An angel.

-Dlaczego to zrobiłaś? - chłopak pyta ze znacznym wyrzutem i jakby smutkiem, tkwiącym w jego oczach.

-Nie zrozumiesz – szepczę, unikając jego wzroku. - Dlaczego mnie uratowałeś?

-Zabawna jesteś. – Jasnowłosy śmieje się bez krztyny radości.

-Co masz na myśli? - Marszczę brwi z zaskoczeniem, mierząc go wzrokiem.

-Nie poczułaś, że umierasz. Jednak to nie znaczy, że to nie miało miejsca – mówi powoli, zaciskając usta.

-Co chcesz przez to powiedzieć? - Czuję, jak przez moje ciało przechodzi pojedynczy dreszcz.

-Nie żyjesz, rozumiesz? Nie żyjesz. - Do jego oczu napływają łzy, a ja unoszę brwi do góry.

-Nie mówisz mi wszystkiego – stwierdzam, patrząc na niego uważnie.

-Miałem dwa wyjścia. Pozwolić ci skoczyć i umrzeć naprawdę, patrząc, jak konasz albo dotknąć cię, teoretycznie powstrzymując, a w praktyce tworząc jednym z nas – tłumaczy mozolnie, krążąc na około dużej skały.

-Dotknąłeś mnie... - zaczynam. - Czyli jestem...

-Aniołem. Jesteś aniołem – dokańcza, a ja zatrzymuję się wpół kroku.

-Co powiedziałeś? - Otwieram szeroko oczy ze zdziwienia, nie wierząc własnym uszom.

-Jesteś aniołem. No, wiesz, takim ładnym stworzonkiem ze skrzydłami, który jest oznaką dobra. - Wzrusza ramionami ze znacznym znużeniem i wzdycha ciężko, opierając się o drzewo.

-Znowu mi czegoś nie mówisz. - Mrużę oczy, starając się z niego czytać jak z otwartej księgi.

-Tylko jednego słowa. Tylko jednego...

-Więc?

-Więc brakuje tam słowa: upadły. Jesteś upadłym aniołem. Takim, który nie ma wstępu do nieba ani nigdzie indziej. Takim, który już na zawsze pozostanie na ziemi – tłumaczy, okrążając mnie i przysuwając się coraz bliżej. - I jak, było warto? Warto było skoczyć? - pyta, ze złośliwym uśmieszkiem, odchodząc w stronę klifu.

Kręcę przecząco głową, w której nagle zaczyna świtać mi pewna myśl.

-Ty też skoczyłeś, prawda? - Wpatruję się w niego i widzę, jak zatrzymuje się w miejscu, a jego twarz staje się powściągliwa.

-Dlaczego? Dlaczego to zrobiłeś? - pytam dalej, podchodząc do niego.

-Ja... Ja chciałem latać – tłumaczy, przygryzając delikatnie wargi i jakby nad czymś rozmyślając. Nachyla się wyraźnie nad klifem, oddychając morskim powietrzem.

-I co, udało się? - ciągnę temat, śmiejąc się sarkastycznie.

-Jak najbardziej. - Blondyn uśmiecha się oszałamiająco i łapie mnie delikatnie za rękę. Marszczę brwi nierozumnie, a on tylko wybucha głośnym śmiechem i krzyczy radośnie, robiąc krok w tył i ciągnąc mnie za sobą.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top