Łatwy
– Jesteś pewien, że nie powinienem jechać z tobą? – spytał Hashimoto. Kaito przewrócił oczami.
– To tylko randka, w dodatku umówiliśmy się w miejscu publicznym.
– Publicznym?
– Wezmę okulary i maseczkę, założę, jeśli będzie dużo ludzi. Nie czujesz się czasami zbyt zainteresowany moimi sprawami? – mruknął. Ochroniarz zaśmiał się i pokręcił delikatnie głową.
– Rzadko. Watanashi cię zawiezie, czy ja mam to zrobić? – spytał.
– Watanashi już czeka. Poradzę sobie, Hashimoto, ty masz tylko pilnować domu, kiedy mnie nie będzie – odparł Kaito. Ochroniarz potaknął.
– Jasne, będę mieć oczy dookoła głowy. – Zrobił krótką pauzę, jakby nie wiedział sam, czy wypada dodać to, co dodał po chwili: – Miłej randki.
– Dzięki.
Kaito wziął ze sobą notatnik, w którym spisywał pomysły na piosenkę, tak na wszelki wypadek, choć właściwie sam nie był pewien, czego oczekiwał od tego spotkania. Raczej niczego inspirującego, choć facet wydawał się w porządku. Był zabawny, chyba to głównie wpłynęło na decyzję o spotkaniu się z nim. Nie podawał pełnych danych, jak większość osób, które nie chciały, by na portalu randkowym znalazł ich ktoś znajomy. Przedstawił się tylko imieniem – Takemi. Kaito zrobił zresztą tak samo, dopiero po czasie zdradził mu, kim był naprawdę, i zastrzegł, że jeśli mają się spotykać, to to musi pozostać tylko i wyłącznie między nimi. Takemi zareagował nawet nieźle.
– Jesteśmy – odezwał się Watanashi cicho, zatrzymując delikatnie auto tuż przy chodniku.
– Dzięki, Watanashi – Kaito wysiadł z samochodu, który zaraz odjechał. Nim idol zdążył rozejrzeć się za osobą, która przypominałaby znanego mu ze zdjęć Takemiego, w jego kierunku odezwał się spokojny głos.
– Kaito?
Spojrzał w jego kierunku. Takemi był wysoki, szczupły i sprawiał chyba nawet lepsze wrażenie niż przez internet – duża ulga, zważywszy na to, że mógł okazać się starym, otyłym zboczeńcem. Kaito kiwnął głową.
– Tam, gdzie idziemy, będzie dużo ludzi? Nie chciałbym, żeby ktoś mnie poznał. W razie czego mam maseczkę, taką na przeziębienie, i okulary przeciwsłoneczne – powiedział. Takemi zaśmiał się.
– Umówiłem się z tobą, żeby przez trzy godziny nie móc spojrzeć ci w twarz, tak? Dobrze rozumiem? – spytał. Kaito odwzajemnił uśmiech.
– Za bardzo byś się przyzwyczaił, gdybyś mógł ją oglądać tak cały czas.
– Ale tu cię mam; mieliśmy iść na lody, w maseczce ich nie zjesz.
– A co, jeśli i tak jestem na diecie?
– A jesteś?
– Zależy od nastroju.
Takemi roześmiał się, po czym ruchem głowy wskazał w lewo. Sprawiał wrażenie, jakby od dziecka znał tę okolicę jak własną kieszeń.
– Tam jest naprawdę świetna lodziarnia, zaprowadzę cię. Odechce ci się diety, i tak ci niepotrzebna – powiedział.
Spotkanie minęło dobrze, zaskakująco dobrze. Takemi był przystojny, a przede wszystkim go nie nudził. Umiał w odpowiednim momencie rzucić dowcipem, anegdotą, zdominować dyskusję, gdy robiła się za mało żwawa. Jednocześnie był spokojny, nie próbował go przyćmić i kiwał wyrozumiale głową, kiedy tak należało. Pod tym względem przypominał trochę Hashimoto. Nawet mieli trochę podobny uśmiech, taki głupawy, ale przy tym tak rozbrajająco szczery. I pieprzyk, obu odznaczał pieprzyk na twarzy, tylko w innym miejscu.
Co go w tym momencie obchodził Hashimoto?
Z Takemim poszli najpierw na lody, a potem na kawę. Kawiarnię, okazało się, mężczyzna też miał jakąś zaprzyjaźnioną, i Kaito nie mógł na to narzekać, bo rzeczywiście była dobra. W międzyczasie zdążyło się już ściemnić, umówili się bowiem tuż przed zmrokiem. Była to niezła decyzja, bo po ciemku zrobiło się tak przyjemnie, że spotkanie przedłużyło się w stosunku do tego, na co się umawiali. Z kawiarni też ich wreszcie wygonili, przeszli więc spokojną, boczną uliczką, ot, żeby jeszcze przez chwilę się nie rozstawać. Takemi naprawdę dobrze znał to miasto. Kaito też mieszkał w Tokio od dziecka, ale nie orientował się tak dobrze w tych wszystkich drobnych przecznicach, lokalach, nie umiałby tak kogoś prowadzić. Ciekawe, czy on robił to celowo, bo z zakrętu na zakręt ludzi było coraz mniej.
– Ładnie tu, prawda? – spytał Takemi z satysfakcją, a Kaito nie miał wyboru; musiał kiwnąć głową. Żółte światło lamp ulicznych rozbłyskało w jego oczach za każdym razem, gdy je otwierał, rażąc go przez kontrast z ciemnością wieczora.
– Postanowione; na następną randkę bierzesz mnie na spacer.
– Następną?
– O ile się na nią zdecyduję, ale jesteś na dobrej drodze. – Idol uśmiechnął się subtelnie, dając mu do zrozumienia, że walka o jego względy może jeszcze nie zakończona, ale jak na razie wychodzi z niej zwycięsko. Bo w sumie czemu miał kłamać?
Takemi odwzajemnił uśmiech.
– Mam rozumieć, że się podobało? – spytał. To mówiąc, przysunął się bliżej niego, zmuszając Kaito, by przycisnął ramię do ściany budynku, obok którego przechodzili. Chciał go pocałować? Dobra. Czemu nie. – Bo wiesz, nie musisz jeszcze iść.
– Nie planowałem. Możemy jeszcze chwilę się przejść – odparł Kaito. Takemi zaśmiał się i pokręcił głową.
– No dalej, dalej, nie zgrywaj się tak, Kaito. Przecież jesteś już dużym chłopcem. Chodźmy do mnie, co? Napijemy się herbaty. Albo wina, wolisz białe czy czerwone? – Przystanęli na pustej przecznicy, stojąc naprzeciwko siebie tuż pod ścianą jakiegoś starego budynku. Kaito delikatnym ruchem ręki odepchnął go od siebie. Takemi przyciskał go trochę za mocno.
– Dziękuję, wino brzmi nieźle, ale nie mam ochoty. Szczerze, wolałbym najpierw trochę lepiej się poznać – powiedział, i zdawał sobie doskonale sprawę z tego, jak ironicznie brzmiało to z ust jego, który przez ostatnie dwa lata najpierw szedł do łóżka, a później (jeśli w ogóle) rozmawiał. Ale tym razem naprawdę tego nie chciał, nie tak i nie teraz. Nie na pierwszym spotkaniu.
Takemi zaśmiał się, po czym zbliżył się jeszcze bardziej, jedną ręką przypierając go do ściany i odcinając drogę ucieczki jak w jakimś tanim filmie romantycznym.
– Ależ my się możemy bardzo dobrze poznać. Nie graj takiego niedostępnego, ty mi wcale nie wyglądasz na chłopaka, który stroni od dobrej zabawy – mruknął, wciąż uśmiechnięty.
– Może, ale...
– Kaito, nie próbujesz mnie chyba zdenerwować, co? – przerwał mu. – Sam dałeś mi do zrozumienia, że ci się podobało, tak, czy nie?
– Podobało mi się, Takemi, ale dziś pierwszy raz widziałem cię na oczy. Nie szukam sprintu do łóżka, powiedziałbym ci. Dosadnie.
– To czego? Księcia na białym koniu? Myślisz, że czego mogłem od ciebie chcieć? – Takemi nie pytał już z frywolnym uśmiechem, a warczał z poirytowaniem, dalej przygważdżając go do ściany. – Słyszałem, że jesteś łatwy. Inaczej bym się z tobą nie spotykał.
Kaito przygryzł wargę.
– Było miło, ale ja już pójdę. Nie dzwoń do mnie, druga randka odwołana. Na razie – powiedział, po czym odwrócił się, by odejść, jednak Takemi złapał go mocno za nadgarstek i przyciągnął z powrotem.
– Chwila, a ty gdzie idziesz, co? Nie dokończyliśmy naszej rozmowy. Rozkładasz nogi przed nieznajomymi, ale jedna randka to dla ciebie za mało? Wiesz, co o tobie słyszałem od swojego byłego? Że w życiu tak łatwo nie zaliczył. Ale teraz to trzeba ci różami usłać drogę do łóżka?
Kaito poczuł, że jego umysł pustoszeje wraz z narastającym zagrożeniem. Nie mógł czekać długo. Musiał obronić się tym, co jako pierwsze do niego wróciło.
Hashimoto.
– Człowieku, ty wiesz, jakiego ja mam ochroniarza? – warkną wściekle, wolną ręką z prędkością światła sięgając po telefon, który przystawił sobie do ucha. – Radzę ci mnie puścić, teraz.
– Puścić? Przecież tylko rozmawiamy. Co, nie lubisz takich niewygodnych tematów, prawda? Najpierw dajesz każdemu, a potem grasz cnotkę?
Kaito szybkim ruchem wcisnął odpowiedni przycisk i zadzwonił, wciąż patrząc Takemiemu prosto w oczy.
– Halo? – odparł Hashimoto po drugiej stronie słuchawki. Idolowi głupio się było do tego przyznać, ale jako element rutyny, jako coś stałego, co znał w swoim życiu, głos ten przyniósł mu namiastkę spokoju.
– Halo? Jest ktoś, kto dawno chyba nie dostał w mordę. Przyjeżdżaj. Teraz. Pamiętasz naszą umowę? Za każdą złamaną kość dostaniesz dodatek do pensji.
– Gdzie jesteś? – spytał Hashimoto. Kaito rozejrzał się szybko po okolicy, szukając desperacko jakiegokolwiek charakterystycznego elementu.
– W Shinjuku, przy pralni Ikementen.
– Znajdę w nawigacji.
– Będzie za dwie minuty – skłamał Kaito, zwracając się do Takemiego, po czym rozłączył się. – Jeśli nadal tu wtedy będziesz, to wiedz, że nie płacę mu aż tak dużo. Każdy dodatek do pensji jest dla niego na wagę złota.
Takemi szarpnął go wściekle za nadgarstek, który trzymał, wreszcie jednak puścił go, patrząc na niego z trudną do oddania żądzą zrobienia mu krzywdy.
– Jebana męska dziwka...
– Słyszałeś, co mówiłem? Wypierdalaj stąd w podskokach, bo rok ze szpitala nie wyjdziesz, rozumiemy się? – odwarknął Kaito. I skutecznie, bo Takemi nie dodał już nic, a szybkim krokiem, rozejrzawszy się w widocznym przestrachu, oddalił się jakimiś tylko sobie znanymi ścieżkami.
W rzeczywistości idol czekał koło trzydziestu minut, wszystko przez dystans i korki. Właściwie nie wiedział, co by zrobił, gdyby Takemi nie dał się nabrać na to pożałowania godne kłamstwo. Pewnie zadzwonił na policję, ryzykując, że tabloidy znajdą pożywkę w postaci publicznej afery z jego udziałem. Rzeczone pół godziny dłużyło mu się cholernie, ale wreszcie na chodnik wtoczyło się znajome auto.
Sora nie dał poznać po sobie zdziwienia, gdy Miya, wbrew swym zwyczajom, zamiast siedzenia z tyłu wybrał to z przodu, obok kierowcy. Drzwi zamknął za sobą szybkim, zdenerwowanym ruchem.
– Mam nadzieję, że nie jesteś zły, że pożyczyłem twoje auto. Nie chciałem dzwonić do Watanashiego. Suzuki dał mi zapasowe kluczyki.
– Kazałem ci spuścić komuś wpierdol – odwarknął Miya. – A ty co, nawet nie wyszedłeś.
– Usłyszałem, jak mówisz, że będę za dwie minuty, i domyśliłem się, że próbowałeś tylko kogoś nastraszyć – wyjaśnił Sora spokojnie. Idol przewrócił oczami.
– Zatrzymaj się po drodze w spożywczaku i kup mi whisky. I papierosów najlepiej – rozkazał. Ochroniarz kiwnął powoli głową.
– Widziałem niedaleko FamilyMart.
Droga do sklepu minęła w zupełnej ciszy, Miya wyłączył nawet płytę Rosy Gigantei, która rozbrzmiała wraz ze startem silnika. Sora nie pytał na razie, co się stało. Było mu go szkoda; wyglądał wcześniej, jakby naprawdę chciał iść na tę całą randkę, może nawet wiązał z nią jakieś większe nadzieje. Najwyraźniej niesłuszne.
Sora zaparkował przed FamilyMartem i wyskoczył szybko kupić Miyi alkohol i papierosy. Wziął to, co brał zawsze, gdy mężczyzna go o to prosił.
– Jestem – powiedział, wchodząc do samochodu i wręczając mu siatkę z zakupami. Miya bez słowa wziął ją i zajrzał do środka, po czym wyjął butelkę, odkręcił i wypił z gwinta parę łyków.
– Hashimoto... – Dźwięk własnego nazwiska rozproszył ochroniarza, gdy chciał już uruchamiać silnik. – Czy ja wyglądam jak dziwka?
– Nie – odparł mężczyzna. Zerknął na jego smutne oczy. Domyślił się, co się najpewniej się zadziało. – Myślał tylko o jednym? – spytał współczująco. Bingo. Miya wziął głęboki oddech, jakby robił wszystko, by się przed nim nie rozpłakać.
– To moja wina – rzekł z boleścią w głosie. Sora pokręcił głową.
– Oczywiście, że nie twoja. Niektórzy po prostu tacy są.
– Moja. Co ja sobie wyobrażałem? Czego właściwie chciałem? Zamarzyło mi się poczuć się jak zakochany, wielkie mi, kurwa, halo, jakbym miał... – Miya nie dokończył. W połowie zdania załamał mu się głos. Pociągnął nosem, a Sora potaknął powoli, wciąż nie odpalając silnika.
– Źle trafiłeś, wina nie leży po twojej stronie. On próbował cię namawiać? Próbował cię...zmusić?
– Umówił się ze mną, bo słyszał od kogoś tam, że jestem łatwy – Oczy Kaito zaczęły coraz mocniej się szklić; od płaczu naprawdę dzielił go już tylko krok.
– Wredne.
– No ale przecież dobrze słyszał! – jęknął, gdy z jego oka wypłynęła pierwsza łza, którą błyskawicznie otarł. – Przecież dobrze słyszał, po prostu zachciało mi się nie wiadomo czego, nagle, z dnia na dzień. Po prostu, kurwa, ja...
Więcej Miya już nie powiedział, całą swoją energię wkładając w to, by jak najciszej pociągać nosem i jak najszybciej ocierać łzy. A Sora, jak to on, wahał się przez chwilę, ale krótką. W końcu przysunął się do niego bliżej i objął delikatnie, powoli, by Kaito w każdej chwili miał szansę, by go odepchnąć albo kazać mu iść do diabła. I dopiero gdy idol nic takiego nie zrobił, ochroniarz przytulił go mocniej, nadal uważając, by nie spoufalić się przypadkiem bardziej, niż Miya by sobie tego życzył.
– Miałeś prawo powiedzieć „nie", zawsze masz takie prawo. Nikogo przecież nie oszukałeś. Uszanowałby twoją wolę, gdyby rzeczywiście był wart twojego czasu – powiedział.
Miya napiął się nieco, wyraźnie zaskoczony objęciem, ale nie wyrwał się, nie odepchnął go od siebie, choćby najdelilkatniej. Sora poczuł, że parę łez skapnęło mu na barki, usłyszał też liczniejsze pociągnięcia nosem i tłumione zawodzenia. Kaito pewnie źle czuł się z tym, że płakał w jego towarzystwie, dlatego starał się powstrzymywać, ale naprawdę tego potrzebował. Czuł się skrzywdzony, i to jak cholera – do tego wniosku nie był potrzebny dyplom z psychologii. A ochroniarz zawsze sądził, że duszenie w sobie takich emocji to najgorsze, co można zrobić.
– Ty jesteś...albo bardzo, bardzo pewny siebie, albo zajebiście głupi, Hashimoto – powiedział Miya cicho, gdy trochę już przyzwyczaił się do sytuacji, w jakiej się znaleźli. Sora odebrał to jako sygnał, by go puścić, tak więc uczynił, uśmiechając się lekko.
– Ani jedno, ani drugie. Ja po prostu widzę, że cię boli.
Miya znów pociągnął nosem i otarł zalążki łez.
– To bez sensu, po prostu. Bez sensu próbowałem zrobić z sobą coś więcej niż puszczanie się. Powinienem był spojrzeć prawdzie w oczy, w końcu...co innego ja mam do zaoferowania? Całą karierę, jeśli nie liczyć osobowości, która nie istnieje, zbudowałem na ładnej buzi. Sam to z sobą zrobiłem – mruknął. – Kto, powiedz, kto chciałby Miyę Kaito, takiego, jakim jest? Kto poszedłby z nim na randkę?
– Ja bym poszedł, jeśli by chciał.
Sora uśmiechnął się szerzej, widząc nagłe zaskoczenie w spuchniętych nieco oczach Miyi. Poczekał cierpliwie, aż idol zbierze myśli i odnajdzie odpowiednie słowa, by je wyrazić.
– Ja myślałem, że ty...wiesz...wolisz dziewczyny. Byłem pewien – powiedział wreszcie.
– Chodzi o Yumeko? To był totalny niewypał, rozstaliśmy się po dwóch miesiącach. Potem nie miałem już czasu na związki.
– Jesteś gejem? – spytał, jakby dalej mu do końca nie dowierzał.
– Nie lubiłem nigdy się tak szufladkować, ale tak, tak sądzę – odparł Sora.
Miya milczał przez chwilę.
– Hashimoto, odpal wreszcie ten silnik. Jedźmy już do domu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top