Avada Kedavra

JEST MOC 169 czytnień i 21 gwiazdek, BOOYA !!!!! Bóg zapłać :) XD   

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Czkawka

Rzeź w centrum areny się skończyła, doliczyłem się trzech wystrzałów z armaty, nie mam pojęcia co one oznaczają, mam nadzieję że coś dobrego. Byłem roztrzęsiony trochę jak po pierwszym locie na smoku. Wyprostowałem się i zacząłem iść przez las, z moja drużyną ustaliliśmy że znajdziemy jakieś schronienie, żarcie i broń i tam wymyślimy co dalej. Wiem że zwycięzca może być jeden ale chyba nie zmuszą nas do zabijania, prawda?

Z zamyśleń wyrwał mnie szelest szelest, odwróciłem się na pięcie i przygotowałem gardę do obrony lub ataku.

-Toph!-powiedziałem omal nie rzucają się na sojusznika.

-Z tą twoją postawą, gdybym nie była z tobą w sojuszu już byś leżał martwy na ziemi-odpowiedziała z pogardą.

Zignorowałem jej obelgę, mamy przecież ważniejsze rzeczy na głowie.

-Widziałaś innych, to znaczy... czy ich... czułaś?

-Wydawało mi się że Merida pobiegła w tamtą stronę-wskazała ręka w prawo-ale... czułam tez jak ktoś jej wagi upada na ziemię i już się nie podnosi.

Wstrzymałem na chwilę oddech, nie znam jej myślę o niej jak o sojuszniczce nie przyjaciółce ale przecież...

-Czkawuniu idziesz?-Spytała mnie bardzo przesłodzonym tonem stała jakieś dziesięć metrów dalej, chyba znowu odpłynąłem. 

Szliśmy tak szukając kryjówki mieliśmy przynajmniej konkretny cel, myślałem o tym jak sobie radzą inni zastanawiałem się też czy nie nawiązać z Toph konwersacji ale na każde moje pytania odpowiadała bardzo wymijająco. Piętnaście minut, pół godziny, godzina drzewa wszędzie wyglądały tak samo lecz nagle ktoś nas zawołał:

-Czkawka Toph, tutaj!-Zak dzieciak z przedziwną grzywką-Jezu ile można, znalazłem nam schronienie, ale to nie jest jakiś dupowaty szałas a zresztą sami zobaczcie!

Pobiegliśmy za Zakiem moim oczom ukazała się dziura w ziemi, Zak od razu wszedł do środka po nim próbowałem się wcisną ja, głowa jakoś przeszła z barkami miałem problem ale Toph musiała ją delikatnie poszerzyć bo dalej spadłem na głowę. Wstałem i rozejrzałem się, nie wiem czy fachowo powinienem to nazwać grotą czy jaskinią ale była wielkości dużego pokoju.

-Br...-niezdążeniem mu pogratulować gdy Toph wcięła mi się prosto w zdanie

-Morda! Ktoś idzie-dotknęła ściany-powinniśmy to sprawdzić.

Weszliśmy na górę, nie było tak trudno bo Toph machnęła nam jako takie schody. Gdy wyłoniłem głowę zobaczyłem Meridę z której której ust na widok mojej czupryny wyrastającej z ziemi wydobył się zduszony okrzyk. Potem się uśmiechnęła

-Czkawunia, ale fajnie cię widzieć-po mnie z ziemi wygramolił się Zak i na końcu Toph, spostrzegłem na plecach nowo przybyłej łuk i kołczan ze strzałami Merida widząc moje spojrzenia zaczęła opowiadać żywo

-Jezu! słuchajcie stoję sobie na tym podeście a gości liczy i ja patrze łuk i jak doliczył do końca szybko go z tamtą za cyganiłam no i biegnę i stoi ten albinos i omal bym na niego nie wpadła i...- opowiadała nam bardzo  żywo znacznie nadużywając spójnika ,,i"-i tak się tu znalazłam.

-A ja podkorbiłem plecak-powiedział Zak wskazując na swoje plecy.

-Super może wejdziemy do środka i omówimy dalszy plan działania?-spytałem, wszyscy przytaknęli bo co mieli innego do wyboru?


Zak

Czkawka zaczął rozdzielać zadania, nikt go nie mianował na dowódce ale nikt też się z tym nie sprzeczał poza tym chyba nikt nie poradził by sobie z tym zadaniem. Zacząłem się zastanawiać co ja tu robię Toph może nas sprzątnąć machnięciem ręki, Czkawka jest mądry ogarnięty i w ogóle, a Merida ma talent do walki a ja porostu szybko biegam? Na nic mi się zda moc kura skoro niema kryptyd, może na moim miejscu powinien być kto inny? Co jeżeli moje drzwi były otwarte a powinny być zamknięte?

-Merida ty z Toph pójdziecie po jedzenie, ja pójdę po świeżą wodę Zak idź po zapas drewna i chrustu i rozpal ognisko. Merido nie marnuj strzał, i... uważajcie na siebie powiedział nam na pożegnanie.

Następne godziny minęły mi na zbieraniu drewna, na szczęście było go pod dostatkiem lecz siedząc w naszej jaskini miałem naprawdę spore trudności z zapaleniem ogniska. Zanim Czkawka odszedł sprawdziliśmy zawartość plecaka był tam: sznurek, cienkie plastry suszonej wołowiny, nieduży rondelek  i worki na śmieci. Ustaliśmy że w workach możemy trzymać wodę zaś w rondlu ją zagotujemy.

Zebrałem gigantyczną kupę drewna bo co brałem się za rozpalanie ogniska nic mi nie szło więc zdecydowałem się na przyniesienie drewna, drewna i jeszcze raz drewna.

Gdy przyszedł Czkawka byłem w trakcie mozolnego zmagania się z ,,ogniskiem''. Gdy spostrzegł co robię podszedł do mnie i mrukną coś w stylu: patrz na mistrza. Pokręcił chwile patykiem, najpierw zaczął się unosić dym potem rozpalił naprawdę przyzwoite ognisko.

Chciałem wsiąść patyk i powiedzieć ,,AVADA KEDAVRA'' ale i tak chyba nie zrozumiał by aluzji więc po prostu prychnąłem z pogardą, uśmiechną się. 

Po chwili weszły dziewczyny, Merida miała przerzuconego przez ramie zająca a Toph w rękach trzymała jakieś dwa duże grzyby.

Cześć-rzuciłem niedbale

-Cześć konusie-odpowiedziała wesoło Merida

-Nie nazywaj mnie tak!

-Uspokójcie się-zainterweniował w porę Czkawka, ale ja tak łatwo nie odpuszczam

-Właaaśnie rudzieeelcze uspooookuj się-powiedziałem nadmiernie przeciągają sylaby.

Merida podeszła do mnie i uderzyła mnie tak mocno w ramię że moje palce u stup długo to zapamiętają.

-AŁA! Co jest okres masz?!-chyba przesadziłem odwróciła się do mnie plecami i odeszła, spojrzałem na Czkawkę ten tylko kręcił głową. Później chciałem ją przeprosić ale nie wiedziałem jak, w końcu to ona zaczęła.

Po chwili siedzieliśmy opierając się o ścianę i raczą się najgorszym jedzeniem w moim życiu atmosfera nadal była bardzo napięta, byłem strasznie głodny, a zając dzielony na cztery nie był najbardziej obfitym posiłkiem w moim życiu.

Czkawka wstał, podszedł do grzybów przyniesionych przez Toph i rozdzielił na cztery części, każdą nabił na patyk i zaczął smażyć nad ogniskiem. Miałem nadzieję że nie przypomną mi się one rano.

Po spożyciu grzybów i gotowanej wody Toph zmniejszyła otwór w jaskini, nie ustaliliśmy wart skoro nikt do nas nie wejdzie poco ustalać warty? Było cholernie zimno wciąż byłem na siebie zły za to co powiedziałem Meridzie, Toph chyba spała a Czkawka wpatrywał się w ogień z miną: podejdź do mnie a wydłubie ci oczy tymi palcami.

Wyjąłem z pod głowy plecak, wziąłem go, poszedłem w stronę gdzie leżała Merida, jak zobaczyła że idę w jej stronę przewróciła się na drugi bok, nie zniechęciło mnie to usiadłem naprzeciwko niej podając jej plecak. Usiadła i spojrzała na mnie ja popatrzyłem w druga stronę ale ciągle wyciągałem rękę z plecakiem w jej. Chyba zrozumiała o co mi chodzi, wzięła go odmie a potem przytuliła i pocałowała mnie w policzek. Dalej leżała już z plecakiem pod głową, i dobrze jej nie będzie twardo w łeb a ja dostałem buziaka, w podskokach podbiegłem do Czkawki który najwyraźniej śmiał się z mojego gestu i wyrazu twarzy.

-Zazdrosny?

Zasypiając zacząłem się zastanawiać czy uda mi się przeżyć jutro.






PODOBAŁO SIĘ ???????????? COŚ DODAĆ COŚ UJĄĆ, WIEM ŻE MAŁO NAWALANKI BĘDZIE W NASTĘPNYM ROZDZIALE



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top