• dług

— Yuuri — wydyszał Viktor. Jego nos stykał się z nosem Japończyka.

— Viktor?

— Wyraziłeś zgodę... 

— O-owszem. — Brązowe oczy Yuuriego były pełne łez.

— W takim razie dlaczego wciąż się bronisz?

Z gardła Yuuriego wyrwało się ciche łkanie, kiedy chłopak, po uprzednim odepchnięciu przeciwnika, podniósł nogę i z całej siły kopnął Viktora w brzuch. Rosjanin przeleciał przez pół pokoju i uderzył plecami w ścianę. Zsunął się z niej i padł bezwładnie na podłogę. 

Pokój hotelowy wyglądał jak po przejściu huraganu. Nieludzkiej burzy. Aż dziwne, że nikt nie zwracał uwagi na hałasy, których przyczyną były połamane meble, zrzucone obrazy, rozrzucone przedmioty. Jakby pojawiła się tam niszczycielska trąba powietrzna. A pośrodku tego chaosu stał jeden ze sprawców. Yuuri opierał dłonie o kolana, cicho płacząc. Jego nogi drżały, puls szalał, twarz była pokryta kropelkami potu, a z oczu uciekały łzy. Na szyi miał płytkie, czarne nacięcie, które nie poddawało się regeneracji. Klatka piersiowa była posiniaczona.

Viktor, podnoszący się z podłogi, nie wyglądał lepiej. Koszula była zniszczona, podobnie jak spodnie. Na zaczerwienionej twarzy miał kilka zadrapań. Włosy kleiły mu się do skroni, a oczy były... zgaszone. Nie czuł adrenaliny i przyjemności, jakie zawsze się pojawiały, kiedy podnosił swoją broń do ciosu. Nie cieszyła go perspektywa zabicia Yuuriego, choć miał do niej prawo. Wygrał, prawda? Wygrany mógł zrobić ze swoim nemezis WSZYSTKO. A on... nie chciał mu nic zrobić. Nic złego.

Po wejściu do pokoju zaledwie kilka minut wcześniej podniósł rękę ze sztyletem i wiedział, że popełnia błąd. A jednak rzucił się na Yuuriego. Zaatakował pięknego, kruchego Japończyka. Ostrze pochodzące z piekielnych otchłani drasnęło mleczną skórę na szyi, splugawiło tę doskonałość. Kiedy w pozbawionych blasku oczach Katsukiego niespodziewanie pojawiła się wola walki, był tak zaskoczony, że pozwolił się uderzyć. 

Yuuri odżył i przeciwstawiał się ciosom Viktora. Prawie połamał palce w zaciśniętej na szyi bladej dłoni, kiedy Rosjanin starał się odciąć mu dopływ powietrza do płuc. Kontratakował. Pragnął tylko tego, aby Nikiforov zakończył jego żywot... a paradoksalnie walczył, aby do tego nie dopuścić.

— Wciąż walczysz? — spytał Viktor. 

Yuuri otarł łzy nadgarstkiem. Czuł się jak ścierwo. Walczył o swoje bezwartościowe życie, choć nie chciał i nie powinien. To słaba iskra w jego piersi kazała mu podnosić ręce i bronić się przed atakami. 

Musiał ją zdusić. Walka nie miała sensu.

Kiedy Viktor odgarnął włosy opadające mu na czoło, Yuuri zamknął oczy. Błagam, niech to zrobi szybko...

Ciężar z przodu. Uderzenie w potylicę, które nieco go zamroczyło. I ciepło.

— Niech cię szlag — wyszeptał Nikiforov. — Nie wiem, co jest grane. Kto chce, żebyś przeżył? Ty... czy ja?

Yuuri syknął, kiedy czarny sztylet przeciął trochę więcej skóry wewnątrz dłoni. Jego ręce dygotały, trzymając ostrze kilka centymetrów od szyi. Viktor, siedzący okrakiem na biodrach leżącego na podłodze chłopaka, trząsł się jak w febrze. Próbował przerwać obronę Japończyka i wbić broń w jego ciało. Jeden cios i wysłannik Niebios... zniknąłby na zawsze.

A jednak nie walczył z taką siłą, jaką miał do dyspozycji. Dlaczego?, pytał Viktor samego siebie. Czego się boisz? Niejedno życie zostało przez ciebie odebrane. Dlaczego teraz się wahasz?

Może przez delikatność skóry Yuuriego? Bez krwi płynącej pod spodem stałaby się sucha, zimna, nieprzyjemna. A może chodziło o oczy, w których odbijała się czysta dusza Katsukiego? Brązowe, wpadające czasem w bursztyn. Głębokie. Ciepłe. 

Piękne. 

Czy chodziło o to, że Viktor nie chciał widzieć tych oczu bez życia?

A może chodziło o to, że po tym czasie, jaki spędzili razem — w Hasetsu i między zawodami — obaj nauczyli się postrzegać siebie nawzajem nie przez pryzmat wrogów, ale... kogoś zupełnie innego?

— Jesteś usatysfakcjonowany? — wyszeptał drżącym głosem Yuuri. —  Dostałeś to, po co tu przyszedłeś? Moją godność, dumę... życie. Chcesz więcej, prawda?

— Nie potrafię tego zrobić — uświadomił sobie Viktor. — Nie umiem cię zabić.

— Myślisz, że teraz tak po prostu odejdziesz? Widziałeś, jak krwawię. Napatrzyłeś się i teraz odchodzisz? Masz wszystko. Zakończ to...

— Nigdy nie będę mieć tego, co chcę najbardziej — wyznał Nikiforov. Jego błękitne oczy straciły blask. Nie było w nich woli walki.

Yuuri odwrócił wzrok. Wahał się. Podobnie jak Viktor. Jednak... podjął decyzję i nie mógł jej zmienić. Nic nie zależało od niego. Ruch należał do Nikiforova. A ten najwyraźniej zamierzał wykorzystać szansę.

— Kiedyś anioł... a teraz zaledwie duch — powiedział cichutko Yuuri. Przestał stawiać bezcelowy opór. Jego ręce puściły ostrze.

Viktor, słysząc te słowa, zamarł. Jego dłoń, ściskająca rękojeść sztyletu, jakby straciła siłę. Broń wylądowała na podłodze kawałek od nich. Nikiforov zsunął się z bioder Yuuriego i ukląkł powoli na swoich piętach między nogami Japończyka. Brunet powoli podniósł się do pozycji siedzącej. Łzy przestały wypływać z jego oczu. Patrzył pytająco na Viktora, który z opuszczonymi powiekami skierował twarz w stronę sufitu. Jakby oczekiwał odpowiedzi. A przecież z góry nie dostanie nic.

— V-viktor... — Yuuri przeniósł wzrok na pocięte wnętrza dłoni, które dosyć obficie krwawiły, brudne od przeciwnej mocy. Wiedział, że rana na jego szyi również coraz bardziej broczy krwią.

Nikiforov, kiedy opuścił głowę i zobaczył, co się działo, bez wahania ujął dłonie Katsukiego i przyłożył usta do ran. Japończyk zadrżał, czując ciepło wpływające do naczyń krwionośnych. Przecięta skóra, kiedy trucizna została usunięta, po chwili zaczęła się regenerować. Pokryte krwią usta Viktora przeniosły się na szyję i również tam sprawiły, że przecięcie zaczęło znikać.

Yuuri był oczyszczony z trucizny. Zdrowy. I żywy.

Srebrnowłosa głowa uniosła się do góry. Viktor w pozycji, w jakiej się oboje znajdowali, górował nad Yuurim o zaledwie centymetry. Niebieskie oczy spotkały się z tymi brązowymi. I obaj przepadli.

Spierzchnięte, słone od łez usta niemal zderzyły się z tymi brudnymi od krwi. To było dla nich silnym wstrząsem. Wszystko było inne. Wszystko było zupełnie inne. Palce jednego z nich wplątały się we włosy drugiego. Ten drugi złapał szczupłe biodra i wciągnął nemezis na swoje kolana. 

Yuuri sapnął ciężko, kiedy Viktor pociągnął zębami za jego wargę. Odwzajemniał wszystkie pocałunki bez najmniejszego wahania i sam inicjował nowe. Drżał, czując dłonie Nikiforova jeżdżące po jego plecach. Oplatał jego biodra udami i drżał, pragnąc... więcej.

A potem jęknął cicho, kiedy po raz pierwszy poczuł język Rosjanina w swoich ustach. Został zdominowany. Pokonany. I poddał się Viktorowi bez wahania. Jedyne, na co mógł się zdobyć, to kurczowe trzymanie się partnera w tej zbrodni. Bo nie mieli najmniejszego prawa na takie gesty. A mimo to język Viktora wciąż drażnił ten Yuuriego, czekając, aż dołączy do jego gry.

Serce Japończyka waliło tak mocno. Sprawiało wrażenie, jakby chciało wyrwać się z piersi. A kiedy Yuuri przesunął dłoń z szyi na tors Viktora, zorientował się, że organ Rosjanina zachowywał się tak samo.

Oderwali się od siebie, dysząc. Yuuri oparł czoło o ramię Viktora, próbując uregulować oddech. Silne ramiona Nikiforova objęły go w pasie. Obaj drżeli.

— Yuuri.

— V-viktor... co tu się stało?

Ictus — wyszeptał Viktor. 

Obaj zamilkli. Ich oddechy, już spokojne — choć ten Yuuriego wciąż nieco drżał — były ledwo słyszalne.

— Jeśli... jeśli kiedykolwiek znowu się spotkamy... — Viktor na chwilę oparł czoło o czoło Yuuriego — nie pozwolę temu czemuś, co zaczęło się we mnie budzić... darować ci życia. Następnym razem je odbiorę. 

Yuuri po chwili skinął głową. Raz. Wtedy Viktor delikatnie zsunął go ze swoich ud i wstał. Jeden gest jasnej dłoni i wygląd Rosjanina wrócił do stanu "przed walką". Pokój także zaczął ponownie przypominać typowe wnętrze hotelowej sypialni. 

Smukła, jasnowłosa sylwetka skierowała się do drzwi. Viktor nawet nie ważył się odwrócić. Bał się, że jeśli to zrobi, zrezygnuje ze swoich postanowień i wróci do Yuuriego. Do jego ust. Oczu. Ciała. Tym razem nie mógłby się zatrzymać.

***

Walizka nie była zbyt wielka. Ot, niepozorny przedmiot w ciemnoszarym kolorze, z jasną rączką, kółkami u spodu, białą naklejką z wypisanymi danymi właściciela z boku. Mieściły się w niej czyste ubrania, starannie złożone i ułożone razem z książkami i kosmetyczką.

A jednak Yuuri Katsuki, marnotrawny syn wracający do rodzinnego domu po długim czasie, czuł się jak słabiutki, nowo narodzony źrebak zaprzęgnięty do wielkiego wozu pełnego kamieni. Jego ręka, obleczona w ciepłą rękawiczkę, drżała i zaciskała się na rączce. Ciągnęła walizkę resztkami sił. 

Brązowe oczy patrzyły na otoczenie bez tego błysku i radości. Była tylko rezygnacja. Już od tak dawna... 

Ciepło ubrany chłopak zbladł, widząc kolorowe plakaty na ścianie przed nim. Co one tu robiły? Minęło tyle czasu, do cholery, dlaczego lotnisko w Fukuoce ma te plakaty?! Chociaż nie... po co ludzie z zarządu albo czegoś mieliby wieszać je tu? Posądzanie ich o to było głupotą, skoro zrobił to ktoś inny. Ktoś szczupły, z długimi, brązowymi włosami, kto czekał za bramkami.

— Yuuri! — zawołała kobieta. Machała do niego energicznie. — Rusz ten leniwy tyłek!

Katsuki, ciągnąc za sobą walizkę, powoli podszedł do Minako, która podskakiwała niecierpliwie w miejscu, jakby wypiła co najmniej litr kawy przemieszanej z brandy. Chłopak starannie omijał wzrokiem szyby, w których mógł zobaczyć swoje odbicie i plakaty ze swoją podobizną. Pokazywały mu, jaki kiedyś był i jak wiele stracił. 

To była kwestia kilku minut, zanim Minako zorientuje się, jak bardzo się... zapuścił. 

 — Hej, czy to nie Yuuri? — usłyszał nagle gdzieś z boku. Zerknął w tamtym kierunku. 

Kilka osób otwarcie na niego patrzyło. Poznali go, mimo stroju, w którym się chował. 

— Minako — wyszeptał błagalnie. 

— Yuuri, mówiłam ci kiedyś kilka rzeczy o kontaktach z... — Kobieta urwała, widząc wzrok Katsukiego. Brązowe oczy wyrażały rozpacz i błaganie. — Ech. Chodź, dzieciaku. Hiroko na ciebie czeka. I musimy porozmawiać o kilku rzeczach. Między innymi o tym, że wypełniasz te ubrania bardziej, niż powinieneś. — Minako pociągnęła za sobą Yuuriego, mijając przypatrujących się im ludzi z groźną miną.

Zorientowała się od razu.

Yuuri poszedł za nią ze spuszczoną głową, starając się nie słuchać toczących się dookoła niego rozmów o przegranych z kretesem zawodach. Chciał schować się pod kołdrą i zniknąć z zasięgu wzroku tych wszystkich ludzi. Na zawsze.


Hiroko stała z mężem i córką na podeście i obserwowała uważnie syna, który wrócił do domu. Brązowe oczy lustrowały sylwetkę, która straciła swoją świetność. Yuuri nie krył się z tym, co się z nim stało. Kurtkę powiesił na wieszaku i pozwolił na to, aby rodzina widziała okrąglejszą twarz, większy brzuch... wszystko to, co kiedyś było znacznie lepsze.

  — Cześć — wyszeptał drżącym głosem, bojąc się na nich spojrzeć. — Ja... wróciłem.

Hiroko podeszła do niego i podniosła brodę syna do góry. Widząc matowe oczy, w których nie było znajomej jej iskry, zalała się łzami. 


------------------

Moja aktywność ssie, za co naprawdę przepraszam, ale ja nie wiem, co się zaczyna odwalać - laptop coraz gorzej się zachowuje, a nie mogłam go dać do naprawy, pilne skierowanie do neurologa nie za bardzo pomaga i wciąż czekam na tomograf, a wszyscy nas ciągle poganiają, jeśli chodzi o matury :')

Bluemiss_96 chciałaś hotel...? *drapie się niepewnie po głowie* taka akcja mogła być? Chyba ładniejsza niż byle gruchanie, co? ^~^ pierwszy taki buziol... francuski.

Dialog Yuuriego i Viktora od pytania "Jesteś usatysfakcjonowany?" był inspirowany piosenkami "No Me Importa" i "Black Wedding" zespołu In This Moment, o którym raz napisała mi Yonekuuni, dziękuję *-* 

Ludziki kochane, z całego serca życzę Wam dużo zdrowia, szczęścia, spełnienia marzeń, wincyj YOI (pamiętajcie, że Viktor i Levi mają jutro święto!), tyle alkoholu, ile wypił Yuuri i wszystkiego najlepszego! <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top