13. Tajemnica
Erica miała tajemnicę.
I to nie taką, której wyjście na jaw zmieniłoby jej życie. Ona stanowiła część jej życia. Wolała jednak, aby nikt inny nie dowiedział się o tym. Nie przez wstyd. A przez bezpieczeństwo. W świecie, gdzie istnieją dary, a poza cywilami są złoczyńcy lub bohaterowie, trudno o bezpieczeństwo. Zlikwidowanie niegdyś sławnej Ligi Złoczyńców lub później zwanej Frontem Wyzwolenia, nie sprawiło, że zło całkowicie zniknęło. Pokonanie AFO przez Deku nie wymazało zagrożenia czającego się z każdej strony. Dla Eriki niebezpieczeństwo niestety kryło się zaskakująco blisko. Nosiło jej nazwisko, a może to ona nosiła nazwisko ich.
Od feralnego dnia, kiedy przestała czuć się dobrze w ich otoczeniu i nauczyła się, że w razie problemów nie może liczyć na nich, przestała traktować ich jako rodzinę. Przynajmniej jedyną. Przecież posiadała swoje japońskie korzenia. Na przesłuchaniu skłamała, doskonale pamiętała swoje prawdziwe imię. W Japonii, od kiedy wróciła, szukała swoich krewnych. I odnalazła. Nie mogła być z tego dumna, ale tylko to jej pozostało.
Erica mieliła nerwowo czerwone piórko między palcami, kiedy czekała aż dyrektor ośrodka ponownie spojrzy na nią. Nie wiedziała, skąd w jej gabinecie znalazło się, ale nie drążyła. Szef bardzo obnosił się ze swoimi skrzydłami, że ciągłe ich gubienie, nie powinno nikogo dziwić. Mężczyzna przed nią przestał stukać palcami o klawiaturę nowoczesnego laptopa. Jego ciemne oczy otaksowały znudzoną twarz dziewczyny. Starała się udawać, że nic, co powie, nie zrobi na niej większego wrażenia.
— Wszystko się zgadza, panno Strauss — odparł z lekkim uśmiechem. — Opłaty zostały uregulowane, z niczym pani nie zalega, ale...
Cała ulga i radość prysnęły jak bańka. Bo przecież zawsze musiało być to pieprzone ,,ale''. Uniosła nieznacznie brwi, czekając na ciąg dalszy przykrych informacji.
— Informowałem panią o konieczności podjęcia leczenia. Niestety cena leków poszła w górę, należy opłacić je do końca tygodnia.
Był czwartek.
— Ile? — spytała nieprzejęta zbytnio niczym.
— Och, to początkowo drobna kwota... Pięć milionów yenów.
Pięć milionów yenów — ponad sto siedemdziesiąt pięć tysięcy złotych (w przełożeniu na inną walutę), skąd ona miała wziąć tyle pieniędzy do niedzieli? Nie mogła jednak pokazać przed dyrektorem ośrodka, że ta informacja ją zmiażdżyła. Uśmiechnęła się lekko, krzyżując ręce na piersiach. Uchodziła tu za darczyńcę, który z litości objął patronatem jednego pacjenta. Tylko dyrektor i lekarz przewodni poznali rąbka tajemnicy Eriki Strauss.
No cóż, podziękowała dyrektorowi i umówiła się z nim na opłacenie leków do niedzieli. Skąd ona miała wziąć taką gotówkę? Gdy wyszła z gabinetu, oparła się plecami o chłód ściany, który poczuła nawet przez swój czarny płaszcz. Robiło się coraz cieplej, a jednak czuła, jakby zima dopiero nadchodziła. Podeszła do szyby, gdzie wyłapała siwą czuprynę bujnych loków. Bynajmniej nie był to kolor wskazujący na późny wiek, bowiem mężczyzna w jasnej koszuli i zielonym sweterku miał może niecałe pięćdziesiąt lat. Nie widział dziewczyny wpatrującej się w niego, zbyt skupiony na książce, którą czytał. Zetknęła na zegar, powinna się zbierać do pracy. Hawks miał ważną informację.
Poprosi go o wypłatę z góry. Da radę.
Nie dała rady. Siedziała przed jego biurkiem, słuchając uważnie każdego słowa, a jednak miała wrażenie, że wszystko wylatuje jej z głowy. Nie zauważył tego od razu, bo rzadko kiedy reagowała na jego zaczepne żarty. Dwa razy zadał jej to samo pytanie, a ona siedziała, wpatrując się w niego. A może raczej w punkt namalowany na jego czole. Odchrząknął, zwracając na siebie jej uwagę, lecz z trudem. Powoli fioletowe oczy spoczęły na nim. Ich posiadaczka dopiero teraz wydawała się obecna w tym samym pomieszczeniu. Zarumieniła się lekko przyłapana na bujaniu w obłokach.
— Strauss, słuchałaś ty w ogóle mnie? — zapytał, zdejmując z twarzy okulary. Dziewczyna przytaknęła. — Dwa razy zapytałem, czy masz coś do dodania odnośnie Mr. Compressa w agencji.
Mr. Com... A Atsuhiro Sako. Dawny członek Ligi Złoczyńców. Erica zmarszczyła czoło, zastanawiając się. Przecież ich rozmowa zaczęła się od wczorajszego ataku.
— Podejrzewasz go? — wypaliła, jak nigdy wolno łącząc fakty. — Nie... — odpowiedziała sama sobie, spuszczając wzrok. —Czemu o niego pytasz?
— Atakujący używa schematu, nie zauważyłaś? — Erica otworzyła szeroko oczy. — Widziałem twoje notatki. Zobacz. — Hawks wyciągnął z biurka pogniecioną mapę, podkreśloną czerwonym mazakiem. Używając tego samego koloru zaznaczył wczorajszy atak. — Widzisz tę zależność? To dzięki tobie na nią wpadłem.
Dziewczyna wstała ostrożnie, analizując każdy czerwony punkt podkreślony na papierze przedstawiającym granice Japonii. Tak, niektóre miejsca Strauss odczytywała jeszcze zeszłej nocy. Czyli nie myliła się, naprawdę wpadła na trop. Spojrzała z powagą na swego pracodawcę, który również tym razem nie uśmiechał się.
— Podąża śladami Ligi.
— Dokładnie - przytaknął Keigo. — Hosu, Kamino, Mustafu, miejsca, gdzie kiedykolwiek zauważono lub odnotowano obecność członków Ligi.
— To wiadomość — stwierdziła. — Dla nich. Więc Sako...
— Trzeba go obserwować.
Brzmiało to naprawdę idiotycznie. Komisja kazała obserwować Hawksowi Ericę, jej natomiast kazano prawdopodobnie obserwować jego, a teraz zlecał jej obserwowanie w między czasie dawnego złoczyńcę. Dzięki temu na wszystkim trzymał puls i kontrolował sytuację. Nadal czekał na moment, w którym Erica się potknie, psując całą swoją przykrywkę. Ale zauważył, że bywa okrutną złą królową lodu, miłośniczką kawy, czasami odlatując myślami hen daleko, a czasem po prostu bywała urocza. Idealnie stworzona postać, aby go zwodzić, pomyślał.
Ale nie da się tak łatwo. Skarcił się w myślach, bo uświadomił sobie szybko, lecz jednak za wolno, że teraz to ona coś do niego mówi, a on krąży myślami gdzieś indziej.
— Jeszcze raz, co mówiłaś?
Erica wywróciła oczami. Irytował go ten gest w jej wykonaniu. I to wyjątkowo.
— Mówiłam, że dochodzi czternasta, zjadłabym coś.
— Ach, no tak — mruknął, dostrzegając godzinę. — To pora lunchu, no ten to możesz zjeść, chyba na razie wszystko skończyliśmy.
Jednak Erica nie ruszyła się z miejsca, co go zainteresowało. Kolejne nietypowe dziś zachowanie z jej strony. Dziewczyna posłała mu niewinny uśmiech.
— Pomyślałam, że może zjedlibyśmy razem — powiedziała, a Hawks cudem powstrzymał się od upuszczenia teatralnie szczęki, by jeszcze efektowniej ją podnieść. — Też chyba nie jadłeś.
Chłopak w ciszy stał, nie wiedząc, co ze sobą nagle zrobić. Ona zapraszała go na jedzenie. Zamrugał kilkakrotnie, zwalniając. Jedzenie. Czy to był jej pierwszy ruch, aby go podejść? Nie mogła wiedzieć, że kochał jedzenie tak bardzo, zwłaszcza jedno...
— A co chcesz zjeść? — spytał ostrożnie, przełykając ślinę. Nagle zrobiło mu się dziwnie gorąco. To gra, powtarzał sobie, kiedy przechyliła na bok głowę, a kaskady jasnych włosów opadły na jej ramię. Wtedy dostrzegł bosą stopę. — Chyba lubisz chodzić bez butów — zaśmiał się.
Erica otworzyła lekko usta, po czym je zamknęła. Nagła zmiana tematu ją zdezorientowała. Popatrzyła na swoje bose stopy, rzeczywiście przyznając, że nie była świadoma, kiedy zdjęła kozaki.
— Buty to domena bogatych — odparła z lisim uśmiechem. Przebiegłym, ale czarującym. — Bogaci zwykle myślą powierzchownie. Ściągam buty, bo tak mi się lepiej myśli.
Dziwne, pomyślał. Po co przed nim tyle zdradzała? Może to był sposób na zdobycie jego zaufania? Ona była nienormalna! Aresztował ją, naraził kilka razy, często denerwował a ona dalej tu siedziała. Nikt zdrowy na umyśle nie zostałby w takich warunkach pracy. Ona jak nic czegoś od niego chciała.
— Aha... — mruknął, uciekając wzrokiem. — To co do lunchu... Co preferujesz?
— Jedzenie.
— Włoskie, sushi, ekskluzywne?
— Hawks — warknęła.
— Tak?
— Po prostu chcę coś zjeść.
Jak to mówią: najedzona kobieta to szczęśliwa kobieta. Takami nie wierzył w chęć zaprzyjaźnienia się z asystentką, dlatego czekał na główny powód ich wspólnego wyjścia, nawet na coś tak nieistotnego jak lunch. Zabrał ją do swojego ulubionego miejsca. Zwykle Rena ganiła go za tak niezdrową dietę, siłą czasem zmuszając do jedzenia sałaty. Tak Erica słowem się nie odezwała, stając przed restauracją KFC. Nie wydawała się wkurzona, najwidoczniej fastfoody jej nie przeszkadzały.
— KFC? — zapytała tylko, gdy razem weszli do środka.
— A bo co?
— Nie podejrzewałam cię o kanibalizm — parsknęła śmiechem, uśmiechając się szeroko. — Hawks w panierce, hotwings, mniam.
Hawks zarumienił się, nieco zmieszany. Czy naprawdę każdy musiał kpić sobie z tego, że sam mógłby reklamować tę sieć fast-foodów? Ale tylko na tym się skończyło. Erica zamówiła mały kubełek kurczaka z frytkami, czym zaskoczyła bohatera, bo on zamówił to samo. Rozmiarowo większy, rzecz jasna. Usiedli gdzieś w kącie, by w spokoju zjeść.
— Zakochany kurczak — powiedziała w końcu. Hawks spojrzał na nią zdziwiony, przygryzając nóżkę kurczaka. — Wyglądasz jak zakochany, kiedy patrzysz na ten kubełek. Aż się czuję tu jak intruz, nie wiem czy nie potrzebujecie prywatności.
— Ha ha ha, śmieszne — skwitował. — Ostatecznie mogę przystać na twoją obecność, jeśli... Podzielisz się swoją porcją.
— Nie.
— Suupeeer i... czekaj co? Mówiłaś, że wyglądam jak zakochany z kurczaczkiem — odparł urażony jak małe dziecko.
— To prawda.
— A no tak... Zapomniałem, że twoje poczucie humoru jest takie, że bawi cię ludzkie cierpienie.
— Tylko twoje, szefie, tylko twoje.
I patrząc mu prosto w oczy, zjadła ostatni swój kawałek kurczaka.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top