20. Niestety... znam ten ból.
Leon
Naprawdę nie lubię określenia, że aspergerowcy nie mają uczuć. Mamy, tylko każdy z nas wyraża je na swój własny sposób lub nie uzewnętrznia tego. Ja raczej zaliczam się do tych drugich.
Ludziom się wydaje, że jestem ich pozbawiony, bo moja twarz nie wyraża takich uczuć, jak ekscytacja, zadowolenie, ulga, spokój, zainteresowanie, poirytowanie, strach, czy nawet ból. Zdarzają się przypadki, że czasami pęknę, ale to nie jest skorupa, za którą się chowam. Ja już taki jestem.
Być może szczególnie dzisiaj wychodzę na totalnego dupka, bo czepiam się wszystkiego, ale to jest moja reakcja, na zniecierpliwienie. Czas leci dzisiaj niezwykle wolno. Co chwila spoglądam na zegarek, licząc na to, że minęła już godzina, a tu dopiero 10 minut.
Nie sądziłem, że tak będę tęsknił za rudą. Każdego wieczoru, cholernie mi jej brakowało. Przez ten tydzień spędzony w Singapurze, przyzwyczaiłem się, że mam ją w nocy w zasięgu ręki. Jak kiedyś uwielbiałem samotność w moim azylu, tak rano brakowało mi prysznica w towarzystwie Luli. Nawet śniadanie nie smakowało tak, jak powinno. Ta moja cholera, nieświadomie zaczęła kolorować mój szary, ponury świat.
Elena również potrafiła go pokolorować, ale te kolory byłyby stonowane, pastelowe, a nie tak jak w przypadku Eulalii, intensywne i nasycone. O Alicji nawet nie wspomnę. Może i się starała użyć jakichś kredek, ale ja nie potrafiłem lub najzwyczajniej w świecie nie chciałem ich dostrzec.
Wiążąc się z nią, myślałem, że oboje chcemy tego samego i przez pierwsze lata tak było. To był idealny układ, który nie burzył mojego poukładanego życia. Naprawdę nie sądziłem, że marnuję 6 lat życia tej dziewczynie. Że pomimo zapewnień, ona obdarzyła mnie jakimś uczuciem i liczyła na coś więcej. Nawet przy rozstaniu nie zdawałem sobie sprawy, że w jej przypadku to tak daleko zaszło. Niestety widzę to dopiero teraz, gdy patrzę na swoje auto, a raczej to, co z niego zostało.
Zanim ochrona zorientowała się, że coś się dzieje na parkingu, ona zdążyła przebić mi wszystkie opony, porysować lakier, wypisując na nim obelgi skierowane w moją stronę, stłuc wszystkie szyby i reflektory. W masce są takie wgniecenia, jakby potraktowała ja młotkiem, a do środka wlała jakąś farbę.
Neurotypowy człowiek, pewnie zareagowałby furią lub nawet płaczem na taki widok, ale nie ja. Owszem, jestem zły, ale spokojny. Suka mi odda co do grosza za to auto i nie obchodzi mnie skąd ona weźmie taką sumę pieniędzy.
Nie przejmując się gapiami wracam do biura, gdzie ochrona wprowadziła Korcz na czas przyjazdu policji. Wchodzę do pomieszczania przeznaczonego dla ochrony i widzę ją skutą i zapłakaną, jak siedzi na krzesełku pilnowana przez pana Janusza i jakiegoś młodzika, którego nie kojarzę.
- I na co ci to było? - spytałem spokojnym tonem. - Co chciałaś mi udowodnić?
- Że zniszczyłeś mi życie.
- Nie przesadzaj. Niczego ci nie obiecywałem.
- Patrząc na to, jakim jesteś nieczułym sukinsynem, powinnam czuć ulgę, że nie skazałam tego dziecka, na tak chujowego ojca, ale nie czuję. - zapłakała pochylając się do przodu, jakby nie mogła wytrzymać z bólu, a do mnie powoli docierają jej słowa.
- Coś ty powiedziała?
- Wiesz czemu ZUS nie mógł się do mnie przyczepić? Bo byłam w ciąży! Chciałam dać ci czas na ochłonięcie, żebyś tą informację przyjął na chłodno. Gdy chciałam ci już powiedzieć, że zostaniemy rodzicami, ty wyjechałeś, a jak wróciłeś, oznajmiłeś wszystkim, że się żenisz ze swoją nową asystentką! - spojrzała na mnie z nienawiścią w oczach. - Mój świat się zawalił, bo łudziłam się, że ze względu na dziecko dasz nam szansę. Żeby nasze dziecko, miało prawdziwy dom.
- Co ty zrobiłaś?
- Pojechałam do kliniki w Czechach i usunęłam je. Nie chciałam je sama wychowywać. - załkała. - Boże... jak ja tego teraz żałuję. Przez ciebie podjęłam tą decyzję i... straciłam je bezprowatnie. Moje maleństwo... - wpadła w histerie.
Obecni mężczyźni patrzą na nią z różnymi emocjami wypisanymi na twarzy, a na mojej założę się, że nie ma absolutnie nic, choć w środku czuję dziwną, niekomfortową pustkę, która rozsadza mnie od środka.
Jak stałem, tak wyszedłem i udałem się do łazienki. Oparłem się dłońmi o umywalkę i próbuję wyrównać oddech, który powinien ukoić ten niespodziewany ból w mojej klatce piersiowej.
Nie rozumiem, dlaczego jest mi tak ciężko. Przecież nie wiedziałem, o tym, że Alicja spodziewa się mojego dziecka, więc nie miałem kiedy... przywiązać się do tej myśli, a teraz czuję się dokładnie tak samo, jak wtedy, gdy umarł nagle każdy bliski mi człowiek, czyli dziadek Maciek i tata.
Spojrzałem na swoje odbicie i dojrzałem w swoich oczach niewylane łzy. Chyba pierwszy raz, mam ochotę wrócić tam i zrobić jej krzywdę, która ani trochę jej się nie spodoba.
Jak mogła coś takiego zrobić!?
Może kurwa nie byłbym tak wspaniałym ojcem dla tego dziecka, jakim był tata i Adrian jest dla nas, ale kurwa, starałbym się i na pewno bym je kochał!
Nagle z moich rozmyślań, wyrywa mnie wibracja w telefonie.
Lula: Dzięki, że o mnie pamiętałeś, dupku.
Zmarszczyłem brwi i spojrzałem na zegarek. Kurwa... jest grubo po 12.00. Przez tą akcję z Alicją czas wydał się przyspieszyć i przyznaję, że kompletnie zapomniałem, o niej.
Jak burza wypadłem z firmy i wsiadłem do jednej z taksówek, które stoją niedaleko na postoju. Najpierw podałem adres jej kuzyna, ale coś mnie tknęło i sprawdziłem jej położenie. Widząc, że jest u dziadków, kazałem jechać taksówkarzowi do rodziców. Pożyczę od Alka auto i sam po nią pojadę.
Eulalia
- (...) dlatego od razu przyjechałam do was. - tłumaczę babci przy kawie, jak to się stało, że przyjechałam do nich prawie z całym swoim dobytkiem.
- No dobrze zrobiłaś, bo gdzie miałabyś czekać z tymi rzeczami, ale nie rozumiem, czemu się tak denerwujesz. Musiało go coś ważnego zatrzymać, skoro nie przyjechał i nawet nie zadzwonił.
- Nie ważne co to jest, babciu, to ja powinnam być najważniejsza.
- Nie zachowuj się jak rozpieszczona gówniara. Co jeśli miał wypadek lub ktoś z jego bliskich? - zamarłam. - Ty też rzuciłaś wszystko i poleciałaś do Erniego.
- Boże... ty masz rację. Nie pomyślałam o tym. - babcia z ciężkim i ostentacyjnym westchnięciem wstała od stołu i do kroiła ciasta drożdżowego, który pochłaniam z masłem tak samo, jak croissanty babci Cécile.
Bardzo teraz żałując, że napisałam do niego takiego smsa, szybko wybrałam do niego numer, ale mnie odrzucił.
Co jest, kurwa?
Za jakiś moment słyszymy, jak przez pozostawioną przez dziadka otwartą bramę, wjeżdża jakieś nieznane mi auto.
- Przyjechał. - mówię z uśmiechem, widząc że Range Rovera wysiadł Leo, po czym wstałam i wyszłam do niego.
Stanęłam na uroczym ganku i przyglądam mu się. Jakoś inaczej wygląda. Coś nie podoba mi się w jego twarzy.
- Leo...
- Gdzie masz walizki? - zapytał oschłym tonem, czym mnie uruchomił.
- A co to ma znaczyć? - założyłam ręce pod biustem. - Naprawdę nie liczyłam na to, że padniemy sobie w ramiona po tych kilku dniach rozłąki, ale no kurwa, oczekiwałam większej radości, a tu ani "dzień dobry, skarbie", ani "pocałuj mnie w dupę".
- Eulalio... naprawdę nie mam ochoty na te potyczki słowne. Powiedz, gdzie masz te walizki i jedziemy.
- Już chuj ze mną, widać to zawsze tak będzie wyglądać, ale mógłbyś chociaż się przedstawić mojej babci, dupku. - nie zareagował, co mnie bardzo zdziwiło. Dupek, dupkiem, ale został dobrze wychowany przez rodziców. - Czemu wystawiłeś mnie do wiatru?
- Miałem swoje powody.
- Co jest ważniejsze ode mnie?
- Wsiadasz, czy nie? - nie rozumiem jego zdenerowania.
- Nie. Najpierw mnie przywitasz, wejdziesz do środka, wypijemy kawę z moją babcią i dopiero możemy jechać. - ruszył do drzwi od strony kierowcy.
- O 8.00 widzę cię w biurze. - po czym wsiadł i kurwa odjechał. No nie wierzę!
Jak tylko wyjechał z pojazdu, aż usiadłam z wrażenia na schodkach.
Co to, kurwa jego mać, było?
Jak tylko wróciłam do środka, a zajęło mi to trochę, miałam ochotę iść na górę i zamknąć się w jednym z pokoi, by po prostu sobie popłakać, co robię naprawdę rzadko, ale niestety babcia mi na to nie pozwoliła. Mimo, iż go nie zna, zaczęła go usprawiedliwiać. Jak nigdy, nie jest też oburzona takim niewłaściwym zachowaniem. Wydaje się go rozumieć, jakby go znała od lat.
- Może ma problemy, którymi nie chce cię martwić.
- Nie ważne co to jest, babciu, powinien mi o tym powiedzieć, bo, do cholery jasnej, pobieramy się i spędzimy ze sobą całe życie.
- Tak, masz rację, ale nieraz... chcemy chronić bliskie nam osoby, przed problemami, z którym sami nie potrafimy sobie poradzić. - westchnęłam. - Nie skreślaj go. Daj mu czas.
- Łatwo babci mówić.
- Skarbie... to, że od wielu, wielu lat jestem szczęśliwa z twoim dziadkiem, nie oznacza, że nasze początki były proste i łatwe. My też się docieraliśmy, uczyliśmy się żyć razem. Wy też musicie przejść ten etap i to od was zależy, czy zdacie ten test, czy nie. - spojrzałam na nią z politowaniem. - Pamiętaj, że kluczem do udanego związku, są kompromisy. Bez nich nie dojdziecie do porozumienia, choćby nie wiem, jak bylibyście do siebie podobni.
- Jesteśmy jak ogień i woda.
- To tym bardziej, musicie nauczyć się na nie chodzić. - przytaknęłam.
Wieczorem po kąpieli, położyłam się do łóżka, licząc na szybki sen, ale przez prawdopodobny jet lag oraz natłok myśli, on nie nadchodzi.
Nie wiem, co odjebało Leonowi, ale nie podoba mi się jego zachowanie i nie pozwolę sobie, żeby mnie tak traktował. Dlatego jutro rano pojawię się punkt 8.00 w jego gabinecie i tak jak zawsze wezmę się do pracy, ale tylko to będzie nas łączyć, dopóki mnie nie przeprosi i nie wytłumaczy swojego zachowania.
Mimo nerw na niego... cholernie za nim tęsknię. Miałam dzisiaj wtulać się w niego, w jego łóżku, a śpię u dziadków, ponad 40 km od niego.
Zajebiście...
Leon
Jak tylko wyjechałem z Poddębic, pożałowałem, że tak potraktowałem Lulę i jej rodzinę, ale naprawdę nie miałem czasu. Musiałem jechać na komisariat i zgłosić uszkodzenie mienia. Niestety w sprawie aborcji, mam związane ręce. Polskie prawo nie chroni ojca dziecka. Nawet jak zgłoszę, że usunęła nasze dziecko, to nie zostanie w żaden sposób ukarana.
Po wszystkim, załamany wsiadłem do auta i pojechałem do rodziców, by odstawić samochód Alka. Mama jak tylko mnie zobaczyła, od razu mnie przytuliła i nie wiedząc jeszcze nic, zaczęła płakać.
- Skarbie, co się stało? Martwisz mnie.
- Mogłem być ojcem.
- C..co? Co ty mówisz? - słychać w jej głosie strach.
- Rozstając się z Alicją, nie wiedziałem, że jest w ciąży. Kiedy dowiedziała się, że żenię się z Lulą, wyjechała do Czech i usunęła nasze dziecko. - mama złapała się za usta, a po jej policzkach płyną już ciurkiem łzy. Tata natychmiast przytulił ją do siebie.
- Skąd o tym wiesz?
- Powiedziała mi, gdy została zatrzymana przez ochronę, bo rozpieprzyła mi auto.
- Boże, synku.
- Mamo, przecież gdybym wiedział, nie zostawiłbym jej samej. Może nie bylibyśmy razem, ale kochał i dbałbym o to dziecko, najlepiej jakbym umiał. - niespodziewanie zapłakałem i mimo, iż jestem o wiele większy od mamy, to ja schowałem się w jej ramionach.
- Doskonale, o tym wiem. Byłbyś wspaniałym ojcem.
- To tak dziwnie boli, mamo.
- Niestety... znam ten ból. Dlatego nigdy nie chciałam, żeby któreś z was przez to przechodziło. Tak mi przykro, skarbie. Bardzo. - zapłakała, a ja mocniej ją przytuliłem.
I wtulałem się w nią tak długo, dopóki z góry nie zszedł Alek z dziewczynkami. Przy nich nie rozmawiałem z bratem na ten temat, ale widział, że coś jest nie tak. Dlatego poprosiłem go, żeby podrzucił mnie do komisu, w którym urzęduje Bruno. Nie tylko kupię samochód, by móc się czymś poruszać, ale i też wytłumaczę mu, moje dziwne zachowanie.
~***~
Wróciłem do domu już nowym samochodem, i normalnie cieszyłbym się z takiego zakupu, gdyż wybrałem 3-letnią Cupre w idealnym stanie, ale nie dziś. Jak nigdy udaję się prosto do sypialni i zmęczony całym tym dniem, zasnąłem bardzo szybko.
Na drugi dzień wcale nie czuję się lepiej. Niby ten poranek, nie różni się od innych, a jednak jest inaczej. Opierając się pośladkami o blat kuchenny, przyglądam się pomieszczeniu, w którym już od wczoraj powinna urzędować Eulalia, ale jej nie ma.
Moja mama zawsze powtarza, że z problemem trzeba się przespać, dzięki temu patrzy się na niego innym okiem i coś w tym jest. Już wczoraj wiedziałem, że źle się do tego zabrałem, ale dziś jestem pewien, że zjebałem to po całości. Powinienem wejść, przywitać się i powiedzieć szczerze, że musimy już jechać, bo mam umówione spotkanie, po czym obiecać, że niebawem przyjedziemy ponownie, a potem starać się unikać pytań Luli, która na pewno wypytywałaby, co to było za spotkanie.
Znając przyzwyczajenia rudej, wyszedłem wcześniej z domu, by wjechać po drodze do cukierni. Z torbą pełną małych pączków udałem się na socjal, gdzie już przebywa Konrad i Wiktor z kubkiem kawy w ręku i jedzą jakieś ciastka, które pewnie kupiła Lula.
- Cześć.
- No hej. - uśmiechnął się przyjaciel i wychylił się na krześle, by coś dojrzeć za mną. Wiktor nadal ma muchy w nosie. - A gdzie masz narzeczoną?
- Jeszcze jej nie ma?
- Jak to "jeszcze"? To nie przyjechaliście razem?
- Nie.
- Ale przecież... mieszkacie razem.
- Jeszcze się nie wprowadziła. - kładę papierową torbę na stole i wstawiam ulubiony program w ekspresie.
W chwili, gdy się odwróciłem, do pokoju weszła Lula, która wygląda obłędnie w granatowych spodniach przed kostkę, jasnych szpilkach, białej bluzce z dekoltem w łódkę, która jest wpuszczona w spodnie i żółtej, jak cytryna, długiej marynarce, z podwiniętymi rękawami. Jej włosy są upięte w wysokiego kucyka, a o czy jak zwykle delikatnie umalowane. W jednej dłoni trzyma niebieską torebkę, a w drugiej torbę, oczywiście z cukierni.
Niestety, jak uśmiechnęła się szeroko na widok Konrada i Wiktora, tak mnie nie zaszczyciła ani jednym spojrzeniem. Minęła mnie z taką obojętnością, jak na początku naszej znajomości, czym trochę mnie zraniła, a przecież chciałem, żeby tak było. W pracy mamy być szefem i asystentką, a nie parą. Owszem, szybki numerek za zamkniętymi drzwiami mojego gabinetu, nie zaszkodziłby, ale poza nim mamy być profesjonalistami.
Pytanie tylko, dlaczego czuję się teraz tak źle?
Dosłownie każda komórka mojego ciała, ma gdzieś moje zasady i krzyczy, żebym złapał ją rękami w talii, przycisnął do ściany i całował tak, żeby nikt nie miał wątpliwości, do kogo należy ta kobieta.
Co ona ze mną robi?
- Cześć! Tęskniliście?
- Bardzo. Nie miał kto nas rozpieszczać słodkościami. - mówi Konrad z pełną buzią, którą na szczęście zasłania ręką.
- Widzę, że sobie dobrze radzicie beze mnie. - pochyliła się nad stolikiem i zaczęła wybrać ciastko.
Jej wybór padł na jakieś ciastko ze słonecznikiem. Wgryzła się w niego i podeszła do ekspresu, z którego zdążyłem zabrać swoją kawę. Każdy obserwuję ją w ciszy, jak sięga kubek i wstawia program z podwójnym cappuccino, kompletnie mnie ignorując.
Konrad patrzy na mnie wymownie, dyskretnie rozkładając ręce, a Wiktor obserwuje całą tą sytuację z podniesioną brwią. Zaraz wyjdzie na to, że specjalnie skłamałem w sprawie ślubu, żeby on się do niej nie zbliżał, bo wygląda to tak, jakby nic, a nic nas nie łączyło, co wkurwia mnie niesamowicie.
Spojrzałem na nią, gdy mnie minęła i usiadła obok Konrada, który zaczął ją wypytywać o brata, natomiast ja, widząc jaki stosunek ma dzisiaj do mnie ruda, udałem się z kubkiem do swojego gabinetu.
Oczywiście punkt 8.00 wchodzi z tabletem do środka i stając obok mojego biurka, przyjęła formalną postawę, po czym zgodnie z codziennym planem, przypomniała mi dzisiejsze zadania do wykonania.
- O 11.30 masz... - przerywam jej, bo i tak nie mogę się skupić.
- Dlaczego taka jesteś? - pierwszy raz spojrzała na mnie.
- Nie rozumiem.
- Dobrze wiesz, o co mi chodzi.
- Wyobraź sobie, że nie wiem. Wczoraj wyraziłeś się jasno. Miałam być w biurze o 8.00 i punkt 8.00 weszłam.
- Lula...
- Dla ciebie jestem Eulalia.
- Żartujesz sobie ze mnie?
- A wyglądam, jakbym żartowała? - warknęła. - Zachowuję się tak, jak mnie wczoraj potraktowałeś. Pokazałeś mi, kim dla ciebie jestem i gdzie jest moje miejsce.
- Wczorajszy dzień... - znowu mi przerwała.
- Zjebałeś i to tak bardzo, że mam ochotę rzucić w ciebie pierścionkiem, ale go, kurwa, nie mam! Byłam totalną idiotką godząc się na ślub, gdzie jeszcze, kurwa, zaręczyn nie było! Ba! Ja nawet suknię już zaczęłam projektować. Ale wiesz co? Mam już w dupie, czy matka mnie wyklnie, gdy dowie się, że odwołam kolejny ślub. - wstałem z miejsca.
- Nawet nie próbuj tego robić.
- W sumie, to nawet nie muszę tego robić. Nie mamy nic oprócz podpisanej intercyzy i sukni ślubnej, ale to nie szkodzi. Intercyzę można anulować, a suknię wystawić na cele charytatywne.
- Uspokój się i...
- Ja mam się uspokoić? To ty wyszedłeś poza relacje służbowe, dlatego siadaj na dupie i daj mi dokończyć ten pieprzony harmonogram, żebym mogła zająć się swoimi obowiązkami.
- Nie, dopóki czegoś sobie nie wyjaśnimy.
- W takim razie, nic tu po mnie. - kładzie tablet na moim biurku. - Biorę urlop...
- Nie udzielam ci go. - warczę.
- ...na żądanie i to dwa od razu.
- Kurwa, Lula, nie zachowuj się jak dziecko.
- To ty nim jesteś, skoro sam nie wiesz, czego chcesz. Z jednym już prawie zmarnowałam życie, dlatego drugiemu tym bardziej na to nie pozwolę. - wysyczała, po czym wyszła z mojego gabinetu, a potem jak się okazało z firmy.
Z tych nerw chwyciłem jej służbowy tablet i rzuciłem nim, o zamknięte drzwi. Nigdy, ale to nigdy nie wyżywam się na sprzęcie, bo mama nauczyła nas dbać o to, co posiadamy, ale ta kobieta doprowadza mnie do szaleństwa.
Nie poznaję samego siebie.
Jakim cudem obca dla mnie osoba, ma na mnie taki wpływ?
Moja przeznaczona, nieświadomie zrobiła rewolucję, nie tylko w moim życiu, ale i też we mnie. Mimo, iż zaczynam się gubić i zastanawiać, jaki tak naprawdę jestem, to jedno wiem na pewno... nie odpuszczę.
Eulalia
Wiedziałam, że dojdzie w końcu do tej rozmowy, ale nie sądziłam, że tak szybko. Cały mój plan, by odpłacić się temu dupkowi pięknym za nadobne, poszedł się krótko mówiąc: jebać. Chciałam, by poczuł się tak, jak ja się wczoraj poczułam, gdy potraktował mnie, jakbym nic dla niego nie znaczyła, a nasz rychły ślub miał być tylko kolejnym, kurwa, kontraktem.
Od razu po wyjściu z jego gabinetu, usiadłam przy swoim biurku i zaczęłam wypisywać wniosek o urlop na żądanie. Już miałam wziąć torebkę i udać się z tym wnioskiem do kadr, jak usłyszałam huk dobiegający z gabinetu. Ze strachem spojrzałam na drzwi i to właśnie wtedy dostrzegłam kopertę zaadresowaną do mnie, ale bez znaczka pocztowego i adresu firmy.
Z ciekawości od razu otworzyłam ją i zaczęła czytać staranne pismo.
"Czy przez te kilka tygodni, zdążyłaś poznać go na tyle, żeby bez żadnych obaw wyjść za niego?
Wiesz, kim tak naprawdę jest twój przyszły mąż i do czego jest zdolny?
Zgadzasz się na to, żeby był panem, przez cały czas? Żeby przejął kontrolę nad twoim życiem i decydował o wszystkim?
Tak bardzo mu ufasz?
Jaką masz gwarancję, że nie zniszczy ci życia, jak zrobił to mnie?
Jak zareagujesz na to, gdy i ciebie zmusi do aborcji?"
Czytam te pytania raz po raz, próbując zrozumieć ich sens. Gdyby koperta nie była zaadresowana do mnie, to nawet mogłabym pomyśleć, że to jakaś pomyłka, ale za dużo rzeczy się zgadza.
"Nie musisz wierzyć mi na słowo, dlatego podaję ci mój numer telefonu. Mam dowody, które chętnie ci pokażę. Fleja"
Z mocno bijącym sercem i uczuciem paniki, zgniotłam list w dłoni, ale tylko po to, żeby go nie zgubić, kiedy w trybie natychmiastowym ewakuuję się z firmy. Jak tylko wyszłam na zewnątrz, drżącymi rękami rozłożyłam kartkę i wybrałam numer do Flei.
~ Spotkajmy się. Najlepiej teraz.
3115 słów.
Dzień dobry, kochani! ❤
Żeby nie myśleć o tym małym Polsacie, skupmy się lepiej na pogodzie, która wydaje się z nas żartować. Nie dosyć, że nie mogliśmy doczekać się wiosny, to ona nam jakieś fochy urządza i wylewa te swoje żale, akurat w weekend.
Rozumiem, że deszcz jest potrzebny, ale niech kuźwa pada w ciągu tygodnia, a nie w wolne dni, gdzie większość z nas ma mniejsze lub większe plany.
No heloł!
Mimo wszystko życzę wam udanej niedzieli 🧡
Pozdrawiam Was serdecznie
Wasza VillEve💋
Ps: Pewnie zanudzam tymi podziękowaniami, ale i tak to zrobię. Dziękuję za gwiazdki ⭐ i komentarze 💬
Do następnego! 😘
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top