Wódka z Karmelem

Nikły blask księżyca wpadał z okna, oświetlając jej sylwetkę. Siedziała bez słowa na krześle, obserwując butelkę alkoholu, która stała na stole. Była już pusta, tak samo jak inne leżące na drewnianej podłodze. Wokół niej roznosił się zapach karmelu, którego tak bardzo nienawidziła, ale jednak pożądała.

Czas zdawał się zatrzymać w miejscu. Jedynym dźwiękiem było tykanie przedwojennego zegara z kukułką.

Tik Tak.

Tik Tak.

Zaraz dochodziła północ.

Miała ochotę w tamtym momencie krzyknąć, powiedzieć, że to wszystko nie fair. Przeklinać wszystkie Bóstwa, tylko po to, aby się to okazało nie prawdą.

Mogła zrobić wszystko, aby usłyszeć, że to tylko głupi żart. Miała wielką nadzieję, że zaraz ktoś wybuchnie śmiechem i powie „Dałaś się nabrać Felka!".

Jednak to się nie stanie. To nie był żart. To była smutna rzeczywistość.

Idealne Królestwo rozpadło się niczym wieża z kart. Znana jej melodia zaprzestała grać, a ludzie co wiecznie byli uśmiechnięci i tańczyli w rytmie kropel uderzających w dach - znikli, przepadli. Skoczyli z mostu lub się powiesili, po prostu ich nie ma.

Tak jakby ktoś brutalnie zdjął jej różowe okulary tylko po to, aby ją uderzyć, podeptać i napluć.

Bo tak się w tej chwili czuła.

To koniec bajki o idealnej księżniczce z idealnym księciem w idealnym zamku. Nigdzie już nie ujrzy swojego idealnego panicza na idealnym białym koniu.

Idealność, która zmyśliła, zapadła w ciemność i nigdy nie wróci. Tak samo jak jej wszystkie marzenia, śmiechy i nadzieje.

Dlaczego?

Kiedyś potulny i ciepły strych, w którym kochała spędzać czas, stał się tylko zimną i małą komórką.

Przez jej ciało przeszły dreszcze.

Choć tak naprawdę to nic się nie zmieniło. To nadal był ten sam świat, te same państwo, które nienawidziła i ten sam zapach karmelu. Nikt nie otwierał okna, nikt nie odszedł ani jej nie uderzył.

Za oknem można było ujrzeć piękny widok niemieckiego miasteczka. Gwiazdy wraz z księżycem wręcz tańczyli na nocnym niebie, a grzechem byłoby ich nie podziwiać. Może gdyby to była inna sytuacja, z pewnością by wybiegła z domu, aby walnąć glebę na łące i ze spokojem oglądać niebo. Wśród zapachu kwiatów i dźwięku świerszczy, tak jak kochała.

Jednak nie mogła tego zrobić, choć jak bardzo chciała. Miała teraz tylko ochotę uciec i nie wrócić. Zniknąć, przepaść tak samo, jak jej Idealne Królestwo. Zaprzestać istnieć tak samo, jak zaprzestała grać wesoła melodia, skoczyć wraz z ludem z mostu, albo się powiesić wśród wszystkich ciał.

Lub po prostu pobiec za jej idealnym paniczem na idealnym białym koniu.

Powinna płakać, błagać i krzyczeć, jednak nic z tych rzeczy nie robiła. Powstrzymując swoje łzy, spojrzała na mężczyznę, który siedział po drugiej stronie drewnianego stołu.

Jego zmartwiony wyraz twarzy mógł spowodować u niej tylko śmiech. Swoimi zielonymi oczami wpatrywał się w jej bladą twarz, po której spływała cicha łza. Na jego policzkach widniał uroczy rumieniec, z którego powinna się cieszyć, jednak nie w tym momencie.

Pachniał karmelem, którego nienawidziła, ale jednak kochała. Tylko on tak zawsze pachniał, nigdy nie wiedziała dlaczego. Potrafiła zamknąć oczy i odnaleźć go w tłumie tylko dzięki temu nieznośnemu zapachowi.

Bo po prostu go nienawidziła i kochała.

Szanowała i gardziła.

O to on. Jej idealny książę na idealnym białym koniu, który w postaci niemieckiego białego samochodu, stał przy wejściu do jej domu.

- Naprawdę? - zapytała ostrożnie. Jej głos się prawie łamał, jednak on tego nawet nie zauważył. Troska zniknęła z jego oczu i uśmiechnął się w ten sam sposób, w jaki kochała.

- Sam nie wierzę, Felcia. - Jego uroczy śmiech złamał jej serce. - Taka dama, jaka jest Sophia, buja się w piekarzu. Niczym w noweli lub w pornosie! Sam się tego nie spodziewałem, a ty?

Też się nie spodziewała. Tamta dziewczyna była z innego świata. Gardziła wiankami we włosach, wesołymi piosenkami, pieczywem który sprzedawał i alkoholem. Nienawidziła rzeczy, które on kochał i na odwrót. Byli jak woda i ogień.

- Jak to zrobiłeś? - Głos Felicji był bardzo cichy, prawie w ogóle nawet go nie słyszał.

Dlaczego się w niej zakochał? Co takiego ona miała?

- Po prostu zabrałem ją do naszej łąki, Felka, od zawsze wiedziałam, że jest magiczna.

Magiczna, bo była nasza, Danielu.

On był Węgrem, ona była Polką. Razem i nierozłączni. Obaj nienawidzili tego kraju i mieszkali tu z przymusu. Obaj kochali jego pieczywo, wianki, które ona uporczywie robiła i alkohol, który zawsze pijali wieczorami, aby uspokoić nerwy.

Polak, Węgier - dwa bratanki, i do szabli, i do szklanki, oba zuchy, oba żwawi, niech im Pan Bóg błogosławi.

Najwyraźniej Pan Bóg miał inne plany co do nich.

Felicja mogła się spodziewać, że on w końcu się w kimś zakocha, ale w Niemce? Przecież sam mówił, że one są brzydkie!

Mawiał, że one były brzydkie, obrzydliwe i grube niczym smok.

Jak smok, który właśnie spalił jej Idealne Królestwo i rozniósł wszystko z powierzchni ziemi, śmiejąc się jak szaleniec.

Smok, który zabrał jej ukochanego bez pytania.

Smok, który grał przepięknie na wielu instrumentach i pochodził z najbogatszej rodziny z Berlina.

Zanim blondynka mogła się zorientować, przed jej nosem pojawił się kieliszek z zawartością wódki. Spojrzała niemrawym wzrokiem na bruneta, który nadal się uśmiechał promiennie.

- Musimy to uczcić, Felka!

Uczcić dzień, w którym Felicja Łukasiewicz straciła wszystko.

Podniosła go trzęsącymi dłońmi.

- Za nas! - krzyknął i uderzył naczyniem o jej kieliszek.

- Za twoje szczęście. - Burknęła cicho i spojrzała ostatni raz na wódkę.

Na wódkę z karmelem, który był i będzie jej ostatnim wspomnieniem z jej Idealnego Królestwa.

Na wódkę z karmelem, który będzie ją prześladował do końca życia.

Wypiła zawartość jednym duszkiem, już nawet nie zwracając uwagi na otoczenie ani tym, że jej świat się rozpadł na drobny mak.

Jedyne co słyszała, to przedwojenny zegar z kukułką, który już wskazywał równo po północy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top