18 GRUDNIA
Odwiedzałam Ji codziennie. Potrafiłam przesiedzieć w klinice cały dzień. Chyba wszyscy pracownicy mnie już znali i nigdy nie robili problemów. Ochroniarze zagadywali, tak samo jak panie w rejestracji. Czasem rozmawiałam z lekarzami, ale GD przewidział, że będę chciała wyciągnąć od nich informacje na temat jego stanu, więc zabronił im udzielania mi jakichkolwiek wieści.
Nie podobało mi się to.
Z Jiyongiem było różnie. Czasami był pełen werwy i witalności. Spacerował z kroplówką po korytarzu, śmiał się i żartował, zagadując każdego, kto się nawinął. Niekiedy czuł się tak fatalnie, że nie miał siły podnieść ręki. Wszystko go bolało i trzeba było podawać mu silne leki przeciwbólowe. Po nich często udawało mu się zasnąć. Bywały też dni, kiedy był zły na cały świat. Nie chciał rozmawiać albo zaczynał krzyczeć i rzucać z furią przedmiotami. Potem płakał i dalej krzyczał. Kazał mi wyjść, ale ja i tak zawsze zostawałam. Dzielnie znosiłam jego gwałtowne zmiany nastroju. Byłam przy nim i uspokajałam. Czasami tam spałam. Pielęgniarki same przynosiły mi pościel i rozkładałam się na kanapie. Mogłam wtedy przy nim czuwać. Ostatnio nawet znów spałam z nim w jego łóżku, bo tego potrzebował.
Jiyong był niestety coraz chudszy i słabszy. Jego skóra była wręcz szara.
W tych wzruszających filmach o raku, chorzy do końca wyglądają dobrze i ładnie. W rzeczywistości jest inaczej.
Ji zawsze był pełen barw. Teraz stracił je wszystkie. Jedynym kolorem były fioletowe sińce pod oczami.
Kiedy chłopak nie miał apetytu i nie chciał jeść, podawano mu kroplówkę. Często wymiotował, zwłaszcza wtedy, gdy miał te gorsze dni.
Nie mógł na razie dostać chemii. Najbliższa planowana była dopiero w styczniu, ale o tym i tak miał zadecydować jego lekarz. Póki co, Ji przyjmował nowe leki. Podejrzewałam, że one mogły mieć na niego taki silny wpływ.
Cieszyłam się, kiedy widziałam, że pisze. Nigdy nie chciał mi zdradzić szczegółów, ale obserwując, jak sobie skrobie, nuci, czy wybija rytm, uśmiechałam się.
Ja też starałam się zapewniać mu rozrywkę i to nie tylko w postaci dram. Zaczęłam od sali. Zorganizowałam chłopców do przystrojenia jej ozdobami i światełkami. Wreszcie wnętrze nabrało świątecznego klimatu. Bardzo mi się podobało, szczególnie wtedy, gdy pojawiła się sztuczna choinka, którą obwiesiliśmy bombkami.
Karola miała plan, by wynieść telewizor z sofami i postawić wielką stajenkę, tylko że zamiast Józefa i Maryi, byłyby duże figurki Jiyonga i Chaerin, a Jezusem byłby nieprawdopodobnie wręcz podobny do nich Mino z WINNER.
Nie zgodziłam się.
Razem z chłopcami graliśmy w gry planszowe, czy urządzaliśmy seanse filmowe, na przykład z maratonem horrorów, świątecznych bajek, czy Harry'ego Pottera, na którym oczywiście wszyscy płakaliśmy. Teraz z Karolą chciałyśmy ich namówić na „Zmierzch."
– Okropna zima, prawda? – rzuciła mijana w hallu pielęgniarka, prowadząc wózek z jakąś kobietą
– Jest bardzo zimno, ale śnieg wygląda pięknie. – odparłam grzecznie i skinęłam lekko głową
Weszłam po schodach i idąc, zauważyłam, jak z sali Ji wychodzi poważny mężczyzna w garniturze. Był starszy, miał skórzany neseser i okulary. Skłonił mi się i poszedł dalej. Zatrzymałam się w miejscu, śledząc go spojrzeniem.
W końcu podeszłam do drzwi sali, na których dalej wisiała różowa tabliczka, po czym weszłam do środka.
– Cześć, biszkopciku! – zawołałam wesoło
Jiyong siedział na łóżku z jakimiś kartkami, które szybko schował pod poduszkę.
– Cześć, cześć. – powiedział nieco nerwowo, a ja zaczęłam się rozbierać
– Czy to był Twój prawnik? – spytałam, wskazując za siebie
– Eee... – zaczął niepewnie Ji
– Ktoś Cię pozwał? – spytałam rozbawiona – Zrobiłeś dziecko nieletniej? – dodałam
– Ha ha ha. Bardzo zabawne.
– Wręcz przeciwnie. Stać Cię na alimenty?
– Ann! – krzyknął obruszony
– No przecież żartuję. – powiedziałam i machnęłam obojętnie ręką
– Wiesz, że to nie w moim stylu... – mruknął urażony – A to był notariusz. – dodał tonem, który jasno świadczył, że to koniec dyskusji na ten temat
Nie drążyłam. Wiedziałam, że i tak mi nie powie. Mogłam się tylko domyślać.
– Kupiłam dziś dużo słodyczy. – oznajmiłam, kładąc na brzuch Jiyonga torbę z łakociami
– Dziękuję. – rzekł cicho, nawet nie kwapiąc się, by zajrzeć do środka
– Sobie podziękuj, Ty za nie zapłaciłeś. – rzuciłam
– Zawsze wiedziałem, że mam gest. – przyznał Ji, dalej bez entuzjazmu
Westchnęłam, usiadłam z brzegu łóżka i potarmosiłam chłopaka za policzki.
– Jiyongie! – powiedziałam słodko, przykładając mu palce wskazujące do kącików ust
– Ale Ty jesteś męcząca. – burknął muzyk
– Wiadomo, kiedy stąd wyjdziesz?
Chłopak spojrzał na mnie z nieskrywanym rozbawieniem i prychnął.
– Żarty się dziś Ciebie trzymają. – stwierdził
– Mówiłam poważnie. Niedługo święta...
– I co z tego?
– Będziesz mógł pojechać do domu?
– Nic o tym nie wiem, ale pewnie nie. – rzucił obojętnie chłopak i odwrócił wzrok
Spochmurniałam. Po chwili wyjęłam z torebki mały kremik.
– Chodź tu, trzeba Ci posmarować usta. Z takimi suchymi żadna na Ciebie nie poleci. – powiedziałam
Jiyong przekręcił głowę, a ja nałożyłam mu krem na wargi.
– No, ślicznie. Masz ochotę obejrzeć jakiś film?
Chłopak skinął głową i uśmiechnął się do mnie lekko.
– Tylko nie „Zmierzch." – wyparował szybko
Przewróciłam oczami.
– Dobrze, dobrze. Jeszcze Was do tego namówię. Małymi kroczkami. Póki co, dziś wieczorem oglądamy „Dziennik Bridget Jones." Taeyang i Hyorin wiedzą, że mają przynieść maseczki, a Daesung lody. I każdy ma mieć świąteczny sweter. Jeszcze napiszę im na grupce, żeby przypomnieć. – powiedziałam przejęta, wyjmując telefon
– Rozumiem, że dalej kontynuujemy podróż przez filmy z Hugh Grantem? – upewnił się chłopak, wreszcie zaglądając do torby ze słodyczami
– Ten wczorajszy Ci się podobał. – przypomniałam mu, stukając palcami w ekran
– Ta piosenka była naprawdę ładna, skojarzyła mi się z nami. – przyznał Jiyong, oglądając batonik
„Way back into love..."
Uśmiechnęłam się lekko.
– Prawda? Też tak uważam, dlatego zawsze podstawiam nas pod głównych bohaterów. – wyznałam szczerze
– To urocze, że wróżysz mi wieloletnie załamanie kariery i problemy z biodrem. – powiedział Jiyong, wyciągając z torby lizaka ze strzelającą posypką
Kończyłam pisać wiadomość, kiedy chłopak zaczął się głupkowato chichrać. A ja dobrze znałam ten chichot. Spojrzałam na niego podejrzliwie znad telefonu.
– Tu jest napisane „Poliż, zanurz i poczuj wystrzały." – wyznał rozbawiony, pokazując mi hasła na opakowaniu
W ciszy przewróciłam oczami. Prawie zapomniałam, jak zboczony Jiyong potrafił czasami być. Gdyby zebrać wszystkie napisane przez niego piosenki, które zawierały podteksty, powstałby z nich kompletny album.
– „Girl, you're my Lollipop! Oh girl, you're ma lolli lolli!" – zanucił chłopak, otwierając lizaka
Westchnęłam.
– To właśnie miałam na myśli... – szepnęłam cicho, w końcu wysyłając wiadomość
Jiyong włożył lizaka do ust, wziął do ręki swój telefon i zmarszczył czoło, wpatrując się w ekran.
– Chodziło Ci o „świąteczny sweter," prawda? – spytał, a ja niepewnie pokiwałam głową – Napisałaś „świąteczne nudności." – dodał rozbawiony, a ja pacnęłam się w czoło
Pośpiesznie odblokowałam telefon w celu sprostowania, ale było za późno. Daesung już zdążył wysłać śmiejące się emotikony, TOP znaki zapytania, a Youngbae napisał: „Dope language skills... Congratz!!!"
Zmrużyłam oczy i odpisałam „Jeb się, śmieszku." Po polsku. Niech się domyśli, co to znaczy, skoro z niego taki poliglota.
– Jak się poznaliśmy, dopiero się uczyłaś koreańskiego i jeśli nie rozmawialiśmy po angielsku, to ciągle używałaś aplikacji na telefonie. – przypomniał sobie Ji, wzdychając jakby z nostalgią – Masz je jeszcze?
Pokiwałam głową.
Miałam i wciąż używałam, nawet podczas jazdy do kliniki lubiłam sobie odświeżać słówka.
Nauka języków nie przychodziła mi z większym trudem, choć często brakowało mi motywacji. Po przeprowadzce do Korei nie miałam wyjścia, musiałam szybko się zaaklimatyzować. Wstydziłam się jednak rozmawiać i jeśli nie było możliwości, by dogadać się po angielsku, korzystałam z aplikacji. Odtwarzałam nagrane wiadomości, a pani o miłym głosie odczytywała te proste komunikaty, przydatne w codziennym życiu, na przykład w sklepie, czy w restauracji. Jiyong skarżył się, że częściej słyszy głos lektorki niż mój i samej kazał mi mówić. Tylko w ten sposób mogłam się nauczyć języka, poprzez praktykę.
Jeśli chodzi o Ji, to w moim języku oprócz „Kocham Cię" i kilku zwrotów grzecznościowych, umiał głównie przekleństwa. Moja szkoła, oczywiście.
Nagle chłopak zaśmiał się z lizakiem w ustach, a ja spojrzałam na niego pytająco.
– Pamiętasz, jak na jednym z pierwszych spotkań, zamiast powiedzieć, że mnie lubisz, spytałaś, czy mam kondom?
Jiyong wybuchnął śmiechem, a ja poczułam mocne uderzenie gorąca. Byłam pewna, że ze wstydu cała się zaczerwieniłam.
– To było szybkie, nawet jak na mnie. – przyznał muzyk, machając mi przed twarzą lizakiem – Pomyślałem sobie wtedy, że te plotki o Europejkach są jednak prawdą. – dodał, dalej rozbawiony
– Yah! – krzyknęłam, wstając
Uwielbiałam krzyczeć po koreańsku. Czułam się wtedy jak bohaterka dram.
– To nie było tak! Przekręcasz fakty! Po pierwsze, to nie ja to powiedziałam, tylko ta uwięziona w aplikacji pani!
Jiyong zgiął się w pół.
– Na tym przeklętym diabelskim młynie wiało i było zimno! I wcale nie chciałam wyznać, że Cię lubię, tylko, że jesteś świetny, ale palce mi skostniały i przez przypadek trafiłam w pytanie o kondom! Nie moja wina, że te komunikaty są tak blisko siebie!
Chłopak nie przestawał się śmiać. Wyglądał, jakby miał jakiś atak. Bałam się, że zaraz połknie ten lizak razem z patyczkiem albo zasłabnie z wysiłku. Dawno nie był na twarzy taki rumiany.
Oddychałam ciężko. W końcu usiadłam ponownie na łóżku, spojrzałam na czerwoną twarz Ji i sama zaczęłam się niekontrolowanie śmiać.
Dobrze pamiętałam tę sytuację. Sekundę po tym, jak lektorka wypowiedziała te dwa słowa, Jiyong i ja spojrzeliśmy sobie w oczy i zapadła najdłuższa w moim życiu cisza.
– Przysięgam, że miałam ochotę rzucić się z tego wagonika! – wyznałam rozbawiona, łapiąc się za brzuch
Jeśli w naszych głowach naprawdę żyją małe ludziki odpowiedzialne za emocje i zbierają one wspomnienia, to byłam pewna, że ta chwila stała się Fundamentem Wyspy Zażenowania.
Jiyong i ja śmialiśmy się tak intensywnie, że aż się popłakaliśmy. Kiedy widziałam, jak on się śmieje, ja śmiałam się jeszcze bardziej. W końcu się zapowietrzyłam i skuliłam na łóżku, pewna, że za chwilę umrę jak bohaterowie „The Sims 4."
Musiałam wyjąć z torebki chusteczki, a potem poprawić makijaż, bo cała się rozmazałam. Nie pamiętałam, kiedy tak się śmiałam. Na pewno był to pierwszy raz od czasu powrotu do Korei.
Gdy już się uspokoiliśmy, zaczęliśmy jeść słodycze. Cieszyłam się, że chłopak miał na nie ochotę.
W pewnym momencie Jiyong zapatrzył się na śnieg za oknem.
– Dziś osiemnasty... – szepnął
– Wiem. Ja też zwracam na to uwagę. – przyznałam, a on poprawił swój kapelusz
Mieliśmy słabość do dat, ich znaczeń i wszelkich symboli. Liczby były dla nas ważne. Wierzyliśmy też w znaki.
Dziś był osiemnasty, a Ji każdego osiemnastego lubił świętować swoje mini urodziny. Co miesiąc o tym myślałam, zastanawiając się, jak spędza ten dzień.
Gdzie będziemy osiemnastego stycznia?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top