Rozdział 12.

Szłam ulicą, miałam kaptur na głowie i patrzyłam pod nogi. Nie wiedziałam dokąd idę, ale szłam. Co i rusz mijałam wielkie bilbordy, tłumy ludzi, którzy czekali na pasach, aby przejść. Świat znów stał się czarno biały.

  Jak on mógł tak po prostu stąd odejść, nie mówiąc mi o tym w twarz. Napisał mi list, którego czasy przemianęły dawno temu! Teraz się komunikuje inaczej, choć on tam w Agardzie nie ma takich wynalazków. Mimo tego, przebywał tutaj bardzo długo, mógłby się nauczyć!

   Dlaczego ja obwiniam go, jak to tylko i wyłącznie moja wina? Dlaczego nie przyszłam do nich od razu? Dlaczego ukrywałam się przed nimi tak długi czas? Jestem głupia i każdy mi to przyzna.

   Rozejrzałam się na boki na pasach i przeszłam na drugą stronę. Tak bardzo chciałam, aby Loki był tutaj, teraz ze mną. Jednak jak zwykle wszystko zepsułam. Nawet nie wiem jak dostać się do Asgardu. Wiem, że trzeba wezwać jakiegoś tam strażnika, który otworzy bramę, ale nawet nie wiem jak on ma na imię. Loki wiele razy mówił mi o tajnych przejściach, jednak nie wiem jak i gdzie je znaleźć. Moją jedyną nadzieją był Thor, który jednak nie chce mi pomóc, a raczej nie może tego zrobić, bo Loki mu zabronił. Jak ja nienawidzę tego, że Thor jest taki poukładany.

   Chodziłam bez sensu po mieście, szukając sama nie wiem czego. Nie chciałam wracać do wieży, choć wiem, że dzisiaj miała być ta cała impreza powitalna. Stark na pewno się postarał, ale oczywiście, ja wszystko zepsułam. Ile jeszcze rzeczy będę psuć? Ile jeszcze ludzi będę ranić? Może i lepiej by było gdybym wtedy umarła? Nie byłoby tylu problemów.

Loki POV

   Spojrzałem na wystrój swojej dawnej komnaty. Kiedyś tutaj siedziałem godzinami i obmyślałem wiele niecnych planów. Nic się tutaj nie zmieniło. Ten sam kolor ścian, to samo umeblowanie, to samo łóżko.

    Nienawidzę siebie za to, co zrobiłem. Mogłem zostać na Ziemi wraz z Samanthą i jej głupimi przyjaciółmi, wliczając w to Thora, jednak tego nie zrobiłem. Chciałem ochłonąć. Jedyna myśl, jaka przyszła mi do głowy, to Asgard. Myślałem, że Odyn zamknie mnie w więzieniu, ale stwierdził, że zobaczył jak na kimś mi zależy i nie zostałem do końca złym draniem. Pozwolił mi na swobodne poruszanie się po krainie. Wątpię jednak, abym wyszedł gdzieś z tej komnaty przez najbliższe kilka dni.

   Po napisaniu listu, poprosiłem Thora, aby nie pomagał Samanthcie. Dobrze wiedziałem, że uda się do niego i poprosi o to, aby ją zabrał do Asgardu, a ten głupek to zrobi. Więc go poprosiłem, jeden jedyny raz w życiu, aby nie robił tego. Mam nadzieję, że dotrzyma obietnicy.

    Po trzech dniach spędzonych w swojej komnacie, wyszedłem w końcu na światło dzienne. Dziwnie było znów chodzić po tych alejach. Wiem, że nie tak dawno był ślub Thora i Jane, ale jednak teraz jest co innego. Ludzie się już na mnie tak nie patrzą. Może dlatego, że widzieli mnie z Samanthą i myślą, że się zmieniłem? Cóż, nie będę im psuć życia.

   — Loki? — usłyszałem przed sobą. Przeniosłem wzrok na wysoką blondynkę. Ubrana była jak zwykle w tą jedną ze swoich sukń i dopasowaną do niej biżuterię.

   — Sygin? Co ty tutaj robisz? Nie powinnaś być... Gdzieś w pałacu? — spytałem i uśmiechnąłem się sztucznie. W powietrzu rozbrzmiał jej śmiech, a mnie przeszły dreszcze. Kiedyś go uwielbiałem, ale to było kilkadziesiąt lat temu, teraz nic mnie w niej nie pociąga.

   — Rozchmórz się, Laufeyson — podeszła do mnie bliżej, kładąc rękę na moim policzku. Jej mina się zmieniła. Z radosnej na zatroskaną. — Coś się stało prawda? Coś z twoją ukochaną? — spytała, pocierając kciukiem mój policzek.

   — Nie udawaj, że cię to obchodzi — mruknąłem. Uśmiechnęła się lekko i przejechała palcem po moich ustach.

   — Tęskniłam — szepnęła. Spojrzałem w jej oczy z odrazą.

   — Daruj sobie te twoje sztuczki — warknąłem i odepchnąłem jej dłoń, ruszając w dalszą drogę. Rozejrzałam się dookoła wściekły czy, aby na pewno nikt tego nie widział. Trochę ciężko to stwierdzić, bo było mnóstwo bogów, którzy spacerowali po mieście.

   — Loki, nie udawaj, że ci na niej już nie zależy. Widzę, że jest inaczej! — krzyknęła za mną. Nie odezwałem się, po prostu poszedłem dalej. Nie wiem czy mi na niej jeszcze zależało. Kocham ją, kochałem do póki nie oswoiłem się z myślą, że nie żyje. Później pojawiła się znikąd i uczucia znów wróciły, jednak oszukała mnie. Mimo, że wytłumaczyła się, dlaczego to zrobiła to nadal nie jest fair w stosunku do mnie i innych. Jak ona by się poczuła, jakbym umarł i przez rok nie pokazywałbym się jej, aż w końcu jednego, pięknego dnia przyszedł bym i powiedział "wróciłem, kochaj mnie dalej"? Co ona by wtedy zrobiła?

   Westchnąłem ciężko i rozejrzałem się dookoła. Byłem na moście. Nie wiedziałem jak tutaj dotarłem, byłem za bardzo pochłonięty myśleniem o Samanthcie. Dlaczego nie mogę się od niej uwolnić?

    Spojrzałem na kopułę w oddali. Może pójdę tam i spytam się czy Heimdall może mi powiedzieć, co się dzieje z Samanthą? Nawet jakbym nie chciał to i tak bym tam poszedł.

   Spacer przez most zajął mi kilka minut, ale w końcu byłem na miejscu. Heimdall stał do mnie plecami w oknie kopuły i patrzył na gwiazdy. Wiedziałem, że ją widzi i słyszy.

   Podszedłem bliżej i niespodziewanie miecz strażnika zatrzymał się blisko mojej szyi. Uniosłem ręce w geście obronnym i uniosłem brew.

   — Spocznij. Nie przyszedłem tutaj w złych celach —przyznałem. Heimdall po chwili opuścił miecz i stanął w swojej typowej pozycji. Że go nogi nie bolą od tego stania.

   — Po co przyszedłeś? — spytał. Stanąłem koło niego, spoglądając tam gdzie on, ale widziałem tylko gwiazdy i nic poza tym. Jak on dostrzegał te wszystkie rzeczy? Wiem, że miał ten swój specjalny wzrok, ale nie jest mu czasami ciężko, jak idzie spać i słyszy te wszystkie głosy?

   — Po prostu — wzruszyłem ramionami obojętnie. Nauczyłem się tego od Samanthy, muszę przestać.

   — Przyszedłeś tutaj, aby się dowiedzieć, co z nią? — bardziej to pytanie brzmiało jak stwierdzenie, ale niech mu będzie. Czułem jak się na mnie patrzy, a ja po prostu gapiłem się w gwiazdy.

   — To wcale nie jest cel mojego przybycia tutaj — skłamałem, spoglądając pod nogi. Dlaczego teraz tak ciężko mi kłamać? Przecież to była dla mnie pestka, a teraz?

   — Obwinia się o to, że jesteś tutaj. Uciekła z Stark Tower zaraz po przeczytaniu twojego listu, Loki. Spędziła kilka dni na ulicy... — otworzyłem usta, aby się czegoś zapytać, ale on mnie uprzedził. — Miała co jeść. Nie spała przez te kilka dni i jest na wykończeniu. Obwinia siebie za wszystko. Powinieneś z nią porozmawiać — dodał i wrócił spojrzeniem na gwiazdy. — Jest teraz niedaleko swojego domu. Nie może wejść do środka, bo Stark zmienił kody. Nie ma gdzie spać, a w nocy jest co raz zimniej...

   — Czy ty chcesz wpłynąć na moje sumienie? Ostrzegam cię, że w ogóle go nie mam — oznajmiłem wściekły, ale w głębi czułem ból, słysząc co dzieje się z Sam. Przecież jest taka zaradna i mądra. Dlaczego uciekła z bezpiecznego miejsca? Czy do końca upadła na głowę?!

   — Loki, kogo próbujesz oszukać? Pamiętaj, że ja wszystko widzę i słyszę. Tak samo teraz. Nikt nie wie, co się dzieje z Samanthą, jesteś jedyny, który może jej teraz pomóc. Jeśli teraz tam nie pójdziesz to może skończyć się źle...

   — Na przykład jej śmiercią?! Dobrze, bo przynajmniej teraz nie będzie musiała się chować i nie przyjdzie po kilkunastu miesiącach cała i zdrowa! — krzyknąłem, odchodząc od strażnika.

   — Dobrze wiesz, dlaczego to zrobiła i ja też wiem. Każdy zasługuje na drugą szansę. Ty możesz zaraz ją stracić — oznajmił. Zatrzymałem się gwałtownie u wyjścia z kopuły. Spojrzałem do góry na jrj zdobienia. Może i on miał rację. Nadal mi na niej zależy, nadal ją kocham. Jednak z drugiej strony nie chcę do niej wrócić. Czuję się zdradzony, oszukany i wiele innych tego typu rzeczy.

   — Loki, ona potrzebuje pomocy — usłyszałem. Zamknąłem oczy i opuściłem głowę. Odwróciłem się przodem do strażnika, patrząc na niego. Kiwnąłem głową porozumiewawczo, a on wsadził miecz w specjalne miejsce. Kopuła zaczęła się kręcić, a przede mną ukazał się kolorowy most. Teraz albo nigdy. Wszedłem w niego i po chwili stałem nieopodal jakieś uliczki. Rozejrzałem się dookoła. Było ciemno, ale mogłem dostrzec postać, która stała koło ściany. Wszędzie bym ją poznał. Pobiegłem bliżej i w ostatniej chwili uratowałem ją od upadku.

    — Loki? — usłyszałem jej słaby głos, a we mnie coś pękło. Jest taka słaba.

   — Jestem... — szepnąłem ogarniając kosmyki jej brudnych włosów z oczu. Uśmiechnąłem się lekko, dotykając jej policzka.

    — Moja moc... — szepnęła, a jej oczy zaświeciły się na zielono. Przeraziłem się. Odyn mówił, że jej moce są zablokowane. Podniosłem ją w ramionach i spojrzałem na nią z troską.

    — Zaraz wszystko będzie dobrze — obiecałem i spojrzałem w niego. — Heimdallu, otwórz most — poprosiłem, a po chwili wszystkie kolory tęczy otoczyły naszą dwójkę. Musiałem jak najszybciej zabrać ją do Odyna. Musiał sprawdzić, co się z nią dzieje. Mówił, że jej moc nie powróci, a teraz ona przez nią prawie umiera.

⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐

Nie spodziewajcie się regularnych rozdziałów, bo szczerze mówiąc nie wiem kiedy pojawi się kolejny. Jeszcze miesiąc i piszę próbne matury, więc muszę się zacząć uczyć.

   Do zobaczenia kiedyś tam :)

Bayo! :D

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top