7. Corrine
Zablokowałam Masona. To była najrozsądniejsza decycja.
Czułam się z tym źle, bo zrobiłam chłopakowi niepotrzebną nadzieję, ale jeszcze bardziej nieuczciwe byłoby to, gdybym się z nim spotkała, kiedy nie byłam jeszcze psychicznie gotowa na zaczynanie nowej relacji.
Nie mogłam odmówić mu starań. Nie uważałam też, aby za bardzo na mnie naciskał. Po prostu... nie miałam czasu i ochoty na rankowanie, kiedy każdy dzień z moją matką przypominał walkę na ringu. Na każdym kroku atakowała mnie pytaniami, kiedy w końcu się ogarnę i wrócę do treningów. Umówiła mnie nawet do psychologa sportowego wbrew mojej woli, ale zagroziłam, że będzie musiała mnie tam zaciągnąć siłą.
Rozumiałabym jeszcze, gdyby Lauren kierowała się matczyną troską, ale ona widziała tylko dalekie cele, a ja byłam maszynką do ich realizowana. Wystarczyło, że odpowiednio mnie dociśnie, jak jakiś pieprzony przycisk na pilocie. Wierciła mi dziurę w brzuchu swoim perfekcjonizmem i ambicjami, że wydawalo mi się, że inni ludzie mogą oglądać moje wnętrzności na wylot.
Cieszyłam się, że byłam już sama na zmianie. Uwielbiałam Melody i kochałam ją ponad wszystko siostrzaną miłością, ale bywała równie męcząca. Dlatego odpisałam Masonowi, że to koniec jak już skończyła pracę. Nie chciałam słuchać kolejnej tyrady o tym jak niewdzięczna jestem, bo odrzucam t a ki e g o faceta. Do tego, który jest zbudowany jak grecki bóg...
Przelałam mleko w kawie, odpływając myślami. Pan Aamir podał mi tylko jednorazowy ręcznik papierowy, krecąc przy tym głową, jakby był przyzwyczajony do mojej niezgrabności, ale niczego nie skomentował. Obsługa ekspresu do kawy szła mi nadwyraz opornie.
Już naprawdę wolałam wykręcać axle i słuchać narzekań trenerki, matki czy innych zawodniczek z reprezentacji Kanady, że robią to nieporadnie, niż męczyć się z robieniem kawy w tym... czymś. O przyrządzaniu latte art to już w ogóle nie mogło być mowy. Ledwie radziłam sobie z parzeniem expresso.
- Cory, pilnuj lady. Zaraz wracam. - Aamir zniknął na zapleczu.
Zostałam za kontuarem sama, czego zawsze się obawiałam. Wtedy zawsze działo się coś, nad czym traciłam kontrolę.
Najcięższe zamówienia wykonywali za mnie Mel i właściciel. Ja byłam od utrzymywania porządku, noszenia zamówień do stolików, o ile wcześniej ich nie rozrzuciłam na podłogę, i wykładania ciast z lodówek...
Nagle zrobiła się kolejka. Przyjmowałam zamówienie za zamówieniem, głównie kawy na wynos, bo studenci korzystali z przerwy między zajęciami.
- Małą latte art, poproszę. Na miejscu.
Nie podnosiłam rozbiegnego wzroku znad dotykowego ekranu, mrużąc przy tym oczy. Miałam tylko nadzieję, że nie wyglądałam na spanikowaną.
- Chwileczkę. - Dopiero jak skończyłam ze sprawdzeniem, czy poprzednie zamówienie zostało rozliczone, uniosłam powieki.
Jakie było moje zakoczenie, kiedy niemal tuż przed moim nosem ujrzałam parę błyszczących, intensywnie we mnie wpatrzonych tęczówek w klonowym kolorze...
Mimowolnie otworzyłam usta.
Przede mną stał Mason. Chłopak, który wpadł na mnie na lodowisku, ale wyglądał zupełnie inaczej.
Stał przed ladą, nonszalancko się o nią opierając. Jasnobrązowe włosy schował pod czapką z daszkiem z tyłu. Na nosie zaś sterczały mu ciemne okulary, choć słońce pomimo mrozu, rzadko dziś wyłaniało się spod warswy gęstych jak kaszka chmur.
Kącik jego wydatnych ust uniósł się, kiedy ściągnął oprawki i schował zausznik za dekoltem bluzy z kapturem, którego nie ściągnął z głowy. Miała dziwnie znajome logo PVCK27, tak samo jak dżokejka.
- Cory, pozwol, że przejmę. Co dla ciebie? - Wyręczył mnie Aamir, który zjawił się za moimi plecami i rozstawił dłonie na blacie.
Dzięki Bogu!
Kolejny raz pomyślał, że się nie wyrabiam, za co byłam mu wdzięczna.
Odetchnęłam ciężko, zdając sobie sprawę, że cały czas trzymałam powietrze w obolałych płucach. Zamierzałam się odsunąć. A najchętniej stąd zwiać.
- Już obsługuje mnie ta śliczna pani - odezwał się Mason, puszczając mi oczko.
Aamir posłał mi zdziwione spojrzenie. Spłoszyłam się i oczami błagałam szefa, aby mnie z nim nie zostawiał, ale zdezorientowany i lekko speszony pan Malik odszedł, zajmując się obsługą zamówień, bo klienci czekali na swoje cholerne kawy i ciastka. Czułam jednak, że opiekuńczo obserwował nas kątem oka.
Serce biło mi jak oszalałe, bo nie miałam gdzie uciec wzrokiem. Spojrzenie Masona sunęło po mnie, zostawiając niemal fizyczne doznanie, a ja z zaskakującą ciekawością zaczynałam klasyfikować je jako przyjemne. Zbyt przyjemne...
Przeczyściłam gardło.
- Raz latte art. To będzie...
Miałam już powiedzieć kwotę należności, kiedy Mason rzucił na stół kanadyjski, różowy banknot dziesięciodolarowy, czyli dokładnie tyle, ile się należało.
- Dziękuję - odpowiedziałam i lekko się uśmiechnęłam.
Nie mogłam się nie uśmiechnąć, kiedy tak na mnie patrzył. Jakbym była kimś ważnym, zauważanym, kimś na kogo czekał.
Dlaczego w jego oczach nie było złości? Powinien był się na mnie wściekać za to, że tak nieładnie go potraktowałam. A jednak gdy bezczelnie utrzymałam z nim kontakt wzrokowy, jego czy płonęły, ale nie były podszyte gniewem. Wręcz przeciwnie. Mieliły się odbitym, złocistym blaskiem niczym żywe złoto i było w nich coś miękkiego, szlachetnego i nieuchwytnego.
- Zaraz szef poda kawę. Ale mamy teraz spory ruch - powiedziałam cicho, gdy dalej się na siebie gapiliśmy. Mój głos brzmiał zbyt słodko, ale nie mogłam się zmusić, aby nadać mu większej szorskości.
- W porządku, poczekam. Jestem cierpliwy - stwierdził głębokim, męskim basem o ciepłej barwie, od którego dreszcze przechodziły mi po plecach.
Dziwnie się czułam. Było mi gorąco i zimno jednocześnie, a dół brzucha mrowił i powoli zaciskał się w uwierający węzeł.
Przeczyściłam gardło i z galopującym sercem odeszłam od lady bliżej przezroczystej lodówki z wystawionymi ciastami. Zaczęłam mechanicznie je wyjmować i stawiać na blacie. Te, które zapamiętałam, a miałam coraz wiekszą pustkę w głowie.
- Weź tylko kawę, tylko kawę... - mruczałam do siebie, walcząc ze zdenerwowaniem.
Ta mniej racjonalna część mnie starała sobie wytłumaczyć, że to tylko przypadek, że się tu znalazł. Ale w moim życiu nie było przypadków. Wszystko było dokładnie zaplanowane...
Wtedy przypomniałam sobie o relacji, jaką udostępniłam paręnaście godzin temu. Cholera! Sama mu się podłożyłam.
Ale przecież nie mogłam się domyśleć, że się tu zjawi, prawda?
- Nie spiesz się, Corrine. Mam dużo czasu. - Usłyszałam za plecami wesoły głos.
Mason odszedł od kasy, ale wciąż blokował kolejkę. Krążył za mną, aż nie stanął naprzeciw mnie.
- Podobno mają tu świetną kawę - rzucił Mason do przypadkowej klientki stojącej blisko jego prawego ramienia. - Szkoda, że nie trafiłem tu wcześniej. Piłbym ją codziennie. Szczególnie z rąk tej pani.
Buzia się Masonowi nie zamykała, a mnie coraz mocniej zaczęły się trząść ręce. Pociłam się, czując w sobie rosnący niepokój.
- Cory, obsłuż kolegę, bo ostrasza klientów - szepnął Aamir, gdy poczułam jak mnie wyminął. - No już.
- Ale to nie jest mój...
Szef posłał mi spojrzenie, które mówiło jedno: do ekspresu, błagam, bo zniszczysz mi reputację kawiarnii. Zaraz jednak uśmiechnął się przymilnie do zniecierpliwionego klienta.
Wzięłam głębszy oddech, stanęłam bliżej lady i zapytałam Masona:
- Jaki wzór sobie życzysz?
Brew chłopaka poszybowała w górę. Uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- A mam wybór? - Wydawał się rozbawiony, nawet bardzo.
Byłam wielce ciekawa, co go tak bawiło. Może ja? Może właśnie przyszedł tu, aby sobie ze mnie kpić, a ja go uprzejmie obsługiwałam jak jakaś naiwna idiotka?
- U nas tak - wyjaśniłam mniej miłym tonem. - Do wyboru rozeta, tulipan, liść, serce, smok i... - Musiałam się chwilę zastanowić. - I kwiat kali. Takiej lilii.
Mason pochylił się głębiej. Był wysoki, miał chyba z ponad metr dziewiędziesiąt wzrostu, więc musiał się sporo przysunąć, aby móc spojrzeć mi w oczy.
- Poproszę mine... to znaczy rozetę [1]. Tak, rozetę. Albo nie, tulipana. - Mason posłał mi przepraszający uśmiech.
Za późno. Na moich policzkach wykwitły sporych rozmarów rumieńce przez jego niecelowe przejęzyczenie. Miałam nadzieję niecelowe... Bo nie mogłam teraz myśleć o tym, co siedziało mu w głowie. Nie kiedy jak na ścięcie szłam obsłużyć ekspres.
- Tulićpana, to znaczy tulipana nie potrafię, ale zobaczę co da się zrobić. - Zacięłam się i ze stresu sama się przejęzyczyłam jak półgłówek.
Z kolejną warstwą czerwieni na twarzy pokierowałam się do urządzenia śmierci, z którego zaraz zamiast kawy z mlekiem, zgotuje dla siebie kolejne upokorzenie. Ten kawał szmelcu już raz próbował mnie zabić, wylewając na mnie spienione mleko, ale nie zamierzałam się poddać.
Tak jak uczył mnie pan Aamir przygotowałam expresso, jako podstawa latte. Wlałam trzęsącymi się dłońmi mleko do dzbanka i chyba tylko siłą perswacji udało mi się je odpowiednio spienić. Miałam już odpowiednie proporcje 1:1. Teraz pozostało wlać mleko w taki sposób, aby powstał wzorek tulipana. Nic trudnego, prawda?
Nie patrzyłam dokładnie na końcowy efekt, bo wiedziałam, że nie był za estetyczny. Robiłam to pierwszy raz, tylko na bazie obserwacji szefa oraz Mel, której udawało się zrobić już kilka wzorów. Ja wykonałam to za szybko i w dodatku pod olbrzymią presją. Wyszło jak wyszło, ważne, że nie zmieniłam smaku... Chyba.
Z sercem na dłoni, patrząc pod nogi położyłam filiżankę kawy przed czekającym na zamówienie, uradowanym na mój widok Masonem.
Chłopak najpierw spojrzał na mnie, później na wzór na kawie, potem znowu na mnie, a jego oczy z każdą chwilą robiły się coraz bardziej szkliste. Był wzruszony? Nie rozumiałam.
Zaciął usta w waską linię, nadymając przy tym policzki, aż w końcu wybuchł potężnym, szczerym śmiechem, który odbił się rykoszetem po ścianach kawiarni.
Serce podeszło mi do gardła, bo nie pojmowałam co go tak rozbawiło.
- Z czego się tak śmiejesz? - zapytałam, czując jak rośnie we mnie irytacja.
Mason uniósł dłoń, jakby próbował, ale nie potrafił się uspokoić. Kąciki jego oczu naszły łzami. Rechotał jak dziecko.
- Drwisz sobie ze mnie? Takie to zabawne, że obsługuje cię dziewczyna, która dała ci kosza? - wyrzuciłam z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego. - Tak, pracuję w kawiarni, tak, dużo czytam, a wieczorami zakradam się na lodowiska, aby pojeżdzić na starej parze łyżew, zadowolony? Weź już tę kawę i sobie idź.
Mason momentalnie się uspokoił, słysząc wyraźną pretencję w moim głosie.
- Corinne, nie obrażaj się, ale to ty narysowałaś... - przerwał na chwilę, szukając odpowiedniego słowa, ale ostatecznie ściszył głos i przecedził słowa przez zeby. - Narysowałaś penisa na mojej kawie.
Rozwarłam szeroko powieki, myśląc, że sobie żartował, a potem spojrzałam w dół. Dłonie Masona obróciły filiżankę delikatnie w moją stronę.
O mój Boże! Podałam mu kawę z męskim członkiem! Naprawdę to tak wyglądało.
Miałam ochotę spalić się ze wstydu.
- Nie... To miał być tulipan. Przepraszam, zaraz poprawię.
Z ceglanymi wypiekami na policzkach chciałam zabrać kawę spod jego oczu, nim zobaczy to ktoś inny i zacznie plotkować o moich marnych umiejętnościach baristycznych, ale był pierwszy. Przysunął do siebie filiżankę i umoczył w nich usta.
Zbyt długo skupiłam uwagę na tym, jak obciera palcami wargi z piany.
- Wolałbym, żeby to były twoje usta, ale dziękuję za kawę. - Uniósł filiżankę, jakby w triumfie. Upił kolejny, spory łyk, po czym się oblizał.
Spuściłam wzrok, bo jego spojrzenie wypalało we mnie dziury. Tę w brzuchu już miałam dzięki mamie. Nie potrzebowałam kolejnych.
Powinnam była mu powiedzieć, żeby tak nie patrzył, ale nie potrafiłam. Byłam zawstydzona, a zarazem... sama nie wiedziałam. To, że Mason patrzył na mnie jak mężczyzna, nawet jeśli robił to jedynie w kontekście seksualnym, zaczynało mi się podobać.
- O której kończysz? - zapytał, sąsząc kawę ze smakiem, kiedy ja udawałam, że uprzątam ladę z niewidzialnych plam i pyłków.
- A dlaczego pytasz? - odpowidziałam celowo pytaniem na pytanie.
- Zgadnij - Uśmiechnał się kącikami ust.
Na jego szerokiej szczęce pojawiły się leciutkie zmarszczki mimiczne. Wyraz jego twarzy był łagodny, oczy roześmiane. Wyglądał teraz jak niegroźny golden retriever. Na szczęście nie wywalił jęzora jak pies mojej sąsiadki.
- Kończę...
- Za godzinę kończysz, Corrine - odpowiedział za mnie Aamir.
Nie wiem kiedy się koło mnie zmaterializował, ale kiedy przechodził, wyczułam chłód w jego głosie.
Choć tego nie pokazywał po sobie, był załamany tym, że rozmawiałam z klientem, a właściwie byłam pewna, że myślał, że bezczelnie umówiłam się na randkę w trakcie pracy i chciał nam trochę utrzeć nosa. Nie złośliwie, po prostu to był test. Mogłabym też prosić o wychodne dla świętego spokoju i pewnie szef by się zgodził, ale to nie było w moim stylu. To Melody nie raz się urywała, by się z kimś spotkać, nie ja.
Wypuściłam drżący oddech. Poczułam się głupio, bo kolejny raz nie chciałam go zawieść. Był dla nie wyrozumiały jak... ojciec.
- Świetnie, poczekam za tobą przy tamtym wolnym stoliku, o tam, przy oknie. - Wskazał dokładnie palcem wyznaczone miejsce.
Chyba chciał tym pokazać, że to nieuniknione i już mu nie ucieknę.
Mason wyprostował się i miał już odejśc, ale w ostatnim odruchu upadającej pod jego czarującą presją woli, zatrzymałam go desperacko:
- Mason, czekaj!
Odwrócił głowę w moim kierunku. Po jego twarzy przebiegła dziwna emocja, nie do końca dla mnie jasna, ale ostatecznie szeroko się uśmiechnął, a jego oczy jeszcze bardziej rozbłysły.
- Ja nie wiem... Ja nie wiem, czy to dobry pomysł, abyś na mnie czekał.
Zauważyłam jak jego jabłko Adama podskoczyło, a mina lekko mu zrzedła, ale szybko opanował zawód, który spowodowała moja wypowiedź. Po chwili przybrał kamienny wyraz twarzy, patrząc na mnie wyczekująco, ale nie agresywnie. Inny facet na jego miejscu pewnie wpadłby od razu w złość, ale nie on.
- Racja. Szefie, mogę na chwilę porwać Corrine? - zapytał nie mnie, a Aamira.
Ten tylko nieśmiało się uśmiechnął, kiwnął głową i podał kubek z kawą na wynos jakimś dziewczynom, które wpatrywały się w Masona jak w najlepszą parę butów na wyprzedaży na chwilę przed tym, zanim mają się na nie rzucić.
Chłopak chyba też to zauważył, bo zmieszał się, skrzywił lekko i naciągnął mocniej kaptur na głowę.
- Corrine... - zaczął mięko, pochylając się w moją stronę, aż owiał mnie powiew jego korzennych, męskich perfum. - Proszę cię jedynie o chwilę rozmowy. Tylko rozmowy...
- Nie wiem... - Wypuściłam powietrze. - No dobrze. Możemy porozmawiać, ale może na zewnątrz? Wezmę tylko kurtkę.
- To nie będzie potrzebne. - Nim zdążyłam zareagować, Mason okrył moje ramiona swoją własną, puchową kurtką ze stylowymi detalami, którą musiał mieć na sobie, zanim tu wszedł.
Utopiłam się pod nią, taka była wielka.
Tak samo wielkie miało być jego rozczarowanie, kiedy ostatecznie miałam się go pozbyć.
Wyszliśmy na zewnątrz. Lekko pruszył śnieg, a Mason stał tylko w bluzie. Od razu pożałowałam, że się zgodziłam.
Rozumiałam, że chciał ze mną porozmawiać, tylko on nie rozumiał, że ja tej rozmowy unikałam jak czary piekielnej. Nie pragnęłam spłonąć w ogniu jego pytań.
- Nie odejdziemy daleko. Wciąż będziesz w zasięg wzroku szefa. Zdaje się, że nie lubi jak rozmawiasz z klientami. Jest taki... tatuśkowaty.
- Nie ma dzieci. Tylko dwie studentki do niańczenia - odpowiedziałam szczerze. - W tym jedną adoptowaną - dodałam, mając na myśli siebie.
Mason zaśmiał się, jakbym powiedziała coś zabawnego, a ja mówiłam prawdę. Tylko przez sympatię do Melody, Aamir mnie jeszcze nie zwolnił. Miał przeze mnie same straty.
- To o czym chciałeś rozmawiać? Bo jeśli chodzi o spotkanie to...
Poczułam, jak delikatnie kładzie mi dłonie na ramionach i pochyla się nade mną, jakbym była małą, nieporadną dziewczynką.
- Posłuchaj, Corrine. Wiem, co do ciebie pisałem. - Zadarłam podbródek, aby móc spojrzeć mu w oczy. - Naprawdę chciałem się z tobą spotkać. Jeśli odebrałaś moje wiadomości za... zbyt dwuznaczne... Nie chciałem cię przestraszyć, ani do niczego namawiać. Jeśli naprawdę chcesz, abym dał ci spokój, powiedz mi to. Powiedz mi to teraz, a odejdę.
Czułam ciepło jego dłoni na ramionach. W jego rękach wydałam się sobie jeszcze bardziej drobna, ale to nie było złe. Zastawiał całym sobą wszystko, co było za nim, niczym tarcza, jakby chciał mnie przed tym ochronić. Jak gdyby mógł obronić mnie przed całym, złym światem.
- Mam odejść, Corrine? - zapytał szeptem dokładnie badając moją reakcję.
Przymknęłam oczy na chwilę, wciąż pod wrażeniem jego dotyku na sobie, a potem cicho odpowiedziałam:
- Nie.
Nagle puścił moje ramiona i wyprostował się. Jego mięśnie, nawet te na twarzy, wyraźnie się rozluźniły.
Za to ja poczułam się skołowana. Jego obecność sprawiała, że byłam poddenerwowana, pełna sprzecznych emocji, a przez to jeszcze bardziej podatna na robienie błędów. Nie czułam się pewnie, nie wiedziałam czego chciałam, ani czego on chciał ode mnie, a mój mózg zamieniał się w papkę dla dzieci.
Czy tak czuły się dziewczyny, gdy jakiś facet im się podobał?
Z letargu wyrwał mnie jego niski, aksamitny głos.
- Czyli dasz mi się zaprosić na kawę? - Uśmiechnął się.
- Nie... Nie wiem. Nie wiem, czego ode mnie oczekujesz, Mason - odpowiedziałam szczerze.
- Uwiesz mi, łabątku, że w stosunku do ciebie mam duże oczekiwania. Na razie spełniasz je wszystkie.
Czy on właśnie nazwał mnie... łabątkiem? Serio? Przecież nikt tak nie zwraca się do nikogo nawet w książkach. To powinno mnie skrindżować, a wydało mi się... słodkie.
Skrzyżowałam dłonie na ramionah. Bezpośredność Masona zbijała mnie z tropu. Nie miałam pojęcia, jak mam reagować na jego słowa. Jego urok osobisty i ta cholerna pewność siebie mnie deprymowała, a jednocześnie była tak nowa, intrygująca.
Westchnęłam ciężko, przywodząc dłoń do skroni. Musiałam ją rozmasować.
- Powinnam wracać... - mruknęłam tylko niechętnie.
Mason się nie przejął i nadal zachowywał swobodnie.
- Z tego co wiem, wciąż wisisz mi kawę za ratunek na arenie. Kawę już dostałem, ale za nią zapłaciłem. Teraz zamiast kawy wolę nieporadną baristkę dla towarzystwa.
Znowu oblał mnie rumieniec, ale tym razem zamaskował go mróz.
- Chyba trochę się przeceniasz. Twój dobry uczynek nie był wart aż tyle. Omal mnie nie skasowałeś na lodzie.
Nie wiem dlaczego zaczęłam z nim nieporadnie flirtować. Miałam w tym zerowe doświadczenie, a jednak Mason kontynuował moją grę.
- Jesteś twardsza, niż tafla. Ale ja się nie poddaję. Będę przychodził tu codziennie, aż znudzi ci się mój widok i... zgodzisz się. Bo wiem, że prędzej, czy później się zgodzisz. Może zatem łaskawie skrusz ten lód, księżniczko. Daj mi się zaprosić dokądkolwiek zechcesz, a obiecuję ci, że długo tego nie zapomnisz.
Spojrzałam mu w oczy z namysłem. Długo milczałam, mrużąc oczy. Zaczęły mnie szczypać od ujemnej temperatury.
Przez chwilę naprawdę brałam to pod uwagę, ale mój rozsądek, lata treningu by utrzymać chłodną głowę wzięły górę.
Objęłam się ramionami, oplatając ciaśniej rozpiatą kurtką Masona. Była taka ciepła...
- I co, teraz myślisz, że pójdę na randkę, bo przyszedłeś do mojego miejsca pracy i narobiłeś zamieszania?
Nie wierzyłam, że tak oschle to powiedziałam i nie rozumiałam dlaczego ogarnęła mnie niespodziewana złość.
Nie byłam taka. Ledwie potrafiłam stawiać się matce.
Mason zrobił ostrożny krok w jej stronę.
- Nie spocznę, póki się ze mną nie umówisz - rzucił poważnie.
Prychnęłam, ale moje oczy powiedziały co innego, bo te wyznanie mi zaimponowało. Upór wewnątrz mnie słabł. Zaczęłam mięknąć, a on doskonale to wyczuł.
- To wygląda bardziej jak szantaż niż romantyczna propozycja.
Mason wzruszył ramionami, patrząc mi głęboko w oczy.
- Może. Ale wiesz, że jestem uparty.
Chwila ciszy.
Odwróciłam wzrok, bijąc się z myślami. Stałam z pozoru zirytowaną miną, ale kątem oka zerknęłam na jego lekko zawadiacki uśmiech. Gdy w końcu przemówiłam, mój głos był łagodniejszy.
- Jedno spotkanie. I nic więcej.
Twarz Masona rozjaśniła się w uśmiechu, jakby właśnie wygrał mistrzostwo świata.
- To wystarczy. Na razie.
Pokręciłam głową, ale pierwszy raz w jego towarzystwie uśmiechnełam się pod nosem. Szczerze.
- Jesteś niemożliwy.
- Ze mną nie ma rzeczy niemożliwych.
Fakt. Właśnie to udowodnił.
_____________________
[1] Mason w języku angielskim wypowiedział inne słowo, ale zrobiłyśmy to na podobę polskich wyrazów. Ich przejęzyczenia zapewne w rodzimym języku brzmiałyby inaczej niż w polskim.
#icepricesswattpad
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top