6. W imię dobra

Pomódlmy się do nicości
Podetnijmy sobie żyły
W imię wyższości
Oddajmy pieniądze ku wielkości
Podajcie głodującemu pleśni
Śpiewając przy tym wychwalające pieśni
Zaadoptujmy martwe dziecko
Żeby jego rodzina dostąpiła zbawienia
Bo przecież to nasza wina
Że giną niewinne życia
Daj błagającym wytchnienia
Biczując się za grzechy
Których nigdy nikt nie popełnił
Szkalujmy chcących miłości
Bo ich uczucie jest gorsze
Niegodne życia na poziomie
Pozwólmy czerni wlewać się do serc
Tłumacząc to wyższą instancją
Zezwólmy na powtarzanie kłamstw
Które nazywane są prawdą
Oddajmy swoje dusze w ręce obcych
W końcu oni wiedzą jak je kształtować
Uwięzione w naszych ciałach
Spoglądać będą zza krat więzienia
Pozwólmy na to
Bo przecież tak trzeba
Zadajmy sobie jednak pytanie
Czy chcemy żyć tak jak nam każą
Może jutro zginiemy z głupoty
Przez wychwalanie życia
W imię wolności
Wolę jednak zginąć zgodnie z samą sobą
Niż pozwalając innym na rządzenie moim życiem
Z uśmiechem na twarzy trzy razy zaprzeczę
Że wierzę w wyższe dobro i zbawienie
Z dumną na twarzy zejdę z drogi dobra
Krocząc ścieżką ku złu
Tam odnajdę wolność i siebie
I zaśmieje się prawdzie prosto w ryj

Pisząc to przeżywałam dość duże załamanie. Od małego kształtowana byłam na przykładnego Polaka katolika, zamykając się wtedy, kiedy mi kazano, uśmiechając się kiedy okazja wymagała i ukrywając łzy za maską obojętności, bo nie można pokazać słabości. Wmawiano mi, że mam kochać tych których chcę, dopóki podobają się rodzicom, że mam walczyć o swoje, ale byś przy tym zawsze kulturalna, nie iść za grupą, ale nie wyłamywać się, bo na takich źle się patrzy.

I wiecie co? Udało im się to. Do momentu aż po raz pierwszy poszłam do psychologa, w wieku zaledwie 10 lat, bo moja chęć poznania świata została uznana za nadpobudliwość. Wtedy nie wiedziałam co to znaczy, nie rozumiałam tego. I wtedy się zaczęło. Piekło? Nie. Nie było aż tak źle, a raczej nauczyłam się odciągać od świata i jego hipokryzji. Hipokryzji tak wielkiej, że wypełniła ona każdy fragment mojego życia. Nawet do tej pory pomagająca mi wiara sprawiła, że zaczęłam nienawidzić ludzi jeszcze bardziej.

Wczoraj usłyszałam, że jestem kaleką, bo nie daję sobą sterować, że zawładnął mną szatan, bo po tylu bolesnych chwilach, nauczyłam się korzystać z życia i czerpać z niego radość.

Ale wiecie co?

Bliżej mi do satanizmu niż chrześcijaństwa. Chcę być szczęśliwa i nie robić z siebie kozła ofiarnego, nadstawiając drugiego policzka. Nie pozwolę sobie na to, żeby być nadal popychana i szkalowana w imię wyższego dobra.

Kodoku

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top