Rozdział 1
Nowo przybyły był całkiem przystojny. Marinette nieświadomie zaczęła bawić się kosmykiem swoich ciemnych włosów. Mężczyzna uśmiechnął się do recepcjonistki i oparł o blat łokciami.
- Dzień dobry. Przyszedłem na rozmowę kwalifikacyjną.- Powiedział do Mari, lekko unosząc kąciki ust. Marinette trochę za długo wpatrywała się w różowe wargi gościa, po czym kiwnęła głową.
- Oczywiście, panie?- powiedziała lekko pytającym tonem i uniosła spojrzenie z jego ust na piękne niebieskie oczy.
- Luka Couffaine.- Odpowiedział. Dziewczyna kiwnęła głową, udawała, ze czegoś szuka w komputerze, jednocześnie patrząc ukradkiem na jego twarz. Odkaszlnęła i obdarzyła gościa uśmiechem.
- Pokój 25, drugie piętro na koniec korytarza. Winda jest za rogiem, a schody tuż obok.- Rzekła.
- Dziękuję, Pani Kurtzberg.- Odpowiedział. Marinette zmarszczyła brwi.
- Skąd zna Pan moje nazwisko?- Spytała z wyczuwalnym zdziwieniem w głosie. Chłopak najpierw obdarzył ją rozbawionym spojrzeniem, zaśmiał się , zasłaniając usta dłonią, a następnie wskazał palcem na tabliczkę z jej imieniem i nazwiskiem.
- Jestem jasnowidzem.- Odpowiedział. Marinette zaczerwieniła się ze wstydu.
- No... no tak. Pani wiceprezes czeka na pana.- Powiedziała, po czym podążyła wzrokiem za jego sylwetką, idącą w stronę windy. Gdy chłopak zniknął za rogiem, Marinette przyłożyła dłonie do policzków, aby chociaż trochę je schłodzić, a następnie przesunięta je tak, aby schować w nich twarz.- - Och, na pechową makrele, co za wstyd.- Szepnęła. Gdy sie uspokoiła, wróciła do pracy.
Po skończonej pracy.
No i się rozpadało. Marinette stała pod małym daszkiem przy wyjściu z budynku jej pracy, patrząc zrezygnowanym wzrokiem na powiększającą się kałuże, leżącą tuż pod ostatnimi pięcioma centymetrami daszku i pięcioma centymetrami po zakończeniu tej małej ochrony przed deszczem.
Marinette zbyt zmęczona, aby pomyśleć czy oparcie się o drewniane drzwi budynku jest niebezpieczne, zrobiła to. Owszem, jest i Mari zrozumiała to za późno. Drzwi otworzyły się z impetem, odrzucając dziewczynę prosto w stronę cudownej, już 14 centymetrowej kałuży. Wtem poczuła dłoń na swoim nadgarstku, nagle silne pociągnięcie i męskie ciało od którego się odbiła i przed kolejnym uderzeniem obroniła ją druga męska dłoń osobnika. Uniosła głowę i spojrzała prosto w głębokie, zmartwione oczy.
- Na wielkie donuty! Mari jak bułkę kocham, nie chciałem. Przepraszam!- Usłyszała dobrze jej znany tekst przyjaciela. Uśmiechnęła się lekko na wspomnienie sytuacji sprzed trzech lat, gdy razem z przyjaciółmi była w kawiarni.
- Nie szkodzi, serio. Zawsze byłam łamagą.- Odpowiedziała, odsuwając się od Adriena.
- Nie ma tak łatwo. Odwiozę Cię w zadość uczynieniu do domu.
-Ou...- Mruknęła dziewczyna, a przed oczami stanął jej pijany, obijający się o meble mąż, używający słów o których Adrien nawet by nie pomyślał.- Nie, nie trzeba. Serio. Ja mam niedługo metro i naaaaaa...- Adrien nie dając jej dokończyć, zaciągnął ją do swojego białego audi.*
- Nawet nie waż się odmawiać. Nawet nie myśl o odmawianiu.- Powiedział.
Po podwiezieniu
Marinette siedząc tuz obok Adriena, modliła się w głowie do wielkiego donuta, aby Nathaniel nie postanowił zrobić jej wstydu. Po podjechaniu okazało się, ze jej modły nie zostały wysłuchane. Nathaniel już czekał w drzwiach, aby zrobić Marinette największy wstyd w historii.
-T-t-ty je... jebana suko!- Mąż krzyknął w jej stronę, jąkając się od nadmiaru alkoholu.
*pozdrowienia dla znanej wszystkich dobrej autorki, która stworzyła te niezapomniane autko dla każdego fana fanfikow o miraculum
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top