∆~4~∆

Kiedy schodziliśmy ze schodów, E.J wciąż trzymał moją dłoń.

- Ekhm.. - odchrząknęłam - Jack, możesz już puścić. - powiedziałam cicho.

Chłopak od razu mnie puścił i podrapał się nerwowo po karku. Wszyscy obecni w salonie spojrzeli na nas. Mała, brązowowłosa dziewczynka z bystrymi, zielonymi oczami zerwała się z kolan czarnowłosej dziewczyny w sukience oraz białej masce z czarnymi detalami i podbiegła do mnie, przytuliła, a następnie zasypała pytaniami.

- Jestem Sally! Ty to Nightmare, prawda? Pobawimy się? W co lubisz się bawić? A lubisz pluszowe misie? Ja kocham! Ale lubię bawić się też w herbatkę i piec ciastka! Jakie ciastka najbardziej lubisz? Ja uwie~ - nie dokończyła, bo przerwała jej wcześniej wspomniana dziewczyna.

- Sally, nie męcz jej tak. Na pewno wszystko ci opowie, ale teraz niech pozna resztę naszej rodzinki. - wstała i podeszła do mnie - Jestem Jane. Gratuluję, wreszcie ktoś pokazał Jeffowi, że nie jest najlepszy. - mówiąc to, wskazała ruchem głowy na Jeff'a, który naburmuszony siedział na kanapie.

Miał założoną bluzkę z krótkim rękawem i podwiniętą nogawkę od spodni, więc dokładnie widziałam jego zakrwawione bandaże.

- Już mówiłem, że wzięła mnie z zaskoczenia! - krzyknął, na co wszyscy oprócz mnie i jego wybuchnęli śmiechem.

- To nie ma znaczenia. Jesteś mordercą i powinieneś być przygotowany na wszystko. - powiedział chłopak w żółtej kurtce i masce podobnej do tej, którą miała Jane - Masky jestem, miło cię poznać.

W odpowiedzi tylko uśmiechnęłam się i kiwnęłam głową.

- Właśnie. Gdyby na ramieniu trafiła trochę bardziej obok, to przebiłaby ci tętnicę. - dodał czarnowłosy mężczyzna z czerwonymi oczami, ubrany w kitel lekarski - A co do ciebie Nightmare, jestem dr. Smiley. Fajnie, że z nami zostajesz.

Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo głos zabrał chłopak, który wyglądał jak elf. Oczy miał całe czarne, oprócz tęczówek, bo te były czerwone. Jego włosy były koloru blond, a wzrost dość niski.

- Już się tak nie przymilaj doktorku. Ja jestem Ben Drowned. Najlepszy gracz na całym świecie!

- I do tego jaki skromny! - tym razem wtrącił się chłopak z goglami na jego brązowych włosach i chuście opuszczonej na szyję - Jestem Ticci Toby! Mam nadzieję, że polubisz mnie i moje gofry!

Uśmiechnęłam się, sprawiał wrażenie sympatycznej i pełnej energii osoby.

- Poznaj jeszcze mojego psa. Smile Dog! - krzyknął Jeff, a po chwili z kuchni wybiegł.. pies. Dość specyficzny pies. Nie umiałam tego nawet opisać.

Podszedł do mnie i zaczął mnie obwąchiwać. Powoli kucnęłam i dałam mu do powąchania swoją dłoń. Nie odgryzł mi jej, więc było dobrze. Po chwili Smile na mnie skoczył, przewracając mnie przy tym i zaczął lizać po twarzy. Odepchnęłam go lekko, dając mu do zrozumienia, że już wystarczy. Po wstaniu jeszcze krótko go pogłaskałam.

- No i to by byli wszyscy. - oznajmił Jack.

- Je-jeszcze ja.. - wtrącił chłopak w żółtej bluzie z kapturem i czarnej kominiarce z czerwonymi oczami i tego samego koloru odwróconym uśmiechem.

- Oh, tak, przepraszam.. - zmieszał się Eyeless.

- Nie szkodzi. Jestem Hoodie. M-miło mi cię poznać. Mam nadzieję, że bę-będzie nam się dobrze ra-razem pracować.

Biedak.. Jak Jack mógł o nim zapomnieć?! Hoodie sprawia wrażenie nieśmiałego, ale bardzo miłego. Od razu go polubiłam.

- Mi też miło cię poznać i również mam nadzieję na udaną współpracę. - odparłam z szerokim uśmiechem.

- O cholera! Słyszeliście?! - wydarł się Toby.

- Nie drzyj się gofrojadzie! O co ci znowu chodzi? - zirytował się Masky.

- Powiedział ten, który ciągle żre sernik.. - mruknął Ticci - Chodzi mi o to, że ona mówi!

- Ty.. Rzeczywiście.. - odrzekł zaskoczony Ben.

Patrzyłam na nich jak na idiotów. Oni myśleli, że ja.. Nie wytrzymałam i wybuchnęłam śmiechem.

- Debile. A niby jak rozmawiała z Jeff'em? - westchnęła Jane, po czym wraz z Sally zaczęły śmiać się razem ze mną.

Fajna gromadka. Nie rozumiem, czemu Jack nie chciał mnie z nimi zapoznać, kiedy się przyjaźniliśmy. Mimo wszystko, dostałam się tu specjalnie dla niego. Muszę wyciągnąć od niego, czemu mnie wtedy zostawił. Dlatego to właśnie z nim chcę się najbardziej dogadać.

- Jack. Z okna widziałam ogród. Mogę tam iść?

- Ta, zaprowadzę cię. Chodź. - ruszyłam za chłopakiem do wyjścia z rezydencji zostawiając nowych znajomych.

Byliśmy w ogrodzie już jakieś piętnaście minut, gdy zaczęło mi się robić zimno.

- Która godzina? - spytałam.

- Pewnie coś koło północy.

- Zimno mi, wracajmy już.

Chłopak przytaknął i ruszyliśmy do środka. Przypomniały mi się momenty, gdy mówiłam, że mi zimno, a on oddawał mi swoją bluzę, po czym mnie przytulał twierdząc, że teraz jemu jest zimno i muszę go ogrzać. Na to wspomnienie mimowolnie się uśmiechnęłam. Ale teraz przynajmniej wiem, że nie zachowuje się tak wobec każdej.

- Coś jeszcze ode mnie chcesz, czy mogę już iść? - spytał po wejściu do rezydencji.

- Idź. - mruknęłam, a chłopak się oddalił.

Tak naprawdę chciałam z nim jeszcze posiedzieć i pogadać, ale postanowiłam się nie narzucać. Nie mogę od niego wymagać, żeby spędzał ze mną tyle czasu. I tak miał mnie tylko oprowadzić i zapoznać z resztą. Zamyślona poszłam do kuchni i usiadłam przy stole.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top