10. Corrine


- Wyżej, nieco niżej. I powolne, koliste ruchy. Ooo... właśnie tak!

Zagryzłam zęby na wydechu, naciskając piętami w materac. Pot mimowolnie zaczął spływać mi po skroni, ale nie kazałam mu przerwać. Poruszałam biodrami, by ustawić ciało pod odpowiednim kątem. Czułam jak napinały mi się mięśnie brzucha, ale wciąż podziwiałam drobne pęknięcia na sterylnie białym suficie, zanim opadłam z wyczerpania.

Myślałam, że za chwilę nastąpi koniec, a wtedy Adam sam zgiął mi nogę w kolanie i delikatnie ją uniósł.

Długo nie udało mi się wytrzymać w tej pozycji, nie dlatego, że miałam z nią jakiś problem. Po prostu nie byłam dzisiaj wystarczająco skupiona na tym, co robiłam.

Nie bolało tak, jak za pierwszym razem. W zasadzie... wcale nie bolało. Ale oczywiście nie powiedziałam mu tego. Udawałam, tak jak zawsze, gdy przekraczałam prób jego gabinetu.

- Czujesz dyskomfort? - spytał ciepłym głosem, który kojarzył mi się z letnim deszczem.

- Trochę tak... - odpowiedziałam automatycznie, nawet się nie zastanawiając czy wzbudzę tym jego podejrzenia.

Czoło Adama zmarszczyło się z niepokoju. Patrzył teraz na mnie uważnie, jakby próbował przeskanować mnie na wylot. Jego przenikliwe, niebieskie oczy zdawały się dostrzegać więcej, niż chciałam pokazać.

Z początku trochę mnie to peszyło, bo Adam Moreau był dziesięć lat starszym, atletycznie zbudowanym doktorantem z czarującym uśmiechem i wiecznie zmierzwionymi włosami. Jego badawcze spojrzenie, śledzące każdy mój ruch wydawało mi się zbyt intymne. Na szczęście nie byłam zainteresowana, a on był cholernym profesjonalistą, który nigdy nie przekroczył granicy. W rozmowach nie dał mi też specjalnie odczuć, że mu się podobam, chociaż kilka razy przyłapałam go jak mi się przyglądał z mieszanką fascynacji i podziwu. A może mi się przewidziało? Sama nie byłam pewna. Czasem jednak czułam...

- Ostatnio już cię nie bolało - zauważył, wbijając we mnie zatroskane spojrzenie.

- Przepraszam...

Spuściłam wzrok, udając tremę i zakłopotanie. Całkiem nieźle szło mi oszukiwanie, dzięki podłapaniu teatralnych min Melody.

- Nie, Cory, ja nie to...

Usłyszałam jak cicho westchnął i przeczesał gęste włosy w geście frustracji. Chyba kończyły mu się pomysły...

Ostatecznie pozwolił mi usiąść na macie, a ja z zadowoleniem zaciągnęłam się kojącym zapachem eukaliptusa, który zawsze umilał mi te niechciane wizyty.

Obejrzałam się na wiszące na ścianach obrazy przedstawiające różne partie ciała, o których uczyłam się na anatomii. Pomieszczenie nie było imponujących rozmiarów, ale jasne za sprawą naturalnego światła wpadającego przez duże, przeszklone okna, które kładło jaskrawe promienie słońca na podłodze w pogodne dni. W kącie stało biuro z komputerem, sprzęt rehabilitacyjny, dodatkowe maty, piłki terapeutyczne i elastyczne taśmy. Zaś za ścianą znajdowała się salka gimnastyczna ze studiem do zajęć imitujących ruchy łyżwiarskie.

Centrum fizjoterapeutyczne znajdujące się w ośrodku rehabilitacyjnym, które byłam zmuszona odwiedzać już po kilku tygodniach od operacji, nie było moim ulubionym miejscem. Chociaż mieściło się w pobliżu kawiarni na kampusie Saint George, najchętniej w ogóle bym tu nie przychodziła, gdyby nie to, że miałam je wliczone w rozkład zajęć. Uczelnia robiła wszystko, by zapewnić mi jak najlepsze warunki do powrotu po pełnej sprawności po kontuzji. Szkoda tylko, że władze szkoły nie rozumiały, że nie zamierzałam wracać na lód.

Nie lubiłam się zmuszać do myślania co by było, gdybym znów spróbowała, do czego przekonywala mnie matka i dawna trenerka, ktorą na mnie nasłała. Nie mogłam jednak powiedzieć, że nie polubiłam Adama.

Odtąd zjawiłam się po raz pierwszy w jego gabinecie, speszona i zniechęcona, minęło już kilka miesięcy. Przez cały ten czas wykazywał się dużą cierpliwością i zrozumieniem mojej sytuacji. I choć bywał surowy, był też do bólu skuteczny. To dzięki niemu już prawie nie odczuwałam skutków upadku. Tym bardziej czułam wyrzuty sumienia, bo mężczyzna bardzo się starał by mi pomóc w walce z bólem i własnym ciałem.

- Yyy, dobrze Cory - zawahał się i podrapał po głowie, jakby wciąż intensywnie myślał. - Zrób rozgrzewkę. Proste ćwiczenia rozciągające na początek, ja za chwilę wrócę.

Gdy zostałam sama, oczywiście wykonałam kilka podstawowych ćwiczeń, zaczynając od unoszenia nogi w górę i chwytania jej za kostkę. Zastał mnie akurat w momencie, gdy siedziałam na macie w rozkroku i lekko pochylam się raz w lewo, raz w prawo by dosiegnąć palcami stóp, z lekkim skrętem ciała.

Przystanął i przesunął po mnie spojrzeniem.

Zapomniałam, że miałam na sobie obcisłe legginsy i dopasowany tank top, zamiast dresów, bo w domu zepsuła się nam pralka, więc musiałam je dziś zanieść do pralni.

Po raz pierwszy w jego obecności oblałam się rumieńcem.

Adam przeszedł obok mnie obojętnie, zagapiony w świstek papieru, pewnie jakieś wyniki badań, więc albo udał, że go nie zauważył, albo znów sobie coś uroiłam.

Zapewne to wina Masona. Jego pojawienie się uruchomiło lawinę w moim życiu i coś we mnie przestawiło. Od kiedy się zjawił, miałam wrażenie, że wszyscy mężczyźni patrzą na mnie inaczej. Wcześniej nie byłam tego tak świadoma albo po prostu nie zwracałam na to uwagi. Unikałam bycia w centrum zainteresowania, bo zwykle wiązało się to z nieprzyjemnościami. Tymi momentami, gdzie ciągnęły się za mną szepty i czułam krytyczne spojrzenia koleżanek za plecami. Poza tym, gdy byłam z Saszą, to on zawsze błyszczał. Ja byłam przezroczysta.

Adam podszedł bliżej i poprosił bym wykonała ćwiczenie na równowagę.

Poprawiłam luźny kok na głowie, wzięłam głębszy oddech i stałam chwilę na jednej nodze. Drugą unosiłam w górę. Po chwili straciłam stabilność i pewnie niezdarnie opadłabym na matę, gdyby Adam mnie nie zaasekurował.

Gdy nasze oczy się ze sobą zderzyły, podziękowałam mu nieśmiałym uśmiechem.

- Dobrze. Teraz przejdziemy do ćwiczeń na wzmocnienie mięśni brzucha i nóg. Pamiętasz jak je robiliśmy? - spytał Adam zachęcająco.

Skinęłam głową z obojętną miną, ale w moje gesty wkradła się niepewność.

Wykonałam serię ćwiczeń, ale gdy Adam tak stał i czujnie mnie obserwował, moje ruchy stawały się coraz bardziej sztywne, mniej naturalne. Próbowałam odtworzyć z pamięci to, jak moje ciało pracowało jeszcze kilka tygodni temu, ale bałam się, że w którymś momencie się zorientuje, że symulowałam. Nie wkładałam odpowiedniego wysiłku w wykonywanie zadań, a żadne z nich nie sprawiało mi już większej trudności.

Zakłamywałam swój stan zdrowia z premedytacją.

Przeszlismy do ćwiczenia z taśmą oporową. Owinęłam ją sobie wokół stóp, a następnie, z zaciśniętymi zębami, rozciągałam ją na boki. Moje ciało nieznacznie drżało, ale specjalnie układałam usta w grymasie bólu i starałam się włożyć w tę grę odrobinę dramatyzmu.

- Dobrze się czujesz? - zapytał z troską. - Na pewno coś cię boli? Tylko bądź ze mną szczera, dobrze? Muszę wiedzieć, gdy coś jest nie tak - poprosił mój fizjoterapeuta z oczami pełnymi empatii.

Zmarszczyłam brwi w fikcyjnym, doskonale wyrażyserowanym geście.

- Trochę mnie tu ciągnie.

- Gdzie?

- W biodrze - odpowiedziałam, zerkając na niego z ukosa, by nie wyczuł fałszu.

Po chwil jednak moje usta wygięły się w cienkim, sztucznym uśmiechu, by go zmylić.

Adam wciąż był czujny. Wpatrywał się we mnie, jakby analizował w głowie najmniejszy szczegół. Unikałam jego wzroku jak ognia, czując jak w masce na mojej twarzy zaczynały pojawiać się pęknięcia.

Ostatnie były przysiady, które robiłam z udawanym oporem, by znów mi uwierzył.

Byłam cholerną klamczuchą.

- To niemożliwe, żeby cię bolało - stwierdził fachowym tonem. - Przejdź się.

Wykonałam kilka mechanicznych kroków, naśladując swój chód, ale dodałam po trosze tego, jak się poruszałam na początku zaawansowanej fazy rehabilitacji. Czułam jednak, że Adam mnie przejrzał, bo przyglądał mi się z coraz większym dystansem i nieufnością.

- A teraz się połóż - rzucił surowym tonem, na co zamrugałam, ale nie znalazłam w sobie siły, by mu się przeciwstawić.

Leżałam na macie, z rękoma wzdłuż boków. Serce zaczęło mi uderzać coraz szybciej ze stresu, że moja maskarada, którą tak długo ciągnęłam, zaraz osiągnie finał.

Adam przyklęknął i lekko pochylił, by zrównać się ze mną na wysokości oczu.

- Mogę? - Skinął głową na moją miednicę.

Nigdy wcześniej nie czułam zawstydzenia, nie do tego stopnia, by się dziecinnie rumienić, gdy mnie tam uciskał podczas badania palpacyjnego i kazał mi ocenić rodzaj oraz skalę bólu, ale dziś było mi z tym dziwnie.

- l opuść, proszę, nieco legginsy. Zobaczę bliznę.

Nie patrzył na mnie, ale i tak czułam na sobie jego wzrok. Nie mniej jednak odsłoniłam mięśnie brzucha zgodnie z poleceniem mojego fizjoterapeuty.

Spojrzałam w tamto miejsce. Po prawej stronie brzucha, blisko kości biodrowej ciągnęła się nieatrakcyjna, różowa i twarda blizna. Długie, podłużne nacięcie, które przecięło kilka warstw skóry. Moja matka kupowała mi najdroższe maści, by zredukować jej widoczność. Nie rozumiała, że ta cienka szrama podobnie jak siniaki i zadrapania były śladami przeszłości, fragmentem mojej historii.

Nosiłam na sobie wiele blizn - te oczywiste, na ciele i ukryte, na duszy. Te drugie były gorsze. Żaden krem na nie nie działał. I choć częściowo się ich wstydziłam, szczególnie tych, które zrobiłam sobie sama, były echem mojej wewnętrznej walki i stanowiły żywe świadectwo.

Adam zrobił masaż blizny, rozciągające skórę, po czym zadał mi kilka pytań, próbując zidntyfikować punkty bólowe. Gdy dotykał i uciskał w kilku miejscach brzuch i biodra, zadając stanfardowe pytania gdzie i jak mnie boli, a potem jeszcze raz sprawdzał, zaczęłam się miotać.

Lada moment mnie przejrzy.

Grunt zaczynał mi się palić pod stopami.

Ze zdenerwowania pociły mi się dłonie, moja klatka piersiowa unosiła się w przyspieszonym rytmie, a oddech był płytszy.

- Oddychaj, Cory. Wiem, że to trudne, ale musisz mi zaufać - powiedział, a jego cichy głos był łagodny, ale stanowczy.

Podniosłam oczy, a nasze spojrzenia się spotkały. W powietrzu zawisła niezręczna cisza, którą zakłócałyby odgłosy z otoczenia.

Gdy skończył i usiedliśmy po turecku na macie, wiedziałam, że dłużej już nie wytrzymam tego udawania.

Przeczesałam nerwowo kilka pasm, które opadały mi na czoło, byle tylko odciągnąć jego uwagę od studiowania mojej twarzy.

- Zadam ci ostatnie pytanie. Tylko tym razem odpowiedz bez kłamstw, ok?

Niechętnie przytaknęłam i zacięłam usta w wąską linię.

- Od kiedy cię nie boli?

- Od... kilku tygodni? - mruknęłam cicho ze wzrokiem wbitym w podłogę.

Przełknęłam ślinę, czując szum w uszach.

Spodziewałam się, że zacznie mnie opieprzać, że marnuje jego czas, bo ma w kolejce na rehabilitację setki bardziej potrzebujących pacjentów, ale Adam przymknął oczy, odetchnął z wyraźną ulgą i uśmiechnął się kącikiem ust, jakby spadł mu z barków olbrzymi cieżar. Gdy ponownie na mnie spojrzał, jego postawa była pełna zrozumienia, a nie frustracji czy złości.

Chwilę milczał, aż w końcu posłał mi ostrożne, nieco niepewne spojrzenie, co było do niego niepodobne.

- To dlaczego udawałaś? - spytał ciszej.

Czułam rosnące napięcie, bo ta rozmowa zmierzała w nowym kierunku. Na końcu tej drogi miałam się zupełnie odsłonić, z czym miałam problem.

- Bo nie chcę kończyć rehabilitacji - wyznałam drżącym głosem, wdzięczna sobie, że w końcu to przed sobą przyznałam.

W niebieskich tęczówkach Adama odnalazłam chwilowy szok, aż coś w nich drgnęło, jakby zaczaiła się nadzieja. Gdy dotarło do mnie, jak mogło to wybrzmieć, oblałam się gorącem i prędko się zreflektowałam.

Nie chciałam, by pomyślał, o czym ja pomyślałam, że mógł pomyśleć!

- Boże! - Przywiodłam dłonie do twarzy. - To znaczy ja... Ja nie chcę wracać na lód. Nie chcę już jeździć...

W moich oczach błysnęły łzy, choć nie rozumiałam dlaczego się rozklejam, skoro już zdecydowałam i się pogodziłam z myślą, że odwiesiłam łyżwy.

Zaczęłam bawić się nitką wystającą z legginsów i nerwowo potrząsałam kolanem, co nie umknęło uwadze mężczyzny.

Widziałam jak spojrzenie Adama łagodnieje. Uśmiechnął się delikatnie, może nieco pobłażliwie, ale mnie nie oceniał. Szanował mój ból, moje emocje i moje rozterki.

Podniosłam nieśmiało głowę, by na niego spojrzeć.

- Strach to nic złego, Cory.

- Strach?

Adam wzruszył ramionami.

- Każdy się boi. A ty odniosłaś ciężką kontuzję. Powrót nie był łatwy, ale ciężko pracowałaś i jesteś na ostatniej prostej do wyzdrowienia.

- Ale ja naprawdę się nie boję, tylko zwyczajnie nie chcę wracać do łyżwiarstwa.

- Och, serio? - zaśmiał się, krzyżując dłonie na piersi. - Czy robiłabyś to wszystko z taką determinacją, gdybyś tak naprawdę myślała?

W tej jednej chwili poczułam, jak niewidzialne bariery pękają i zawiązuje się między nami nić porozumienia. Dotychczas bałam się otworzyć, ale byłam już bardzo zmęczona i nie chciałam niczego ukrywać, nawet przed samą sobą.

Może potrzebowałam kogoś, komu mogłabym się zwierzyć? A Adam zdawał się rozumieć przez co przechodzi sportowiec w momencie załamania kariery. Pracował już z gorszymi przypadkami i posiadał niemałe doświadczenie w rehabilitacji sportowej.

Miałam szczęście, że do niego trafiłam.

Cierpliwość Adama, intymna, przyjazna atmosfera, jaką wytworzył i cechy jego charakteru sprawiały, że łatwiej mi było się przebić przez taflę lodu, za którym kryła się prawda. On też zdawał się być z tego faktu zadowolony.

- Nie boisz się powrotu na lód, a tego, że nie będziesz wystarczająco dobra - skwitował. - Ale wciąż ci zależy.

Zamarłam z otwartą buzią, zagapiona w jego oczy.

Jak mógł tak doskonale mnie odczytać? Był jakimś medium, czy czymś, do cholery?!

- To prosty mechanizm - odparł, jakby naprawdę czytał mi w myślach. - Młode... ambitne łyżwiarki czasem udają ból ze strachu przed powrotem do rywalizacji. Mogłem wcześniej o tym pomyśleć.

Westchnęłam przeciągle i opadłam bez sił na matę.

- Nie pomagasz.

Zaśmiał się, ale jego twarz momentalnie spoważniała.

- Jeśli chcesz, mam kontakt do znajomego psychologa...

Ożywiłam się, wstając na równe nogi.

- Tylko nie to! - zaprotestowałam. - Matka już mi jednego załatwiła. Nie, dziękuję. Do dziś mam traumę.

Uniósł dłonie w geście poddania.

- To luźna propozycja, wyluzuj, ale... - Zrobił pauzę. - Zastanów się nad tym co powiedziałem.

- Dzięki, Adam, ale... - Sięgnęłam po ciemną, oversizową bluzę z nadrukiem i założyłam ją przez głowę, bo w tym ogrzewanym pokoju nagle zrobiło się strasznie zimno. - Ta część mnie już we mnie umarła.

Mina Adama spochmurniała i przyjrzał mi się odrobinę za długo.

- Nie spiesz się. Póki co, nie mam z tobą wiele więcej do roboty. Przyjdź na kolejną wizytę, a oprócz masażu i ćwiczeń funkcyjnych możemy rozpocząć trening symulacyjny.

Przytaknęłam głową dla świętego spokoju, choć w myślach postanowiłam, że już tu nie przyjdę.

Zebrałam swoje rzeczy i ustawiłam się do wyjścia.

- Cory! - zawołał mnie, a ja przystanęłam z kurtką w dłoni i plecakiem zarzuconym przez ramię.

Przestąpiłam z nogi na nogę w wyrazie zniecierpliwienia.

- To w tobie dalej jest - wyznał szczerze. - Nie marnuj tego.

Spuściłam głowę, bo słowa Adama w jakiś sposób mnie poruszyły i przemówiły do tej drugiej Corrine, która jeszcze nie chciała odpuścić.

- A teraz już zmykaj - rzucił na odchodne.

Rozciągnęłam usta w niepewnym uśmiechu.

- Dzięki.

Czym prędzej opuściłam gabinet, by to, co powiedział Adam wyparowało na mrozie.

Jednakże jakkolwiek próbowałam to wyprzeć, to wielokrotnie jeszcze do mnie wracało.

Po lunchu z Melody i skończonych zajęciach, na których układałam pasjansa na telefonie, wróciłam prosto do domu. Dziś nie pracowałam, bo oprócz weekendów miałam zmiany dwa lub trzy dni w tygodniu, jeśli wchodziły nadgodziny za szefa lub Melody.

Chciałam już otwierać drzwi, gdy rozdzwonił się mój telefon.

Wyszperałam z plecaka komórkę i odblokowałam ekran.

Znów ten sam, nieznany, zastrzeżony numer.

Zignorowałam go, bo jeszcze kilka miesięcy temu z takich numerów dzwonili dziennikarze z prośbą o wywiad. Bardzo często też od razu po odebraniu atakowali mnie milionami pytań.

Przymknęłam oczy i wypuściłam kłębek pary z ust na mroźne powietrze. Temperatura dzisiaj była na minusie, przez co moje zmarznięte palce, których nie chroniły rękawiczki, będą błagały o wieczorną regenerację jakaś maseczką.

Weszłam do domu, zrzuciłam z nóg śniegowce, ustawiając je na baczność i starannie odwiesiłam kurtkę. Wzięłam torbę z ubraniami i zaniosłam ją do mikroskopijnej łazienki.

Nie słyszałam odgłosu telewizora, więc mama musiała być w kuchni.

Tak jak się myślałam. Czytała gazetę, a na kuchence gotowała coś dietetycznego.

Podeszłam i zmniejszyłam gaz przy garnku z kaszą, nim znów się przypali. Obok stał bulion warzywny. Zaś w piekarniku suszyła się ryba bez grama tłuszczu...

Powąchałam zawartość garnka z zupą, a na widok jedzenia zaburczało mi w brzuchu, jednak pożałowałam, że nie zjadłam czegoś na mieście. Nie miałam jednak tyle pieniędzy, by sobie pozwalać na stołowanie się po restauracjach każdego dnia.

W dni, które pracowałam w kawiarni, szef zamawiał nam jedzenie na wynos. Zupełnie nieodpłatnie. Kiedy zapytałam dlaczego tak robił, powiedział, że kiedy on jako młody chłopak, bez grosza przy duszy, pracował na zmywaku, jednocześnie studiując zaocznie zarządzanie, jego szef codziennie przynosił mu do wynajmowanej klitki na piętrze pełnowartościowy obiad. W ten sposób chciał się mu odwdzięczyć. Pan Malik też troszczył się o bezdomnych, dla których można było opłacić darmową kawę i ciastko.

- Już wróciłaś? - spytała mama, nie odrywając wzroku od rubryki modowej.

Jej okulary do czytania lekko jej się przestawiły na nosie, gdy lustrowała mnie wzrokiem.

- Skończyłam na dzisiaj.

- A odebrałaś pranie?

- Jest w łazience. - Otworzyłam drzwi lodówki, ale oprócz światła, znalazłam tam tylko same warzywa, mleko niskotłuszczowe i sok pomarańczowy, więc wzięłam ostatni produkt. Zaczęłam pić prosto z kartonika.

- Wiesz, że nie znoszę, gdy tak robisz - fuknęła Lauren.

Wzruszyłam ramionami.

- Przebierz się w coś odpowiedniego. W tej bluzie wyglądasz jak...

Spojrzałam na swoją bluzę sięgającą mi sporo za pośladki. Lubiłam ją. Była wygodna i nie musiałam się przejmować tym, jak w niej wyglądam.

- Po prostu to ściągnij - westchnęła, hamując wybuch. - I uczeszcz te włosy, bo znowu będzie trzeba podciąć końcówki. Obiad za dziesięć minut.

Przebrałam się w swoim pokoju, w ołówkową spódnicę i elegancką bluzkę, bo matka uwielbiała celebrować jedzenie, jakbyśmy jadły w wykwitnej restauracji, zamiast w rozlatującym się domu na przedmieściach.

Obiad jadłyśmy w kompletnej ciszy do czasu, aż matka wykorzystała okazja, by znowu pytać o to samo.

- Rozmawiałaś z Saszą?

Nie trafiłam w groszek i widelec zabrzęczał nieprzyjemnie po talerzu.

- Nie.

- Znów dzwonił i się na ciebie skarżył.

Żołądek mi się ścisnął i natychmiast straciłam apetyt. Mikroskopijna porcja, jaką pod czujnym okiem matki nałożyłam sobie na talerz, nagle przestała mnie interesować. Choć wcześniej udawałam, że siedzę z nosem w talerzu, faktycznie niewiele zjadłam.

Teraz wolałabym się już bawić widelcem, choćby po to, by zająć czymś ręce. I głowę.

- Przykro mi... - mruknęłam ironicznie.

- Nie możesz go ciągle ignorować. Powinnaś z nim porozmawiać.

Przymknęłam oczy, odliczając w myślach od dziesięciu do jednego. Wyłączyłam się.

- Corrine, czy ty, do cholery, słuchasz co do ciebie mówię?! Zachowujesz się podle! Oni tyle dla nas zrobili...

- Skoro dzwoni do ciebie, to ty z nim rozmawiaj! - wybuchłam i ruszyłam biegiem do pokoju.

- Corrine! - usłyszałam za sobą oburzony ton matki, ale musiałam stamtąd zniknąć, bo przed oczami znów pojawił mi się tamten obraz.

Ta dłoń na kolanie... Śmiechy.

Zamrugałam i zamknęłam za sobą drzwi na klucz. Na szczęście jeszcze mi go nie zabrała.

W tym momencie znów rozdzwonił się telefon. To zaczęło być irytujące, więc będąc pod wplywem wzburzenia, odebrałam i zaczęłam drżeć się do telefonu.

- Czego znowu chcecie?! Nie udzielam wywiadu! I nie, nie jestem w związku z Saszą! Odpierdolcie się wreszcie!

Po drugiej stronie nastała głucha cisza, więc przez sekundę pomyślałam, że to chyba jakaś pomyłka.

- Cory, to ja, Sasza. Wszystko ok?

Zamarłam na chwilę, słysząc jego aksamitny głos, który kiedyś przywoływał mi na myśl dom i naszą długoletnią przyjaźń.

Otarłam łzę z policzka, która jakimś cudem się po nim potoczyła.

Chrząknęłam, wolno wypuszczając powietrze.

- A jak myślisz? - mruknęłam szorstkim tonem, niczym papier ścierny. - Po co dzwonisz? I co to za numer?

- Nie odbierałaś ode mnie telefonów, więc zmieniłem. Chcę się tylko dowiedzieć, co u ciebie.

- Super, świetnie. Jak słyszysz. Coś jeszcze?

- Twoja mama mówiła, że jesteś w rozsypce. Martwię się o ciebie.

Stłumiłam śmiech w aparat.

- Nie trzeba. Wszystko dobrze.

- Cor, nie zbywaj mnie. Wiem, że... ostatnio głupio wyszło, ale chcę to naprawić.

- Naprawić? - parsknęłam. - Co ty chcesz naprawiać?

- Przecież dalej jesteśmy przyjaciółmi. Znam cię najlepiej. Chcę ci pomóc.

Zagryzłam zęby, bo nie chciałam teraz wspominać tego, jacy kiedyś byliśmy. Zanim zapoczątkowaliśmy to coś w rodzaju randkowania, spędzaliśmy ze sobą lwią część swojego czasu. Siłą rzeczy znaliśmy się jak łyse konie. Byliśmy nierozłączni. Wiedziałam jaki był, co lubił, co myślał. Wiedzieliśmy o sobie wszystko. Do czasu, aż któregoś dnia go nie pocałowałam.

Na początku było super, chodziliśmy za rękę, dawaliśmy sobie buziaki. A potem przyszły przygotowania do olimpiady. Saszy bardzo zależało. Zaczął być nerwowy, źle radził sobie ze stresem i presją mediów, bo nasza para budziła powszechne zainteresowanie. Sesje zdjęciowe, wywiady, choć głównie to on się wypowiadał, bo ja bałam się palnąć coś głupiego, co czesto mi się zdarzało. Na lodzie jakoś sobie radziłam, poza nim byłam niezdarą. Pilnowałam się, bo on tego chciał i mówił mi co mam robić. Wystąpiliśmy nawet razem w kampanii społecznej.

A potem zaczął wieczorami znikać, nie odpowiadać na wiadomości lub przesyłać lakoniczne esemsy, a kiedy pytałam co się dzieje, zawzięcie milczał. Coraz częściej mnie unikał, nie dotykał mnie poza treningami. Nie łaknął mojego towarzystwa. Nawet nie chciał już ode mnie niczego więcej.

To wtedy już coś straciliśmy.

I on teraz chce to odzyskać?

- Muszę kończyć - rzuciłam drżącym głosem i odstawiłam telefon od ucha.

- Cor, nie rozłączaj się, Cor...

Urwałam połączenie i rzuciłem telefonem na łóżko.

Zrobiłam kilka głębokich oddechów, dałam sobie chwilę na uspokojenie, ale gdy telefon znów rozdzwonił, emocje we mnie wezbrały.

- Daj mi spokój, Sasza! - ryknęłam.

Cisza.

- To nie Sasza. Tu Mason.

Serce mi podskoczyło.

O Boże, o Boże, o Boże!

Momentalnie oblał mnie zimny pot, a na karku i policzkach wyskoczyły palące place.

Poderwałam się z łóżka.

- Mason... - pisnęłam zdławionym głosem.

- Ten z lodowiska. Znasz innego Masona?

Ton jego głosu był inny, grubszy i chłodniejszy. Jakbym go czymś uraziła.

- Jezu, przepraszam.

- Jezu też nie mam na imię.

Skrzywiłam się i spróbowałam od nowa.

- Cześć, Masonie.

- Cześć, panno Tremblay - odpowiedzał natychmiast. - Chyba, że woli panienka rozmawiać z kimś innym.

- Nie, raczej nie.

- Tak myślałem, bo dzwonię by zabrać cię na naszą randkę. Pamietasz?

- Na kawę - poprawiłam go. - Obiecałam ci kawę.

- A ja obiecałem, że nigdy mnie nie zapomnisz.

Westchnęłam, czując piętrzący się po ustach uśmiech.

- Musiałem usłyszeć twój głos - wyznał po krótkiej pauzie.

Fala rozgrzewającego ciepła przeszyła moje ciało, a w brzuchu zalęgło się stado niecierpliwych motyli, które chciały wyfrunąć. Nie wiedziałam, skąd się wzięły.

- Teraz go słyszysz - śmiałam się, choć w środku miałam ochotę skakać z radości.

Sam głos Masona wystarczył, bym płonęła z ekscytacji.

Co się ze mną działo?

- Teraz żałuje, że nie mogę cię zobaczyć. I dotknąć twojej ręki.

Coś miękkiego ścisnęło mnie za serce i musiałam usiąść z powrotem na łóżku.

- Najpierw musiałbyś zapytać o pozwolenie - droczyłam się i mimowolnie przygryzłam dolną wargę.

W odpowiedzi usłyszałam jego dźwięczny śmiech w głośniku.

- Uwierz mi, że sama mnie o to poprosisz.

Ten chłopak miał tupet! I jakieś gigantyczne mniemanie o sobie... Nie rozumiałam, dlaczego ciągnęłam dalej tę rozmowę. Powinnam się była rozłączyć, a potem dać mu tę jedną randkę, aby dał mi wreszcie spokój.

Dlaczego więc na moje policzki spłynął rumieniec wstydu, kiedy wyobraziłam sobie, gdzie mógłby mnie dotykać...

- Gotowa na niezapomnianą przygodę?

Czy byłam gotowa? Nie! A czy chciałam?

Przeczyściłam gardło, aby mój głos brzmiał normalnie.

- Chcę. Chcę, żebyś mnie gdzieś zabrał - wypowiedziałam, zaskakując sama siebie. - I nie chcę tego zapomnieć.

- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem, łabądku.

______________________________________

Hej kochani!

Dzisiaj małe wprowadzenie dwóch kolejnych mężczyzn w życiu Corrine. Bo przecież Mason nie może być jedyny, bo inaczej będzie się nudzić.

A że lubi rywalizować... ;)

Jesteśmy ciekawe waszsgo odbioru!

A w kolejnym rozdziale... Dobrze myślicie - randka!

Kto czeka?!

Rozdział mamy nadzieję, że pojawi się w połowie tygodnia, przy dobrych wiatrach.

Trzymajcie kciuki, dawajc
ie znać co myślicie, bo to też nas motywuje do pracy.

Do następnego!

#iceprincesswattpad

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top