Rozdział 2
Marinette zbladła. To nie miało tak wyglądać, to stanowczo nie miało tak wyglądać. Nataniel miał spać na kanapie, raz na jakiś czas czkając. Szybko spojrzała na godzinę, a potem w okno swojej córki. Tym razem nie zapomniał zabrać jej z przedszkola. Na szczęście światło zmieniało się z zielonego na niebieskie i z niebieskiego na zielone. Od kiedy kupiła małej żarówkę z różnymi kolorami, Lena bardzo lubiła się nimi bawić.
- Mari, co się dzieje?- Usłyszała łagodny ton Adriena. Dziewczyna przywołała na twarz sztuczny uśmiech.
- To nic takiego. Naprawdę.- Szepnęła. Po chwili wyszła z auta i poszła do swojego męża.- Nat, nie rób tego. Proszę.- Próbowała wepchnąć swojego męża do mieszkania, aby chociaż wstydu jej nie robił. Nie było to specjalnie trudne, bo sam ledwo trzymał się na nogach. Światło w pokoju Leny zgasło, a ona sama poszła spać. Marinette zamknęła jej drzwi do pokoju i poczuła zapach taniego wina pomieszanego z wódką. Nataniel złapał ją za włosy.
- Pewnie myślałaś, że nie ma mnie w domu, co? Chciałaś się zeszmacić? Ty nędzna namiastko kobiety.- Usłyszała jego pogardliwy ton. Przycisnął ją do ściany, wykręcił prawą ręką tak, że już czuła, że prawdopodobnie nie ruszy nią przez najbliżej trzy dni.- Co chciałaś udowodnić, zdziro? No? Może uważasz, że ja się do tego nie nadaje? Zaraz pokaże ci co jeszcze potrafię. Dziwka.- Marinette zaschło w gardle. A potem nic nie słyszała i nic nie widziała. Były tylko łzy.
A Adrien odjechał, zastanawiając się nad tą sytuacją. Nad wyzwiskiem Nataniela. Doszedł do wniosku, że nie będzie się do nich dobijał skoro jej córka poszła spać. Jutro w pracy wszystkiego się dowie.
Następnego dnia Marinette obudziła mała rączka, trzęsąca jej ramieniem. Niebieskie oczy wpatrywały się z ciekawością na okrągłą buzię mamy. Kobieta podniosła się do siadu i zmusiła do uśmiechu. Poczuła jak migrena powoli atakuje jej głowę, zaciskając obręcz na jej głowie.
- Czemu nie śpisz z tatą?- Głos Leny był dla Marinette przyjemny, aczkolwiek pytanie nie należało do łatwych. Przypomniała sobie wczorajszy koszmar. Poczuła jak łzy zbierają się pod powiekami. Tak bardzo żałowała, że rodzice nie żyją. Miałaby chociaż gdzie ukryć Lenę.
-Trochę się z tatą pokłóciliśmy. Taka mała sprzeczka.- Powiedziała, wstrzymując łzy. Posadziła córkę na kolana, lustrując przy okazji jej strój. O dziwo Lena, zdążyła się już ubrać, sama. Chociaż kobieta nie pamiętała, aby kupowała Lenie kiedykolwiek czarne kalosze to i tak się uśmiechnęła do dziecka. - Idź umyj ząbki. Pójdę się ubrać.
Już niedługo kochanie i uciekniemy z tego więzienia.
Marinette ubrała na siebie czerwony golf bez rękawów i czarne rurki. Włosy zostawiła rozpuszczone. Siniak pod okiem zrobił się fioletowo-żółty. Szybko nałożyła kryjący makijaż. Spojrzała do sypialni i zauważyła Nataniela, zatraconego w głębokim śnie. Tak jakby wczorajsza sytuacja nie miała miejsca lub była czymś normalnym jak szczotkowanie zębów. Po policzku poleciała jej łza, którą starła i zamknęła drzwi najciszej jak tylko się dało. Nie chciała go przypadkiem obudzić. Czasami na kacu był gorszy niż gdy się upił.
Lena czekała na nią na korytarzu trzymając w dłoniach mały plecaczek w biedronki. Marinette obdarowała swoje dziecko delikatnym uśmiechem.
- Chodź laleczko.- Szepnęła, aby nie obudzić męża.
Szybko zawiozła córkę do przedszkola.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top