Rozdział 6.
Zaciskam ręce i skupiam się jak najbardziej potrafię. Całą swoją energię przekierowuję do mojego klona, aby przypadkiem nie zniknął i na siebie, aby mój zmieniacz nie ujawnił mojej prawdziwej twarzy. Loki stoi przede mną, wyciąga w moją stronę rękę, a zielona poświata mnie otacza. Kilka sekund później znika, a wszyscy trzej patrzą na mnie zaskoczeni.
Proszę, abym się nie zmieniła.
Zaciskam usta i spoglądam na wszystkich. Mój klon nadal stoi tam gdzie stał, czyli, że nic się nie stało?
- I? - pytam, a ręce Lokiego opadają wzdłuż tułowia. Odchodzi krok ode mnie.
- Przepraszamy. Musiała nastąpić pomyłka - mówi Steve. Spoglądam na niego.
- Naprawdę? Super, a teraz wynocha stąd, bo zaraz się wkurzę! - syczę, a wszyscy wychodzą. Prawie wszyscy. Loki zostaje, wpatrując się we mnie.- Coś jeszcze?
- Wiem, że to ty, a nawet jeśli nie, czuję, że tu jesteś, czuję twoją aurę - szepcze. Unoszę jedną brew. Zapomniałam, że on może coś takiego... Czuć. Cholera.
- Nie wiem o czym mówisz, a teraz jeśli pozwolisz, odprowadzę cię do drzwi - wskazuję ręką wyjście, a on po chwili wahania rusza w tamtą stronę. Zamykam za nim drzwi i wzdycham z ulgą. Idę do salonu, a przed moimi oczami ukazują się czarne plamki. Mój klon znika, a ja upadam na podłogę.
LOKI.
Jak mogłem się tak pomylić?! Jak? Wchodzę do swojego pokoju i siadam na łóżko, chowając twarz w dłonie. To musiała być ona, nie ma innego wyjścia. Sam umie posługiwać się magią, która jest potężna i mogła zrobić wszystko, abym nie mógł się dowiedzieć prawdy.
Dlaczego? Dlaczego Ty mi to robisz? Po tak długim czasie w końcu komuś zaufałem, a ty mnie oszukujesz. Jak możesz?
Mówię w myślach i wiem, że ona to usłyszy. Nie wiem czy już świruję czy jak to się tam nazywa, ale muszę ją znaleźć.
A możne ona jednak nie żyje? Nawet nie mam pewności, że to ona, że to moja Samantha. Jej aurę mogę czuć, po jej rzeczach, po mieszkaniu, w którym spędziła sporo czasu, a moje urojenia to tylko... Moje myśli, to tylko wymysł mojej wyobraźni, bo za bardzo za nią tęsknię, za bardzo boli mnie jej strata. Tak bardzo chciałbym, aby była teraz koło mnie i wplątała palce w moje włosy, gdy ja będę ją całować. Mogę jedynie wyobrażać to sobie w głowie, bo w realnym życiu nie mam na co liczyć.
Z moich rozmyśleń wyrywa mnie dźwięk otwieranych drzwi. Do środka wchodzi Stark. Patrzę na niego jak przechodzi przez cały pokój i staje przy wielkim oknie, wkładając ręce do kieszeni spodni. Czekam, aż coś powie.
- Jak to możliwe? Dlaczego ja wierzę, że to jest ona? - pyta. Kręcę głową i spoglądam na podłogę.
- Bo była twoją córką, której jeszcze dobrze nie poznałeś, a gdy dostrzegłeś małe dowody, na to, że ona możliwe, że żyje, to Twój mózg mówi ci, że masz wierzyć, a to najczęściej doprowadza do obłędu - odpowiadam i wstaję. Splatam ręce z tyłu i staję koło niego. Spoglądam na panoramę miasta, który chciałem podbić. Teraz, gdy poznałem Samanthe nawet myśl mnie nie naszła, aby zniszczyć planetę.
- Tak jak ty. Myślisz, że ona żyje - spogląda na mnie. Milczę, patrząc gdzieś w dal na wysokie budynki. - To normalne, kochałeś ją - dodaje, a moje serce przyspiesza.
- Trzeba pozbyć się tej myśli. Barnes widział kogoś innego w sklepie, ty i Rogers widzieliście tamtą, a ja widziałem obydwie, ale żadna nie była NIĄ - wzdycham. Czuję jak Stark mi się przygląda.
- Jelonku, nie wiedziałem, że aż bardzo to przeżywasz - śmieję się i klepie mnie po ramieniu poczym kieruje się do drzwi.- Wiara, to jedyne co nam pozostało - mówi i znika za drewnianą płytą. Nie ruszam się z miejsca. Oglądam każdy szczegół miasta, każdy budynek, każdą chmurę. Wiem, że ona gdzieś tam jest. Widziałem ją, widziałem jej wpisy. Stark o nich nie wie i dobrze. Jeśli ktoś ma zwariować, to tylko ja. Dziwne, ale nie chcę narażać nikogo innego niż siebie.
Dobra, chyba naprawdę świruję.
TONY STARK.
Wchodzę do kuchni i biorę tabletkę z szafki. Nalewam wody do szklanki i popijam proszek. Głowa zaczęła mnie boleć od tych wszystkich myśli.
— Jak się czujesz? — słyszę za sobą głos Steve'a. Wzdycham ciężko i odwracam się do niego przodem.
— Jak widać — mruczę, unosząc szklankę do góry. Podchodzi bliżej i opiera się o blat na przeciwko mnie.
— Wiem, że myślisz inaczej, ale ty jako jedyny z nas powinieneś wiedzieć, że ona nie żyje — mówi. Kręcę głową zakładając ręce na krzyż na klatce piersiowej.
— Sam wstałeś z grobu, więc dlaczego ja nam nie wierzyć, że ona żyje? — pytam. Teraz Steve kręci głową.
— Idź się przespać, Tony. Jutro długi dzień — mówi i klepie mnie po ramieniu poczym kieruje się w stronę wyjścia.
— Dzięki, dzięki tobie mój dzień stał się lepszy — krzyczę za nim z sarkazmem.
— Polecam się na przyszłość — śmieje się i wychodzi. Przełykam ślinę. Odstawiam szklankę na bok. Idę do swojego pokoju. Biorę prysznic i kładę się na łóżku. Nie zasypiam przez dłuższy czas, a gdy w końcu sen nadchodzi... Śni mi się Samantha.
⭐⭐⭐⭐⭐
Bang, Bang, Bang!
Rozdział do dupy za przeproszeniem....
Ha! Komuś coś nie wypaliło! XDD
Dziękuję za gwiazdki, komentarze i wyświetlenia!
Miłego dnia/ nocy/ wieczoru!
Edit: widzicie moją całą notkę? Tak to świetnie, no urwało mi tam gdzie nie powinno.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top