• finał
Nazywam się Katsuki Yuuri. Jestem jednym z wielu japońskich łyżwiarzy figurowych. Mam dwadzieścia sześć lat.
Nazywam się Katsuki Yuuri. Jestem wysłannikiem dobrej strony. Mojego wieku nie da się obliczyć. Jestem jednocześnie stary jak świat i młody jak świeżo rozkwitły kwiat wiśni.
Składam się z tak wielu rzeczy. Noszę w sobie pierwiastek ludzki i anielski. Trzymam w sobie ludzkie słabości i zalety. Gromadzę w sobie miłość. A dziś wystąpię po raz ostatni do muzyki, w której śmiertelna osoba zawarła moją esencję.
Przez więcej niż połowę życia próbowałem dorównać Viktorowi. Mojemu idolowi. Mojemu nemezis. Mojej miłości.
A potem dostrzegłem, że nie muszę ci dorównywać. Jesteśmy równi we wszystkim.
Dziękuję, że mnie tutaj zaprowadziłeś, Vitya.
Teraz moja kolej, aby zaprowadzić cię do akceptacji wszystkiego.
Już czas, aby ci, którzy mieli na nas wpływ w tej wędrówce, mogli zobaczyć, jak bardzo jesteśmy wdzięczni. Oboje.
Niech Jurij wie, że żaden z nas nie chciał mieć złego wpływu na jego życie. Niech wie, że teraz będziemy robić wszystko, aby był szczęśliwy.
Niech Otabek zobaczy, że nie stawi światu czoła bez opieki. Będziemy go obserwować. Jednak niech pamięta, że nie na wszystko możemy zaradzić.
Ręce zakryte ciemnym materiałem rozłożyły się na boki. Dłonie delikatnie łapały powietrze, zupełnie jak skrzydła.
Myślałem, że mój finałowy program musi być tak doskonały, jak program Viktora.
Po kolejnym poczwórnym skoku, kiedy z piersi ludzi wyrywały się okrzyki zdziwienia i zachwytu, Yuuri uśmiechnął się lekko, choć po twarzy zaczynał spływać mu pot.
Rozumiesz mnie, Viktor? Nie chcę, aby to kończyło się właśnie tu.
Jestem jedyną osobą, która może wszystkim udowodnić twoją wartość. Nawet tobie mogę pokazać, kim naprawdę jesteś.
Ostatnim skokiem był poczwórny flip.
I dlatego... nie chcę, abyś odchodził.
Twarze wielu ludzi były mokre od łez wzruszenia.
Szczupły, długi palec pokazał na srebrnowłosego mężczyznę, w którego oczach była pustka.
Nie chciał iść do kiss and cry. To miejsce pokazywało, jak niewiele ma czasu. Jednak Viktor łagodnie i stanowczo zaprowadził go tam i posadził na ławce.
— Nie musisz martwić się o wynik — powiedział pozornie lekkim tonem. Srebrne włosy zasłaniały jego oczy przed wzrokiem Yuuriego. — Będzie...
Ucichł. Ludzie zamilkli. A kiedy komentator głośno wykrzyknął kilka niewiarygodnych słów, na trybunach wybuchło szaleństwo.
Rekord Viktora Nikiforova pobity.
Wciąż wstrząśnięty, czuł dłoń Viktora ściskającą tę jego. Czuł chłód złotej obrączki.
Czuł ciepłe ramiona i zapach drogich perfum.
Nikt nie widział w entuzjastycznym zachowaniu Nikiforova nic podejrzanego. Ot, radosny trener, udający zazdrosnego o wyniki. Robiący zdjęcia ze swoim podopiecznym.
Nikt nic nie wiedział.
Otabek i Jurij także nie wiedzieli, co się działo.
Kazach był w pełni sił. Viktor i Yuuri widzieli, jak jego dusza promienieje życiem. I nie, nie obserwowali go razem. Japończyk utkwił wzrok w Altinie. Rosjanin w swoim nemezis. Po chwili go odwrócił. Cicho odszedł, kierując się w stronę korytarza, gdzie powinien być Yakov.
Musiał coś powiedzieć.
— JAK TO WRACASZ? — ryczał trener. Młodszy mężczyzna doskonale widział nawet te ósemki, które czasem pobolewały Yakova, a których nie chciał usunąć, bo „kiedyś będziecie chcieli mojej mądrości, bachory! I wtedy dostaniecie!".
— Jeszcze nie jestem pewien — mówił spokojnie Viktor. — Spróbuję Mistrzostw Rosji.
Sprawdzę, czy podołam do tego czasu, dokończył w myślach.
— A co z Wieprzem? — zapytał szorstko Jurij, wyciągając słuchawki z uszu. — Rezygnuje? — Wpatrywał się badawczo w Viktora.
— To już... jego decyzja. — Nieoczekiwanie objął Jurija. Nachylił się do jego ucha. — Nie zapomnij, czego pragniesz. Teraz jest czas na twoje wzniesienia.
Yuuri rozglądał się po pomieszczeniu. Pytał ludzi o Viktora, jednak w odpowiedzi widział tylko bezradne kręcenia głowami.
W końcu na jednym z krzeseł zobaczył pudelka z chusteczkami i wodę. Jego.
Viktor?
Odpoczynek, moc Otabka i dyskretna pomoc wysłannika Yuuriego sprawiła, że z Jurija ustąpił cały stres związany z nocnymi wydarzeniami. Dodatkowo rozmowa z Viktorem sprawiła, że wewnętrzna energia wręcz go rozpierała.
To był jego moment. Zamierzał pokazać wszystkim, że mógł sięgnąć po wszystko. Bez mocy, bez wielu tożsamości. Wystarczyło tylko tyle, aby wszyscy jego bliscy go widzieli.
Pierwsze takty Allegro nie zaskoczyły chłopaka.
Gdyby wygrał te zawody, w seniorskim debiucie, stałby się historią.
Nie potrzebowałem niczego nieludzkiego, aby wznieść się z brudu i trafić tu, myślał. Przez głowę przemykały mu obrazy. Małe, obskurne mieszkanie. Pijak wiecznie krzyczący na dwie jasnowłose osoby. Kobieta odtrącająca małe dziecko. Ssanie w żołądku. Nieliczne chwile ciepła u obcej osoby.
Potem...
Pierwsze urodziny w czystym domu. Pierwsze prezenty dane z miłością. Pierwsze spełnione marzenia, odkrywanie życia. Pierwsze triumfy, złości, pierwsze zawarte relacje. Wszystko nowe. Wszystko warte tak wiele.
Już nigdy nie wrócę tam, skąd musiałem się wyrwać. Nigdy.
Wyszedłem z tego dzięki ludziom.
A dwóch osób nie można było określić tym mianem.
Ciągle pamiętał żywiołowe, piękne sekwencje kroków Yuuriego Katsukiego. A teraz, kiedy przypominał sobie widok jasnych skrzydeł wyrastających z jego pleców, zadawał sobie jedno pytanie. Jak mógł tak marnować wszystko, co dał mu los? Już cię to wszystko nie obchodzi? Nie zależy ci?
Jeszcze będziesz tego żałować! Nie zasługujesz na ten medal!
Ruchy nastolatka były pełne wściekłości, jednak wciąż idealne.
Naucz się być sobą i wtedy ze mną walcz!
Ludzie klaskali przy każdym udanym skoku.
A potem upadł.
Nie dam nikomu tej satysfakcji, myślał chłopak, pośpiesznie wstając z lodu. Byłem uznawany za arcyduszę. Określono mnie jako perłę. Oceniono mój talent. Nie pozwolę go stłamsić. Jestem zbyt silny.
Widzisz to, Katsuki Yuuri? Kiedyś pobiję twoje rekordy. Bez mocy.
Jurij Plisetsky. Omyłkowo uznany za arcyduszę. Stuprocentowy człowiek.
Stał na podium, ze złotym medalem na szyi.
Tuż obok niego, ze srebrem, pokonany o dwanaście setnych punkta, stał Yuuri Katsuki. Z uśmiechem, który nie dosięgał oczu.
Bo wciąż nie mógł znaleźć Viktora.
Miał bardzo mało czasu.
Kiedy tylko mógł, kiedy w końcu przyjął wszystkie gratulacje, wymówił się czymś i zniknął. Rozpłynął się w powietrzu, nie wzbudzając niczyich podejrzeń. I znalazł się na dachu.
Starannie schował srebrny medal do kieszeni garnituru od Nikiforova, po czym zamknął oczy.
Viktor?
Drobna reakcja i...
Cisza.
Skupił się bardziej. Viktor nie mógł zejść pod ziemię. Nie mógł wrócić do swojego domu.
Japończyk pozwolił na to, aby jego skrzydła rozwinęły się w pełnej krasie. Następnie ugiął nogi i wyskoczył w powietrze. W przeciągu kilku sekund czuł chłód chmur sunących nad miastem. Jego oczy omiotły tętniącą życiem Barcelonę, po czym skierowały się na północ.
Znowu mam pokonać tę trasę, Viktorze?, zapytał w myślach Yuuri.
Bez wahania ruszył naprzód. Tym razem nie miał żadnego balastu, dlatego mógł pędzić z nadnaturalną prędkością.
Ludzie w mieście, którzy obserwowali niebo, marszczyli brwi, widząc linię przechodzącą przez warstwę chmur. Wyglądało to tak, jakby ktoś rozerwał ciemne kłęby, pozwalając blaskowi gwiazd przedrzeć się do wzroku śmiertelników.
Jego podróż była szybka i już po kilku minutach widział przed sobą grzbiety gór na Islandii. Tak jak się spodziewał, na brzegu jeziora Öskjuvatn, gdzie wszystko się dokonało, na jednym z kamieni, siedział Viktor. Czarne skrzydła były wysunięte, jednak ich czubki były skierowane w ziemię.
Nie odzywał się. Srebrne włosy były rozwiewane przez wiatr. Był w spodniach od garnituru i koszuli. Krawat, płaszcz i marynarka gdzieś zniknęły.
Yuuri podszedł do niego i zajął miejsce obok. W odległości niecałego metra. Z włosami zaczesanymi do tyłu. Bez okularów, jednak ich nie potrzebował. Odrzucił na bok marynarkę.
Obaj wyglądali tak samo. Białe koszule, czarne spodnie, eleganckie buty, wysunięte skrzydła. Różniły się tylko ich kolory.
Ich skrzydła same lgnęły do siebie swoimi górnymi częściami.
— Widzisz? — zapytał Yuuri, unosząc lekko głowę do góry. — Przyciągają się.
Usta Viktora rozciągnęły się w niemrawym uśmiechu.
— Ktoś ci kiedyś mówił, że dobrze wyglądasz bez okularów?
Japończyk rozpoznał to pytanie. Słyszał je ponad rok wcześniej. Kiedy pierwszy raz stali przed sobą z rozłożonymi skrzydłami. (rozdział: prawa skrzydeł)
— Ty.
— Flirtujesz ze mną?
— Może?
Viktor roześmiał się. Jego skrzydła minimalnie się uniosły.
— Nie spodziewałem się tego, że Yuuri Katsuki kiedykolwiek zacznie ze mną flirtować.
— Patrz, jak się toczy życie.
Uśmiech Viktora zniknął.
— Akceptuję moją porażkę — odezwał się nieoczekiwanie. — Przyjmuję to i przyjmę każdą karę.
— O czym ty mówisz, Viktor? — zapytał zaskoczony tymi słowami Yuuri.
— Musisz wiedzieć, że obecny stan rzeczy nie jest dla mnie dobry. W żadnym wypadku. — Skierował spojrzenie na swoje dłonie. Jeden z palców czule gładził złotą obrączkę. Niebieskie oczy były ciemne. — Przybyłem tu z myślą o wygranej.
— Mamy kompromis.
— On jest dla mnie niczym porażka.
Yuuri pokręcił głową.
— Nie dla ciebie. Dla nich.
Viktor otworzył usta, aby coś odpowiedzieć, ale po chwili je zamknął. I kiwnął słabo głową.
— Jestem niczym przy ich mocy. I dobrze o tym wiesz. Wiesz także, że Otabek nie trafi do nas, bo jest po prostu za dobry.
— Jego arcydusza jest neutralna.
— Przez zawody. Tutaj emocje często biorą górę. Potem... będzie jasny, czysty, silny.
Yuuri wiedział, co chce przekazać mu Viktor.
Moja obecność na Ziemi nie ma już sensu. Chciałem zostać, jednak nie czuję, żeby to miało dobry wpływ na kogokolwiek. Nie będę w stanie kierować Otabkiem. On sam dokona wyborów, które będą dla niego dobre. Wrócę do domu. Przyjmę karę za nieposłuszeństwo i porażkę. Będziesz musiał sam stawiać czoła moim braciom, bo ja nie będę w stanie tego robić.
Emocje wzięły górę. Japończyk zerwał się i złapał za kołnierzyk koszuli Viktora.
— Odsuń się — powiedział z mocą. Jego oczy pałały. — Odsuń się i daj przemówić Viktorowi.
Nikiforov zamrugał gwałtownie.
— Jesteśmy zgodni — warknął.
— Nie, nie jesteście. — Choć jedna z dłoni chłopaka wciąż zaciskała się na śnieżnobiałym materiale, druga sięgnęła do twarzy Viktora i bardzo delikatnie pogładziła szorstki od zarostu policzek. — Chcę usłyszeć prawdę.
— Odejdziemy. Będziesz tu z nimi. Wy uznajecie kompromisy. My nie.
— Wy? Czy tylko oni? Czy ich zdanie jest również twoim zdaniem?
— To NASZE zdanie — powiedział z naciskiem Viktor.
— Kłamiesz. Jesteś słaby, Viktorze. Walcz.
Kilka słów. A sprawiły, że człowiek, który nie mógł wyrazić swojego zdania, zaczął się przebijać.
Błękitne oczy powoli traciły swój nienaturalny blask. Brązowe również matowiały. Zaczęli boleśnie odczuwać niską temperaturę. Wysłannicy... wycofywali się do ich wnętrz.
— Odejdę — powiedział z wysiłkiem Viktor. Jego głos był schrypnięty.
— Nie chcesz odejść — wyszeptał Yuuri. Czuł, jak jego kolana miękną. Upadł na nie tuż przed Viktorem. Jego dłonie były zimne jak lód.
— Nie chcę. — Ich czoła się zetknęły. Obaj drżeli. Obaj czuli się w tamtym momencie tak ludzcy, jak jeszcze nigdy. — Nie chcę nigdzie iść. Nie chcę odchodzić.
— Więc nie odchodź. Zostań tu, ze mną.
Po policzku Viktora spłynęła jedna, jedyna łza.
— Jesteście beznadziejni — burczał Jurij, trzymając ręce w kieszeniach. Otabek uśmiechnął się lekko, słysząc te słowa. — Serio. Wieprz musiał coś załatwić, a ty oczywiście nie mogłeś z nim jechać, tylko musiałeś się tu wjebać i chodzić za nami dzień w dzień. I potem będę musiał obserwować, jak się obściskujecie.
Śnieg skrzypiał pod ich nogami, a słońce wesoło świeciło im w twarze. To było powodem tego, że zarówno Jurij, jak i Otabek, mieli na nosach okulary przeciwsłoneczne. Nie trzymali się za ręce, ale ciągle, czystym przypadkiem, szturchali łokciami.
Viktor, dla odmiany, nie miał okularów. W końcu słońce nic nie mogło mu zrobić. Wystawiał twarz na jego promienie. Co jakiś czas, bo jego wzrok nieustannie kierował się w stronę mostu, na który szli we trójkę.
— Sam się tak zachowujesz, Juraśka.
— Ale nie przy ludziach!
— Ale my nawet nic nie zrobiliśmy! Dlaczego krzyczysz bez powodu?!
— NIC NIE ZROBILIŚCIE, BO GO TU JESZCZE NIE MA!
Viktor prychnął, wyraźnie urażony. Odwrócił się plecami do arcyduszy i jego miłości.
— Po prostu jesteście za młodzi, żeby wiedzieć coś o dojrzałej miłości — burknął, unosząc nos do góry. Ostre, zimowe powietrze, nasycone spalinami, zapiekło go w nozdrza.
— Odezwało się zło chodzące.
Nikiforov odwrócił się i pokazał blondynowi środkowy palec. Ten prychnął drwiąco. W ciszy dotarli do mostu i zatrzymali się na środku. Oparli się o barierkę i obserwowali ruch samochodów tuż pod nimi.
— O, taki motor mi się marzy — odezwał się nieoczekiwanie Otabek. Pokazał palcem na maszynę śmigającą beztrosko pomiędzy samochodami.
Kiedy zaczął objaśniać zaciekawionemu Jurijowi różne fakty związane z taką bestią, dorzucając do wypowiedzi mnóstwo liczb, Viktor skierował wzrok na koniec mostu. Jego serce drgnęło.
Od razu rozpoznał czarnowłosą postać, idącą z plecakiem w ich kierunku.
Słońce zamigotało na śniegu, a odbite promienie przez moment wywołały wrażenie, jakby ciemnowłosy mężczyzna miał lśniące skrzydła.
I niewiele osób wiedziało, że rzeczywiście je miał.
Viktor ruszył na spotkanie osobie, która przyspieszała kroku, by w końcu zacząć biec.
Obaj uśmiechali się szeroko. I w końcu stanęli naprzeciwko siebie.
Kilka dni bez niego było dla Viktora niczym wieczność. Jednak w końcu tu był.
— Yuuri.
Z PEWNOŚCIĄ DOMYŚLACIE SIĘ, CO OZNACZA TAKI ROZDZIAŁ.
Wiecie, że pierwszy rozdział tego fika wrzuciłam prawie dwa lata temu? 20. luty 2017r. Wow, ale zleciało. Tylko nie wiem, czy mam powiedzieć, że czas minął jak szalony, czy "Jezu, no nareszcie, co tak długo".
Strasznie mi łyso. Z włosami do pasa. A jednak łyso, bo to jest końcowa notka. Pamiętam, jak pisałam kilka dni wcześniej ostatnie słowa tego rozdziału i nagle uświadomiłam sobie, że nie mam nic więcej do dodania. Nie w tym fiku.
Siedzę owinięta kocem i nie wiem, co tu napisać. Nie jestem tym typem zdolnej osoby, która pacnie tu wierszem albo czymś patetycznym jako podziękowanie.
Więc chyba tylko podziękuję. Wolę nikogo nie wypisywać, jak to robią niektórzy autorzy. Jestem straszną gapą i mogłabym o kimś zapomnieć, także ten. :"D
W każdym razie przestaję przedłużać. Chciałam bardzo, bardzo, bardzo, z całego serca podziękować każdej osobie, która zatrzymała się przy tym fanfiku, by go poczytać. Czy na chwilę, czy od początku do końca, nieważne. Samo to, że ktoś zechciał przeczytać kawałek czegoś stworzonego przeze mnie, wiele dla mnie znaczy. Obecność nawet jednej osoby sprawiała, że chciałam to wszystko doprowadzić do wyznaczonego celu. Chciałam stworzyć coś, co nie będzie schematyczne, nudne czy pomieszane. Cudem to to nie jest, ale nie narzekam. I mam nadzieję, że nikt z Was również tego nie zrobił X"D
Victuuri jest shipem, który nauczył mnie akceptacji wielu rzeczy, odmienił moje poglądy, pokazał siłę miłości, bez względu na bariery i moim głównym celem było uczynienie obu chłopców szczęśliwymi. Strzelam, że do końca życia będę o nich pamiętać za to, jaki wpływ na mnie mieli.
Cóż. Nie obiecuję kolejnych opowiadań z nimi (chociaż jeden pomysł kusi). Moją obecność tu, czy widoczną, czy nie, macie zapewnioną. :D
Dziękuję jeszcze raz. Za wszystko - komentarze, wiadomości, gwiazdki, wyświetlenia, wsparcie, okładki (-Ireth ♥♥). Wszystko.
No i sto i więcej lat dla naszego Katsudonka! <3
Tu macie ładne liczby c: Ictus w Wordzie ma 177 stron i 70482 słowa. Niedużo, ale ładnie.
MOŻECIE TEGO ARTA UZNAĆ ZA OFICJALNE ZAKOŃCZENIE ICTUSA XDDDD
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top