Propaganda Śmierci

Merida

Zasypiałam z plecakiem pod głową, przyjęłam przeprosiny Zaka ponieważ ta kłótnia była trochę z mojej winy nie powinnam nazywać go konuskiem. Zak zachowuje się trochę jak upierdliwy młodszy brat, mam trzech więc wiem o co chodzi. Byłam już na wpół we śnie kiedy niebo pojaśniało tak jakby był środek dnia.

Wyszliśmy na zewnątrz, na niebie pojawiła się twarz ogrzycy którą widziałam na rozpoczęciu, i napis

POLEGLI:

Fiona, Zasiedmiogórogród

Następnie na niebie ukazała się twarz dosyć młodej dziewczyny z napisem,

Mavis, Transylwania

Po dziewczynie  na niebie wyświetlono twarz starszej już kobiety o ciemnej skórze i białych włosach,

Kidagakash Nedakh, Atlantyda; Londyn

Gdy zgasła twarz kobiety Czkawka odezwał się:

-Czyli ta nasza arena nie jest wcale taka duża

-Interesuje cię tylko czy jesteśmy na dużym wybiegu czy na małym, właśnie dowiedziałeś się że nie żyją  trzy osoby, jeżeli nie zrozumiałeś one UMARŁY!-wykrzyczałam.

-Uspokój się-zaczął-dowiedzieliśmy się właśnie trochę bardzo przydatnych rzeczy.

Patrzyłam na niego wyczekująco, Zak był lekko przymulony, właśnie wyrwaliśmy go ze snu, A Toph stała tylko z opuszczoną głową, później jej wytłumaczę co widziałam.

-I co z tego, chyba chcesz przeżyć prawda? Im więcej usłyszymy jutro wystrzałów tym lepiej, była nas dziesiątka na arenie została siódemka, w tym nasza czwórka czyli zostały nam tylko trzy osoby-tłumaczył z opanowaniem.

-No dobrze ale zwycięzca jest jeden-wtrąciła się Toph.

-Ej, nie możecie się pokłócić rano?-spytał Zak pocierając jedno oko.

-NIE jak chcesz to idź spać musimy to wszystko przegadać-odpowiedział mu Czkawka

-To jak on idzie to ja też, i tak nie widziałam tych twarzy więc chyba wam nie pomogę-powiedziała Toph będąc już w połowie drogi do dziury.

-Dobra-odpowiedział im Czkawka usiedliśmy na ziemi i zaczęliśmy burzę mózgów.

Doszliśmy do tego że było pięć dziewczyn i chłopców- razem dziesięć. Drogą eliminacji doszliśmy do tego że na arenie poza nami jest tu jeszcze trzech chłopców. Udało nam się przypomnieć dwóch chłopak w masce zapadł w pamięć Czkawce a ja zapamiętałam bosego Albinosa, widziałam jak rozmawiali jest szansa że stworzyli sojusz. Trzeciego za nic nie pamiętaliśmy chyba był niski i to tyle.

Ustaliliśmy że jutro razem przejdziemy się po arenie i spróbujemy ogarnąć jak największy teren, wiem że zwycięzca może być jeden ale przecież nie zmuszą nas do walki pomiędzy sobą?

Rano zostałam obudzona przez Czkawkę który zatkał mi nos palcami czekając aż z braku tlenu się obudzę. Wstałam i spiorunowałam go wzrokiem.

-Głodna?

Spojrzałam na to co smażyło się nad ogniskiem dwie malutkie ryby, w kącie leżała jeszcze kupka mniejszych, pewnie dla Toph i Zaka

-Wygląda ohydnie, pachnie również-wzięłam od Czkawki swoją porcyjkę i spróbowałam-do pożygania.

Zrobiłam przy tym tak głupia minę ż e Czkawka zaczął się śmiać

-Dobra jutro ty robisz śniadanie.

-Ja mieszkam w pałacu, mnie dobrze karmią-powiedziałam tonem mojej matki.

-Tak, pewnie wpierdalasz sam kawior, a na deser lody truflowe i pijesz kawę Kopi Luwak ze złotych kieliszków.  [to jest najdroższa kawa świata robiona z odchodów lemura]

-Mhm... Zapomniałeś o mydle z drobinkami złota-dodałam kończąc swoją porcje.

Wstaliśmy nadal się śmiejąc i ruszyliśmy w stronę puszczy.


Jack

Nie udało mi się znaleźć sojusznika, ale po wieczornej ,,Propagandzie Śmierci'' postanowiłem poszukać chłopaka z którym rozmawiałem zanim nas tu wsadzili. Od kiesy dołączyłem do Strażników Marzeń wiem że praca w grupie może uratować życie nieważne czy piszesz kartkówkę z matmy czy walczysz z siłami ciemności próbując ocalić świat, zespół zawsze się przyda.

Był ranek, no dobra bardziej przed południe, lubię długo pospać. Wziąłem mój kij i poszedłem po nieznanych mi dotąd terenach. Klimat nie dla mnie, za ciepło.

Wędrowałem jakiś czas, raz natknąłem się chyba no obozowisko takie trochę jak dla przedszkolaka, szałas był solidny ale malutki. Ruszyłem dalej.

Usłyszałem głosy tym razem nie w głowie tylko gdzieś z przodu-rozmawiały.

Postanowiłem pójść w tamtą stronę wychyliłem głowę znad krzaka i spostrzegłem ruda dziewczynę celująca z łuku do dwóch chłopaków. Pierwszy był tym którego szukałem, trzymał przy szyi drugiego własnoręcznie zrobiony nóż, drugi z nożem przy szyi, brunet stał a raczej był przyciśnięty plecami do drzewa.

-Puść go!-ostrzegła dziewczyna.

w tym monecie chłopak w masce zasłonił się brunetem tak że dziewczyna nie mogła by go trafić. Postanowiłem czekać na rozwój wydarzeń.

Robin

Niebyło mi jakoś ciężko w tej grze. Rozumiem dlaczego Batman cenił sobie samotność. Udało mi się zdobyć plecak, miałem obóz nieopodal rzeki. Rano poszedłem się wykapać i po jakieś jedzenie. Gdy wróciłem do obozu były w nim dwie osoby: chłopak z protezą na lewej nodze i dziewczynę z łukiem na plecach.

Przygotowałem własnoręcznie robiony nóż i wyszedłem zza pnia, chłopak zacisną pięści a dziewczyna dotknęła łuku. Chłopak zaczął iść w moją stronę wykorzystałem jego słaby punkt i kopnąłem go w ciało nad protezą. Dalej już wszystko potoczyło się szybko on się zachwiał ja złapałem go za włosy i przygwoździłem do drzewa, przykładając mu nóź do gardła. W jednej sekundzie dziewczyna wyjęła łuk i powiedziała:

Puść go!-w obawie że strzeli zasłoniłem się chłopakiem.

Stanęliśmy tak w martwym punkcie, zareagowałem odruchowo ale nie poderżnę mu gardła. Ale jeżeli go puszczę ona może we mnie strzelić. Spojrzałem na chwile w prawo mój wzrok spotkał się z albinosem z którym rozmawiałem zanim nas tu zesłali.

Podniosłem ręce puszczając chłopaka, w tym samym czasie zza krzaka wyszedł albinos. Staliśmy tak patrząc się na siebie nagle niebo pociemniało najpierw było granatowe potem czarne na samym środku pojawiła się twarz a raczej maska dobrze mi znana- Slade.

-Mamy dość czekania skoro nikt z was nie chce walczyć ani zabijać pora przystąpić do następnego etapu gry. Będziecie walczyli z najgorszymi potworami-zmiechami.-twarz znikła niebo wróciło do normalnych barw a my patrzyliśmy na siebie oniemiali.

Nagle dało się słyszeć wrzask, jakby ktoś był rozrywany na strzępy, potem wystrzał z armaty, z tym rozrywaniem to chyba miałem rację.

Dziewczyna spojrzała na chłopaka porozumiewawczo i powiedziała:

-Czkawka oni tego nie przeżyją

-Lepiej dla nas, on chciał abym to ja nie przeżył!-powiedział wskazując na mnie. 

Patrzyła na niego, mrukną coś w stylu niech już ci będzie jak ojciec pozwalający przygarnąć bezpańskiego psa z ulicy.

-Szybko!-powiedziała dziewczyna i zerwała się do biegu.

Przez następne parę minut biegliśmy tak szybko że zdawało mi się że zaraz moje mięśnie wyjdą ze skóry i odmówią posłuszeństwa. Cały czas miałem wrażenie że cios nas goni. Dobiegliśmy na pustą przestrzeń, biegłem, gdy albinos wskoczył do dziury zrobiłem to samo.

W środku była dziewczyna i chłopak młodsi od nas. gdy tylko wpadliśmy przekręciła stopą po ziemi i zrobiło się tak ciemno że światło dawało tylko ognisko.

Co się stało-spytała czarnowłosa-czułam jakby coś  was goniło?

Ruda zaczęła opowiadać, albinos usiadł pod ścianą zdyszany, usiadłem obok niego.

-Robin-powiedziałem wyciągając rękę.

-Jack-uścisną mi ją.

-Cholera!,przez to całe zamieszanie zapomniałem mojego kija.

Już się chciałem spytać po co mu kij ale dziewczyna doszła do momentu gdzie to my wchodzimy więc razem z Jackiem wstaliśmy aby opowiedzieć swoją historię.







Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top