy zajęć. - Stwierdził z zastanowieniem. - To niestety, nie udałoby się wyczarować dodatkowego posiłku.- Kobieta westchnęła. - No i dziewczynkę trzeba wpisać do grupy.

- Dobrze, rozumiem. - Powiedziała. - Bardzo dziękuję za przyjęcie, będziemy w takim razie rano około tej samej godziny. Do widzenia.

- Do widzenia. - Odpowiedział mężczyzna, po czym zamknął drzwi, a ciemnowłosa ciężko westchnęła. Uśmiechnęła się po drodze do kobiety z pofarbowanymi na czerwono włosami. Nie zdążyła przeczytać imienia na plakietce. W drodze do Kagami, zadzwoniła do Caline. Kobieta odebrała po krótkiej chwili i obiecała wypisać takie zalecenia oraz zostawić w recepcji już jutro. Kolejny telefon wykonała do swojego psychologa, którego wizytę przełożyła na kolejny dzień. 

- Hej.- Przywitała ich u progu Kagami. Wyglądała na smutną i zmęczoną, chociaż próbowała ukryć to pod maską uśmiechu. Mari zmarszczyła brwi, przyglądając się przyjaciółce.- Słyszałam, że kruszyna potrzebuje niani?

- Ciocia!- Krzyknęła Lena, wtulając się w chudą nogę japonki. Kobieta uśmiechnęła się czule, głaszcząc rude włosy dziewczynki. - Pamiętam ją trzy lata temu. Jak ją w wózeczku woziłaś na wszystkie imprezy, a ten aniołek zasypiał, czasami w środku skocznej piosenki. 

- Nie masz żadnego problemu?- Zapytała, nie do końca pytając o opiekę nad dzieckiem. 

- Oh, nie!- Zaprzeczyła tak gwałtownie, że Marinette jej nie uwierzyła, ale postanowiła nie drążyć tematu. Na razie. - Idź, zobacz co czeka na ciebie w kuchni.- Rudowłosa dziewczynka pobiegła w głąb willi, a obie kobiety zostały same.

- O co chodzi?- Zadała pytanie Mari, wyraźnie zmartwiona, a Kagami objęła się jedna ręką. 

- Nie mogłam spać.- Odpowiedziała. Podniosła smutny wzrok na kobietę.- Wiem o wszystkim co się tu stało, gdy byłam w Japonii. 

- Oh.- Westchnęła kobieta, cofając się zaskoczona pół kroku.

- Podobnie zareagowałam jak Adrien mi to opowiedział i przeniósł się do gościnnego. - Kagami przeczesała palami swoje krótkie włosy. - Nie mam ci za złe. Oboje myśleliście, że jestem martwa, a w dodatku ta sytuacja, ale... To i tak boli, gdy twój narzeczony z przyjaciółką. 

- Chyba powinnyśmy o tym porozmawiać. - Powiedziała Marinette.

- Oj, na pewno. - Potwierdziła japonka. - Ale nie teraz. Ja się zajmę Leną, ty załatw ten dom i policję. Wieczorem przy herbacie to omówimy. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top