o. pierwsze dni szkoły

Pierwszy września nadszedł nieubłagalnie...

Ale dobra, może pominę ten typowy dla każdego uciemiężonego ucznia wstęp i zamiast opisywać rzeczy, które jeszcze bardziej wprowadzą w depresyjny stan, czego na starcie bym nie chciała, opowiem o serii niefortunnych wydarzeń, które będą w miarę istotne w dalszym rozwoju akcji w mojej historii.

Pierwszą taką rzeczą było wstanie zdecydowanie za późno. Wielki błąd... Ogromny... Nie, serio mówię: zawsze lepiej chodzić wcześniej spać, żeby rano chętniej wstać. Weźcie to sobie do serca, wiem co mówię.

Ale no, mówią, że dobrze radzi się innym, a sobie samemu zawsze jest ciężko. I - żeby było jasne - w moim przypadku to się sprawdza.

Wstanie późno sprawiło, że włosy miałam w nieładzie, omal nie ubrałam lewego buta na prawą stopę a parwego na lewą, ale, co najgorsze, pędem (dosłownie pędem) biegłam do szkoły bo miałam tylko dziesięć minut do rozpoczęcia lekcji, która nawet nie wiem w jakiej była klasie.

Gdy na horyzoncie dostrzegłam piękny i boski budynek kościuszkowski, zerknęłam na zegarek. Trzy minuty do dzwonka.

- Szlag - zaklęłam pod nosem, widząc rozwiązaną sznurówkę od Conversey'a.

Skrecilam zza róg, żeby na spokojnie ją zawiązać i nikomu nie przeszkadzać i nagle... BAMS!

Czoło zabolało mnie jak cholera, bo odbiłam się nim o coś twardego.

Albo o kogoś.

Omal nie wywaliłam się jaka długa, ale sprawca mojego pociemnienia w oczach złapał mnie w ostatniej chwili mocno za rękę i jedynie się zachwiałam.

- O kurde, sory - bąknął blondyn.

Przyjrzałam mu się dokładniej: biała bluza, jasne blond włosy, luźny strój... Zdał mi się w tamtej chwili bardzo znajomy. Choć nie miałam bladego pojęcia, skąd ja go kojarzę.

- Nie no... luz... - odparłam, masując sobie czoło.

Już miałam dodać, że grunt, że nie miałam w ręce kawy bo wynikłaby jeszcze większa katastrofa, ale uznałam, że nie ma co wdawać się w dyskusje.

Chłopakowi zrobiło się głupio, bo oblał się rumieńcem i zaczął drapać się po karku.

Zignorowałam to i postanowiłam skierować się do wejścia do szkoły bo dać plamę w pierwszy dzień to naprawdę idealny plan.

Chłopak podbiegł i przytrzymał mi drzwi, a ja obrzuciłam go pytającym i może zbyt pochmurnym spojrzeniem.

- Wchodź - zachęcił.

- Dzięki... - wycedziłam i kręcąc głową weszłam do środka.

Typowy starszoklasista: najpierw wpada na młodszą od siebie, powoduje, że przed oczami tańczą jej gwiazdki i to bynajmniej nie od jego piorunem rażonej czupryny, a na koniec chce robić z siebie amanta, który pragnie pokazać się z jak najlepszej strony, żeby potem pochwalić się swoim kolegom, jaki to z niego dobrze wychowany typ albo zrobią sobie wspólną bekę.

Błagam was... Ten scenariusz mam obcykany, losie zaskocz mnie czymś innym.

Weszłam do szatni, przebrałam się i weszłam na górę.

Na klasowej pisali coś, że mamy lekcje w sali 114, więc postanowiłam się tam udać.

Na całe szczęście po drodze nie wpadłam na fircykowatego pana żelazno-czołowego i chwała mu za to, bo moje wzburzone względem niego uczucia niechęci lekko opadły. Ale tylko minimalnie.

Dzwonek zadzwonił na lekcję a ja przyspieszyłam swój bieg.

Dojrzałam salę z numerem 4 na końcu i jeden na przodzie i nacisnęłam klamkę, po czym weszłam do środka.

Ale gdy tylko znalazłam się w klasie, zamurowało mnie.

To nie była lekcja dla klasy pierwszej, ale trzeciej. Pomyliłam salę... A co gorsza w pierwszej ławce siedział ten... ten typ, na którego miałam nieszczęście wpaść.

- Przepraszam, to chyba nie ta klasa - wydukałam do ostro wyglądającej nauczycielki.

- Zapewne - odpowiedziała, unosząc brwi, dając mi tym samym do zrozumienia, że nie powinnam przebywać tu ani minuty dłużej.

Przeprosiłam wiec drugi raz i wyszłam, próbując nie zwracać uwagi na podpartego pod brodę chłopaka, który odprowadził mnie wzrokiem.

Moja klasa była po innej stronie korytarza, w skrzydle lewym, tuż za pokojem nauczycielkim na przeciwko szkolnych toalet.

Weszłam do niej i ku uciesze zauważyłam że wychowawczyni nie było w klasie a koło dziewczyny, z którą wczoraj rozmawiałam było wolne miejsce.

- Paulina tak? - spytałam, na co ta kiwnęła głową.

- Nic nie straciłaś Mela - powiedziała, a ja z ulgą odetchnąłam i usiadłam na krześle.

I więc tak to właśnie zaczęłam pierwszy rok nauki w Liceum Ogólnokształcącym im. Tadeusza Kościuszki w Kaliszu - od totalnego szaleństwa i chłopaka o blond włosach.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top