55. Potas Węgiel

WRACAM KURDE ELO, WIEM ŻE PO 2 LATACH NIKT NIE PAMIĘTA TEGO FF RACZKA ALE NO ZAPRASZAM

-Chanyeol! Posłuchaj mnie kurde-krzyknąłem za nim. Cóż, wyszedł. Jego wtopa gorzej jak Baekhyun dostanie jakiegoś zawału.

/Chanyeol's pov./

Wybiegłem z domu Sehuna i popędziłem moim kawasaki h2r (yas bitcheee$$) zrealizować mój plan. Zarezerwowałem kolację na dachu najwyższego budynku w Seulu i zadzwoniłem do Byuna. Kelner, czy kto to tam był trzykrotnie pytał się, czy przypadkiem nie chcę zabić siebie lub kogoś.

-BAEKKIE!
-Wassup boi
-O 18 po ciebie przyjadę, bądź gotowy na najpiękniejszy dzień Twojego nudnego życia, bez odbioru elo.

Załatwione. Mam nadzieję, że będzie mu się podobało.

A teraz najważniejsze pytanie; W co się ubrać?
Z jednej strony wypadałoby założyć garnitur, ale to przereklamowane. Na luzie? Nie na tę okazję. Typowy bad boy? Yaaaaasssss. Połączenie ciemnych obcisłych jeansów, białego t-shirta i skórzanej kurtki będzie dobre. Ułożyłem włosy w lekki, artystyczny nieład i zacząłem układać sobie w głowie scenariusz dzisiejszej kolacji z moim crushem.

Nim się obejrzałem, wybiła godzina wyjścia.

/Baekhyun's pov./

Targają mną dzisiaj emocje jak przed koncertem snsd. Czy to sen? Czy to prank? Zadzwoniłem po Tao o poradę, który był u mnie minutę później. Może dlatego, że mieszka piętro nade mną.
Nie sądziłem, że przytarga tu całą zawartość swojej szafy.
-Huang, ale ty wiesz, że większość tego będzie na mnie wisiało?
-Twierdzisz, że jestem gruby? -Uniósł głos.
-Nie. Twierdzę, że jesteś ode mnie wyższy o dwie głowy.- uśmiechnąłem się sztucznie.

Po godzinie dobierania mi outfitu wybraliśmy szary sweter z pastelowym różowym serduszkiem na piersi, tego samego różowego koloru czapkę wpierdolkę, czarne rurki i vansy.
-Ja bym tu dodał jakieś botki od Gucci i futro z Prady. Albo na odwrót.
Przewróciłem oczami na jego aforyzm i poszedłem się pomalować.

CZAS NA WYJŚCIE¡ Spojrzałem przez okno. Park akurat podjechał swoim motocyklem. Przejrzałem się w lustrze jeszcze pierdyliard razy po czym wyszedłem i trzęsącymi się jak wibrator rękoma.

-Gdzie jedziemy?-spytałem zakładając kask.
-Tam-wskazał gdzieś na niebo. Znaczy, że stroiłem się tak na własną śmierć?

Opatuliłem swoimi ramionomakaronami jego talię i jechaliśmy w niezbyt znany mi kierunek.
-Jesteśmy.-powiedział entuzjastycznie zatrzymując się pod jakimś wieżowcem.

Od zejścia z maszyny nie odezwałem się ani słowem aż do momentu gdy winda zatrzymała się na najwyższym piętrze.
-JESTEŚ POJEBANY!-wydarłem się stając przed panoramą Seulu.
-Meh, dlaczego? Patrz na tę piękne gwiazdy na niebie.
-One przy tobie to chuj.-warknąłem.
-Dokładnie. Siadaj- odsunął krzesło od stolika czekając aż na nie usiądę.
-Najpierw powiem Ci taką pewną ciekawostkę. MAM LĘK WYSOKOŚCI.
-To szczegół, daj spokój -machnął ręką jakby nigdy nic. Jednak gdy popatrzyłem na niego jak na debila, przesunął krzesło tak, żebym był plecami do krajobrazu. Lepiej.

-Zachód słońca widoczny z takiego punktu to coś pięknego.-powiedział wpatrzony w rozlegający się wokół nas krajobraz. Wstał i wyciągnął do mnie rękę. Jego dotyk daje mi pewnego rodzaju poczucie bezpieczeństwa, więc podałem mu dłoń i podszedłem z nim do poręczy. Objął mnie od tyłu i staliśmy tak kilka minut wpatrując się w obraz przed nami.
-Potas Węgiel-wymruczał mi do ucha.
-Co?-skrzywiłem się z niezrozumienia.
-Chemia.
-Chanyeol, co ty pierdolisz? Wypiliśmy tylko po 1 lampce wina, ty jebaniutki biol chemie.-fuknąłem.
-Węgiel to K, a potas C. Zniszczyłeś mój romantyzm.-powiedział że smutną miną i puścił mnie. K i C? Kc? Achh kace.
-Awwh Yeollie, potas węgiel też. -Uśmiechnąłem się z lekkim rumieńcem i wtuliłem się w jego śmierdzący perfumami Cavalliego tors. Albo po prostu się tak spocił i dlatego jebie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top