Rozdział 4
Nim wszyscy się obejrzeli minął miesiąc. Lissa na dobre zaklimatyzowała się w szkole. Z nauka radziła sobie świetnie. Niemal na równi z Lily. Jednak w żaden sposób nie była w stanie zrozumieć eliksirów. Zreszta nie była jedyna. Dorcas i Ann również miały problem z tym przedmiotem. Lily dokonywała wszelkich starań, by pojęły chociażby cząstkę materiału, ale niestety dziewczyny nie rozumiały niczego.
Mimo, iż nie była dobra z tego przedmiotu, Lissa polubiła eliksiry. Profesor Slughorn był bardzo sympatyczny i jego lekcje zawsze były luźniejsze. Podczas robienia mikstury w czwórkę Gryfonki mogły bez problemu rozmawiać. Co oczywiście wykorzystały.
Podczas jednej z lekcji stało się jednak coś okropnego.
Po podaniu tematu lekcji i zadaniu zadania uczniom profesor jak zwykle zasiadł do biurka z najnowszym egzemplarzem Proroka Codziennego w ręce. W żaden sposób nie był w stanie się jednak skoncentrować. Skutecznie uniemożliwiały mu to wybuchy z trzeciego rzędu gdzie siedzieli Huncwoci, oraz ciągłe chichoty czterech Gryfonek siedzących ławkę niżej. Jego cierpliwość się skończyła.
- Dosyć tego! - krzyknął zrywając się z miejsca - Poprzesadzam was parami i zostaniecie tak do końca roku!
W klasie rozległ się jęk.
- Mendowes z Blackiem! Potter z Spearks! Lupin z Panną Lily! Pettigrew z Nottem! Panna Lissandra z Panem Snapem! Pan Malfoy.....
Jednak Gryfoni przestali już słuchać. Wszyscy oprócz Jamesa wysłali dziewczynie współczujące spojrzenia. Natomiast okularnik gotował się ze złości. Liczył ze będzie mógł z nią usiąść....
Czarnowłosa jednak nie wiedziała nic przeciwko chłopakowi. Co z tego ze był ze Slitherinu? Spakowała swoje rzeczy i przesiadła się do jednej z ostatnich ławek.
- Jestem Lissa - wystawiła rękę do chłopaka uśmiechając się przyjaźnie.
- Severus - odpowiedział.
Pracowało im się bardzo dobrze. Dziewczynie udało się nawet uprosić u niego korepetycje - z eliksirów był dobry jak nikt i w dodatku świetnie tłumaczył. Nawiązała się między nimi nić porozumienia, która z czasem przerodziła się w przyjaźń.
*Lissa*
- Nie możesz się z nim zadawać!!!
- Nie będziesz mi mówił z kim mogę się zadawać a z kim nie, Potter!!
- On cię zrani!
- To nie twoja sprawa! Poza tym mylisz się! Nie znasz go od tej strony co ja!
Stałam pośrodku PW i od pół godziny kłóciłam się z Potterem.
- Nie pozwalam ci!!!
- ŻE CO PROSZĘ?? ŚMIESZ MI CZEGOŚ ZABRANIAĆ?!NIE MASZ NAJMNIEJSZEGO PRAWA!!! MAM W DUPIE TWOJE ZDANIE I BĘDĘ ROBIŁA JAK CHCE! - W taki właśnie sposób zakończyłam kłótnie. Uciekłam do dormitorium. Rzuciłam się na łóżko. Zaraz później przyszły dziewczyny.
- Nie przejmuj się nim - usłyszałam Lilkę - To twoje życie
- Wiem - westchnęłam - Po prostu to męczące kiedy ktoś narzuca ci twoja wole....
- Tez kiedyś tak miałam - odparła rudowłosa - Nie podobała się mu moja przyjaźń z Sevem....
- Nie wspominał ze się przyjaźnicie.... Zreszta ty tez nie - zmarszczyłam brwi.
Dziewczyna westchnęła
- Pokłóciliśmy się pod koniec roku - posmutniała
- Przykro mi... - odparłam - Dobra koniec tematu! Właściwie to co z Potterem?
- Chyba sobie odpuścił - uśmiechnęła się Lils a ja razem z nią.
- To świetnie! Wreszcie się od nas odczepił! - krzyknęłam
- Tez się cieszę! - zaśmiała się ruda
- A o nas to w ogóle nie pomyślały - westchnęła Dorcas w stronę Ann, która do tej pory przysłuchiwała się rozmowie. W odpowiedzi rzuciłam w nią poduszka. I w taki właśnie sposób całe popołudnie spędziliśmy na śmiechu i nawalaniu się pierzem.
Siedząc przy kominku z rozbawieniem obserwowałam Lily i Remusa, którzy zarumienieni po czubki uszu próbowali na siebie nie patrzeć. Za każdym razem, kiedy próbowałam wrócić do czytanej książki, oni robili coś, czym kompletnie zwalali mnie z nóg. Dopiero po dziesięciu minutach ogarnęli się na tyle, że bez problemu mogłam przebrnąć przez kilka stron.
- Wiesz, że kiedy czytasz i się skupiasz twój nos się słodko marszczy, a w oczach pojawiają się iskierki? - usłyszałam nagle. Rozpoznając właściciela głosu, kątem oka spojrzałam na Lily, która wpatrywała się w Pottera ze zdziwieniem, ale też z dziwną nutą radości. Lekko uniosłam brew, lecz nic nie powiedziałam. Po raz pierwszy Evans okazała jakiekolwiek szczęście w obecności Pottera.
- A przez ogień w kominku twoje włosy lśnią i stają się czarne niczym nocne niebo przyozdobione gwiazdami... - na początku chciałam się głośno zaśmiać. James najwyraźniej odkrył w sobie artystę. Jeszcze trochę, a zacznie pisać wiersze... Jednak po chwili doszło do mnie znaczenie tych słów, na co moja głową gwałtownie odwróciła się w jego stronę.
- Ty to mówisz do mnie? - zapytałam, na co w pokoju wspólnym zaległa cisza. Wszyscy byli przyzwyczajeni do typowych tekstów do Lily, ale moje słowa najwyraźniej odwróciły ich uwagę. Potter uśmiechnął się czarująco, a w jego oczach widać było nutę rozmarzenia.
- Twoje oczy mają najpiękniejszy soczyście zielony jak trawa kolor i błyszczą w nich złote drobinki wyróżniające się jak kwiaty na łące...
- Ty się dobrze czujesz? - zapytałam, teraz już lekko przestraszona - Jesteś pewien, że nie wypiłeś Amortencji?
- Amortencji? Oczywiście, że nie! - w jego głosie słychać było oburzenie. Nagle zerwał się i zawisł nade mną, opierając się o podłokietniki fotela, na którym siedziałam. Moje brwi momentalnie uniosły się, a serce zabiło szybciej, kiedy zobaczyłam jego twarz tak blisko. - Wiesz, ostatnio trochę myślałem i...
- Serio? - wyrwało mi się, na co tylko przewrócił oczami. Zaraz potem na twarz wpłynął mu czarujący uśmieszek.
- Umówisz się ze mną, Stark? - w ciszy, jaka panowała w pokoju doskonale słychać było jak kilka osób głośno wciąga powietrze. Ja tylko patrzyłam na niego z zaskoczeniem. On naprawdę to powiedział? Lily mu się znudziła, więc pora na nową?
- Dobrze się bawisz? - zaśmiałam się i przemknęłam między jego rękoma, kierując się w stronę dormitorium.
- Hej! Nie odpowiedziałaś! - usłyszałam. Westchnęłam głęboko i już miałam odpowiedzieć mu jakimś kąśliwym komentarzem, kiedy zauważyłam jego pełen zdziwienia wzrok.
- James - powiedziałam wolno, decydując się na wyjaśnienie mu, dlaczego odmawiam - Rozumem, że przyzwyczaiłeś się do tego, że trzy czwarte dziewczyn w tej szkole leci tylko na twoje super ciałko i ładne oczka - mrugnął do mnie, a na jego twarzy pojawił się pełen zadowolenia uśmiech, kiedy to usłyszał. Przewróciłam tylko oczami. -...ale dla mnie liczy się też charakter i twoje zachowanie - dokończyłam, na co jego mina zrzedła. Uśmiechnęłam się lekko - Za mojej strony usłyszysz tylko: dojrzej. Wtedy możemy pogadać.
I odwróciłam się w stronę drzwi licząc, że cokolwiek z tych rzeczy zostało przez niego zrozumiane.
Ale James nie zrozumiał nic.
Okazał to pod koniec października, kiedy to odbył się pierwszy mecz Quiditcha w sezonie. Jakoś nie pasjonuje mnie ten sport, ale dałam się namówić do kibicowania Gryfonom. Z tego, co widziałam, Lily też nie była jakoś szczególnie zainteresowana rozgrywką, jednak, tak jak ja, z grzeczności obserwowała, jak Syriusz, na zmianę z o rok młodszą Marleną McKinnon co chwilę strzela gole oraz jak Potter z góry wypatruje znicza.
Gra nie trwała dłużej niż pół godziny. Tyle potrzebował James, żeby złapać małą piłeczkę. Z moich ust mimowolnie wyrwał się głośny okrzyk triumfu. Po chwili wszyscy, wliczając w to mnie i Lily wrzeszczeliśmy na całe gardło „WYGRALIŚMY!" albo po prostu „TAK!". Zawodnicy nosili Pottera na rękach, a ten śmiał się unosząc rękę ze zniczem. Zauważyłam, że mówi coś do reszty drużyny, a oni śmiejąc się głośno i stawiają go na ziemi. Podobnie jak reszta widzów na trybunach patrzyłam ze zdziwieniem, jak wsiada na miotłę i wznosi się w powietrze. Potem, ku mojemu przerażeniu, podleciał do mnie, uśmiechając się łobuzersko.
- To jak, Stark, umówisz się ze mną? - zapytał dostatecznie głośno, by usłyszał nas każdy. Ze wszystkich stron dobiegły mnie zaskoczone sapnięcia. Tylko Gryfoni wiedzieli o nagłej zmianie obiektu zainteresowania Pottera.
Cały dobry humor zniknął, jak ręką odjął. Czułam, jak przewiercają mnie spojrzenia tysięcy uczniów, którzy nie spodziewali się takiego zwrotu akcji. Jęknęłam z rezygnacją, kątem oka spoglądając na Lily, która posłała mi pełne współczucia spojrzenie.
- Nie, Potter - odpowiedziałam, przewracając oczami. - Nie umówię się z tobą. Myślę, że ostatnio dość wyraźnie ci to powiedziałam.
I nie czekając na jego odpowiedź odwróciłam się na pięcie i zeszłam z trybun kierując się do zamku.
Teraz, kilka miesięcy później, kiedy to pakowałam się przed wyjazdem na święta, byłam tylko i wyłącznie zirytowana jego ciągłym „Umów się ze mną, Stark!". Naprawdę, starałam się być miła i urocza, ale moja cierpliwość także ma granice.
Zacisnęłam zęby, kiedy po raz kolejny nie udało mi się domknąć kufra. Czy to możliwe, że spowodowane jest to tum, że wyładowuje na nim całą złość na Pottera? Odetchnęłam lekko i ponownie spróbowałam, tym razem delikatniej. O dziwo, tym razem bez problemu mi się to udało. Przewróciłam oczami i chwytając za rączkę zeszłam na dół. Mimowolnie skrzywiłam się, widząc wesoło do siebie szczebioczących Dorcas i Blacka, którzy sprawili wrażenie tryskających radością i miłością, jaką do siebie pałają. Zaczęli spotykać się po imprezie z okazji Święta Duchów, kiedy to po raz pierwszy się przelizali (a kto wie, może i coś więcej?). Widziałam, że Dor jest szczęśliwa, ale cały czas miałam niemile przeczucie, że w końcu się nią znudzi i zostawi, tak jak przedtem tysiące innych dziewczyn.
Bez słowa wyciągnęłam ją, Ann i Lily z pokoju, ignorując jej głośne narzekania i kierując się w stronę głównego wyjścia ze szkoły. Z gracją wymieniłam Pottera, który już otwierał usta, aby po raz kolejny zadać to jakże ambitne pytanie i z westchnięciem wsiadłam do jednego z pustych wagonów.
- Co jest. Liss? - zapytała Dorcas unosząc brew i zapewne widząc mój jakże wspaniały humor.
- W moim domu nie jest kolorowo. Pewnie dostanę opieprz za Gryffindor.... A poza tym samotnie spędzę święta... - odparłam ze smutkiem - A wy jak je spędzicie?
- No wiesz.... - Ann się lekko zawahała - My....
Wtem drzwi do przedziału z hukiem się otworzyły i wpadli przez nie nikt inny jak Huncwoci.
- Hejka! Możemy się dosiąść? - zawołał Syriusz i nawet nie czekając na odpowiedź wgramolił się na siedzenie obok Dorcas. Remus usadowił się przy Lily, Peter z Ann, a ja oczywiście miałam szczęście i obok mnie usiadł Potter.
- Hej, Stark umów...
- Zapomnij - przerwałam mu - No wiec? Dowiem się w końcu co robicie w święta?
- Wszyscy jedziemy do Rogacza - odparł Syriusz
- A wy dziewczyny? - zapytałam
- No.... my tez - odpowiedziała cicho Dorcas
- To fajnie - uśmiechnęłam się słabo. Jednak po chwili posmutniałam - Może uda mi się napisać z klatki w jakiej mnie zamkną rodzice.
- Ej nie przejmuj się - James spróbował mnie pocieszyć - Jakby co drzwi mojego domu zawsze są dla ciebie otwarte - uśmiechnął się rozbrajająco i objął mnie ramieniem. Dałam mu chwilkę żeby nacieszył się, że może mnie dotknąć po czym zrzuciłam jego rękę.
- Dzięki. Może uda mi się wyrwać po Wigilii.... To kto gra w Eksplodującego Durnia?
I tak nam minęło reszta podróży. Gdy wysiadałam z pociągu od razu dostrzegłam moją matkę. Bez słowa złapała mnie za ramie i teleportowała do domu.
Ledwo stanęłyśmy w salonie podszedł od mnie ojciec i bezceremonialnie dał mi z liścia. Z całej siły zacisnęłam zęby, nie pozwalając sobie na jakikolwiek dźwięk, kiedy poczułam tępe pulsowanie w miejscu uderzenia.
- Jak śmiałaś trafić do Gryffindoru! - wycedził chłodno - Wiesz jaką hańbę sprowadziłaś na rodzine?! W pierwszej szkole twoje wybryki i wydalenie a teraz jeszcze to?! Jesteś naszym wstydem! Żałuje ze jesteś moja córką! Od nowego semestru będziesz w Slytherinie. Załatwię to w ministerstwie...
- Nie! - przerwałam mu - Nie będę w żadnym innym domu!
Po raz drugi poczułam mocne uderzenie w twarz.
- Przeniosę cię i koniec! Bez dyskusji!
- Właśnie będę dyskutować! Mam tam przyjaciół! Czuje się tam dobrze!
- Nie pozwolę żeby moja córka zadawała się z Gryfonami ani...
- Ani szlamami i zdrajcami krwi?! Moja najlepsza przyjaciółka pochodzi z mugolskiej rodziny a dwie inne to Mendowes i Spearks*! Oprócz tego przyjaźnie się z Syriuszem Blackiem!
- Crucio! - zaklęcie uderzyło mnie prosto w pierś. Poczułam falę ogromnego bólu. Upadlam na podłogę krzycząc z bólu. Ojciec przetrzymywał to zaklęcie prze dobre 10 minut. Mój oddech był ciężki i płytki.
- Moja córka nie będzie się zadawać z takimi osobami!
- Będę! - odkrzyknęłam słabo.
Kolejna fala bólu. Tym razem trwało to jeszcze dłużej.
- Dalej będziesz się mi sprzeciwiać?
Rozejrzałam się wokół. Kominek. To moja nadzieja. Podniosłam się powoli podpierając się o krzesło. Spojrzałam w twarz ojca przybierając minę okazującą kpinę i pogardę.
- Zawsze - odpowiedziałam z uśmiechem.
- Sectumsempra!
Na moja ciele pojawiło się mnóstwo ran, z których natychmiast zaczęła lać się krew. Zgięłam się wpół. Przymykając powieki z bólu zaczęłam powoli iść w stronę kominka.
- Wybierasz się gdzieś? - usłyszałam pełen kpiny glos ojca - Sectumsempra!
Tym razem upadłam na podłogę. Byłam cała we krwi. Rany nachodziły jednają druga. Jednak wstałam najszybciej jak mogłam i podpierając się ściany doszłam do kominka.
- Crucio!
Upadłam. Ból był dwa razy większy niż dotychczas. Była to najdłuższa i najbardziej bolesna sesja do tej pory. Po skończeniu tortur jednak nie poddałam się. Wstałam podpierając się o kominek i chwyciłam garść proszku Fiuu.
Rzuciłam go w ogień. Weszłam w płomienie.
- Dom Potterów - wychrypiałam. Ojciec jednak nie poddawał się. Rzucał zaklęcia jak popadnie. Nim zniknęłam trafił mnie jednak jeszcze jedną Sectumsemprą.
Czułam jak powoli tracę przytomność. Ból był okropny.
Wkrótce jednak usłyszałam charakterystyczny śmiech moich przyjaciół. Po chwili wypadłam z kominka i opadłam na podłogę. Głosy natychmiast ucichły.
- Pomóżcie mi - wychrypiałam ostatkiem sił. Zobaczyłam tylko jak Potter zrywa się z miejsca i do mnie podbiega. Zapadła ciemność.
*James*
Siedząc na kanapie rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Zacząłem się zastanawiać czy Lissie uda się do nas przyjechać. Mogłaby chociaż napisać list! Do domów wróciliśmy przecież pare godzin temu! Szczerze mówiąc zaczynam się martwić....
- Myślicie ze z Lissą wszystko dobrze? - zapytałem z nutą niepokoju
- Ty to byś tylko o niej gadał.... - zaśmiał się Łapa a wraz z nim reszta.
- Tym razem pytam poważnie - uświadomiłem ich
- Raczej wszystko w porządku. Ma trudna sytuacje w rodzinie, musi wszystko im wyjaśnić - odezwała się Lily. Pokiwałem głowa.
Atmosfera znów się rozluźniła i zaczęliśmy się śmiać. Nagle ogień w kominku lekko podniósł się i zmienił kolor. W płomieniach pojawiła się postać. Niemal natychmiast osunęła się na podłogę.
Czarne, lśniące włosy teraz były całe we krwi. Podobnie jak całe jej ciało i twarz. Miała cała masę otwartych ran małych i dużych. Oczy straciły blask.
- Pomóżcie mi - wycharczała na co natychmiast zerwałem się na równe nogi. Podbiegłem do niej. Straciła przytomność. Oddech miała bardzo płytki i nieregularny.
- Syriusz szybko idź po mamę! - zakrzyknąłem. Katem oka zauważyłem jak Łapa wybiega z pokoju.
Niemal natychmiast w pokoju pojawiła się Dorea Potter.
- Matko Boska co jej się stało?! - zakrzyknęła od progu podbiegając do Lissy. - Odsuń się - mruknęła do mnie klękając przy rannej. Natychmiast się odsunąłem dając jej pole do popisu.
Mama kiedyś była uzdrowicielką, jednak gdy Voldemort się uaktywnił zrobiła kursy autorskie i podjęła ten zawód.
Teraz zwinnie badała co stało się dziewczynie klęcząc w kałuży krwi, jaka się wokół niej utworzyła. Po obejrzeniu ran wykonała pare ruchów różdżką. Krew znikła a rany w pewnym stopniu zmalały. Kolejne zaklęcie i w jej rękach wylądowała fiolka z jakimś eliksirem oraz nić. Zaszyła wszystkie rany (a było ich naprawdę dużo) po czym dała dziewczynie eliksir. Na koniec przetransportowała Lisse do pokoju gościnnego. Gdy mama wychodziła dopadliśmy ja cała paczka.
- Co jej jest??
- Wyzdrowieje?
- Wie pani co tam się stało?
- Dlaczego była w takim stanie?
- Jakimi zaklęciami oberwała?
Dorea tylko westchnęła.
- Te rany są skutkiem jakiegoś czarnomagicznego zaklęcia. Najprawdopodobniej oberwała pare razy Sectumsemprą - zacisnąłem pięści. Aż za dobrze pamietam to zaklęcie. Smarkerus potraktował mnie nim pod koniec zeszłego roku - Po oczyszczeniu z krwi dostrzegłam skutki jeszcze jednego zaklęcia... - kobieta przetarła dłonią twarz - Długotrwałe Crucio. Najprawdopodobniej kilka mocnych sesji po 15-20 minut. - dziewczyny strasznie zbladły. Zresztą nasza czwórka pewnie tez - Ten eliksir, który jej podałam m złagodzić jego skutki.
- Kiedy się obudzi?? - zapytałem
- Powinna jutro - mama uśmiechnęła się do mnie pocieszająco. - jak chciecie możecie wejść.
Od razu skorzystaliśmy. Chłopcy usiedli na kilku krzesłach przy łóżku, dziewczyny usiadły na krawędzi łóżka.
Będziemy przy niej czuwać dzień i noc.
Bezustannie.
*Rodziny Mendowes i Spearks w moim opowiadaniu to czystokrwiste osoby uznawane za zdrajców krwi.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top