131. Pogrzeb i...

Pov Krzychu:

Środa. Od wypadku w którym zginęła Julia minęło pięć dni, pięć dni cierpienia, tęsknoty i płaczu.
- Synu, już czas- słyszę głos ojca. Odrywam się od futryny okna i spoglądam na mężczyznę.
- Już idę- wyduszam ciche z siebie. Podchodzę pod łóżko z którego podnoszę płaszcz, następnie go zakładam. Wychodzimy. Jedziemy całą drogę w milczeniu, choć w samochodzie jest pięć osób. Pod kościół docieramy po czterdziestu minutach jazdy, gdy wysiadam moje nogi robią się jak z waty. Zauważam Ekipę, choć odszedłem nie zostawili mnie samego w tym dniu. Na miejscu jest również rodzina i wiele innych osób. Przyszły tłumy.
Biorę głęboki wdech po czym ruszam w stronę Kościoła, czuję wzrok wszystkich gapiów na sobie. Wchodzę do środka i zajmuję trzecią ławkę za trumną. W pierwszej siedzą siostry z matką, w drugiej dziadkowie. Spoglądam na zegarek, jeszcze piętnaście minut. Spuszczam głowę i wpatruje się w ziemię. Ktoś koło mnie usiadł.
- Musimy porozmawiać- dociera do mnie głos. Podnoszę głowę i widzę niedoszłego teścia.
- Jak Pan uważa- szeptam. Chwilę później rozpoczyna się msza.

Po zakończonej pierwszej części która odbyła się w kościele, wychodzimy i udajemy się na pobliski cmentarz. Staram się nie płakać ale nie daje rady. Przecież ta dziewczyna była dla mnie całym światem, nadal jest. Trumna zostaje złożona do grobu.

Po jakimś czasie wszyscy się rozchodzą, zaczyna padać gęsty duży deszcz. Zostaje sam.
- Dlaczego to zrobiłaś? Policja twierdzi że to nieszczęśliwy wypadek że straciłaś kontrolę nad pojazdem ale ja nie wierzę. Nie wierzę w wypadek. Dlaczego mnie zostawiłaś? Dlaczego odebrałaś mi wszystko co kochałem? Odebrałaś mi siebie, nasze dziecko. Jesteś chociaż szczęśliwa?...
- Kamil, braciszku chodź. Jesteś cały mokry, chodź jedziemy do domu.
- Moim domem stał się ten cmentarz.
- Nie mów tak. Wiem że cierpisz ale nie możesz tak mówić.
- Co Ty możesz wiedzieć o cierpieniu, to nie Ciebie zostawiła?!!!- krzyczę.
- Chodź, musisz kogoś zobaczyć- rzeknie. Ruszam za bratem. Wsiadamy do jego samochodu i gdzieś jedziemy. Gdy samochód się zatrzymuje okazuje się że jesteśmy pod szpitalem.
- Jesteś chory? Źle się czujesz?- pytam.
- Nie, wysiadaj.
- Janek ja nie mam humoru ani siły na zabawę.
- Nie będziemy się bawić, chcę abyś kogoś poznał- informuje i rusza przodem. Nie odzywam się nic tylko idę za nim. Docieramy na jakiś oddział.
- Po co mnie tutaj przyciągałeś?
- Są w Polsce przypadki gdzie dziecko udaje się uratować w bardzo wczesnym tygodniu ciąży- słyszę za sobą głos. - 20-22 tydzień. Julia była w 24 tygodniu. Choć serce mojej córki przestało bić, waszego dziecka nie. Gdybyś odebrał ode mnie telefon poinformowałbym Cię.
- O czym Pan mówi?
- Trzeci rząd pierwszy inkubator- obracam się w stronę wielkiej szyby i widzę malutkie dziecko podpięte do mnóstwa kabli.
- Jak to jest możliwe?
- Cuda się zdarzają. Jest wcześniakiem ale walczy. Jeśli będzie rozwijał się prawidłowo za kilka miesięcy opuści szpital.
- Miesięcy?
- Szybko zleci. Jakub bo takie dostał imię podczas chrztu w szpitalu.
- Chłopiec, mam syna?
- Masz syna- Nie mogę w to uwierzyć, nie mogę uwierzyć że udało się uratować mojego synka.
- Chcesz go zobaczyć?
- Mogę?
- Myślę że możesz- wchodzimy do dużej sali z inkubatorami i takimi biednymi dziećmi. Z moich oczu płyną łzy, nie umiem określić czy to ze szczęścia  czy z rozpaczy.
- Kubuś, kto ci takie brzydkie imię dał?
- Ja.
- Pan?
- Skoro tatuś nie odbierał. Słuchaj Kamil, to jest imię szpitalne. Jeśli Bóg da za kilkanaście tygodni zabierzesz go do domu, ochrzcisz w kościele i zmienisz imię.
- Niech się Pan nie obrazi ale zmienię. W naszej rodzinie jest już trzech Jakubów.
- Twój syn, Ty wybierasz. Tak jak Ci powiedziałem, wybierałem na szybko aby w najgorszym wypadku miał imię. Walczy i to jest najważniejsze.
- Jest bardzo mały, ile waży?
- W piątek miał 880 gram, prawie kilo.  Gdyby urodził się w terminie mógł mieć blisko 4 kilo.
- Walcz mój tygrysku, chociaż ty mnie nie zostawiaj...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top