Lubię, kiedy jest za głośno

Kaito wsłuchał się w odprężający szum wody, która zaczęła spływać z kranu jak mały wodospad. Odetchnął ciężko. Dłonią dotknął lecącego strumienia, by sprawdzić, czy na pewno ustawił odpowiednią temperaturę. Skrzywił się. Za ciepła. Ścisnął metalowy uchwyt i z szarpnął w lewo, o wiele bardziej agresywnie, niż trzeba było.

Spojrzał na swoją niewyspaną, zmęczoną twarz i potargane włosy, odbijające się w lustrze zawieszonym krzywo nad umywalką. Co za smutny widok. Przez myśl przemknęło mu, że szkoda, że nie mógł zawsze wyglądać tak ładnie jak na zdjęciach i w teledyskach. Na pewno bardziej by siebie lubił; nie żeby miał z tym jakieś problemy, rzecz jasna.

Facet, z którym spędził tę noc, zasnął już pół godziny temu. Kaito nie był pewien, czy ten człowiek mówił mu kiedykolwiek, jak się nazywał. Przedstawił mu się tylko jakimś gównianym pseudonimem, jakby blondyn nic innego nie miał do roboty, jak rozpowiadanie całemu Tokio, z kim się bzyka taki a taki. Cóż, przynajmniej wyglądał nieźle i lubił za niego płacić. Za drinki, jedzenie, hotel. Oczywiście, że Kaito było na to stać, ale podobało mu się to. Zasługiwał na takie traktowanie.

Gdy woda nareszcie odpowiednio się ochłodziła, pochylił się nad umywalką i przemył powoli twarz. Syknął cicho, gdy zimne krople dotknęły jego skóry, powodując lekkie pieczenie. Właściwie to nie powinien się pobudzać. Następnego dnia miał rześki i wypoczęty śpiewać na jakimś koncercie charytatywnym w parku Ueno. Najlepiej by zrobił, gdyby położył się spać.

Ale jakoś nie miał ochoty. Wolał się jeszcze napić.

Do jego głowy jakoś sam wprosił się Hashimoto, ten walnięty ochroniarz, którego przysłał mu chyba jakiś dowcipniś z firmy zajmującej się bezpieczeństwem osobistym. Dlaczego? Pracowały dla niego już dziesiątki ludzi, wielu dziwniejszych od niego. Właściwie to nawet go lubił. Był trochę dziwny, oczywiście, ale wykonywał bez problemów jego polecenia, nie przeszkadzał mu ani nigdy się nie odgryzał.

Czy naprawdę aż tak zapadło mu w pamięć to, że człowiek taki jak on może po prostu lubić swoje życie?

Zacisnął zęby. Hashimoto i tak pewnie kłamał. Wszyscy tak robią. Oszaleliby, gdyby zdali sobie sprawę z tego, jacy są żałośni. Kaito sam znał prawdę. Wszyscy chcieli być jak on, i Hashimoto też. Pływał w pieniądzach, w jedynym, co miało w życiu mierzalną wartość i sens. I co? Zacznie zazdrościć facetowi, który za parę jenów daje pomiatać sobą dwadzieścia cztery godziny na dobę?

Uśmiechnął się ciepło, z lubością oglądając, jak w odbiciu pojawia się nagle znacznie sympatyczniejszy, żywiej wyglądający chłopak.

– Dziękuję, kochani! – powiedział Niya wysoko, lecz jego głos zachrypiał nieznacznie. Wraz z tą pomyłką zniknął, a na jego miejsce znów pojawił się Kaito, uderzając w umywalkę ze zdenerwowaniem. – Kurwa. – Chrząknął, oczyszczając gardło przed następną próbą. – Dziękuję, kochani! – powtórzył Niya, a na jego twarz wrócił uśmiech. – Jesteście wspaniali! Nigdy bym nie pomyślał, że uda mi się zajść tak daleko. A to wszystko dzięki wam! Jestem taki szczęśliwy! – Ułożył dłonie w kształt serca. Znał na pamięć tę kwestię, jutro tak właśnie miał zakończyć swój występ. Po podkreślającej jego sukces chwili ciszy Kaito opuścił ręce i przestał się uśmiechać, patrząc w lustro pustym, zmęczonym wzrokiem. – ...wy zboczone świnie.

Sora starał się unikać poirytowanego, choć nadal na swój sposób rozmarzonego wzroku Higuchi. To nie był jego pierwszy raz za kulisami. Wiedział, że tam zawsze w powietrzu wisi awantura. Artyści wrzeszczą na swoich menadżerów, charakteryzatorów, asystentów, a ci, jeśli nie mają wystarczająco stalowych nerwów, odgryzają się jeszcze ostrzej, i tak dalej, aż im ktoś wreszcie nie zwróci uwagi. Znał to. Ale Higuchi miała w sobie coś, co sprawiało, że gdy na kogoś krzyczała, wszyscy wokół czuli, że to na nich.

– Miya, słuchasz mnie?! Miya! – warknęła, gdy idol ostentacyjnie odwrócił od niej wzrok.

– Jednym uchem – mruknął. Higuchi prychnęła.

– Nie będę tego tolerować, rozumiesz?! To ja potem po tobie sprzątam! Puszczasz się, chlejesz, za takie rzeczy wyrzucają ze szkół! Prosisz się, Miya, prosisz, żeby ktoś zrobił z tego skandal! Twoje preferencje to jedno, ale jak jeszcze raz pojawisz się na koncercie nie tylko niewyspany, ale jeszcze na kacu...! – Miya przewrócił oczami, pod którymi wory zakrywała mu gruba warstwa makijażu.

– Wiesz co, głęboko w chuju mam twoje kazania – odparł.

Tego ranka faktycznie było ciężko. Sora brał właśnie leki, gdy Miya wszedł z trzaskiem do domu i zaczął szykować się w takim pośpiechu, jakiego igrzyska olimpijskie nie widziały. Blondyn znajdował się wtedy zresztą w wątpliwym stanie; ledwo składał zdania, zanim Suzuki nie podał mu czegoś na kaca. Wiedział, że Higuchi się wścieknie. Właściwie to właśnie było pierwsze, co powiedział, gdy zjawił się w posiadłości. Jak i drugie. Jako trzecie zaś przyznał, że od jechania na ten koncert wolałby dać się oskórować.

Za kulisy weszła niska, brązowowłosa kobieta ze stosem papierów przy piersi, co zwróciło uwagę zarówno Miyi, siedzącego przed wielkim, podświetlanym lustrem, jak i Higuchi, strofującej go zza oparcia jego krzesła.

– Czy w czymś mogłabym pomóc? – zapytała usłużnie, po czym zerknęła na zegarek. – Chcielibyśmy, żeby pan Miya wyszedł za piętnaście minut. Dobrze?

– Wszystko w porządku – odparł Niya, spokojnie, a nawet z zalążkiem uśmiechu. Westchnąwszy ciężko, Higuchi kiwnęła głową.

– Tak, tak, wszystko okej, dziękujemy – powiedziała.

Gdy kobieta, uspokojona wyraźnie tymi zapewnieniami, wyszła, by dopilnować pracy pozostałych, w pomieszczeniu zapanowała przeszywająca cisza. Higuchi nie mówiła już nic. Ne krzyczała, nie pouczała, nawet nie mamrotała pod nosem. Odsunęła się od Niyi, wciąż z Opatrzności tylko znanych przyczyn utrzymującego swą postać sceniczną.

– To nieważne. Na kacu czy nie, wiem, że dasz radę. Prawda? O tak, dobrze, właśnie taki uśmiech chcę widzieć na scenie – oznajmiła. Sora spojrzał na nią z ukosa. Naprawdę sądziła, że ta sztuczna zmiana nastroju kogokolwiek przekona?

– Zrobię wszystko, żeby cię nie rozczarować – odparł Niya. Ale kłamał, rzecz jasna, próbując wczuć się w postać, którą miało przyjść mu zaraz odgrywać.

Gdy nadszedł czas, Higuchi czmychnęła na widownię, życząc wcześniej połamania nóg i masy pochlebnych komentarzy w internecie. Sora nie był nikim ważnym, nie przysługiwało mu więc prawo, by koncert obejrzeć. Miya kazał mu pilnować wejścia za kulisy, na wypadek, gdyby próbował się tam dobijać jakiś namolny wariat, chociaż organizatorzy pomyśleli już o ustawieniu w tym miejscu ochrony, w dodatku o nie najgorszym wcale standardzie. Ale skoro tego sobie życzył, to Sora nie widział problemu.

– Miya... – odezwał się nagle, gdy idol postawił już stopę na schodkach prowadzących na scenę. Usłyszawszy swe imię, odwrócił głowę z zainteresowaniem. Sztucznym, oczywiście, należącym do Niyi. Mimo tego Sora poczuł się z nim jakoś...dobrze. – Przepraszam, że cię rozpraszam, wymsknęło mi się. Chciałem tylko życzyć powodzenia.

Niya uśmiechnął się.

– Dziękuję, panie Hashimoto – powiedział, po czym odwrócił głowę i wszedł na prowokująco wręcz pustą, oczekującą jego obecności scenę.

Sora koncert spędził, słuchając w ciszy tego, co działo się wyżej. Idol stał mniej więcej na wysokości jego ramion, na drewnianej, postawionej naprędce platformie. Niezbyt okazałej, lecz stawianej niewątpliwie z sercem; w końcu za całą tą imprezą stała organizacja charytatywna. I dobrze zrobiła, zapraszając kogoś takiego jak Niya. Gdy tylko blondyn pojawił się na scenie, po całym parku Ueno, od amfiteatru po kompleks fontann, rozległ się dziki ryk zadowolenia. Sora nie widział tego, co działo się na widowni, ale miał wrażenie, że wcale nie musiał widzieć, by w pełni zrozumieć skalę podekscytowania tłumu. Na szaleństwo to idol odpowiedział, chichocząc do mikrofonu, niby nerwowo, i witając się grzecznie, jakby uwaga ta wprawiała go w zakłopotanie. Kiedyś to wydawało się Sorze takie prawdziwe.

Piosenki leciały jedna za drugą, chyba z playbacku, bo mężczyzna nie usłyszał ani jednego potknięcia, choćby zadrżenia głosu czy szybszego oddechu. Największe hity publika przyjmowała z piskiem i falą oklasków, mniej znane utwory zaś koiły uszy upragnioną chwilą ciszy, przerywaną tylko przez największych fanów, śpiewających refreny cichutkim chórem. Ochroniarz skłamałby, gdyby powiedział, że występ ten jakoś bardzo go porwał. Zdawał sobie sprawę, że na Niyę zasadniczo wolano patrzeć niż go słuchać, on patrzeć zaś nie mógł. Może dlatego odniósł wrażenie, że to był smutny, pozbawiony werwy koncert.

A może chodziło o coś zupełnie innego.

Po występie, gdy Miya zszedł z powrotem za kulisy, jako pierwsza powitała go Higuchi, która pojawiła się tam jeszcze przed ostatnią nutą końcowego utworu. Była zachwycona, i to trudno powiedzieć, że nieszczerze.

– Kochają cię! – zawołała, cała w skowronkach. – Dawno tak głośno nie krzyczeli, prawda? Może jednak powinieneś stanąć, żeby podpisać autografy i dać się przytulić? Wiem, że miałeś tego nie robić, ale dziś byłbyś...

– Nie – urwał jej blondyn ostro. Z twarzy zrzucił natychmiast sztuczny, przesłodzony uśmiech, a jego mimika zmieniła się na pełną zmęczenia i zrezygnowania. Sora po czasie zauważył również, że zrobił się oszczędniejszy w gestach i słowach, jakby nie chciał tracić na nie już więcej energii.

Higuchi zrobiła obruszoną minę, lecz widać było, że tylko się przekomarzała. Może trochę flirtowała.

– No wiesz? Prawdziwy idol zawsze zadowala swoich fanów...

– Niech się "zadowolą" sami – mruknął Miya, po czym odwrócił wzrok na ochroniarza. – Hashimoto, pójdź po... – Umilkł, kręcąc ze zmęczeniem głową. – Hashimoto, czy mógłbyś skoczyć do FamilyMartu* i kupić mi jakąś whisky albo wódkę? Im mocniejsze, tym lepsze. Reszta dla ciebie. – Zrobił chwilę przerwy. – A, i papierosy.

– Miya! – obruszyła się Higuchi, tym razem na serio. – A jak ktoś cię zobaczy, jak palisz? Mam nadzieję, że grzecznie schowasz to do siatki i otworzysz dopiero za zamkniętymi drzwiami, zresztą, najlepiej w ogóle odłożysz, bo przez to twoje pijaństwo są same kłopoty.

– Mógłbyś? – powtórzył Miya, udając, że nie słyszy. Sora uśmiechnął się.

– Tak jest.

– A pan niech nie daje się tak wykorzystywać! – jęknęła kobieta. Ochroniarz wzruszył ramionami.

– To żaden problem – odparł spokojnie. Higuchi westchnęła ciężko i złapała się za głowę.

– Co ja z tym wszystkim mam, co ja mam...!

– Będę czekać w aucie – rzekł Miya, wciąż uparcie menadżerkę ignorując.

Sorze reszty zostało niedużo, bo niecałe pięćset jenów, ale i tak poczuł się trochę bogatszy, niż był przed chwilą. Nie znał się na alkoholu, więc poszedł po prostu za radą swego pracodawcy i kupił najmocniejsze, co zdawało się mieć rozsądną cenę i nie wyglądało przy tym podle. Papierosów także nigdy nie palił i z ich wyborem pojawił się większy problem, bo co do nich Miya żadnych wskazówek nie zostawił. Sora wziął więc te, o które zapytała kobieta stojąca w kolejce przed nim – w myśl zasady, że nie ma przypadków.

Gdy wrócił ze sklepu, Higuchi zdążyła już gdzieś się ulotnić. Zgodnie z umową, Sora zastał Miyę na tylnym siedzeniu samochodu, gdzie Watanashi w milczeniu rozgrzewał już silnik.

– Jestem – rzekł ochroniarz, wsiadając do auta. Miya spojrzał na niego zmęczonym wzrokiem, ale nic nie powiedział. Zerknął tylko na siatkę z zakupami, którą ochroniarz położył obok niego. – Nie znam się na tym. Mam nadzieję, że nie kupiłem żadnego paskudztwa.

– Nie szkodzi, Hashimoto, nie spodziewam się cudów – odparł Miya. Sora uśmiechnął się do własnych myśli. Zmęczony wydawał mu się...milszy. Jakby złośliwość mimo wszystko nie przychodziła mu naturalnie.

– Jechać już? – spytał cicho Watanashi. Miya kiwnął głową.

– Dam ci gwiazdkę z nieba, tylko zawieź mnie do domu – mruknął. Kierowca nie odpowiedział, tylko w milczeniu ruszył w poniewierane nieziemskimi korkami ulice Tokio.

Miya otworzył butelkę whisky i zaczął pić prosto z gwinta. Na szczęście chyba mu posmakowała, bo nie dość, że jej nie wypluł, to jeszcze wziął kolejny łyk.

– Może być? – spytał Sora, z ulgą, bo retorycznie. Blondyn westchnął.

– Tak, może, może. Dziękuję i przepraszam za kłopot.

– Dalej jesteś Niyą? – zażartował ochroniarz. Miya się nie zaśmiał. Zamknął butelkę i włożył ją z powrotem do siatki.

– Nie mam siły, żeby cię jeszcze za coś opierdalać – mruknął.

– Nieźle cię wykończyli. Hałas słyszałem tylko zza kulis, a i tak było za głośno.

– Ja lubię, jak jest za głośno – odparł Miya. – Ale nie cierpię dawać koncertów.

– I dlatego zostałeś idolem? – spytał Sora ironicznie. Widząc, że blondyn się nie uśmiecha, natychmiast chrząknął z zażenowaniem. – Przepraszam.

– Wybaczam.

W posiadłości przywitał ich Suzuki, pochłonięty bez reszty jakąś ogrodową pracą. Widać, że dobrze znał już humory Miyi po koncertach. Od razu oznajmił, że w salonie przygotował mu popielniczkę i kieliszek czegoś mocniejszego. Zdziwienie lokaja, gdy idol odmówił, ustąpiło dopiero wówczas, gdy wspomniał, że na mieście kupił już coś innego. Sora domyślił się, że pijaństwo po występach należało do tradycji. Celebryci, których miał okazję poznać, po dobrze wykonanej robocie zwykle chodzili na imprezy czy coś w tym stylu. Nie upijali się w zaciszu własnego domu.

Ponieważ Miya kazał mu dać sobie spokój rutynowymi obchodami na dzisiaj, Sora zamknął się w pokoju z książką, a gdy tylko to zrobił, z dolnego piętra jak zwykle wybuchł hardrockowy utwór zespołu Incubus X. Nie na długo. Idolowi dosyć szybko (jak na niego aż za szybko) się znudziło, i choć początkowo puszczał jeszcze jakieś inne piosenki o podobnym klimacie, w posiadłości prędko zapanowała cisza. Błogosławieństwo dla ochroniarza, który mógł w spokoju zaczytywać się w najnowszym dziele ulubionego pisarza. Czasem tylko uchylał drzwi, by upewnić się, czy Miya aby na pewno go nie woła.

Nie wołał.

Sora położył się spać dość wcześnie, a zaśnięcie nie sprawiło mu problemu. Nie tego wieczora. Płynąca z dolnego piętra błoga cisza, do której, szczerze mówiąc, w tym domu nie był przyzwyczajony, uśpiła go jak matczyna kołysanka.

Zwykle nie budził się w nocy, lecz tym razem – koło drugiej, może trzeciej – gwałtownie otworzył oczy, wyrwany ze snu tak raptownie, że nie umiał nawet odczuć zaspania. Z początku nie rozumiał, dlaczego. Dopiero po chwili jego umysł dopuścił do siebie donośny, przeciągły dźwięk dobiegający z piętra niżej.

– Haaaashiiiimooootoooo!

Słysząc głos Miyi, Sora natychmiast podniósł się z łóżka, wiedziony strachem, że może stało się coś złego. Idol krzyknął naprawdę głośno. Potwierdził to tylko fakt, że gdy ochroniarz wyjrzał na korytarz, zobaczył, że światło w pokoju Suzukiego również się zapaliło. Lokaj wyszedł nawet ze swojej sypialni, przecierając oczy ze zmęczenia.

– Czy coś się... – Ziewnął. – Coś się stało...?

– Proszę iść spać, Miya wołał mnie – odparł Sora spokojnie. Suzuki wyglądał na przekonanego. Mamrocząc coś pod nosem, udał się z powrotem do łóżka, gdy ochroniarz wbiegł ostrożnie na schody i zaczął kierować się ku głosowi.

Poślizgnąwszy się prawie na ostatnim stopniu, Sora podszedł do drzwi do pokoju dziennego i pociągnął prędko za klamkę. Od razu uderzył go zapach papierosowego dymu, który unosił się w całym pomieszczeniu. Nie żeby dym ten widział – salon oświetlało jedynie małe, niebieskie światełko telewizora, ściszonego do zera i nastawionego na byle co. Dopiero po chwili ochroniarz dostrzec mógł Miyę. Blondyn siedzał na kanapie, a w ręku miał wciąż dymiącego papierosa, którego zgniótł i wrzucił do popielniczki, gdy tylko ujrzał Sorę.

– Hashimoto... – wymamrotał, a wtedy jedna rzeczy stała się boleśnie oczywista; był pijany. Mocno.

Miya wstał z kanapy, zataczając się, lecz z całych sił usiłując ustać w pionie. Jego wysiłki spełzały raczej na niczym. W pewnym momencie zachwiał się na tyle niebezpiecznie, że Sora instynktownie podbiegł i złapał go pod barkami, jakby miał zaraz zemdleć.

– Jedziemy do...do...dam ci adres. Jest taki bar – wybełkotał idol. Ochroniarz kiwnął głową, spokojnie, lecz bez przekonania.

– Tak, tak. Ale to jutro – powiedział. Miya wyrwał się z jego chwytu, na co ochroniarz pozwolił, lecz nadal trzymał się blisko, gdyby musiał zainterweniować raz jeszcze.

– Teraz! Dlaczego nie pozwalasz mi teraz?! Tylko tyle mi zostało, przespać się z kimś! – jęknął. Sora ponownie kiwnął głową, nie chcąc go dodatkowo denerwować.

– Oczywiście. Jutro. Połóż się, dobrze? Mogę ci pomóc – odparł.

Miya spuścił głowę i pociągnął nosem. Przez ciemność trudno było stwierdzić, ale dało się poznać, że niedawno płakał. Sora to zauważył, lecz zanim zdążył w jakikolwiek sposób się do niego odnieść, idol się odezwał.

– Rzucę to... – Znów pociągnął nosem, po czym powtórzył, tym razem głośniej: – Rzucę to! Wtedy wszyscy zobaczą! Zrobię to, nie wierzysz mi?! Myślisz, że nie dam rady?! Ale ja to, kurwa, zrobię!

Ochroniarz spojrzał mu w oczy. Chwilę milczał, po czym podszedł do drzwi do tarasu i delikatnie je rozchylił, by przewietrzyć pokój z pochłaniającego go dymu. Było na tyle ciepło, że nie groziło to wyziębieniem pomieszczenia, najwyżej napełnieniem go przyjemnym chłodem. Włączył małą, stojącą w kącie lampkę, wyłączył za to grający nadal telewizor.

– Połóż się, Miya.

*FamilyMart to jedna z najpopularniejszych sieci takzwanych konbini, czyli po prostu sklepów handlujących głównie jedzeniem i innymi towarami na potrzeby bieżące (od angielskiego convienience store).

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top