14. Nie zapominaj, kto tu jest panem.
Eulalia
- Leila... porozmawiajmy w cztery oczy. Proszę. - o kurwa... Rusłan prosi.
Nie! On błaga!
No tego jeszcze kurwa nie grali.
- Zapomnij. - powiedział stanowczo Leon.
- Nie ciebie pytam. - warknął.
- I tu się mylisz, Klimow. Lula należy do mnie i nie wyrażam zgody, żeby poświęciła ci nawet minutę. - spojrzałam na mnie z wkurwem w oczach, który stara się ukryć.
- Od kiedy to nie masz nic do powiedzenia?
- Od kiedy trafiłam na idealnego pana. - odparłam, a on zacisnął szczękę. Wiedziałam gdzie uderzyć i w sumie... nie okłamałam go. - A teraz przepuść mnie, bo przyjechałam tu do brata.
- Powinnaś chociaż dać mi się wytłumaczyć. Nadal cię kocham.
- Przestań pierdolić. - syczę po cichu. - Gdybyś naprawdę mnie kochał, to nie tylko wytłumaczyłbyś się już rok temu przed wszystkimi, ale i też przyleciał po mnie. Starał się mnie odzyskać.
- Moja mama miała załamanie nerwowe. Nie mogłem jej zostawić. - patrzy na mnie z wyrzutem, jakby to była moja wina, że nie doszło do ślubu.
Owszem, to ja go odwołałam, ale nie zrobiłam tego, bo miałam takie widzimisię!
To on zniszczył wszystko, co było między nami!
- A ja to nie? Kochałam cię, ty sukinsynu.
- I tak po prostu przestałaś?
- Tak. Doszłam do wniosku, że nie warto lokować uczuć w kimś, dla kogo nie wystarczałam, skoro tydzień przed ślubem moczył fiuta w kilku dziwkach. - powiedziałam z jadem w głosie. - Ochrona. Wyporwadźcie go.
- Nie trzeba. Sam wyjdę. - gdy ruszył w naszą stronę, Leo jeszcze bardziej się napiął i schował mnie całkowicie za siebie.
Blondyn przystanął niedaleko nas i najpierw obdarował zawistnym wzrokiem mojego stalkera, a potem spojrzał na mnie, coś na kształt tęsknoty wymiaszanej z żalem i czymś jeszcze...
- Na koniec dodam, że kazałem Wadimowi zająć się sprawą pobicia twojego brata. Jak tylko coś będę wiedział, skontaktuję się... z Lee Renem. - uniósł dumnie głowę i ruszył do windy, a my go nie odprowadziliśmy wzrokiem.
- Świetnie sobie poradziłaś. - odparł Leo głaszcząc mój policzek. Zauważyłam, że zawsze to robi, gdy mnie chwali, co jest bardzo miłe. Aż chce się być uległą.
Rusłan też mnie chwalił na początku, ale robił to w tak ordynarny sposób, że szybko oduczyłam się być uległą poza lochami. Potrafił w towarzystwie moich rodziców, zabrać mnie do pomieszczenia obok, gdzie kazał mi uklęknąć, po czym zsuwał z siebie spodnie z bielizną i ździelał mnie penisem po twarzy, mówiąc: "Grzeczna suka zasłużyła dziś na loda". Zrobił tak tylko i aż cztery razy, bo w końcu wyznaczyłam swoje granice.
- Lula...?
- Tak?
- Coś się stało? Zamyśliłaś się.
- Nie. - uśmiechnęłam się lekko. - Dasz mi 15 minut? - mówię.
- Nawet godzinę, jeśli potrzebujesz. - ucałowałam lekko jego usta, czym trochę go zaskoczyłam i udałam się do sali, gdzie leży Erni.
Rusłan
Wiedząc, że jestem obserwowany przez paparazzi, którzy tylko czekają na jakąkolwiek moją reakcję, skoro Leila przyjechała z nowym kochankiem, niewzruszony wychodzę ze szpitala i choć to kurwa trudne trzymam nerwy na wodzy nawet w drodze do domu. Jak tylko przekraczam próg swojej willi rozpętałem piekło, próbując wyzbyć się frustracji.
- Przeklęty jebaniec! - wydzieram się na całe gardło, rzucając krzesłem w ogromne lustro.
Jestem nie tylko mega wkurwiony, ale i też przerażony. Nie mam jak zbliżyć się do Leilii, bo ten skurwiel ma nad nią władzę, jakiej ja nigdy nie miałem! Zamiast ratować firmę, będę musiał zapłacić pierwszą ratę pieniędzy, które pożyczyłem, a odsetki rosną.
Kurwa!
Jeżeli nie zdobędę chociażby zaufania Leilii, nie mam szans, by prosić ją, o chociażby pożyczkę, żeby spłacić Yuhana.
Muszę skądś wziąć te pieniądze!
- Aaaaargh!!! - rzucam kolejną rzeczą, jaka wpada mi w dłonie.
- Panie... - odezwał się mój kamerdyner, patrząc na mnie wystarszonym wzrokiem.
- Wypierdalaj stąd! - szybko ucieka widząc, że biorę do ręki jakąś figurkę i cisnę ją w stronę, gdzie przed chwilą stał.
- Rusłan! - nagle dociera do mnie głos mojej matki. - Co ty wyrabiasz!? - pyta wchodząc do zdemolowanego salonu.
Jestem tak zaskoczony jej obecnością i że jest świadkiem mojego wybuchu, że stoję przez chwilę i obserwuję, jak podchodzi do mnie omijając roztlhczone szkło lub połamane meble. Jak zwykle jest nienagannie uczesana i ma na sobie elegancki komplet. Rozglądam się po salonie, próbując znaleźć wytłumaczenie na swoje zachowanie.
- Co się dzieje? - zaciskam szczękę.
- Nie radzę sobie, mamo.
- Z czym, kochanie?
- Z zazdrością... - wymyślam na poczekaniu. - Nadal ją kocham, mamo. Nie mogę znieść myśli, że wychodzi za innego. - prawie płaczę.
- Dziecko... - przytula mnie swoimi wątłymi ramionami.
- Ona nie jest ciebie warta.
- Ale ma moje serce. - ściskam ją nie tylko dla uwiarygodnienia, ale i też ze strachu.
Jeśli czegoś nie wymyślę, stracę wszystko. Firmę, dom, pozycję i szacunek w oczach matki, która nie zdaje sobie sprawy, w jakiej gówno wdepnąłem i to na własne życzenie.
Muszę się odbić od dna... za wszelką cenę.
Leon
Jestem dumny z Luli, że nie daje sobą manipulować. Nie wiem, jaki kit chciał jej wcisnąć rusek, ale teraz zrobi wszystko, kiedy ma nóż na gardle. Lee Ren myśli podobnie, bo podwoił ochronę, której ruda chyba nie zauważyła.
Obserwując, jak Eulalia wita się z wciąż nieprzytomnym bratem, wyciągnąłem wibrujący telefon z kieszeni.
~ Co tam, Wiktor?
~ Mieliśmy atak hakerski. Ktoś próbował włamać się do naszego systemu. Oczywiście nie udało im się to, ale sądzę, że powinieneś o tym wiedzieć, szczególnie że numer IP pochodzi z Singapuru. Próbowali szyfrować numer IP, ale naszym udało się dotrzeć do nich przez serwery proxy.
~ Wszysgko wiem, ale dzięki za informację. Pochwal chłopaków i powiedz im, że to nie koniec.
~ To ty robisz im sprawdziany?
~ Nie. Po prostu jesteśmy coraz bardziej popularni i teraz każdy, kto będzie chciał naszej ochrony, najpierw będą nas sprawdzać, czy jesteśmy skuteczni.
~ Kiedy wracasz? - zmienił temat, a ja westchnąłem.
~ Dopiero kilka godzin temu wylądowałem. Naprawdę nie poradzicie sobie beze mnie przez tydzień?
~ Przypominam ci... - warczy na mnie. - ...że za mniej niż tydzień przyjeżdża Szabó z potencjalnym klientem. Powinieneś być na miejscu. - kurwa... no tak.
~ Nie martw się. Wrócę do tego czasu.
Spojrzałem na Lee Rena, który przestał rozmawiać z kimś przez telefon na uboczu i idzie w moją stronę, trzymając telefon w dłoni.
~ Muszę kończyć. Zadzwonię w poniedziałek.
~ Cześć.
- Coś się stało?
- Dzwoni pan Kei-To. Chce się spotkać z wami.
- Dzisiaj już nie ma takiej możliwości. - patrzy na mnie z zaciętością w skośnych oczach. - Lula na pewno jest zmęczona podróżą. Z resztą za dużo już się dzisiaj wydarzyło.
- Pan Kei-To nie lubi, jak mu się odmawia.
- Trudno. Eulalia jest dla mnie najważniejsza. - widząc jego minę wyjąłem telefon z jego dłoni i przystawiłem do ucha.
~ Witam ponownie, panie Sha'oni. Z tej strony Leon Winer-Sawicki. Bardzo dziękujemy za zaproszenie, ale dzisiaj... - przerywa mi.
~ Słyszałem. Cieszę się, że tak dbasz o moją wnuczkę, ale odmowy nie przyjmuję. Widzę was jutro u nas na śniadaniu, na 10.00. Musimy porozmawiać.
~ Oczywiście, będziemy.
~ Do zobaczenia jutro.
~ Do widzenia.
Rozłączyłem się i oddałem telefon właścicielowi. Lee Ren patrzy na mnie z zaskoczeniem i uznaniem.
- Nie rozumiem twoich obaw. - odparłem wracając do przeglądania maili.
- Może znam cię dopiero od paru godzin i mało jeszcze o tobie wiem, to jednak widzę, jak ważna dla ciebie jest Lu. Mam nadzieję, że wam wyjdzie, dlatego nie chciałbym, żebyś robił sobie wrogów wśród jej rodziny.
- Czy jej rodzina, a tym bardziej dziadek, może zabronić jej ułożyć sobie ze mną życia?
- Nie, ale może zostać wydziedziczona.
- Oboje dobrze wiemy, że nie zależy jej na tym, a mi tym bardziej. Ona najlepiej czuje się w Polsce i tam chcę ją mieć. Jeśli Eulalia zdecyduje się przejąć stanowisko po dziadku, niestety nie ma dla nas przyszłości, bo ja ciężko pracowałem, by spełnić swoje marzenie. Nie zostawię wszystkiego, by móc tu z nią być. - przytaknął.
- Dasz jej ultimatum?
- Nie. Po prostu pogodzę się z jej decyzją. - spojrzałem na nią, czując ból w klatce piersiowej. - Pragnę jej szczęścia i dam jej go, za cenę własnego.
~***~
Następnego dnia wstaliśmy wcześniej i oczywiście w asyście ochroniarzy oraz paparazzi, którzy już od wczorajszego wieczora koczują pod hotelem, pojechaliśmy na śniadanie do jednego z najpotężniejszych biznesmenów na tym kontynencie.
Czy stresuję się zapowiedzianą rozmową z nim?
Nie.
Szanuję tego człowieka, bo sam od podstaw stworzył imperium, ale jego pozycja i pieniądze nie mają dla mnie znaczenia. Dla mnie jest to po prostu dziadek mojej kobiety, który ma wobec niej oczekiwania i pewnie o tym będziemy dziś rozmawiać.
Droga przez prywatny teren zajęła nam trochę czasu, dlatego spodziewałem się większej willi, jak u rodziców rudej, a tu taka niespodzianka. Dom jest niewiele większy od mojego rodzinnego. Przynajmniej z przodu taki się wydaje. Jedynie garaż musi być pod ziemią, bo prowadzi do niego stromy zjazd.
Zanim zaparkowaliśmy na podjeździe, babcia Luli wyszła nam na spotkanie. Uśmiechnąłem się widząc, jak ściąga z siebie fartuch. Dobrze, że posłuchałem się rudej, bo pewnie ubrałbym coś bardziej eleganckiego, a okazuje się, że to będzie naprawdę luźne spotkanie, patrząc na strój jej babci. Ma proste, ciemne spodnie i żółtą bluzkę na grube ramiączka.
- Dzień dobry. - witam się pierwszy.
- Dzień dobry, moi mili. Jak się cieszę, że możemy was gościć u nas w domu. - uśmiechnęła się i najpierw wycałowała Lulę, a potem mnie podała dłoń, którą ucałowałem. - Zapraszam. Jest taka piękna pogoda, że śniadanie zjemy w ogrodzie. - wprowadziła nas do nieprzesadnie urządzonego domu, który jest bardzo w moim stylu.
- Gdzie dziadek? - zapytała ruda rozglądając się po ciemnym wnętrzu.
- Kończy doglądać konie. Zaraz do nas dołączy.
Wśród pięknie zadbanej zieleni stoi urocza altanka, w której nie tylko znajduje się zastawiony już śniadaniem stół, ale jest tu także ogromna, narażona, rattanowa kanapa, a między jej siedzeniami znajduje się miejsce na ognisko.
- Proszę, siadajcie i częstujcie się. - uśmiechnęła się jej babcia. - Specjalnie dla was upiekłam twoje ulubione croissanty.
- Jesteś cudowna, babciu. - Lula wysłała jej buziaka i nie czekając na dziadka, wzięła jednego i od razu się w niego wgryzła.
- Witam serdecznie moją wnuczkę i jej partnera. - wstałem słysząc głos jej dziadka.
Najpierw przywitał się z wnuczką, której ucałował wypchany kęsami polik, a potem przywitał się ze mną uściśnięciem dłoni.
- Nie mogłaś na mnie poczekać? - zapytał.
- Nie. Ty masz te cudeńka na codzień, a ja muszę się najeść na zaś. - pokręciłem z rozbawienia głową słodząc sobie kawę.
- Gdybyś nie wyjeżdżała, to częściej byś je jadła.
- Gdybym nie wyjechała, nie poznałabym Leona.
- Też prawda... choć muszę przyznać, że nie jestem zadowolony z tego powodu. - nieznacznie się spiąłem, ale zignorowałem ten komentarz, czekając na ciąg dalszy.
- Kei-To. - zgromiła go żona. - Musisz teraz? Przy posiłku?
- No właśnie, dziadku. - uśmiechnęła się zjadliwie do niego wiedząc, że ma babcię po swojej stronie. - Daj spokojnie zjeść.
- Cécile, oni oboje dobrze wiedzą, dlaczego ich tutaj zaprosiłem.
- No dobrze... - westchnęła Lula, wycierając serwetkami buzię. - Słucham... co masz mi do zakomunikowania?
- Ja? - uśmiechnął się. - To ja jestem ciekaw, co ty planujesz, moje drogie dziecko. - zmarszczyła brwi.
- Nie rozumiem. - upiła łyk kawy.
- Zapytam wprost. Jak sobie wyobrażasz prowadzenie mojej firmy, będąc żona Leona Winer-Sawickiego? - zaczęła się krztusić, a ja spojrzałem z politowaniem na jej dziadka, ale on mnie zignorował.
- Co ty sobie ubzdurałeś? - zapytała jeszcze trochę odkasłując.
- Twój dziadek nic sobie nie ubzdurał. - spojrzała z zdezorientowaniem na mnie. - Pan Sha'oni dowiedział się, że kazałem waszym prawnikom przygotować intercyzę, którą podpiszemy, skoro już tu jesteśmy. - patrzy na mnie z rozdziawioną buzią.
- Po pierwsze, jesteśmy ze sobą od niedawna. Po drugie, nie było żadnych zaręczyn, a po trzecie.... - przerywam jej.
- Wszystko będzie w swoim czasie. Po prostu chcę mieć załatwione formalności, kiedy zdecyduję się na taki krok, jak oświadczyny i ślub. - powiedziałem znudzonym głosem, żeby się nie zorientowała, że jak tylko wrócimy do Polski, to zamierzam to zrobić.
- Nie ukrywam, że jestem pod wrażeniem, bo przypominasz trochę mnie za młodu. - zwrócił się do mnie pan Kei-To. - Jesteś inteligentny, błyskotliwy i ambitny, ale co najważniejsze, zależy ci na mojej wnuczce, a nie na tym, co możesz zyskać żeniąc się z nią, a z tego co zrozumiałem, nie chcesz nic, oprócz jej i to się bardzo chwali. Niestety... jesteś też właścicielem świetnie rozwijającej się firmy, której jak podejrzewam, nie masz zamiaru zostawiać, sprzedawać lub prowadzić na odległość.
- Zgadza się.
- Zatem jestem ciekaw... jak wasz związek przetrwa na odległość, skoro Eulalia zostanie kiedyś prezesem firmy Shakeito?
- Dobra... dosyć tego. - odparła Lula. - Dziadku, ja... definitywnie rezygnuję z przejęcia po tobie stanowiska. - zaskoczyła go... mnie również.
- Ale...
- Tu nie chodzi, o Leona i jego plany. Nie chcę tu być. Chcę wrócić do Polski i tam żyć. Jestem tam szczęśliwa i wolna. Tam jestem po prostu Eulalią.
- Naprawdę, Eulalio? Chcesz pracować, jako jego asystentka, niż być prezesem tak ogromnej firmy? - zasznurowała usta. - Przecież kształciłaś się, zdobywałaś doświadczenie, żeby przejąć to wszystko po mnie.
- Owszem, ale nie czuję się na siłach, by ją prowadzić, dziadku. Jestem z tych, którzy lubią mieć kogoś nad sobą. Lubię pracować dla kogoś. Czy to takie złe? - westchnął ciężko.
- I co ja mam teraz, dziecko, zrobić? Twój ojciec też się na mnie wypiął. - mówi z wyrzutem.
- Dziadku... a może... Ernestowi, to wszystko zapiszesz?
- Przecież on ma dopiero 17 lat i...
- Nawet nie kończ. - grozi mu palcem. - Erni wyjdzie z tego, a ty jesteś jeszcze na fleku, by poprowadzić firmę przez jakiś czas, dopóki on nie ukończy studiów. - zamyślił się. - Jak tylko dojdzie do siebie, zaczniesz go wdrażać. Zaproponuj mu staż, tak jak mnie. Jedno jest pewne, na pewno będzie ci się z nim lepiej pracowało, jak ze mną. - uśmiechnął się jednym kącikiem ust.
- Jesteś świetna, ale taka niezgodna... - spojrzał na mnie. - Ty też masz tak z nią przechlapane?
- Tak. - przyznaję. - Ale zdążyłem się już do tego przyzwyczaić i teraz traktuję to, jako formę rozrywki. - Lula przymrużyła te swoje karmelowe oczy i wygląda teraz jak moja kotka.
- No tak... tu jest spora różnica pokoleń. Jednak młodość rządzi się swoimi prawami.
- A może to coś więcej... - zasugerowała jej babcia uśmiechając się do mnie serdecznie.
Po tej rozmowie, już w luźniejszej atmosferze zjedliśmy śniadanie, rozmawiając na różne tematy. Jestem niewiarygodnie szczęśliwy, że ruda zrezygnowała ze stanowiska i zostaje ze mną, w Polsce. Jedynie co mnie martwi, to jej reakcja na już podjęte przeze mnie kroki. Mam nadzieję, że nie będzie robić żadnych problemów i podpiszemy na dniach tą intercyzę.
Eulalia
Wracając od dziadka siedzimy w absolutnej ciszy w samochodzie, każde na swoim miejscu, jakbyśmy byli tylko partnerami biznesowymi, a nie kochankami... przepraszam, parą. Zaczyna mnie już boleć głowa od natłoku myśli i muszę coś z tym zrobić, bo zaraz wyjdę z siebie.
- Zatrzymajcie auto. - mówię.
- Coś się stało? - odwrócił się Lee Ren. - Mieliśmy jechać prosto do szpitala.
- I pojedziemy, ale najpierw zatrzymajmy się.
- Tutaj?
- Tak, tutaj. - warczę.
Kierowca skontaktował się z resztą i już po chwili cała kolumna zjechała na pobocze.
- Wysiadaj, Winer. A wy zostajecie i czekacie na nas. - mówię i nie czekając na Leona, trzasnęłam drzwiami i udałam się na spacer w głąb lasu.
- Rozumiem, że nie wytrzymasz do wieczora z tą rozmową.
- No kurwa... - prychnęłam. - Dziwisz mi się? Co ty odpierdalasz?
- Już ci to wytłumaczyłem. Chcę mieć z głowy tą kwestię na przyszłość.
- Skąd pewność, że ja chcę układać sobie z tobą życie? - pytam krzyżując ręce pod biustem, a on lekko się uśmiechnął.
- O co ty się tak wściekasz, co?
- Nie wiem, co kombinujesz, ale wiedz, że nie dam się całkiem zdominować. - podszedł do mnie i spojrzał na mnie z góry.
- Lubię twoje pazurki, kocie. - pochylił się. - Dlatego nie zamierzam ci ich kiedykolwiek piłować, a tym bardziej zakładać ci kagańca. - coś we mnie wybucha i rzucam się na niego, prawie miażdżąc mu usta.
Zachłannymi pocałunkami próbuję utrzymać swoją dominację, ale on dosyć szybko mnie jej pozbawia. Dociska mnie do najbliższego drzewa i wkłada rękę pod moją spódniczkę. Wzdycham czując, jak wkłada we mnie palec, a kciukiem zatacza kółeczka na guziku.
Jestem tak zła i tak zarazem podniecona, że wystarczy tylko chwila, jak zaraz osiągnę spełnienie. Niestety stalker przerywa pieszczotę, kiedy jestem nad krawędzią.
- Co robisz? - jęczę z frustracji.
- Sprowadzam cię na ziemię. - przymrużyłam oczy. - Nie zapominaj, kto tu jest panem. - uśmiechnął się cwanie i ruszył w kierunku z którego przyszliśmy, oblizując palec.
Nosz kurwa!
- Ty, dupku! - jestem tak wściekła, że zdejmuję zajebiście drogi sandałek i z impetem rzucam w niego.
Głośno się roześmiał, gdy sandałek uderzył go w plecy. Sądzę, że przez dzielącą nas odległość, to uderzenie nie było tak mocne, jakbym tego chciała. Leo odwrócił się i spojrzał z rozbawieniem na leżący na trawie but.
- Będziesz musiała mnie długo za to przepraszać. - prychnęłam.
- Ani mi się śni. - ruszyłam z dumnie podniesioną głową, trochę przy tym utykając, bo sandałki miały niewysoki obcas, a drugiego nie zdjęłam.
- No zobaczymy. - odparł pewnie i nie czekając na mnie ruszył do auta.
Jeszcze nie widziałam, że mój upór obróci się przeciwko mnie.
Jak tylko ubrałam na siebie buta, wsiadłam z powrotem do auta i ruszyliśmy w dalszą podróż. Po chwili tą ciszę przerwał dzwonek mojego telefonu. Widząc tak znajomą mi buźkę, uśmiecham się szeroko odbierając go.
~ No hej, Lotti.
~ To kurwa skandal... - odsuwam od siebie telefon słysząc jej krzyk. - ...że dowiaduję się, o twoim powrocie z tabloidów!
~ Ja też się za tobą stęskniłam.
~ A ja dzwonię tylko po to, żeby ci powiedzieć, że możesz mnie w dupę pocałować! Cześć. - rozłączyła się, a ja głośno się zaśmiałam.
Kiedy się już uspokoiłam, wybrałam do niej numer, ale mnie odrzuciła.
- To picka jedna. - Lee Ren parsknął śmiechem, a Leon spojrzał znudzonym wzrokiem na mnie. - No odbierz. - mówię do siebie, czekając na połączenie.
~ Czego, kurwa.
~ No nie gniewaj się, pizdeczko. Dobrze wiesz, że nie przyjechałam tu na wakacje.
~ Ale mogłaś chociaż zadzwonić. - mówi z wyrzutem.
~ Tyle się wczoraj działo, że nie miałam do tego głowy. - wzdycham. - Przepraszam.
~ Wybaczę, jak jeszcze dzisiaj się zobaczymy. Koniecznie chcę też poznać tą bestię, z którą przyleciałaś. - słychać w jej głosie podekscytowanie.
~ Zadzwonię do ciebie, po wyjściu ze szpitala, to umówimy się na wieczór, na drinka w hotelowym barze.
~ Już nie mogę mogę doczekać. Tylko nie zapomnij zabrać ze sobą bestii!
~ Okay. - zaśmiałam się i rozłączyłam się.
~***~
Mimo nerw na stalkera, nie wyrywałam się, kiedy po przybyciu na miejsce chwycił moją dłoń i tak jak zawsze prowadzi mnie korytarzami na oddział, na którym leży mój brat.
- Chcesz wejść ze mną do niego? - zapytałam z grzeczności, czując się głupio, że ciągle czeka na mnie na korytarzu.
- Chętnie. - zdziwiłam się, bo byłam pewna, że odmówi, ale z lekkim uśmiechem udaliśmy razem do niego.
Po ubraniu na siebie fartuchów i zdezynfekowaniu rąk płynem, podeszłam do łóżka, a Leo podstawił mi krzesło, które stało pod ścianą.
- Cześć, braciszku, to znowu ja. - chwyciłam jego dłoń.
- Cześć, młody. - spojrzałam na Leona, który nie przestaje mnie zaskakiwać od kilka dni.
Nie sądziłam, że dawny sztywniak zacznie rozmawiać z moim bratem. Myślałam, że będzie stał za mną i w ciszy cierpliwie czekał, aż nasz czas widzeń się skończy.
- Jestem Leon i jestem chłopakiem Luli. Mam nadzieję, że wkrótce się obudzisz i będziemy mogli podać sobie dłoń. Widzę, że lubisz ćwiczyć, dlatego przestań się ze sobą pieścić i tak jak na treningach daj z siebie wszystko. Szybko dochodź do siebie, bo martwisz Lulę oraz całą rodzinę. - pokręciłam z rozbawienia głową. Cały Leo. Ale to było miłe...
Nagle znieruchomiałam.
Poczułam pod ręką ruch jego palców.
- Erni? - wstałam z miejsca i spojrzałam uważnie na niego.
- Co się dzieje?
- Poruszył palcami.
- Może to tylko odruch bezwarunkowy.
- I pokazuje środkowy palec, choć jego dłoń normalnie leżała? - mówię z szczęściem i rozbawieniem.
- Że niby to do mnie? - spojrzał na niego. - Daj spokój, szwagier. Zmotywowałem cię chociaż. - zaczęłam chichotać. - Idę zawołać lekarza.
- Erni skup się. Jeśli mnie słyszysz, popukaj palcem wskazującym dwa razy. - zrobił to, a mnie szybciej zabiło serce. - To teraz postaraj się otworzyć oczy. - nic się nie dzieje. - No dalej. - jego gałki oczne poruszają się pod powiekami, ale bardzo trudno mu je otworzyć. Na szczęście po chwili zobaczyłam to orzechowe oko, bo drugie jest zbyt opuchnięte. - Braciszku... - wstałam i delikatnie ucałowałam policzek w miejscu wolnym od siniaków.
- Lu... - zachrypiał.
- Spokojnie. Zaraz przyjdzie lekarz i poodłącza od ciebie te wszystkie kabelki i maskę. - jak na zawołanie do sali weszło dwóch lekarzy i kilka pielęgniarek.
Rozejrzałam się po sali, szukając Leona, ale on stoi przed salą i patrzy na nas przez okno. Uśmiechnęłam się do niego, co on odwzajemnił unosząc jeden kącik ust i powróciłam do obserwowania, jak lekarz bada Erniego, dopóki nie zostałam wyproszona.
Lee Ren poinformował rodziców, że Ernest się wybudził, więc chcąc nie chcąc zobaczymy się dzisiaj z nimi, choć chciałam i nam i im dać sobie dzień przerwy. Po tych dzisiejszych rewelacjach, nie mam ochoty na kolejną kłótnie.
Chcę się cieszyć, że mój braciszek się obudził i od teraz będzie coraz lepiej.
3335 słów.
Witajcie, moi kochani ❤
Nie wiem, jak Wy, ale ja bardzo stęskniłam się za wami, czego może nie widać po rozdziale, bo nie ukrywam, że przez nadmiar obowiązków, bardzo ciężko mi się go pisało i możecie być niezadowoleni z niego. Niby wszystko jest, to co chciałam w nim umieścić, ale to był najdłużej pisany przeze mnie rozdział, przez co straciłam radość z pisania 😏
Jestem w szoku widząc aż 100 wyświetleń pod ostatnim rozdziałem! 😱 To chyba znak, że za długo mnie nie było 😅
W każdym razie dziękuję za wyświetlenia, za każdą gwiazdkę i komentarz 🧡
Jak minęły Wam święta?🐇🐣
Odpoczywaliscie dzisiaj po wczorajszym szaleństwie, tak jak ja, czy wręcz przeciwnie?
Wszystkim tym, którzy nie mają Insta, choć trochę spóźniona, życzę dużo zdrówka, szczęścia i pieniążka 😘
Serdecznie Was pozdrawiam
Wasza VillEve💋
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top