Rodział 10
- To zbyt banalne... To już ma... To daje mu Syriusz... Nie, to jest okropne! - Dorcas warknęła z irytacją, kiedy po raz kolejny odrzuciłam jej propozycję prezentu urodzinowego dla Jamesa. Szybko uchyliłam się, żeby uniknąć pędzącej w moim kierunku kitki brązowowłosej i ignorując jej złorzeczenia pod nosem ponownie się rozejrzałam starając się znaleźć coś odpowiedniego.
Dziewczyny już dawno kupiły Potterowi prezent (jeśli dobrze pamietam, to złożyły się na jakiś zestaw do pielęgnacji mioteł), ale ja miałam z tym niemały problem. Wszystkie rzeczy, które Dorcas mi proponowała, były aż zbyt oczywiste, a ja chciałam dać mu coś... oryginalnego.
- Patrz! Daj mu to! - wykrzyknęła entuzjastycznie Lily, wskazując na czarodziejskie szachy. Razem z Dor wymieniłyśmy spojrzenia, niepewne co do tego, czy żartuje, czy mówi poważnie, po czym przyniosłyśmy wzrok na Evans parskając, i stwierdzając, że to musi być to pierwsze.
- Dziewczyno, to tylko strata pieniędzy - zaśmiała się Medowes.
- Wolę kupić mu coś, z czego będzie korzystał - dodałam, idąc wzdłuż półki i dalej szukając czegoś idealnego na prezent.
- W sumie masz rację - mruknęła ruda, która, podobnie jak Dorcas, z uniesionymi brwiami słuchała, jak głośno myślę.
- To musi być coś klasycznego, prostego i jednocześnie zaskakującego i niebanalnego... - popukałam się parę razy po brodzie, głęboko się zastanawiając. Po chwili doznałam olśnienia. - Tak! To będzie idealne! Jak mogłam na to nie wpaść wcześniej?
Nie bacząc na rozbawione i jednocześnie zdziwione spojrzenia dziewczyn z impetem wyszłam ze sklepu Zonka, kierując się do innego, z mugolskimi rzeczami.
- Lissa? Co ty wyprawiasz? - usłyszałam głos Lily, która najwyrazniej rozpoznawała niektóre z mugolskich rzeczy. Kompletnie ją zignorowałam omiatając prawie że puste pomieszczenie wzrokiem i podchodząc do jednej z licznych półek. Na twarz mimowolnie wpłynął mi uśmiech, kiedy zobaczyłam liczne płyty winylowe zdobiące każdy fragment działu.
Westchnęłam cicho i przejeżdżając palcem po niektórych z okładek skierowałam się do miejsca, gdzie zauważyłam nazwę mojego kompletnego faworyta jeżeli chodzi o zespoły rockowe. Płyt była absolutna masa - od tych oficjalnych, wydawanych przez artystów, po wszelkie składanki. Mój wzrok przykuła jednak jedna, konkretna okładka.
QUEEN THE GREATEST HITS: FIRST VERSION
Niemal natychmiast pochwyciłam ją w dłonie i sprawdziłam spis utworów z drugiej strony.
Bohemian Rhapsody
Now I'm here
Killer Queen
Love of my Life
We will rock you
Somebody to love
You're my best friend
Seven Seas of Rhye
- Idealne - szepnęłam, uśmiechając się szeroko.
- Queen? Nie wiedziałam, że ich znasz! - powiedziała ze zdziwieniem Evans. Przewróciłam oczami.
- Błagam cię, przecież nie można nie znać takiego zespołu! - odparłam, na co pokiwała głową z aprobatą.
- ...Queen? Co ma królowa do tych krążków w kartonach? - zapytała Medowes zdezorientowanym tonem. Spojrzałyśmy po sobie z Evans, a nasze spojrzenia nie ukazywały nic prócz kompletnego zażenowania jej brakiem wiedzy na ten temat.
- Merlinie, Dorcas... ty tak na poważnie? - zapytałam powoli, przenosząc na nią wzrok.
- O co wam chodzi? Przecież to nielogiczne! - jej ręce uniosły się w geście irytacji, a ja westchnęłam głęboko.
- Och, Dor, Dor... Przed nami długa droga, lecz już niedługo uzupełnimy ten ogromny brak, jakim jest nie znanie tej muzyki. - Lily objęła przyjaciółkę ramieniem i zrobiła minę często spotykaną u Blacka: wzrok wbity w sufit oraz usta wykrzywione w rozpaczliwym grymasie. Zaśmiałam się, widząc tak trafne naśladownictwo jego gestu, po czym skierowałam do kasy.
Czas najwyższy nauczyć paru Gryfonów czym jest prawdziwa muzyka.
***
- Trochę w prawo... Teraz w lewo... Odrobinę wyżej... Tak! Jest idealnie! - zawołała Lily, na co zgrabnie zaskoczyłam z drabiny, otrzepując dłonie.
- Cudnie - stwierdziłam, patrząc na zawieszony nad kominkiem ogromny napis: „WESOŁEJ SIEDEMNASTKI, JAMES! SCHLEJ SIĘ W TRZY DUPY!". Żeby nie było - to nie ja wymyślałam tekst. Był za to odpowiedzialny tylko i wyłączne Syriusz, pilnowany przez Remusa, który miał za zadanie sprawdzić, czy w napisie nie wystąpią żadne błędy ortograficzne ani takie wyrazy jak seks, pieprzenie, erotyczne zabawy w łóżku czy inne synonimy tych słów.
- Nie podoba mi się - jęknął Syriusz padając na kanapę i rzucając transparentowi niechętne spojrzenie. Dorcas przewróciła oczami.
- Co ci się w tym nie podoba, hm? - zapytała zirytowanym tonem. Black rzucił jej spojrzenie przepełnione rozpaczą.
- Wszystko! To miało być: „WESOŁEGO PIEPRZENIA, JAMES! SCHLEJ SIĘ I POCZUJ SIĘ MĘŻCZYZNĄ PO UPOJNEJ NOCY ZE STARK!". Ale teraz wszystko stracone! - zawył głośno, padając na ziemię i chowając twarz w dłoniach - Ja, Syriusz Black, bóg seksu, dowcipu i zabawy, poniosłem klęskę! Przegrałem z trójką diablic, które doszczętnie pokonały mnie w walce o przewodnictwo w naszym stadzie i sprawiły, że już na zawsze na naszych imprezach będzie panował mrok...!
- Jesteś pewien, że wszystko w porządku? - parsknęłam, unosząc brew w iście ironicznym geście, na co prychnął, oburzony, niemal natychmiast zrywając się na równe nogi.
- Dosyć tego! - wrzasnął, tupiąc nogą niczym rozhisteryzowana nastolatka - Wyzywam cię na pojedynek zdiablicowana dziewojo! Zawalczę o nasze prawa! STOP NIEWOLI NIEWINNYM PRAWICZKOM!
- Polemizowałabym co do tego niewinnego i prawiczka. - usłyszałam szept Dorcas i chichot ze strony Remusa i Lily. Black zawył głośno rzucając się na kolana i unosząc ręce ku niebu.
- DLACZEGO...?!- wrzasnął - DLACZEGO NIKT JIŻ NIE SZANUJE NASZYCH PRAW...?!
Wtedy dobiegł nas głośny ryk. Peter i James, cali czerwoni od powstrzymywania chichotu, leżeli na ziemi krztusząc się śmiechem. Skrzynki z alkoholem, które mieli przynieść, stały tuż obok nich, jednak nie przeszkadzało to im w turlaniu się po ziemi.
- Zdiablicowana... Dziewoja... - wykrztusił Pettigrew waląc pięścią o ziemię.
- Niewinny... Prawiczek... - naśmiewał się James, a łzy spływały mu po policzkach. Widząc to, żadne z nas nie było w stanie powstrzymać śmiechu. Jedynie Syriusz stał z obrażoną miną i założonymi rękoma.
- Nie umiecie się bawić - burknął, przez co zaśmiałam się głośniej.
- Istnieje... w ogóle... takie słowo... jak... zdiablicowana? - wydusił Remus przez śmiech.
- Rzecz... w tym... że... nie... - odpowiedziała Lily, łapiąc się za brzuch. Każdy wziął po parę głębszych wdechów, starając się uspokoić.
- Cóż, nie sądziłem, że nasz Łapa ma się za... zniewolonego i niewinnego prawiczka - zaśmiał się głośno James. Mimowolnie parsknęłam. Same słowa niewinny i prawiczek wykluczały się z imieniem Syriusz w jednym zdaniu.
- Pff... Wypowiedział się Łoś! - prychnął Syriusz, na co James niemal natychmiast zerwał się do siadu.
- ŁOŚ?! Odezwał się zapchlony kundel!
- ZAPCHLONY KUNDEL?! Wypraszam sobie! Raczej super seksowny piesek! - zaśmialiśmy się głośno, kiedy przeszedł przez pokój niczym najseksowniejsza modelka, podchodząc do stolika z jedzeniem. - Widzicie? Doprowadziliście do tego, że zaczynam zajadać smutki! - załkał, ocierając niewidzialną łzę i wepchnął sobie garść czekoladek do ust. Otarłam policzki z łez (tych prawdziwych) i usiadłam, patrząc na niego z lekką kpiną.
- Czy czekolada nie jest czasem szkodliwa dla psów?
Czekoladka wypadła Blackowi z ust. Ostatkiem sił przełknął głośno to, co miał w ustach i z przerażeniem spojrzał na każdą osobę obecną w pokoju. Wszystkim udało się zachować niezwykle poważne miny. I wtedy...
- UMRĘ! - wrzasnął Syriusz, z paniką łapiąc się za gardło. Zaczął przeskakiwać z miejsca na miejsce i się kręcić. - REMUSIE, CZY JA UMRĘ?
- Och, jestem pewny, że... - zaczął Lupin uspokajającym tonem, lecz przyjaciel już go nie słuchał.
- O NIE! ZACZYNA SIĘ! - wrzasnął znowu, chodząc niczym pijany Dumbledore na sterydach.
- Łapo, chyba już możesz... - zaczął James, lecz Black zaczął się właśnie obracać wokół własnej osi z niesłychaną prędkością.
- POKÓJ...
- Mogłam jednak tego nie mówić - mruknęłam, patrząc na chichoczące dziewczyny i sama co chwilę parskając.
- ...ZACZYNA SIĘ KRĘCIĆ! - dokończył wcześniejszą wypowiedź Syriusz, zatrzymując się dopiero kiedy wpadł na półkę z książkami. Niefortunnie wsadził między nie głowę, nie mogąc się wydostać.
- Syriuszu już skończ... - zaczął Peter, lecz Black przerwał mu rozhisteryzowanym głosem.
- WIDZĘ CIEMNOŚĆ! IDZIE PO MNIE! UMIERAM! NIE MOGĘ SIĘ WYDOSTAĆ! ŚWIATŁO MNIE OPUSZCZA...
- Black, ty idioto, stoisz z łbem między książkami! - parsknęłam w końcu, nie mogąc powstrzymać śmiechu na widok jego zdezorientowanej miny w momencie, w którym wydostał głowę z mrocznej otchłani półki.
- Och... - mruknął - No, chyba że tak...
Wszyscy zaśmialiśmy się głośno, na co on prychnął.
- Idę stąd! - odrzucił głowę, ruszając w stronę drzwi od dormitorii - Najwyraźniej nie jesteście godni, żeby przebywać w tak wyrafinowanym towarzy... Aaaaa!
Nie byłam w stanie powstrzymać łez. Swobodnie płynęły już po moich policzkach, bo ten widok przelał czarę.
Syriusz leżał w niezwykle sugestywnej pozycji na podłodze. Tuż za nim widać było zjeżdżalnię zamiast schodów - Black pomylił dormitoria damskie z męskimi.
Minęła dobra chwila, nim Dorcas zebrała się na tyle, żeby wstać i pomóc swojemu chłopakowi. Ten westchnął z pewną ulgą.
- Ugh... Nareszcie ktoś ruszył mi na pomoc i uchronił przed...
- Śmiercią z rąk czekolady i ciemnością? - dodałam unosząc brew, na co posłał mi piorunujące spojrzenie.
- Stark... zamilcz.
- Oj, przestań - parsknęła Dor - Przyznaj, zachowywałaś się jak idiota.
Syriusz prychnął głośno.
- Prędzej pozwolę się kopnąć w jaja niż to przy... AU! Dobrze, dobrze, przyznaję... Ale już tak nie rób, błagam...
- Przypomnij mi, zachowywałeś się jak kto?
- Jak idiota - westchnął Syriusz. Po chwili na jego twarz wpłynął łobuzerski uśmieszek. - Ale za to jaki seksowny!
***
- Boże, czy ty masz tylko czarne sukienki w szafie?
To było pierwszym, co usłyszałam ze strony Medowes, kiedy wyszłam z łazienki. Mimowolnie uniosłam brew.
- Pasuje mi do włosów...
- Koniec z tym! - przerwała mi natychmiast Lily, wstając i podchodząc do szafy. Po chwili wcisnęła mi w ręce gładką, zieloną, sięgającą przed kolano sukienkę, z wycięciami na plecach. - Nakładaj. - rozkazała.
Nie wiem dlaczego nawet nie pomyślałam, by się jej nie posłuchać. Bez gadania weszłam do łazienki i przebrałam się, z lekkim zdziwieniem stwierdzając, że wyglądam w niej o wiele lepiej.
- Nareszcie wyglądasz jak człowiek - stwierdziła Dorcas, kiedy pokazałam się im po przebraniu. Przewróciłam oczami i przerzuciłam włosy przez ramię chwytając opakowaną w złoty papier płytę.
- Idziemy? - zapytałam, podchodząc do drzwi, lecz w odpowiedzi dobiegły mnie tylko pełne oburzenia okrzyki.
- Chcesz iść tak?!
- Bez fryzury, makijażu, biżuterii?!
- Zwariowałaś!
Spojrzałam na nie ze zdziwieniem, mrugając kilka razy.
- Co? - nie miałam bladego pojęcia, jaki miały problem - Nie wiem o co wam chodzi. Przecież wyglądam normalnie...
- No właśnie! - zawołała w odpowiedzi Lily.
- Wyglądasz normalnie! A masz wyglądać jak milion dolarów, żeby James padł jak tylko cię zobaczy! - dodała Dorcas zrywając się na równe nogi i ciągnąc mnie ze rękę w stronę toaletki.
- Co? Nie! Nie będę się stroiła tylko dlatego, że są urodziny Pottera! Jeszcze pomyśli, że ma jakiekolwiek szanse, a to...
- ...jest bardzo prawdopodobne? - Evans uśmiechnęła się złośliwie, dokładnie tak, jakby znała wszystkie moje tajemnice na ten temat. Prychnęłam głośno.
- Przestań pierdolić, tylko rób ten makijaż - warknęłam tylko, na co one głośno się zaśmiały, jakby robienie mi na złość sprawiało im wielką przyjemność.
Niecałe dziesięć minut później miałam już zrobiony makijaż w taki sposób, by kolory współgrały z sukienką, oraz włosy spięte w luźnego koka, tak, że parę kosmyków opadało mi na twarz.
- No! I teraz możemy iść! - stwierdziła Dorcas, kiedy obejrzała mnie ze wszystkich stron. Przewróciłam oczami, lecz uśmiechnęłam się kącikiem ust.
- Jesteście niemożliwe - westchnęłam, kręcąc głową.
- Ale od tego właśnie jesteśmy! - Lily rozłożyła ręce - Żeby dać ci porządnego kopa w dupę i uświadomić, że tak naprawdę podoba ci się jak Potter się za tobą ugania...
- Nieprawda! To jest najbardziej wkurwiająca rzecz na tym świecie! - przerwałam jej niemal natychmiast. Dziewczyny spojrzały najpierw po sobie, a później na mnie, unosząc brwi. - Zresztą, odezwała się ta, której to wcale nie wkurwiało! Nie zachowuj się jak hipokrytka, Evans!
W odpowiedzi dziewczyna przewróciła oczami i wyszczerzyła zęby w tym swoim uśmiechu mówiącym I tak wiem swoje.
- Liss, uwierz, jest różnica między tym, co James wyczyniał w stosunku do Lily, a do ciebie - wtrąciła Dor - Ona była po prostu kolejna na liście, a ty... Oj, moja droga, nie widzisz jak on się dla ciebie zmienia?
Uniosłam brwi słysząc te słowa.
- Zmienia? Nie przypominam sobie, żeby przestał robić kawały czy dokuczać Severusowi - odparłam, ignorując to, jak Lily krzywi się słysząc imię mojego przyjaciela. Mendowes przewróciła oczami z taką siłą, że miałam wrażenie, że zaraz jej wypadną z oczodołów.
- Nie masz porównania. Kiedyś Huncwoci robili kawały średnio co drugi dzień. Teraz? Raz na tydzień-dwa. W zeszłym roku James wyśmiewał i dokuczał Snape'owi przynajmniej raz na tydzień. A teraz? Maksymalnie raz na miesiąc. Nie widzisz tego? Dziewczyno, zacznij patrzeć!
Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się nad jej słowami. Czy to możliwe, że nie dostrzegałam tych zmian i uparcie przyszywałam Potterowi łatkę kogoś kompletnie niedojrzałego bez powodu? Będę musiała mu się przyjrzeć i na własne oczy zobaczyć, czy Dor mówi prawdę. Jeżeli tak... Cóż, wyjdę na bezduszną sukę, która patrzy na całkiem normalnego chłopaka przez pryzmat jego wcześniejszego zachowania.
- Dobra! Koniec tych rozmyślań! Idziemy na dół, bo im szybciej pójdziemy, tym szybciej wrócimy! - Lily klasnęła w dłonie, a jej mina była raczej niechętna. Wiedziałam, że nie lubiła imprez. Widząc moją uniesioną brew, szybko uśmiechnęła się i objęła zarówno mnie jak i Mendowes ramieniem. - Chodź, Lissandro ZawszeMamRacjęAPotterToIdiota Stark. Idziemy do twojego chłopaka.
Słysząc pierwsze słowa zaśmiałam się, lecz kiedy Lily dokończyła wypowiedź prychnęłam i z całej siły przywaliłam jej w ramię.
- Kretynka! - rzuciłam w jej stronę, nim przyspieszyłam nieco kroku i wyprzedziłam je, stając już w głośnym i zatłoczonym pokoju wspólnym. Nie musiałam długo czekać na współlokatorki, które już chwilę później ze śmiechem stanęły obok mnie. Widząc w rogu pokoju zbiorowisko Gryfonek, które zawzięcie o czymś mówiły, śmiały się i podskakiwały radośnie na każde słowo kogoś, kogo otaczały, wymieniłyśmy spojrzenia. Cóż zdaje się, że znalazłyśmy Huncwotów.
- Zróbcie przejście! - warknęła Dorcas do tłumu piszczących dziewczyn, które z ogromnym zaangażowaniem starały się zwrócić na siebie uwagę jubilata. Niemal natychmiast podskoczyły, odsuwając się. Z rozbawieniem zauważyłam, że posyłają Dor przerażone spojrzenia, nim odchodzą.
Dopiero po chwili mój wzrok natrafił na Jamesa. Na twarzy miał ten swój wyszczerz, włosy roztrzepane jeszcze bardziej niż na codzień, a ja z lekkim zażenowaniem zauważyłam, że skanuje mnie wzrokiem o wiele częściej niż zazwyczaj.
- Najlepszego, Potter - odparłam podchodząc bliżej i wkładając mu w ręce prezent. Syriusz zaśmiał się i sugestywnie poruszył brwiami.
- Cóż, na myśl przychodzi mi tylko... bielizna - oznajmił patrząc na cienkie opakowanie. Jęknęłam głośno, a James parsknął. Blackowi to w głowie tylko jedno...
- Nie, to nie bielizna... Nie wnikam, co wy sobie dajecie, skoro masz takie skojarzenia, ale spokojnie, nie jestem tak upośledzona - powiedziałam kąśliwie, na co Syriusz wyglądał, jakbym strzeliła go w pysk.
- Uwielbiam, kiedy go tak gasisz - ledwo powstrzymałam się od podskoczenia, kiedy usłyszałam głos tuż przy swoim uchu. Nawet nie zauważyłam, kiedy James wstał. Ostatkiem sił powstrzymałam odruch poprawienia kołnierzyka jego koszuli, który strasznie mnie denerwował, i zadarłam lekko głowę, żeby spojrzeć mu w twarz. Nawet kiedy miałam na sobie szpilki był ode mnie wyższy.
- Nie rób tak! Chcesz żebym zeszła? - rzuciłam mu rozeźlone spojrzenie, lecz on tylko uśmiechnął się.
- Oczywiście.
Słysząc to jedynie przewróciłam oczami. Następnie wskazałam na przedmiot, który trzymał i jednocześnie posyłając Blackowi znaczące spojrzenie odparłam:
- Zapewniam, to nie jest bielizna. Moim zdaniem to coś... znacznie lepszego - nim Syriusz choć zdążył się odezwać, a widziałam, że miał taki zamiar, posłałam mu miażdżące spojrzenie.
- Świetnie! Już nie mogę się doczekać, kiedy to wszystko rozpakujemy! - James wyszczerzył zęby w uśmiechu, zerkając na górę paczek i opakowań. Po chwili przekrzywił głowę i spojrzał na mnie dodając: - A... dostanę jeszcze buziaka? - zrobił słodką minkę, jednocześnie pochylając się znacząco. Uniosłam brew, patrząc na niego sceptycznie. Serio? Nie, no rozumiem, ma urodziny, ale chyba nie myśli, że go pocałuję?
Argument „Daj spokój, kończy siedemnaście lat, możesz się chyba poświęcić" był tym, który zaważył w mojej decyzji. Westchnęłam i stając na palcach szybko pocałowałam go w oba policzki, niemal natychmiast się odsuwając.
- Zadowolony? - zapytałam z nutą rozbawienia, gdyż było to pytanie całkowicie zbędne. Potter całą swoją osobą mógłby stanowić definicję najszczęśliwszego człowieka na świecie. Pokręciłam tylko głową z rozbawieniem i odwróciłam się, zmierzając w stronę stolika z napojami.
Nagle ktoś złapał mnie za dłoń i zakręcił nią tak, że zrobiłam obrót i wylądowałam w czyiś (no zgadnijcie czyjch?) ramionach. Zadarłam głowę i spojrzałam na chłopaka jednocześnie ze zdziwieniem jak i pewnym rozbawieniem.
- James, możesz mi powiedzieć co ty...
- Och, aktualnie z tobą tańczę...
- Ale ja nie mam najmniejszego zamiaru z tobą...
- Z tego, co się orientuję, jest to już czynność dokonana, kochanie!
- Nie mów na mnie „kochanie"!
Cóż, ostatecznie zatańczyłam z nim do kilku piosenek i z dwa razy dałam się pocałować w policzek.
...no dobra, cztery.
Albo z siedem?
Ale to nie jest ważne! Zrobiłam to tylko dlatego, że chciałam zrobić Jamesowi przyjemność w urodziny...
...prawda?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top