Rozdział 13.
Od razu jak otworzyłam oczy, a mój wzrok się wyostrzył - wiedziałam gdzie jestem. Charakterystyczny sufit z zdobieniami był dla mnie bardzo znany. Leżałam już tu kiedyś. Rozejrzałam się dookoła. Kilku medyków chodziło gdzieś po sali, jakiś starzec z złotą przepaską na oku stał nade mną, jednak ja chciałam tylko, aby jedna osoba tu była. I jest. Opiera się o jedną ze ścian, obgryzając skórki wokół paznokci. Tyle razy mu mówiłam, aby tego nie robił.
Zamknęłam oczy, kładąc głowę prosto na łóżko podobnym czymś. Nie wiedziałam jak to się nazywa, w sumie to nie wiem jak wszystko co tutaj się znajduje się nazywa.
— Jej moc jest zbyt potężna, nie może być zwykłym Jotunem — powiedział starzec, oddalając się ode mnie. — Kim jest twój ojciec? — spytał, patrząc na mnie uważnie. Nie chciałam tego mówić, nie chciałam wmówić tego nazwiska. Przełknęłam ślinę.
— Anthony Stark — szepnęłam, ale starzec mnie usłyszał. Spojrzał na mnie podejrzliwie, ale nie skomentował tego.
— A twoja matka?
— Jocelyn Stage — odpowiedziałam zgodnie z prawdą, choć w sumie to nawet nie wiem czy to jej prawdziwe imię. Jeśli ona jest Jotunem to takie ziemskie imię nie pasuje do takiej istoty. Tak jak do mnie. — Odkąd pamiętam mieszkałam na Ziemi, chodziłam do normalnych szkół, byłam mądrzejsza od innych, ale są tacy ludzie, którzy uczą się lepiej, nie wiem nic o moim życiu jako Jotun — dodałam. Spojrzałam na Lokiego, który ani na chwilę nie ruszył się o milimetr. Nie wiedział co się dzieje, tak jak wszyscy tutaj dookoła. Starzec ruszył do wyjścia.
— To wszystko? — ożywił się Loki. Zrobił dwa kroki do przodu. Starzec zatrzymał się na chwilę, ale zaraz wyszedł nie odpowiadając nic. Usiadłam na meblu, krzywiąc się lekko z bólu. Spojrzałam na Laufeysona. Stał z zaciśniętymi rękoma, patrząc na mnie z bólem w oczach. Myślałam, że coś powie, ale on jedynie wyszedł.
— Loki... — zawołałam, ale on się nie zatrzymał. Wybiegł z sali jak poparzony. Westchnęłam ciężko, poprawiając włosy, które opadły mi na oczy.
— Ma'am...? Zapraszam za mną, damy dla panienki jakieś czyste ubrania — odezwał się jakiś mężczyzna. Przytaknęłam lekko głową i zeszłam z "łóżka". Ruszyłam za mężczyzną.
Idąc przez długi korytarz przyglądałam się różnym zdobieniom, obrazom i rzeźbom. Wszystko było ze złota. Ci ludzie mają dużo pieniędzy.
Mężczyzna wprowadził mnie do jakiegoś pokoju, co okazało się być czymś w podobie ziemskiej garderoby. Stały tam trzy kobiety. Mężczyzna wyszedł z pomieszczenia, a kobiety podeszły do mnie. Zaczęły ściągać ze mnie brudne ubrania po czym kształy mi iść do łazienki się wykąpać, co uczyniłam z wielką chęcią. Po prysznicu wróciłam do kobiet, a one założyły na mnie piękną, zieloną suknię z złotymi zdobieniami. Jedna z kobiet dała mi złote buty na obcasie, a druga zaczęła rozczesywać moje włosy po czym utworzyła na nich loki.
Po wszystkim pozwoliły mi odejść. Podeszłam do drzwi, ale za trzymałam się za nim wyszłam.
— Czy wiecie, gdzie znajdę Lokiego? — spytałam, odwracając się do nich przodem.
— Musi panienka wejść poziom wyżej, przejść przez cały korytarz, a na końcu znajdzie panienka drzwi, które oznaczają się od wszystkich innych — wytłumaczyła jedna, kłaniając się lekko.
— Dziękuję — powiedziałam i wyszłam. Mężczyzny koło drzwi spytałam się gdzie znajdę schody czy coś w podobie, aby dostać się piętro wyżej.
Gdy byłam już na miejscu, zauważyłam ciemne drzwi. Były inne niż wszystkie, tak jak mówiła tamta kobieta.
Miałam już zapukać, ale... Co ja tekiego właściwie miałam mu powiedzieć? Po co ja tutaj przyszłam? Uratował mnie. Muszę mu podziękować za to, że mnie uratował.
Uniosłam pięść, aby zapukać, ale drzwi otworzyły się gwałtownie. W progu stanął Loki. Zeskanowałam jego sylwetkę od góry do dołu. Był ubrany w to co zawsze. Włosy miał lekko splątane pewnie od leżenia na poduszkach.
— Czegoś szukasz? — spytał oschłym tonem głosu, przez który przez moje ciało przeszedł dreszcz. Przełknęłam ślinę, patrząc w jego oczy.
— Chciałam tylko... Ja... — zacięłam się, nie wiedząc jak ubrać w słowa moje myśli.
— Zamierzasz jeszcze dzisiaj się wysłowić? — spytał, spoglądając na mnie beznamiętnie. Uniosłam brew patrząc na niego.
— Nienawidzę cię... — szepnęłam ze łzami w oczach. Spojrzenie chłopaka się zmieniło. W jego oczach mogłam dostrzec dezorientacje i ból.
— Co...? — zmrurzył oczy, nachylając się lekko do przodu. Patrzyłam na niego, jak jego źrenice się powiększają.
— Nie rozumiem co się z tobą dzieje... Ratujesz mnie, później odchodzisz, jakby cię to nic nie obchodziło, a wiem, że tak nie jest... Po co mnie w ogóle ratowałeś, jak masz mnie gdzieś? Jakbym... Umarła w tamtej uliczce przynajmniej miał byś spokój — powiedziałam, patrząc mu prosto w oczy. Z każdym kolejnym słowem jego mimika twarzy się zmieniła. Jednak chwilę później narzucił czar i jego twarz nie wyrażała nic.
— Odejdź — cofnął się o krok. Uniosłam brew wcale nie zdziwiona jego postępowaniem.
— Dobra. Dobra, odejdę. Niech ci będzie — zaśmiałam się ironicznie. — Tylko powiedz mi... Dlaczego mnie ratowałeś? Dlaczego pozwoliłeś mi przeżyć, skoro teraz masz to wszystko gdzieś...?
— Bo odeszłaś ode mnie! Pozwoliłaś, abym przez rok myślał, że nieżyjesz, że ode mnie odeszłaś! Nadal nie wiem dlaczego tak naprawdę to zrobiłaś! Ja już nic nie wiem, nie wiem kim tak naprawdę jesteś, skąd jesteś, po co tu jesteś! Mam mętlik w głowie — uniósł głos, co mnie przeraziło. Cofnęłam się, opierając plecy o ścianę. Loki przestał mówić i zacisnął szczękę. — Coś ci się stało? — jego ton się zmienił. Był delikatniejszy i zatroskany.
— Nic mi nie jest! — warknęłam i ruszyłam w stronę, z której tu przyszłam, zbiegłam ze schodów jak najszybciej mogłam w tej sukience i butach. Dzięki jakieś kobiecie trafiłam do wyjścia.
Ruszyłam Tęczowym Mostem w stronę wielkiej kopuły. Chciałam się stąd jak najszybciej wydostać. Miałam tego wszystkiego dość, chciałam mu wszystko wyjaśnić, ale jeśli tak on się zachowuje, to niech mu będzie.
— Gdzie idziesz? — usłyszałam i zatrzymałam się gwałtownie. Loki znikąd pojawił się przede mną. Ukryłam zaskoczenie i ruszyłam dalej bez słowa. — Jeszcze przed chwilą chciałaś ze mną rozmawiać, a teraz nie odezwiesz się ani słowem? — spytał idac za mną. Wykręciłam oczami, ściskając w dłoni kawałek sukni. — Coś się stało?!
— Ty się stałeś — mruknęłam, rozglądając się. Dlaczego ten most musi być taki długi?! Idę już dziesięć minut!
— Stój! — poczułam jak chłopak łapie mnie za ramię. Odwrócił mnie w swoją stronę, przyglądając mi się uważnie. Zmarszczył czoło, kładąc rękę na moim policzku. — Dlaczego płaczesz? — spytał, a ja miałam mu ochotę walnąć. Dlaczego płaczę? Bo mnie k u r w a zraniłeś!
— Czy ciebie to w ogóle obchodzi?! — wyrwałam się z jego uścisku, odchodząc dwa kroki w tył.
— Obchodzi...
— Ciekawe... Nie mam teraz czasu, odchodzę — skwitowałam i ruszyłam w swoją dalszą drogę ku kopule.
— Kocham cię! — zatrzymałam się gwałtownie słysząc te dwa słowa. Dlaczego on mi to mówi? Tylko nie to, chce na mnie jakoś wpłynąć, chce wywołać u mnie jakieś emocje.
Wzięłam dwa głębokie wdechy i...
⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐
Buhahaha! Pierwszy rozdział od długiego czasu, a ja przetrwałam w takim momencie. Kolejny nie obiecuję, ale może będzie w niedzielę/ poniedziałek ;)
Smacznego jajka i mokrego dyngusa ;*
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top