Cynamon
Często siadała w oknie i spoglądała w niebo. Najpierw w dłonie chwytała papierosa odpalając go czarną zapalniczką, która z dnia na dzień po naciśnięciu rozrywała nocną ciemność coraz słabiej. Pierwsze zaciągnięcie kwitowała ogromną szarą chmurą śmierdzącego dymu. Następne były słabsze, jakby tylko ten pierwszy miał ją zachować przy życiu. Po tym sięgała po kubek czarnej kawy, wyraźnie zaciągając się jej zapachem. Nie wiedziałem jak pachnie, ale wiedziałem że ona musi pachnieć jak ona. Jak kawa z dymem papierosowym, co sprawiało że nie potrafiłem przejść obojętnie obok tych dwóch zapachów.
Swoje ciemne włosy zarzucała za ramiona i chociaż nie miała ich dużo, po jej przyzwyczajeniach mogłem stwierdzić, że kiedyś posiadał ich dużo więcej. Może miała je nawet do pośladków, okrywała się nimi jak zimowym płaszczem. Teraz w tą jesienną noc miała ma sobie tylko biały podkoszulek i czarne majtki. Wydawała się być niewzruszona chłodnym powiewem wiatru, przez który musiałem zapiąć moją czarną bluzę. Mimo to widziałem jak na jej ciele pojawiają się ciarki. Musiała marznąć, ale uparcie nie potrafiła się do tego przyznać. Wszystko trwało pięć minut z zegarkiem w ręku.
Następnie wyrzucała papierosa, a ten opadał na niewielki kawałek zieleni przed starym blokowiskiem. Leniwie wstawała z parapetu, powoli zamykała okiennice i gasiła światło. Przez następne trzydzieści minut widziałem niewielki błysk światła w miejscu gdzie było jej łóżku, a później nastawała ciemność. Wtedy wiedziałem, że muszę wracać, że już więcej jej nie zobaczę.
Po raz pierwszy zauważyłem ją przechodząc nocą na skróty do swojego mieszkania. Wpatrywałem się w nią jak oczarowany chcąc chłonąć ją całym sobą. Była piękna, chociaż nikt za taką by jej nie określił. Nie była kanoniczną pięknością dwudziestego pierwszego wieku. Miała zbyt krzywy nos, zbyt okrągła twarz i zbyt zarośnięte brwi. Ale dla mnie stała się moją muzą, osobą dla której w swojej głowie stworzyłem nowy, lepszy świat. Świat w którym oboje żylibyśmy jako para nieszczęśliwych artystów, paląc skręcone papierosy, pijąc zbyt duże ilości kawy i taniego wina. Na śniadanie zamiast tostów z pieczarkami i herbatą z miodem z dwoma, a najlepiej trzema plastrami cytryny, mielibyśmy paczkę papierosów i czarną kawę. Papierosy mentolowe, te w niebieskim opakowaniu, pasujące do koloru jej oczu.
Kiedy wiedziałem, że już śpi, odszedłem, ale zamiast do swojego mieszkania skręciłam w inną ulicę, kierując się trasą wyrytą w mojej pamięci. Z daleko w świetle ulicznej lampy mienił się złoty napis który byłbym gotów wyryć na czole niejednej osoby. Tym razem jednak na jego widok ucieszyłem się. W jednej z kieszeni w spodniach wymacałem niewielki kluczyk i po przekręceniu go w zamku, po chwili do moich uszu dotarł cichy dźwięk dzwonka który się poruszył. Zamknąłem drzwi od środka.
W ciemności ruszyłem na wyższe piętro, a następnie skierowałem się do jednej z sypialni, gdzie spod drzwi wydobywała się jasna poświata. Bez pukania nacisnąłem na klamkę i rozejrzałem się po pomieszczeniu. W oknie siedziała Weronika, trzymając w dłoni biały kubek z złotym, parującym napojem. Herbata z dwoma łyżeczkami miodu i dwoma albo trzema plastrami cytryny. Wszystko zależało od tego czy herbatę robiła ona, fanatyczka loczby trzy, czy siedzący na łóżku z książką Jason. Oczywiście musial zmierzyć mnie morderczym spojrzeniem od nowych adidasów, po niemyte od trzech dni włosy.
-Musimy pogadać.- Powiedziałem do dziewczyny, ignorując zielony błysk w oczach Lalkarza.
-O dwudziestej trzeciej? Mogłeś chociaż napisać, zanim zaparzyłam herbatę i zaczęłam swój wieczorny rytuał.- Mruknęła, powoli schodząc z otwartego okna. Jak zwykle była spowita w czarną koszulę nocną, sięgającą jej do połowy ud. Na ramiona narzuciła tego samego koloru szlafrok, a na stopy wcisnęła równie ciemne kapcie.
-Jakbym był nie w porę to nie siedziałabyś w oknie, a na nim okrakiem.- Parsknąłem, rzucając przelotne spojrzenie na Jasona, który ignorował sytuację wpatrując się w książkę. Książkę którą trzymał do góry nogami, ale nie chciałem wyprowadzać go z błędu.
Białowłosa zamknęła drzwi i skierowała się do salonu, gdzie bez słowa skuliła się w czerwonym fotelu i upiła łyk herbaty. Siedziałem naprzeciwko niej na kanapie i wpatrywałem się w nią intensywnie mierząc każdy jej centymetr ciała. Wolałem jej starą wersję. Tą z ciemnymi, wiecznie rozwalonymi włosami, cieniami pod oczami i pojedynczymi wypryskami na twarzy. Wolałem jej zaczerwienioną twarz, kiedy po raz kolejny wmawiała sobie, że nie ma uczulenia na aloes i może go stosować do poprawienia stanu cery. Wolałem ją w za dużej i rozciągniętej koszulce po braciach. W wysokich skarpetach, z zarzuconym na plecy kocem. Tylko herbata się nie zmieniła, wszystko inne było już odmienne. Dopasowane do niego, w jego porządku. Jego estetyce. Po prostu do jego widzi mi się. I wkurwiało mnie to, jak mógł zniszczyć tak nieidealną, że aż perfekcyjną kobietę. Jedynym plusem był jej charakter. Nie była już rozemocjonowaną histeryczką. Teraz przede mną siedział mój prywatny terapeuta.
-Chcesz może coś do picia?- Zapytała, a ja od razu wyciągnąłem rękę po jej herbatę. Podała mi go bez słowa, a ja musiałem go powąchać, żeby skrzywić się na poczucie specyficznego zapachu miodu. Upiłem parę łyków i oddałem go jej, biorąc głęboki wdech. Przez cytrynę z skórką zaczęła mieć już ten specyficzny, gorzki posmak.
-Mam sprawę.
-Wpadłeś do naszej sypialni, uwierz że domyśliłam się. Ale jaką?
-Zakochałem się.- Widziałem jak jej oczy momentalnie stają się większe, a kubek z herbatą zastyga w połowie drogi do jej ust.- I co? Zatkało?- Zapytałem, widząc jej durną minę.- Dobrze wiesz, że nie będę całe życie wzdychał do ciebie czy co ty tam sobie uroiłaś we łbie. Musisz się ocknąć i wybić sobie z głowy, że jestem twoim wiecznym adoratorem.
-Nie podejrzewałam cię o adorowanie mnie od momentu jak pokroiłeś mnie na żywca, a ja poszatkowałam cię w piwnicy psychiatryka, ale nie zmienia to faktu, że jestem odrobinę zdziwiona.- Powiedziała, a ja parsknąłem śmiechem, na wspomnienia tamtych dni. Co to był za piękny pokaz uczuć i emocji jakie nawzajem do siebie żywiliśmy. - Raczej w naszym otoczeniu mało kto na głos stwierdza, że kogoś kocha.
-No to ja stwierdzam. Przynajmniej jest to bardziej normalne niż zaręczanie się z własnym bratem.
-Przyszywanym bratem, po wypraniu nam mózgów przez Slendermana po raz setny. Do tego tak często wracasz do tych wydarzeń, że może sam chciałbyś mi się oświadczyć?- Zapytała, a ja wywróciłem oczami prychając. Cholerna egocentryczka.- Może i pierścionek od Jasona jest wielki, ale na drugiej dłoni mam miejsce.
-To jak już mowa o pierścionku, pamiętaj żeby na ślub zaprosić mnie z osobą towarzyszącą.
-Lepiej żebyś podał imię, osobiście bym nie chciała dostać zaproszenia jako bezimienny towarzysz.
-Jeszcze nie wiem jak się nazywa.- Widziałem jak oczy dziewczyny stają się jeszcze większe, a ich ciemny kolor zaczyna stawać się odrobinę jaśniejszy przez rosnące zaciekawienie.- Ale się dowiem. Kwestia dni. Poza tym, nie patrz się na mnie jak na debila.
-Wybacz.- Mruknęła, dopijając herbatę a następnie odkładając kubek na stoliku który nas dzielił.- Wydawało mi się, że nie można się zakochać w osobie której imienia się nie zna.
-Przestań pieprzyć... kocham cię Smiley!- Wykrzywiłem się, kiedy próbowałem naśladować jej głos.- Mojego imienia też nie znałaś, ale nie przeszkadzało Ci to w wyznawaniu mi miłości.
-Ale chociaż znałam twoją ksywkę czy nazwę na którą reagowałeś. Poza tym sam mi się tak przedstawiłeś, a ja nie zagłębiałam się w temat. Teraz jak już wiem jak się nazywasz...
-To nic z tym nie zrobisz, bo wiesz jak nienawidzę tego imienia. I powiedziałem Ci je po pijaku, jak najebany prosiłem cię pod drzwiami żebyś mnie wpuściła do środka bo pan wielki stwórca miał na mnie focha.
-Wiesz jak Jason nienawidzi, kiedy ktoś bez pytania wchodzi do jego pracowni. Ja straciłam serce.
-A Angelicę wyjebali z studiów. Prawie to samo.
Dziewczyna uśmiechnęła się, a następnie cicho zaśmiała. Miała dwa dołeczki w polikach, ale ten po prawej był większy, dlatego zawsze kiedy się uśmiechała a ktoś robił jej zdjęcie denerwowała się, że robi je kiedy była odwrócona prawym polikiem do obiektywu. Nigdy ich nie lubiła.
-To chyba jakaś klątwa wchodzenia do jego pracowni bez pozwolenia. Nagle twoje życie obraca się o sto osiemdziesiąt stopni. Jednak nie o tym teraz. Opowiedz coś o niej.
-No więc...- Zacząłem, ale nie wiedziałam od czego zacząć. Nie przemyślałem dokładnie tego ile chcę jej powiedzieć i w czym tak właściwie ma mi pomóc. Ale chyba po prostu potrzebowałem być wysłuchanym.- Mieszka dwa bloki obok mnie, na pierwszym piętrze. Od dwóch miesięcy co wieczór siada w oknie, pali papierosa i pije czarną kawę. Wszystko zaczyna parę minut przed dwudziestą drugą. Całość trwa pięć minut. Później leży w łóżku i przegląda telefon, aby pójść spać pół godziny później. Ma ciemne włosy, delikatnie za ramiona. Niebieskie oczy, jasną skórę. O szóstej wychodzi z papierosem na przystanek autobusowy. Później jedzie do pętli na północy, gdzie idzie z czterysta metrów dalej i wchodzi do biblioteki. Otwiera ją o siódmej, a wychodzi o siedemnastej. Ale to tylko w dni parzyste. W nieparzyste wyjeżdża o dziewiątej, a na miejscu jest o dziesiątej. Zamyka bibliotekę o dwudziestej, a godzinę później jest w mieszkaniu. Znika na chwilę, żeby parę minut przed dwudziestą drugą wypić kawę i zapalić.
-Nie wychodzi nigdzie poza tym?- Zapytała, a ja w duchu dziękowałem opatrzności, że Weronika dziwactwa które inne uznaliby za psychopatię, traktowała jako normalne zajęcie, najbardziej normalnego człowieka na świecie.
-Ma szarego kota, dwa razy wyszła z nim do weterynarza. Raz w tygodniu po krótszej zmianie robi zakupy spożywcze na cały tydzień. Ale to loteria kiedy się na nie uda. Czasami robi mniejsze zakupy, ale to rzadko. Lubi białe goździki które co dwa tygodnie kupuje w kwiaciarni obok bloku. W weekend spotyka się z koleżanką i idą razem do kawiarni, w tej wiesz... tam gdzie zabrałaś mnie kiedyś na cynamonkę z pieca.
-Wiem. Ma świetny gust w takim razie. Często wysyłam tam Jasona jak wraca z targów nad ranem, żeby kupić mi ten afrodyzjak.
-Tak, to racja. Ma świetny gust. W szczególności do swetrów, codziennie ma inny. Albo ten sam, ale dodaje do nich tyle dodatków, że wygląda jakby był inny. Jednak wieczorem zawsze siada w białej podkoszulce i majtkach, dzisiaj miała czarne.
-Musisz jakoś do niej zagadać. Może złap ją w kwiaciarni? Kobiety lubiące kwiaty jak widzą faceta który sam z siebie takie kupuje, potrafią oszaleć.
-Z doświadczenia wiesz?- Zapytałem z przekąsem, wiedząc jak Jason nie lubi ściętych kwiatów, a jak Weronika je uwielbia dostawać. Ona jednak nie obruszyła się, tylko westchnęła.
-Jakbyś siedział w sklepie tyle co ja, to nasłuchałbyś się historii miłosnych. Ludzie przychodzą kupić zabawkę dla przyszłego dziecka i zaczynają ci opowiadać historię swojego życia. Kwiaty grają tam zazwyczaj dużą rolę.
-Ale co mam zrobić? Zatrudnić się tam?
-Nie, ale możesz wejść przed nią, wykupić wszystkie goździki, ona wejdzie i się zasmuci że nie ma jej ulubionych kwiatów, a ty wspaniałomyślnie dasz jej swoje.
I przez te słowa właśnie siedziałem w autobusie jadąc do kwiaciarni, modląc się żeby goździków nie było aż tak dużo, żeby mój budżet ucierpiał. To nie tak, że byłem biedny. Pieniądze zawsze się mnie trzymały, do tego mama Weronika zawsze trochę mi przekazywał unikając czujnego wzroku papy Jasona.
Z drugiej strony gotowy byłem wydać wszystko żeby dziewczyna zwróciła na mnie uwagę i zamieniła chociaż jedno słowo, bądź rzuciła na mnie przelotnym uśmiechem.
Wysiadłem z autobusu, dokładnie cztery minuty przed nią i z swoim firmowym uśmiechem poprosiłem o wszystkie białe goździki. Kobieta za kasą uśmiechnęła się szeroko i zaczęła zbierać kwiaty, pierdoląc coś do mnie o tym, jakie to niespotykane i jak rzadko odwiedzają ją mężczyźni. Nie mogłem jej słuchać, jej głos był zbyt cukierkowo słodki, a ona sama tłusta. Wkurwiało mnie jak często mlaska, robiąc przerwy między zdaniami.
-Dzień dobry.- Drgnąłem słysząc jej głos po raz pierwszy. Był piękny, mający w sobie odrobinę melancholijności. Na sobie miała brązowo czarny sweter w paski, w połowie przewiązany paskiem. Szerokie ciemne spodnie i chustkę w kolorze kawy na głowie. Wyglądała pięknie. Miałem ochotę rzucić się na nią i zanurzyć się w jej ciele czując ją każdym milimetrem ciała.
-Witaj kochanie.- Powiedziała kobieta, a następnie uśmiechnęła się smutno do dziewczyny.- Niestety pan cię uprzedził i wykupił cały zapas.
Brunetka spojrzała na mnie przelotnie i wielki bukiet goździków, który trzymałem w dłoni płacąc kartą.
-Wrócę jutro.- Powiedziała i ruszyła do wyjścia. To był ten moment. Wyszedłem od razu za nią nie czekając na paragon. Kierowała się w stronę przystanku, ale byłem szybszy, dzięki czemu zagrodziłem jej drogę. Skierowałem w jej stronę kwiaty i przełknąłem ślinę. Stresowałem się bardziej niż przed pierwszym zabójstwem. Ono było szybkie, machinalne, jakbym od urodzenia zaprogramowane miał to w sobie. Tego mnie nikt nie uczył, nikt mi nie wpoił jak poznawać kobiety. A dokładniej jedną, której pozwoliłem do siebie podejść. Chociaż nasza historia była sumą przypadków, która udała się tylko i wyłącznie przez naszą obustronną trudność w angażowanie się i mówienie o emocjach.
-Jeżeli to dla ciebie ważne, to mogę Ci je wszystkie dać.- Powiedziałem w końcu, kiedy jej niebieskie oczy z kwiatów przeniosły się na moją twarz. Twarz z wielkimi worami pod oczami, bo do szóstej rozmawiałem z Weroniką, żeby wrócić do siebie, wziąć prysznic i dokładnie przestudiować jej rutynę w dzień parzysty.
-Nie trzeba, ale dziękuję.- Powiedziała cicho, delikatnie się uśmiechając, a ja czułem jak w moich wnętrznościach zaczynają poruszać się te okropne larwy, które wyżerały we mnie dziurę.
-Właśnie, że trzeba. Ja i tak sam nie wiem po co mi ich aż tyle, do tego bardziej wolę czerwone, ale nie było. Podjadę kawałek dalej, a to dla ciebie.- Wsadziłem bukiet w jej ręce uśmiechając się delikatnie. W duchu dziękowałem Jasonowi za idealne nakładki na proste zęby. Nie każdy na pierwszym spotkaniu z entuzjazmem reaguje na moje specyficzne uzębienie.
-Ale nie mogę ich tak przyjąć, ja zapłacę...- Jedną ręką zaczęła grzebać w torbie, ale ja machnąłem jakby od niechcenia i cicho się zaśmiałem.
-Nie trzeba, wystarczy że powiesz mi jak się nazywasz.- Larwy chyba właśnie urządzały konkurs na breakdance bo czułem jak wykręcają się w każdym możliwym kierunku.
-Słucham?- Kurwa mać. Jest głucha.
-Dam Ci je za twoje imię.- Powtórzyłem, uświadamiając sobie absurdalność tych słów. Tak mógłbym wyrwać jedną z pacjentek na oddziale psychiatrycznym.
-Isobel.- Powiedziała niepewnie, a ja podałem jej kwiaty i znowu uśmiechnąłem się szeroko.
-Świetnie, w takim razie są twoje Isobel.- Odparłem i w przypływie paniki wyminąłem ją wsiadając do autobusu który nadjechał. Przez szybę widziałem jej zdziwienie, ale już po chwili zniknęła za zakrętem.
Do sklepu Jasona wpadłem nie zwracając uwagi na fakt, że Weronika obsługiwała klientów. Nie odwracając się nawet w moją stronę, do czerwonego pudełka wypełnionego falbankami wkładała jakąś rudą lalkę. Następnie przykryła ją pokrywką z złotymi inicjałami J.T.T.M oraz podała kupującym paragon i kartę gwarancyjną, do której dołożony był opis jak powstają lalki. Uparła się na to, bo większość ozdób szyła ona, a nie chciała być zapomniana.
W naszym języku ojczystym najbardziej wkurzało mnie to, że większość osób w mniejszym bądź większym stopniu go znała, przez co nie mogłem obgadywać innych w ich obecności. Posługiwanie się francuskim jednak dawało szansę na to, że jak postanowimy się przemieścić, wtedy już będę mógł innych obgadywać w ich obecności.
-Teraz możesz nawet krzyczeć.- Powiedziała do mnie, siadając na blacie i obracając się tak, że teraz siedziała przede mną wpatrując się tymi swoimi cholernie ciemnymi oczami.
-Wiem jak ma na imię. I jak pachnie. Pachnie papierosami i cynamonem. Rozumiesz? Przez ten cały czas mogła pić kawę z cynamonem, a jak nawet o tym nie wiedziałem idealizując zwykłą czarną szmatę.
-Mam nadzieję, że umówiłeś się z nią do kawiarni żeby to ocenić, a nie od razu demonizować czarną kawę.
-Do kawiarni? Pojebało Cię do reszty?- Zapytałem patrząc się na nią jak na ostatnią wariatkę i się krzywiąc. W tym momencie usłyszałem szelest koralików i z swojej samotni wyszedł pan idealny, który musiał mnie zmierzyć swoim jakże rozpalającym spojrzeniem.
-Odzywaj się do niej z szacunkiem. To że ona tobie na to pozwala, nie znaczy że ja też jestem tak wyrozumiały.
-Pan maruda, niszczyciel dobrej zabawy...- Zaczęła, ale ten przerwał jej szybkim pocałunkiem, a następnie zamknął drzwi i przekręcił tabliczkę z otwarte, na zamknięte.
-Idziemy na obiad, chcesz iść z nami?- Zapytał czerwonowłosy, a ja nie ukrywając swojego zdziwienia parsknąłem krótkim śmiechem.
-To ukryta kamera, tak?
-Nie, będzie też Jonathan, a skoro siedziesz tutaj z nami może byś chciał.- Po brzmieniu jego głosu wiedziałem, że mnie tam nie chce i robi to dla Weroniki, która chyba tylko dzięki mnie jeszcze nie zwariowała.
-Z ogromną chęcią.- Odparłem, a następnie szczęśliwą rodzinką udaliśmy się na górne piętro, gdzie klasycznie pożyczyłem kilka ciuchów od Jasona.
Problemem okazała się Weronika, na której zawiesiłem spojrzenie na chwilę dłużej niż powinienem. Czarna, obcisła sukienka z rozcięciem po jednej stronie, unoszącym się prawie do biodra. Przez wysokie obcasy przewyższała mnie o kilka centymetrów, ale prezentowała się idealnie. Białe wlosy spięła w niskiego koka, a na usta nałożyła ciemnobordową szminkę. Już rozumiem skąd jej przygoda z burdelem.
-Rozumiem, że to jakaś biznesowa kolacja?- Zapytałem, widząc jak Jason od szyi w dół ubrany w idealnie dopasowany garnitur zapina spinki przy mankietach.
-Tak, otwieram sklep w Japonii i dzisiaj będziemy podpisywać umowę zakupu lokalu i przy okazji podpiszę umowę z kierownikiem w tamtym sklepie.
Gwizdnąłem, widząc kątem oka jak mężczyzna zakłada na ramiona dziewczyny czarny płaszcz.
-Wasze mini imperium się rozrasta?- Zapytałem, na co dziewczyna rzuciła mi znudzone spojrzenie.
-Będziemy projektować i szyć sukienki takie jak mają nasze lalki, ale na ludzi. Jakbyś się kiedyś interesował co u mnie to pokazałabym tobie parę projektów bo całą dodatkową sypialnię przerobiłam na garderobę.
-Mam nadzieję, że nie moją.
-Twoją nie, ale kto wie co będzie w przyszłości.
Mruknęła, a następnie wsiadłem z nimi do czarnego suva i pojechaliśmy w nieznane. Przynajmniej dla mnie, bo na miejscu już czekał Jonathan w swojej ludzkiej i nudnej jak flaki z olejem postaci. Jednak jego złote oczy nie bez powodu zatracały w sobie ludzkie życia, żeby dawać im ludzki wygląd. Jedzenie było przepyszne, co rekompensowało mi trzeszczenie nad uchem. Jason rozmawiał z nimi po japońsku, przynajmniej tak się domyślałem. Jonathan nie ukrywał znudzenia, wpatrywał się pustym wzrokiem w złoty długopis leżący na środku stołu. Uwielbiał złoto.
Na końcu była Weronika. Wydawało się, że jest skupiona na rozmowie mężczyzn, ale wiedziałem, że nie chce tutaj być. W dłoniach ściskała czarną, perłową torebkę. Pomimo ciągłej bladości na jej twarzy, tego wieczoru była bledsza niż zazwyczaj. Zjadła może z dwa kawałki mięsa, popijając je już trzecią lampką czerwonego wina. Zabrałbym ją stąd gdybym tylko mógł, ale tak się składało że nie chciałem denerwować Jasona i niszczyć jego planu na podbicie rynku. Ale nie mogłem oderwać wzroku od jej nerwowych spojrzeń kierowanych w stronę zegarka, który odmierzał czas wstecz.
Po dwóch godzinach największych nudów na jakie mogłem się zgodzić, wsiedliśmy do auta i ruszyliśmy.
-Zostajesz u nas czy wysadzić cię pod mieszkaniem?- Zapytała po chwili ciszy Weronika słabym głosem. Do końca spotkania podwoiła ilość wypitego wina i zrozumiałem, że najchętniej najebałaby się jak za czasów pamiętnego sylwestra.
-Pod mieszkaniem Isobel.- Powiedziałem, na co brunetka wsadziła głowę między siedzenia i spojrzała na moją postać rozwaloną na tylniej kanapie.
-Więc tak się nazywa?- Zapytała, a na jej twarzy pojawił się pierwszy szczery uśmiech tego wieczoru.- Bardzo ładne imię, będę mogła tak nazwać jedną z lalek?
-Jak nam nie wyjdzie to nawet pozwolę z niej zrobić lalkę.- Dziewczyna zaśmiała się i nawet sam Pan chłodu i nieszczęścia uśmiechnął się z przekąsem.
-Trzymam za słowo. Ostatnio nie mam weny do tworzenia lalek, może ona by mnie natchnęła.- Powiedział, na co Weronika chwyciła go za rękę która luźno spoczywała na jego nodze. Zaplotła ich palce i przechyliła delikatnie głowę na bok. Gdyby nie fakt, że chodziło o mordowanie ludzi, mógłbym rzecz że ta sytuacja jest wręcz książkowo romantyczna. Kobieta wspiera swojego mężczyznę, chociaż to on powinien pomóc jej uciec z tej dwugodzinnej porażki.
-Tutaj w lewo.- Powiedziałem, ponownie przerywając ciszę, kiedy rozpoznałem otaczającą mnie okolicę.
Krótko podziękowałem, pożegnałem się i wyskoczyłem z auta mówiąc, że na pewno oddam pożyczone ubrania. Na dobrą sprawę nigdy mu nie oddawałem. Nogawki były na mnie przydługie, tak samo jak koszula i marynarka, ale od czego było podwijanie rękawów. Poza tym Weronika mówiła, że do twarzy mi w tym wydaniu, więc nie mogłem jej nie uwierzyć. Mimo wszystko miała dobry gust, biorąc pod uwagę, że jej sukienki dla lalek, miały stać się odrębnym sklepem z odzieżą dla kobiet.
Zapomniałem jednak o tym wszystkim kiedy w oddali ujrzałem ją w oknie. Tym razem miała czarny podkoszulek i białe majtki, a na stopach spoczywały za długie skarpety w paski. Nie chciałem znowu stać między drzewami żeby przyglądać się jej z daleka. Nie chciałem znowu być biernym obserwatorem. Dzisiaj musi być dzień przełomu.
Wziąłem głęboki wdech i ruszyłem ścieżka pod jej oknem. Liczyłem na fart i fakt, że jestem zajebisty z matematyki. I tak było tym razem, w momencie kiedy podszedłem niby przypadkiem pod jej okno, dopalony papieros upadł przede mną. Spojrzałem na niego, a później powoli, zachowując pełną artystyczną i intrygującą naturalność, spojrzałem na nią. Jej niebieskie oczy ponownie stały się tak wielkie kiedy wręczyłem jej bukiet goździków w zamian za podanie imienia.
Uśmiechnąłem się do niej delikatnie i ignorując jej negliż skupiłem się na jej twarzy.
-Za bukiet kwiatów kiep na buty? Co takiego zrobiłem? Kwiaty miały w sobie jakieś robaki?- Zapytałem niby od niechcenia, ale ponownie czułem te obrzydliwe larwy wygryzające wyjście z mojego wnętrza.
-To nie tak... one są naprawdę cudowne, po prostu to z przyzwyczajenia. Raczej nikt tutaj nie chodzi o tej godzinie.
- Gdyby nie spotkanie biznesowe pewnie bym tędy nie wracał więc racja, sam się napatoczyłem.- Zaproś mnie, wpuść mnie do środka i daj mi się poznać kurwa!
-Jeżeli mogę się jakoś odwdzięczyć to możesz chcesz kawałek ciasta z galaretką?- Zapytała przerażonym głosem, a ja po raz kolejny zrozumiałem, że siła podświadomości jest przepotężna.
-Nie chcę nadużywać twojej gościnności.- Odparłem starając się zabrzmieć jak najbardziej naturalnie, chowając gdzieś na dnie niezdrowe podniecenie na myśl, że zaraz się z nią spotkam twarzą w twarz. A to wszystko jednego dnia.
-Nie, naprawdę w porządku, numer czwarty.- Powiedziała i zamknęła okno ginąc w oddali. Powolnym krokiem, nadal powstrzymując podniecenie, wszedłem do klatki i zapukałem w drzwi. Otworzyła je w puszystych kapciach i swetrze, który sięgała prawie kolan, koloru zieleni drzew w których ukrywałem się ostatnie dwa miesiące.
Od razu zaprowadziła mnie do kuchni, gdzie usiadłem przy niewielkim białym stoliku, na którego środku stał wielki bukiet goździków. Chwyciła wazon i odłożyła na blat, podając mi kawałek ciasta.
-Kawy, herbaty?
-Nie trzeba. I tak się nie spodziewałem, że jeszcze wstąpię na deser. Dziękuję.
-Wypadało, ale byłam w zbyt dużym szoku. Nawet nie zapytałam jak masz na imię.
-Nie lubię go, ale moi znajomi nazywają mnie Smiley. Możesz też tak do mnie mówić.
-Jesteś z Ameryki?
-Tak.- Kurwa, kurwa, kurwa, kurwa. Podaj jej jeszcze swoje dokładne personalia, miejsce urodzenia, ukrycia pierwszych zwłok i wysprzęglij się na temat swojego całego życia.
-A kolacja biznesowa?- Zapytała, a ja zrozumiałem że to mógł nie być najlepszy pomysł. Z drugiej strony mogę mieć wymówkę odnośnie bukietu.
-Znajomi otwierają sklep w Japonii. Byłem z nimi, bo dużo pomagałem im w Francji.
-Jaki to sklep, może znam?
-Sklep z lalkami i innymi zabawkami. Wszystko ręcznie robione.
-Ten z czerwonym szyldem drewnianym?- Kiwnąłem twierdząco głową biorąc pierwszy gryz ciasta. Było obrzydliwe słodkie i chemiczne. Ewidentnie wolałem ciepłe cynamonki.- Wiem który. Dużo o nim słyszałam w swojej pracy, każdy zachwala ich jakość, ale nie było mi tam po drodze.
-Musisz go odwiedzić, na pewno znajdziesz tam coś dla siebie, a ja mogę załatwić jakieś zniżki.
-Nie, naprawdę nie trzeba. Ten bukiet to już...- Spojrzała na kwiaty, a w jej oczach zaświeciły się iskierki radości.- To już było za dużo. Musiało kosztować fortunę.
-Najważniejsze, że się spodobało.
-Dziękuję, naprawdę dziękuję.
Pachniała papierosem i cynamonem, a w kuchni unosił się zapach parzonej kawy. Wyglądała pięknie w zielonym swetrze, który podkreślał jej wielkie, niebieskie oczy, w których pomimo zazwyczaj ponurej miny, ukrywało się szczęście. Była piękna, przepiękna. Idealna, pragnąłem ją dotknąć już teraz. Chwycić za stół i przewróci go na białe kafelki. Podejść do niej i zatopić się w jej ciele. Dotknąć tej białej skóry, poczuć jej zapach, sprawdzić smak. Zatracić się w jej osobie, pozwalając sobie na chwilę zapomnienia. Zapomnienia tego całego gówna które ciągnęło się za mną od tylu lat.
-Chcesz jeszcze jeden?- Zapytała aksamitnym głosem, wyrywając mnie z zamyślenia.
-Nie, dziękuję. Nie chcę już naciągać twojej gościnności.
-Jest w porządku.
-Ale obojgu nam przyda się odpoczynek. Dziękuję jeszcze raz za deser, miłej nocy. I pamiętaj o sklepie, naprawdę warto to zobaczyć.- Podniosłem się i skierowałem w kierunku wyjścia. Pożegnała się ze mną i po raz kolejny podziękowała. Czułem jak larwy w moim wnętrzu zaczynają się wyciszać, a ja po raz pierwszy poszedłem spać w spokoju, pozwalając sobie na wyspanie. Dzisiaj pracowała dłużej, więc na pewnie nie odwiedzi sklepu. Taka możliwość istnieje wyłącznie jutro, a dzisiaj? Dzisiaj chyba potrzebowałem zamówić pizzę i oglądać nowy sezon sex education, za plecami Weroniki. Za plecami bo pewnego luźnego dnia w pracy włączała odcinek za odcinkiem i kazała mi to oglądać, a ja miałem podły humor. Musiałem się jakoś wyładować, a ona chyba o tym wiedziała bo parę dni do tyłu niby od niechcenia powiedziała mi, że wychodzi nowy sezon.
Nie zarwałem nocy, ale i tak wstałem po dziesiątej następnego dnia. Nigdzie mi się nie spieszyło i tak byłaby tutaj po siedemnastej, a że sklep był otwarty do osiemnastej, nie miała dużego pola do popisu. Zjadłem cynamonkę i zapiłem ją kawą. Wyciszyłem grupę studencką. Zaliczyłem już wszystkie egzaminy, nie potrzebowałem słuchać ich pierdolenia na temat zbyt wygórowanego poziomu z anatomii. Gdyby im naprawdę zależało sami wzięliby wszystko w ręce i to dosłownie.
-Smacznego.- Mruknąłem, kładąc na blat pomiędzy rozrzuconymi materiałami eklerka dla Weroniki. Dziewczyna uśmiechnęła się i spod lady wyciągnęła red bulla, za którego w podzięce kiwnąłem głową i pozwoliłem sobie delektować się dźwiękiem otwieranej puszki.
-Co sądzisz o połączeniu fioletu z niebieskim?- Zapytała, chwytając niebieski aksamitny materiał, a do drugiej ręki fioletową koronkę.
-Wygląda okropnie, za bardzo bije w oczy. Jak ta lalka wygląda?
-Brązowe włosy i oczy.
-Weź coś burgundowego z cielistymi dodatkami i będzie ładnie.
-Burgundowy?- Westchnąłem słysząc to jakże idiotyczne pytanie. Spojrzałem na nią i już miałem odpowiedź. Odkąd ją znam chodziłam ciągle w czerni. Nawet teraz miała na sobie czarny, cienki golf, na to czarną koszulę i równie ciemne spodnie, a tego wszystkiego dopełniały równie czarne glany. Pasowała do tego miejsca jak striptizerka do zakonu. Ale widziałem jej prace i pomimo, że nie wyglądała na artystę, niezaprzeczalnie nim była.
-Skoro już tyle tutaj pracujesz przy sukienkach, tworzysz rzeczy piękne, a odważę się nawet stwierdzić, że lepsze od Jasona, jak możesz nie wiedzieć jaki to burgundowy?
-Spójrz na mnie i zadaj to pytanie jeszcze raz to może nie wezmę cię za kompletnego idiotę.
-Już spojrzałem i uznałem, że to może tylko przykrywka. Poza tym dobrze w tym wyglądasz. Bardziej naturalnie niż w tej kiecce przedwczoraj.
-Ja ciebie za to lubię w bardziej eleganckiej wersji, ale takiej właśnie za dużej, po Jasonie.
-Luźna elegancja.
-Jak chcesz to mogę Ci uszyć dopasowany garnitur, jeszcze tego nie robiła, ale lubię wyzwania i może mniej mi się będzie dłużyć czas za ladą.
-Uszyjesz mi na ślub. Ale Jason za to zrobi mi kamizelkę. Uwielbiam jego kamizelki.
-Ślub?- Zapytała i uśmiechnęła się, poprawiając okulary na oczach. Zabawnym było, że mimo jej nieśmiertelności nie wyleczyła się z wady wzroku. Kiedy się poznaliśmy wspomniała coś o tym, że powinna nosić okulary bo widzi świat za mgłą, ale już się przyzwyczaiła. Najwidoczniej przy szyciu musiała się nimi wspomagać. Ale dodawały jej uroku, wyglądała bardziej poważnie.
-Wczoraj widziałem się z Isobel. Jakby, nie wpadłem do jej mieszkania krzycząc, że ma za mnie wyjść, tylko wykorzystałem swoją umiejętność nadludzkiej dedukcji. Nie miała innej opcji niż mnie zaprosić w ramach podziękowań i przeprosin. Ma okropny gust co do ciasta, ale to jeszcze możemy naprawić. Tak czy siak, wspomniałem jej co nie co o waszym sklepie i zaprosiłem.
-Wspomniałeś też coś zapewne o zniżce...- Zaczęła, a ja wywróciłem oczami. Zazwyczaj jak potrzebowałem dziewczyny na jedną noc ciągnąłem ją do sklepu, ona się rozczulała nad ilością miłych wspomnień z dzieciństwa i jakości zabawek oraz ich wyjątkowości, a ja miałem łatwiejszą robotę. Poza tym, Weronika nigdy nie zakazała tego typu praktyk. Była po prostu znudzona.
-Tak, ale tym razem to nie jest przygoda na jedną noc. Naprawdę chcę żeby została moją żoną.- Odparłem w pełni poważnie, sam będąc zdziwiony kierunkiem moich myśli co do tej dziewczyny.
-A jak zareaguje na Twoje zabójcze zapędy?- Białowłosa odwróciła się w momencie dokończenia zdania w kierunku drzwi, bo oto nimi weszła Isobel. Miała na sobie sweter koloru pomarańczy, z zieloną chustką założoną na głowę i szerokich, granatowych spodniach. Przez ramię przewieszoną miała czerwoną torbę. Speszyła się, kiedy jej oczy padły na mnie i Weronikę, pochylonych nad blatem, dotykając się prawie twarzami. Dla nas taka bliskość była naturalna, dla innych możliwe, że nieco dziwaczna.
Kiedy tylko dotarła do mnie niepoważność tej sytuacji, podniosłem się do pionu i uśmiechnąłem. Weronika nadal badawczo przyglądała się dziewczynie, a jej wzrok jakby mógł, zamieniłby się w jej sznurki, żeby opleść każdą część jej ciała zaczynając od serca i mózgu.
-Witaj, nie spodziewałem się, że tutaj też na siebie wpadniemy.
-Dzień dobry.- Powiedziała niepewnie, ale weszła do środka i od razu swój wzroku utkwiła w koronkowych rękawiczkach miniaturowego rozmiaru, które kończyła Weronika.- Są przepiękne.- Powiedziała skupiając się na ich wykończeniu. Miała rację. Zawsze podziwiałem Weronikę ile posiada cierpliwości w zabawie z igłą, nicią i nożyczkami. Sam często zerkałem na moją mini miniaturkę i zadawałem sobie pytanie jak nie dokonała masowego ludobójstwa przy wyszywaniu dwóch rządków równych, zaostrzonych zębów.- Robi pani też takie dla ludzi?
-Weronika.- Dziewczyna podała jej dłoń i obie po chwili się uścisnęły.
-Isobel.
-Wiem, wiem... Smiley mnie ostrzegł, że może przyjść klient z polecenia, ale mam zakaz robienia mu wiochy.
-Zabiję cię.- Wyszeptałem uśmiechając się, na co Isobel cicho się zaśmiała, a ja po raz kolejny poczułem mięsożerne larwy ucztujące w moim rozkładającym się wnętrzu.
-Ah przestań.- Rzuciła luźno Weronika, schylając się pod ładę, aby po chwili wyciągnąć satynowe rękawiczki zakończone dość pokaźnej wielkości koronką napuszoną niczym ja stojący obok Isobel. Po chwili obok pojawiła się także cała koronkowa wersja, zasłaniająca wyłącznie zewnętrzną część dłoni. Materiał trzymał się na nadgarstku i środkowym palcu.- Otwieramy sklep z tego typu ubraniami w Japonii, więc oprócz sukienek zaczynam tworzyć też dodatki. W pracowni mam tego więcej, ale Jason ją teraz okupuje, a ja mam jeszcze niecałą godzinę za ladą.
-A czy byłaby możliwość zamówienia ich na przyszły tydzień? Takich dwóch typów, tych satynowych tylko w burgundowym kolorze i tych połówek w bieli?- Widziałem uśmiech przemykający przez twarz Weroniki kiedy usłyszała o burgundowym i sam musiałem na chwilę powstrzymać wybuch śmiechu.
-Jest, ale musiałabym mieć wymiary dłoni. Ten materiał się za bardzo nie rozciąga.
- Taka jak moja.- Odparła i pokazała swoją dłoń. Była przepiękna, smukła, a ja nie mogłem się powstrzymać przed wyobrażeniem sobie jak czułbym jej dotyk. Byłoby to na pewno doświadczenie pokroju poczucia ciepłego powiewu wiatru w momencie, kiedy najmniej się go spodziewasz, a najbardziej go potrzebujesz. Albo moment wsadzania zimnej dłoni w ciepłe jeszcze ciało człowieka leżącego na stole. Czułby ruchy perystaltyczne jelit, mocne skurcze i rozkurcze sercza, oraz napełniające się płuca...
Moje myśli przerwało szturchnięcie Weroniki, która zganiła mnie wzrokiem. Nie mogła mi czytać w myślach, ale musiała najwidoczniej zobaczyć, że odpływam, kiedy Isobel w końcu odłożyła rękawiczki i podała dłoń Weronice, a ta zaczęła dokładnie ją mierzyć i spisywać następne liczby na kartce.
-Może chcesz jakiegoś misia?- Zapytałem i podszedłem do regału który był nimi wypełniony. Podszedłem do jednego z nich, przy którego nóżce znajdowała się karteczka z ręcznym kaligraficznym napisem, że miś ten jest o zapachu kawy. Był koloru, jak można się domyślić, kawy, z oczami w kolorze kawy z mlekiem. Czasami zadziwia mnie brak kreatywności Jasona w tworzeniu tej linii zabawek.
Dziewczyna chwyciła go i zrobiła wielkie oczy, a następnie mocno wciągnęła jego zapach i westchnęła.
-Jak kawa.- Odparła, a Weronika uśmiechnęła się pod nosem, oddając jej dłoń.
-Uwielbiam ten zapach, więc Jason dostał specjalne zadanie stworzenia całej linii maskotek o zapachu kawy. Wczoraj sprzedałam Króliczka, ten ostał się jako ostatni, a jest moim ulubionym.
-Podoba Ci się?- Zapytałem ją, a ta pokiwała energicznie głową, uśmiechając się jak dziecko. Dawno nie widziałem tak szczerej i prawdziwej reakcji.
-W takim razie potraktuj go jako kolejny prezent.- Odparłem, na co Weronika od razu wyciągnęła pudełko i przesunęła do dziewczyny.
-Spakować?
-Nie, nie mogę tego przyjąć, to za dużo.- Powiedziała, ale ja machnąłem ręką i nie mogąc oderwać od niej wzroku przerwałem jej odmowę.
-Mam tutaj otwarty rachunek, a Weronika już pewnie w głowie zanotowała zakup, a nie ma zwrotów.
-To prawda.- Odparła białowłosa i oboje się zaśmialiśmy.
Naszą radość przerwał jednak Jason, który wyłonił się z korytarza, trzymając w dłoni zakrwawioną jak sam skurwysyn szmatę, którą ścierał resztki krwi. Gdybym mógł rzuciłbym się mu do gardła i wepchnął ją po samą tchawicę. Widziałem jak oczy Isobel zostają utkwione w pobrudzonym materiale, a na twarzy mężczyzny pojawia się uśmiech.
-Dzień dobry, nie wiedziałem, że mamy jeszcze klientów.- Ukłonił się szarmancko, a następnie bezwstydnie pocałował Weronikę i odłożył szmatę na blacie.- Znowu ubrudziłem się cały mieszając farby.- Odparł uśmiechając się, a ja widziałem jak Weronika wywraca oczami. Czułem ten specyficzny zapach, zapach który sprawiał, że czułem się jak narkoman w cugu. Ale nie wiedziałem, czy zna go też Isobel. Miałem nadzieję, że nie.
-Przepiękny sklep.- Powiedziała dziewczyna, uśmiechając się w stronę Jasona. Ten jak zwykle przybrał swój firmowy uśmiech i teatralnie się ukłonił, jakby grał w osiemnastowiecznym dramacie.
-Bardzo miło mi to usłyszeć.
-I dostałam pierwsze zamówienie na rękawiczki.- Wtrąciła Weronika, dumnie podnosząc brodę do góry.
Mężczyzna przysunął ją do siebie i złożył pocałunek na jej głowie. Odkąd żyłem z nimi w bliższych relacjach, zastanawiało mnie jak ona nie jest o niego zazdrosna. Ja nie będąc w związku z Isobel poczułem jak larwy przegryzają mi aortę, a ona kompletnie ignorowała jego grę. Nigdy nie widziałem w niej zazdrości. Zawsze spotykała mnie czysta obojętność z jej strony. Jakby wyuczyła się niereagowania na jego zagrywki. Z resztą, on był kurwa idealny. Idealny wzrost, idealne włosy, idealna cera, idealne rysy twarzy, idealne oczy, idealna sylwetka, idealne ciuchy, idealny uśmiech, idealne maniery, kurwa chodzący ideał. I przy nim dla porównania byłem ja z Weroniką. Nieidealne włosy, nieidealne ubrania, nieidealne ciała, nieidealne rysy twarzy, nieidealne uśmiechy, nieidealne maniery, chodzące pokraki. Ale ona miała jakieś tam cycki, więc zawsze miała plus.
-Jestem dumny.- Odparł odrywając się od niej, a następnie spojrzał na mnie. Kochałem jego wyćwiczone spojrzenie, którego używał przy obcych, a które nie zabijało mnie tą jadowitą zielenią. Może Weronika nie była o niego zazdrosna, ale on dla niej był gotowy zabić. Może i Jason był żmiją, ale to Weronika była cierniami w które on się zaplątał i nie potrafił uciec. A pomyśleć, że jeszcze parę lat wstecz to ona latała za nim jak za balonami Candy'ego niczego nieświadome i bezbronne dzieci.
-Nie ma nigdzie cholernego kleju w tym domu!- Jeszcze jego brakowało. Z schodów prowadzących na górne piętro zszedł właśnie Jonathan, od góry do dołu ubrany na czarno, w potarganych włosach i podkrążonych oczach. Zmierzył nas wzrokiem, a spojrzenie dłużej utkwił w Isobel, po czym się skrzywił.
-Za dużo się dzieje.- Mruknąłem, zaczynając żałować, że przyprowadziłem tutaj dziewczynę. Do kompletu brakuje Candy'ego który wziąłby ją w ramiona, a ona rzygnęłaby z uwagi na jego przesłodki zapach. No i Off, który chciałby ją porwać na górę zanim powiedziałbym Nie.
-To może was przedstawię.- Niezręczną chwilę przerwała Weronika, patrząc po zgromadzonych.
-To są Jonathan i Jason. Jonathan zajmuje się marionetkami, Jason zabawkami. A to Isobel, koleżanka Smiley'a. Przyszła z polecania i chyba jej się podoba.
-Powtórzę się, ale naprawdę jest tutaj pięknie. Jestem pod ogromnym wrażeniem waszej pracy i talentu. Dawno nie widziałam tylu pięknych rzeczy w jednym miejscu. To co robicie... to jest po prostu niesamowite.
-Super.- Prychnął Jonathan, a ja chciałem pierdolnąć go młotkiem w oczodół.- Ale gdzie jest kurwa klej?
-Trzeci regał od góry, lewa strona, szósta buteleczka.- Odparł bez emocji Jason, a Marionetkarz bez słowa wszedł za koraliki. Widziałem jak Weronika z Lalkarzem wymieniają porozumiewawcze spojrzenia, aż dziewczyna w końcu westchnęła i zwróciła się do Isobel z uśmiechem.
-Chyba muszę zniknąć w pracowni. Miło było mi ciebie poznać. Jakbyś chciała dogadaj się z Smiley'em i możemy wyjść na jakiś obiad. Z chęcią wyrwę się z tego przeładowanego testosteronem towarzystwa. Rękawiczki powinny być gotowe za maks tydzień. Przyjdź w wolnej chwili, będą czekać.- Później rzuciła krótkie pożegnanie i zniknęła tak samo jak Marionetkarz.
-Ja już też będę się zbierać.- Powiedziała brunetka, a ja zamarłem. Zniknie, znowu zniknie a ja nie będę mógł jej poznawać.- Dziękuję za wszystko.- Dodała, chowając maskotkę do pudełka i zbierają się w kierunku wyjścia.
-Odwieźć cię do domu?- Zapytałem, ale ona tylko uśmiechnęła się ciepło, przez co poczułem się jak zakochany małolat, kiedy zmiękły mi kolana.
-Nie trzeba, moja znajoma po mnie wyszła. Idziemy jeszcze na obiad. Dziękuję, do zobaczenia.
Dźwięk tego cholernego dzwonka zabrzmiał jak marsz pogrzebowy mojego szczęścia. Od razy spojrzałem z mordem w oczach na Jasona, który z przechyloną głową przyglądał się odchodzącej dziewczynie.
-Co się do cholery dzieje?- Warknąłem patrząc na niego. On jednak nadal wpatrywał się w maszerującą Isobel.
-Jonathan chyba przejmuje zbyt duże ilości energii Weroniki, przez co stał się nerwowy. Pojawiły się jakieś komplikacje w Ameryce. Ona podchodzi do tego obojętnie, a on rozładowuje emocje w drobnych niedogodnościach.
-Co się stało? Coś z Timem?
-Tak... powiedzmy, że pewne jednostki zaczęły zbyt mocno interesować się sprawami mające jedno ogniwo zapalne, czyli Slendermana. Weronika się denerwuje i idealnie to ukrywa, pracując ponad normę, żeby później wieczorami milczeć i odpływać do innego świata, a Jonathan przechodzi wokół jej mydlanej bańki jak tornado... Poza tym.- Oderwał się od widoku za oknem i spojrzał na mnie z uśmiechem na twarzy.- Marna byłaby z niej lalka.
-Spierdalaj.- Powiedziałem i bez zbędnych słów wyszedłem ze sklepu zamawiając ubera.
Jego słowa jednak ciągle obijały mi się w głowie, a ja przez następny tydzień codziennie rano jechałem do sklepu z ciepłą cynamonką i herbatą z miodem i cytryną zaparzoną w półtora litrowym termosie. To było jedyne co jadła Weronika. Nie zamawiała obiadów, ani sama nie gotowała. Codziennie otwierała sklep i wpuszczała mnie jako pierwszego klienta, tym samym wypuszczając jako ostatniego. Kiedy zapytałem jej o co chodzi z Timem, ucinała temat.
-A co ma być? Mój psychicznie niestabilny tatusiek czuje, że sypie mu się grunt pod nogami, a Tim lada dzień skończy na krześle elektrycznym.
-Nie chcesz mu pomóc?
-Jak?- Zapytała, a jej oczy zabłysnęły na srebrno. To nie tak, że się bałem, ale wspomnienia poszatkowania przez jej sznurki sprawiła, że mimowolnie się odsunąłem.
-Możemy pojechać i go odbić, czy coś...
-Kiedy ostatni raz go widziałeś? Bo moje ostatnie wspomnienie Tima który był świadomy zapadł mi w pamięci z morderczym spojrzeniem w którym widziałam swoją śmierć i wiesz co najbardziej mnie w tym bolało? Że ja byłabym w stanie zrobić to samo co on zamierzał zrobić mi.
Później milczałem, siedząc z nią w sklepie i od nowa oglądając grę o tron. Jasona nie było, wyleciał do Japonii na tydzień. Weronika odmówiła, mówiła że ma dużo pracy. Ja jednak widziałem, że nie była to praca potrzebna na teraz, robiła to żeby się odłączyć od świata. Na dobrą sprawę przez ten tydzień to ja obsługiwałem klientów, ona nie potrafiła się oderwać od igły i nici. Ostatniego dnia wyciągnęła z odmętów piwnicy płótno. Wiedziałem, że nie robiła tego od dnia śmierci Briana. Wiedziałem też, że dzisiaj była rocznica jego śmierci. Widziałem też jak cierpi i pomimo, iż chciałem rzucić jakąś kąsliwą uwagę o kazirodczych zapędach, wiedziałem że to nie jest moment do żartów i dogryzania sobie. Siedziała przed płótnem przez sześć godzin z zaschniętą brązową farbą na pędzlu. Ignorowała ludzi pojawiających się w sklepie, z pustką w oczach wpatrując się w płótno.
-Dzień dobry.- Oderwałem się od wpatrywania się w puste płótno i całą uwagę skupiłem na Isobel. Miała na sobie niebieski sweter z białymi chmurami. Wpatrzyłem się w niego, a następnie w ciemnobrązową farbę na pędzlu. Chwyciłem go w dłoń, a Weronika mocniej zacisnęła na nim swoją dłoń i zmierzyła mnie wzrokiem zza przekrwionych oczu. Tym razem zamiast srebra błysnęła w nich czerwień.
-Klient do ciebie.- Powiedziałem spokojnie, ona oprzytomniała i spojrzała w kierunku drzwi gdzie stała speszona brunetka. Chyba łatwiej by było poznawać ludzi, gdyby to kim jesteśmy i co robimy, nie było tajemnicą.
-Przepraszam.- Wymamrotała i spod lady wyciągnęła dwa niewielkie czerwone pudełeczka z złotymi inicjałami W.W. Ucieszyłem się na ten widok, miała też coś swojego.- Są gotowe, proszę przymierzyć.
Isobel podeszła do lady i chwyciła pudełeczka wyciągając rękawiczki. Od razu założyła je na dłonie i zgięła palce.
- Leżą idealnie... ile się należy?- Zapytała, a ja czułem się ignorowany. Nawet na mnie nie spojrzała oprócz krótkiego kontaktu kiedy weszła do sklepu. Larwy w moim wnętrznościach jakby umarły, a na ich miejsce pojawiła się skolopendra przemieszczająca się w moich żyłach.
-Byłaś pierwszą klientką więc nic.
-Ale to na pewno zajęło dużo czasu.
-Cztery godziny.- Wtrąciłem się, patrząc przenikliwym spojrzeniem na twarz Weroniki pozbawioną emocji.- Zrobiła dwie przerwy. Jedna na około minutę bo wmusiłem w nią parę łyków herbaty, a druga na około pięć bo skończyła się nić w maszynie i musiała pójść po drugą.
-Rozumiem, że twoją szczegółowość mam traktować jako złożenie CV na remanent.
-Policzyłem już lalki nad tobą.- Mruknąłem, wskazując palcem na półki na której stały ułożone w równych rzędach dzieła idealne. Wiedziałem też, że stoją za nią, bo mówiła że kiedy patrzy im w oczy, albo to one patrzą na nią, czuje ich ból i ma ochotę opleść się sznurkami.- Do tego miśki i pozytywki.
-Jest tylko jedna i nie jest na sprzedaż.
-Wiem, ona jest przeznaczona na kradzież.- Mruknąłem, śmiejąc się pod nosem. Dziewczyna walnęła mnie tylko delikatnie w ramię, samej delikatnie się uśmiechając.
-W takim razie chyba dziękuję. Muszę się zbierać.- Powiedziała Isobel wtrącając się w naszą rozmowę, a ja zmierzyłem ją spojrzeniem. Do siatki przewieszonej przez ramię wrzuciła pudełka z rękawiczkami i cicho się żegnając wyszła. Chciałem rzucić w nią nożem i patrzeć jak upada po jego uderzeniu, albo zaczyna krzyczeć patrząc się we mnie z przerażeniem.
-Chodźmy stąd. Mamy auto, możemy pojechać na grób Briana.
-Dzisiaj nie.- Odpowiedziała Weronika, przekręcając na drzwiach kartonik z otwarte, na zamknięte.
-Dlaczego, przecież dzisiaj jest...
-On tam był. Rok temu... dokładnie w ten dzień kiedy to się stało. Był tam na jego grobie i ja...- Widziałem jak jej dłonie wiecznie zajęte szyciem, nie trzymające nic w palcach, zaczynają drżeć. Widziałem jak jej blada twarz blednie jeszcze mocniej, pomimo światła płynącego z ciepłego odcienia żarówki. Widziałem jak zamiera, a ja sam poczułem strach, który wypełnił całe jej ciało.
-Slenderman? Co on tam robił?
-Pochylał się nad jego grobem. Nie podeszłam tam, nie chciałam...
-Myślisz, że dzisiaj też będzie?- Zapytałem, a dziewczyna objęła się ramionami i pokręciła twierdząco głową. Widziałem jak jej twarz zmienia wyraz, a ona sama zaczyna płakać. Nie wiedziałem co mam zrobić, ale wiedziałem co powinno się zrobić. Podszedłem do niej i przytuliłem ją, pozwalając zmoczyć swój biały t-shirt.
-Czuję go, chodzi gdzieś w pobliżu. Przygląda nam się i stara dowiedzieć się co planujemy. Wie, że dowiedziałam się o Timie, że nie ma Jasona i robi to, co robił mi od dziecka. Ukrywa się w ciemności i stara się na mnie wpłynąć. Ciągle się ukrywa, jak najgorszy śmieć, między drzewami i budynkami. Patrzy na mnie z daleka, ale boi się podejść.
Spojrzałem za wystawę sklepową i pomimo, że nic nie widziałem, wiedziałem że Weronika w tej kwestii nie dramatyzuje. Potrafiła rozpocząć awanturę o źle odłożoną szklankę, ale w kwestii Slendermana zachowywała zimną krew. Kilkumiesięczną ucieczka nauczyła ją opanowania.
-Chodź, idziemy.- Powiedziałem po chwili, odsuwając się od niej i chwyciłem klucze od sklepu i auta.
-Gdzie?- Zapytała słabo, ścierając za dużym rękawem koszuli łzy z twarzy.
-Coś zjeść, wyjść stąd do ludzi. Za dużo tu siedzisz, musisz odetchnąć.
Nie kłóciła się, po prostu ruszyła za mną, siadając w aucie na miejscu pasażera. Zamknąłem sklep, wziąłem głęboki wdech i odpaliłem auto kierując się do małej restauracji na uboczu. Wiedziałem, że będzie tam dużo ludzi, ale wiedziałem też, że Weronika się tam będzie czuła lepiej niż w jakiejś restauracji w centrum. Po chwili już parkowałem i wyszliśmy z auta siadając w najbardziej oddalonym stoliku. Weronika usiadła tyłem do okna i chwyciła w ręce menu, skupiając się w pełni na jego zawartości. Ja jednak wpatrywałem się w nią z... zaniepokojeniem. Ona tego nie przeżyła tak jak powinna. Nigdy nie pozwoliła sobie na żałobę. Przez ten cały czas grała. Nie Powiedziała nikomu, że go widziała. Że podążał za nią jak jebany stalker i odebrał jej nawet tak osobistą sprawę jak śmierć Briana. Nigdy go nie lubiłem, ale wiedziałem, że on dla niej był całym światem. A ona oprócz kilku wylanych łez milczała, zamykając się w sobie.
-Mogę zebrać zamówienie?- Rzuciłem na kelnera pogardliwe spojrzenie i mruknąłem coś o wysmażonym steku z dodatkami.
-Dla mnie będzie lemoniada arbuzowa i pierś z kaczki. A dla niego jeszcze poproszę czerwone wino.
-Przecież kieruję.
-Dawno nie jeździłam, może jednak pojedziemy do Briana.
Od razu kiwnąłem twierdząco głową, ale zatrzymałem się w momencie kiedy wzrok Weroniki na dłużej zatrzymał się na czymś za moimi plecami.
-Co się stało?- Zapytałem, widząc jak wpatruje się w coś z naprawdę dużym zdziwieniem.
-Jesteś pewny, że Isobel jest singielką?
-Co ty pierdolisz...- Mruknąłem i odwróciłem się w stronę na której ciągle miała utkwiony wzrok.
Miała rację. Siedziała kilka stolików za nami, z wyszczerzonymi zębami. Ubrana w przewiewną sukienkę w kwiaty. Obok niej na stoliku leżał bukiet białych goździków, a po stronie jej osoby towarzyszącej pudełka z rękawiczkami. Trzymała za rękę jakąś blondynkę, tam samo wyszczerzoną i tak samo obrzydliwą jak ona sama. Śmiały się, dotykały, świeciły do siebie oczami. Jakby mogły jedną drugą przeleciałaby na środku sali ku uciesze gawiedzi. Gdyby mogła wepchnęłaby jej język tak głęboko, że ten wyszedłby drugą stroną.
Zacisnąłem dłonie w pięści i utkwiłem wzrok w Weronice. Spojrzała na mnie ze współczuciem, ale ja nie mogłem się patrzeć na ten jej wzrok. Skupiłem się na widoku za nią. Na niewielkim parku i budynkach które wyłaniały się za jej plecami.
-Mogłem się domyślić. Była dziwna. Zadawała za dużo pytań i nic o siebie nie mówiła. Wzięła te rękawiczki za darmo i dała komuś innemu. Oplucie mojego starania się i twojej pracy.
-Przykro mi.- wiedziała, że właśnie powstrzymuję się przed tym, żeby chwycić podany mi nóż do steka i poderżnąć dziewczynie gardło. Wiedziała, że wyobrażam sobie krwawą masakrę z tą kurwą w roli głównej, wiedziała że...- Smiley, oczy.- Mruknęła, a ja spojrzałem na swoje spojrzenie w odbiciu szyby. Mieniły się czerwienią. Zamknąłem powieki i westchnąłem.
-Jak kontrolujesz to u siebie?- Zapytałem, a ona się skrzywiła.
-Nie kontroluję... Jonathan dużo mi pomagał kiedy przyjechałam do Jasona. Jednak wraz z jego zniknięciami to wracało. Widziałeś jak się teraz zachowuje...- Zamilkła, kiedy kelner przyniósł nasze zamówienie i upiła kilka łyków lemoniady zagryzając go kaczką z sosem.- Jason nie mówi o tym na głos, ale wie, a ja to czuję. Zabiera to ode mnie. Kiedy mnie ożywił coś nas połączyło... nie chciałam żeby to tak wyglądało, ale on to robi bez konsultacji ze mną. Nawet teraz jak nie ma go z nami, czuję że mnie wycisza. Na co dzień nie mam z tym problemów, pogodziłam się z tym wszystkim.- Kłamie. Kłamie jak ostatni śmieć. Kłamie jak ja na temat moich uczuć.- Ale teraz kiedy Tim jest w niebezpieczeństwie...
-Kłamiesz.- Rzuciłem luźno, zapychając się kawałkiem wołowiny. Jej napięte dotąd ramiona luźno opadły, a ona pochyliła się nad kaczką.
-Jestem słaba, a to wszystko co widzisz na co dzień to gra aktorska, na którą łapią się ludzie którzy mnie nie znają. To Jason ściągnął Jonathana, żeby ten ze mną siedział, kiedy musi wyjechać. Sam spędza ze mną całe dnie. W trakcie otwarcia sklepu jest ciągle obok mnie. Wieczorami schodziliśmy do pracowni. Kiedy przyszedł Jonathan mógł wrócić do pracy, ale nadal przerywał ją, kiedy tylko zamykałam sklep. Tobie też kazał przy mnie siedzieć?- Zapytała, a w jej oczach znowu pojawił się smutek. Skrzywiłem się. Ten cholerny zbawca stworzył jej złotą klatkę pod przykrywką dobrodziejstwa.
-Nie. Po prostu widziałem, że jest źle, a zachowanie Jonathana mnie w tym utwierdziło. Raczej zawsze był depresyjnym odludkiem, nigdy nie słyszałem, żeby mówił głośno, a co dopiero podnosił głos. I jak nienawidzę Jasona, to nie był sobą. Nie wiedział co zrobić, nie wiedział co powiedzieć...
-Przepraszam.
-Kurwa błagam cię, za co przepraszasz? Za to że jako jedna z nielicznych masz uczucia? To nie powód do przepraszania. - Słyszałem śmiech Isobel. Śmiała się głośno, a ja traciłem cierpliwość.- Nie potrafimy sobie z tym radzić, bo nikt nie nauczył nas czym są emocję. Jako jedna z nielicznych byłaś kochana i kochałaś.
-Ale go już nie ma... moja miłość go zabiła.- Wyszeptała, a po jej poliku spłynęła łza, którą szybko starła, zapychając usta kawałkiem mięsa. Śmiech, znowu ten cholerny śmiech.
-Zamknij kurwa ryj!- Wrzasnąłem wstając od stolika. Wszystkie głowy na sali zostały zwrócone w moją stronę. Zmierzyłem brunetkę morderczym spojrzeniem. Widziałem jak kelner idzie w naszą stronę. Bez słowa położyłem pieniądze na stole i złapałem za rękę Weronikę ciągnąc ją do wyjścia. Dziewczyna wsiadła za kierownicę, odpaliła auto i ruszyła. Ale płakała. W pewnym momencie jej płacz przerodził się w ryk, a ja siedziałem jak wmurowany nie mogąc wydusić z siebie słowa. Stanęła przed sklepem i zgasiła auto. Wyszła z niego nadal głośno płacząc. Drzwi sklepu od razu się otworzyły a za nich wyszedł Jason. Spojrzał na nią i od razu szczelnie zamknął ją w ramionach. Nie wiedziałem co mam zrobić. Wysiadłem i spojrzałem na ten obraz, tak skrajnie okropny jak i magiczny. Widziałem jak jej srebrne sznurki otaczają ramiona Jasona, szczelnie wokół nich się owijając. Widziałem jak z tyłu pojawia się Jonathan. Chyba nucił, ale nie słyszałem tego przez krzyk dziewczyny. Nie słyszałem tego przez mój własny krzyk który opuścił moje ciało. Widziałem natomiast, że w oknach wokół zaczynają powoli zapalać się światła. Wyszedłem z auta, podchodząc do drzwi sklepu. Zatrzasnąłem je, nie chciałem żeby ktoś widział co działo się wewnątrz, sam tego nie chciałem widzieć.
Ona pękła. W końcu pękła, a oni byli gotowi. Wyglądało jakby na to czekali, dlatego wymieniali się opieką nad nią, wciągając w to nieświadomego mnie. Ale wiedzieli, że dla niej zrobię wszystko, nawet dam się ponownie poszatkować tymi cholernymi srebrnymi sznurami, które uwielbiały zaciskać się na sercach.
Ruszyłem w kierunku swojego mieszkania, ale czułem, że to mnie przerosło. Przerosły mnie jej uczucia. Jej miłość i to jak potrafiła przez nią cierpieć, kiedy ja rzekomo zakochany w przeciągu sekundy zacząłem nienawidzieć Isobel. A ona pomimo tego czasu i śmierci nadal kochała.
W pewnym momencie straciłem poczucie czasu i rzeczywistości. Wiem, że wszedłem do mieszkania Isobel. Wiem, że była tam ze swoją dziewczyną. Wiem, że leżały w łóżku i wiem, że tam je też zostawiłem.
Miałem krew na rękach, jej ciepłą krew, tak cudownie rozgrzewającą moje ciało. Czułem jej krople na twarzy, tak cudownie pachnącą. W pewnym momencie nawet znalazłem nawet kreskę na stole, a obok leżący woreczek foliowy z resztą białej uciechy dziewczyn. Zaśmiałem się, to było za proste. Wisiały hajs i wykitowały. Śmiałem się głośno, kiedy zakładałem na głowę kaptur bluzy i wychodziłem z mieszkania, chwytając zakrwawioną dłonią maskotkę o zapachu kawy. Nikt nie zareagował, jakby kłótnie w tym miejscu i krzyki były normą. Śmiałem się do momentu stanięcia przed drzwiami sklepu.
Nie miałem gdzie iść, miałem tylko ją. Zacząłem płakać, to było takie żałosne. Trzęsącą się dłonią otworzyłem drzwi i od razu poszedłem do góry. Była tam, siedziała w salonie przed telewizorem z kubkiem herbaty. Tak kurewsko kochałem ten zapach, chociaż zawsze okłamywałem się, że to nieprawda i śmierdzi. Miała znowu ciemnobrązowe włosy. Znowu siedziała w ciemnych dresach, dwóch różnych skarpetkach, przykryta różowym kocykiem. Znowu spojrzała na mnie i znowu odłożyła herbatę na stół. Znowu podeszła do mnie i bez słowa przytuliła do siebie. Pachniała sobą, czyli zapachem niemożliwym do określenia, ale takim który kochałem i w pobliżu którego czułem się bezpiecznie jak w domu rodzinnym, którym się dla mnie stała. Dotykały mnie delikatnie, ale ja czułem jakby podtrzymywała cały mój wyimaginowany świat w swoich drobnych ramionach.
Zaciągnęła mnie na kanapę, położyła moją głowę na swoich kolanach i powoli odgarnęła moje mokre włosy z twarzy. Bez słów wycierała moje łzy.
-Kurwa dlaczego to się znowu dzieje? Dlaczego znowu ja?- Bez słów pokiwała przecząco głową i znowu spojrzała na mnie tym smutnym wzorkiem. Wzrokiem który zawsze był dla mnie zagadką, którą im dłużej nasze spojrzenia były złączone, tym bardziej rozwiązywałem.- Dlaczego to robisz?- Zapytałem, ale ona nadal milczała. Po prostu była przy mnie, cholernie blisko, ale dla mnie nieosiągalnie daleko. Przed paroma godzinami musiała być podtrzymywana, aby teraz utrzymywać mnie bez użycia siły.
Patrzyłem w jej ciemne oczy i rozumiałem już wszystko. Kochałem ją, ale jednocześnie nienawidziłem. Nienawidziłem za to, że żadna kobieta nie stała nawet obok niej blisko. Tylko ona mnie rozumiała, tylko ona potrafiła ze mną wytrzymać i pozwalała mi być sobą. Ale te jej oczy. Już je przejrzałem i rozumiałem dlaczego nikt nie był tak piękny jak ona. Jej oczy zawsze były smutne, nawet kiedy uśmiechała się i śmiała, jej oczy w rzeczywistości były pogrążone w smutku. Ciągłym i tak cholernie bolesnym, że człowiek odnajdywał w nich ukojenie. Ale najbardziej bolała mnie jedna rzecz, której nie mogłem sobie wybaczyć. Widziałem kiedy jej oczy stawały się radosne i nie mogłem tego obrazu wyrzucić z mojego umysłu.
Jej oczy ożywały, kiedy łączyła je z jego tęczówkami w kolorze cynamonu, chociaż ona się zarzekała że to mleczna czekolada. Nienawidziłem tego, że nigdy nie spojrzała na mnie w nawet odrobinę podobny sposób.
***
-Trzymaj poduszkę.- Chwyciłam przedmiot podany przez Jasona i powoli przełożyłam głowę śpiącego doktora z moich kolan. Przykryłam go kocykiem i westchnęłam.- Co się stało?
-Jest cały we krwi, musiał kogoś zabić.- Powiedziałam, przyglądając się śpiącemu mężczyźnie.
-Tę dziewczynę która tutaj była i jej koleżankę.- Wtrącił Jonathan który wszedł do salonu.- Ale zanim Jason zacznie się wściekać, zaznaczę że miały narkotyki na stole, a on pomimo że nieodpowiedzialny, oprócz ogromu zabójczej energii, nie zostawił śladów. Może być wariatem, ale jest za to ostrożny. Zostały tam jednak twoje rękawiczki, więc może się pojawić policja pytając, czy dziewczyna nie zachowywała się podejrzanie.
-Tyle dobrego.- Mruknęłam, a następnie przytuliłam się do Jasona.- Mam dosyć tego dnia, Chodźmy spać, proszę.
Kątem oka widziałam jak Jonathan wycofuje się z pokoju, łapiąc misia którego Smiley rzucił w przejściu do salonu. Jego złoty uśmiech rozświetlił ciemność w korytarzy, kiedy poczuł na jego miękkim futerku lepkie skrzepy krwi.
-Chyba muszę jeszcze zejść do pracowni...
-Nie Jason. Wiem, że mnie ignorujesz, bo nie wiesz jak reagować kiedy się uspokoję po tym wszystkim. Ale ja potrzebuję po prostu twojej obecności, w szczególności teraz, obok mnie w łóżku.- Nie sprzeciwił się. Bez słowa pomógł mi podnieść się z kanapy i teatralnym ruchem ręki kazał mi kierować się do łóżka.
-On cię nadal kocha.- Mruknął, kiedy oboje szliśmy w kierunku sypialni. Zaśmiałam się tylko na te słowa i położyłam w łóżku, przytulając do boku czerwonowłosego.
-Wiesz, że Smiley mnie toleruje bo odczuwa potrzebę odpłacenia mi za pomoc.- Skwitowałam jego słowa, a następnie ziewnęłam, zamykając powieki. Już naprawdę miałam dość, wszystkie problemy dzisiaj się nawarstwiły, a ja niczym Syzyf starałam się rozwiązać je z marnym skutkiem.
-Musisz mi uwierzyć, że on cię kocha. W tej dziewczynie chciał znaleźć ciebie, ale ciebie się nie da podrobić.- Wymruczał w mojej włosy, a ja ponownie przybierając maskę sarkastycznej, pozbawionej emocji cyniczki, parsknąłem krótkim śmiechem.
-Nie rozśmieszaj mnie już. Chcę spać. To był za długi dzień.
-Jutro wyjdzie przed południem...
-Wyjdzie rano. Wraca na uczelnię.
-Czyli mamy kilka tygodni spokoju.
-Będzie nam potrzebny, kiedy wyjedziemy do stanów.- Mruknęłam, odwracając się do Jasona plecami. Mężczyzna cicho przytaknął i wtulił się w moje plecy. Kochałam jego ciepło i to jak mnie dotykał. Delikatnie, powoli... z czułością.
-Kocham cię.- Wyszeptał wprost do mojego ucha, a ja ignorując łzę która spłynęła po moim poliku uśmiechnęłam się delikatnie.
-Ja ciebie też kocham.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top