Chcę wiedzieć, kim on jest
Jak można się spodziewać po opisie, historia nie będzie dotyczyć typowo Sala, a wymyślonej przeze mnie córki Ashley. Mam nadzieję, że taki pomysł także się Wam spodoba.
Mimo że oglądałam gameplay wielokrotnie, musiałam wyszukać jeszcze wiele rzeczy, przeprowadzić kilka analiz... Dodatkowo, aby nie było, że wszystko ściągnęłam z gry, wymyśliłam dość sporo elementów. Chciałabym, abyście to docenili.
Do tego starałam się nie tłumaczyć dialogów dosłownie ani nie oglądałam SF u Staszka, aby nikt mi nie zarzucił, że poszłam na łatwiznę. Mam także nadzieję, że wyjaśnienia pewnych elementów będą wystarczająco jasne (chodzi o np. wytłumaczenie, czym są piramidy Asintmah). Starałam się!
Miłej lekturki! ♥
**********
Alita spędzała kolejny dzień ze swoim przyjacielem, Chrisem. Tym razem jednak nie wybrali się, jak zawsze, do ich ulubionej kawiarni, a do parku. Stamtąd bowiem było blisko do Neveroak Cemetery. Właśnie to miejsce było celem Ality.
- Chris? - dziewczyna spojrzała na przyjaciela z błaganiem w oczach. - Bardzo Ci się spieszy do domu?
- Nie bardzo, tata chyba znów będzie nad czymś pracować - wywrócił oczami. - Czemu?
- Widzisz... - dziewczyna westchnęła cicho. - Kiedyś, chodząc po Neveroak Cemetery, widziałam grób tego mordercy sprzed parunastu lat. Nazywał się Sal Fisher, mówili na niego Sally Face...
- Chyba wiem, o kim mówisz - chłopak uśmiechnął się lekko. - Tata opowiadał mi kiedyś, że kiedy świat dowiedział się, co zrobił, wszyscy życzyli mu śmierci.
- Wiem... Co powiesz, żeby pójść dziś na jego grób? Może uda nam się zebrać więcej informacji o nim z internetu? Proszę - Alita wiedziała, że obietnica pokroju "Kupię Ci bilet na koncert Sanity's Fall" na pewno wystarczy, jeśli Chris się zawaha.
- Jeśli aż tak Ci zależy... Choć nie uważam, żeby było to coś interesującego, wiesz? Było, minęło. Zabił dwanaście osób, w tym kilkuletnie dziecko, skazali go na karę śmierci i po sprawie. Minęło sporo czasu od tamtego dnia.
- I właśnie dlatego uważam, że będzie fajnie zgłębić ten temat. No chodź!
Alita chwyciła przyjaciela za rękaw swetra i pociągnęła w stronę wyjścia z parku. Chris wywrócił oczami, ale poszedł za dziewczyną. Gdy zrównali kroku, dotknął jej ramienia.
- Ali, powiedz mi szczerze. Czemu aż tak strasznie Ci zależy? - spytał. - Usłyszałaś coś dziwnego?
Szatynka westchnęła.
- Można tak powiedzieć... Słyszałam, jakby moja mama z kimś rozmawiała. I ten ktoś miał na imię Sal...
***
- Jak się trzymasz, Ashie? - spytał głos z ręki Ashley. Głos Sally'ego Face'a.
- Chyba w porządku... Choć dalej nie mogę uwierzyć, że minęło już tyle czasu. Już siedemnaście lat nie ma Cię przy mnie i Toddzie... - powiedziała cicho zielonooka kobieta, patrząc na swoją świecącą na niebiesko rękę.
- A co z Larrym? Czy on... Odzywał się? Albo inaczej... Ukazał się Wam?
- Niestety nie... Próbowaliśmy wszystkiego. Używaliśmy wielokrotnie nawet Martwego Kamienia, ale nic się nie wydarzyło. Chyba nie ma sposobu, żeby do nas wrócił...
- Na pewno Wam się uda. Wierzę w Was. A co u Ality i Chrisa? - Sal zmienił szybko temat.
- W porządku. Alita uczy się niemal tak dobrze, jak Ty, Sal. Jest do Ciebie tak podobna - Ashley zaśmiała się, chwilę później także Sal. - A Chris... Jest trochę gorzej, ale Todd daje sobie radę. Co prawda nie znalazł sobie nikogo, bo, jak sam mówi, jest już za stary na związki, ale...
W tym momencie do pokoju weszła córka Ashley. Kobieta na szczęście szybko się zorientowała i zakryła rękę rękawem koszuli, wkładając dłoń do kieszeni spodni. Młodsza Campbell nigdy nie widziała, że górna kończyna jej mamy świeci. Ash chciała, aby zostało tak jak najdłużej.
- Z kim rozmawiałaś, mamo? - spytała Alita.
- Z nikim, Ali. Coś Ci się wydawało - Ashley uśmiechnęła się nerwowo. - Chciałaś coś?
- Tak jakby... Umówiłam się z Chrisem, wrócę koło wieczora, dobrze? - powiedziała dość niepewnie.
- Oczywiście, nie ma problemu. Jeśli chcesz, zaproś go na nocowanie.
***
- Może rzeczywiście Ci się tylko zdawało? - rzucił Chris. - Może z nikim nie rozmawiała? Poza tym, Ali, ten morderca nie żyje - zaakcentował ostatnie dwa słowa.
- Wyraźnie słyszałam, że do kogoś mówiła. I słyszałam imię Sal. To nie może być przypadek. Chcę wiedzieć, kim on jest - dziewczyna była nieugięta, tak samo, jak jej mama.
- Jak sobie chcesz - chłopak wywrócił oczami.
Resztę drogi przeszli w ciszy. Gdy dotarli na cmentarz, szatynka od razu poprowadziła przyjaciela na grób Fishera. Podeszła tam i kucnęła obok. Przesunęła dłonią po protezie Sala i westchnęła cicho.
- Ciekawe, jak wyglądała jego twarz... - powiedziała, patrząc na blondwłosego przyjaciela, który siedział obok niej.
- Nie wiem. Tata mówił, że bardzo niewiele osób widziało, jak naprawdę wygląda - odpowiedział chłopak. - Chyba tylko jego rodzice i przyjaciele.
Alita wzięła maskę do rąk, po czym przyłożyła ją sobie do twarzy i zapięła zatrzaski z tyłu głowy.
- Jestem Sally Face, seryjny morderca - zaśmiała się, powodując podobną reakcję u przyjaciela.
- Jesteś nienormalna, Ali - pogłaskał jej ramię.
Nagle usłyszeli grzmot z daleka. Błyskawica przeszyła niebo, niemal oślepiając dwoje nastolatków. Dziewczyna szybko odpięła protezę i odłożyła ją na miejsce. Czuła, że to dlatego nadchodziła burza - bo zakłóciła spokój spoczywającego w grobie od parunastu lat Sala.
Chris chwycił ją za rękę, po czym wybiegli razem z terenu cmentarza i udali się do domu Ashley oraz Ality. W ostatniej chwili. Gdy tylko weszli do środka, na dworze zaczęło lać. Ash nie było w domu - postanowiła odwiedzić Todda i na spokojnie porozmawiać z nim oraz Salem. Alita postanowiła to wykorzystać.
- Chris, chodźmy na strych. Jestem pewna, że tam moja mama ma jakieś informacje na temat tego mordercy - powiedziała.
- Jak chcesz - chłopak wywrócił oczami, ale poszedł za przyjaciółką. Wiedział, że nie odpuści, dopóki nie rozwiąże tej sprawy.
Już po chwili oboje znajdowali się na strychu. Alita rozejrzała się dookoła i zauważyła skrzynię, która jako jedyna nie była zakurzona. Oznaczało to, że musiała ona być niedawno otwierana. Podeszła do kufra i otworzyła go. Na górze znajdowała się kartka z imieniem "Sal".
- Mówiłam Ci, że się nie przesłyszałam - powiedziała szatynka, po czym odłożyła kartkę na bok i zaczęła przeglądać skrzynię.
Na samej górze leżało mnóstwo czarnych bluz i koszulek oraz czerwonych i bordowych dżinsów, niektóre miały dziury na kolanach. Chris od razu się nimi zainteresował. Bez żadnych ceregieli zabrał pierwsze lepsze bluzę oraz spodnie, po czym rozebrał się do bokserek i założył zabrane z kufra ubrania. Idealnie pasowały do jego ulubionych, niebieskich tenisówek. Dziewczyna zaśmiała się, widząc chłopaka.
- Pasują Ci te ciuchy, wiesz? - spojrzała mu w oczy. - Zabierz je sobie, jeśli chcesz. Mama na pewno tego nie zauważy. To tylko bluza i spodnie.
Jednym ruchem ręki odgarnęła zalegające w skrzyni ubrania... A pod spodem zobaczyła cały stos różnych gazet oraz zdjęć. Wyrzuciła ciuchy ze skrzyni, a następnie wzięła jedną z gazet do ręki. "Nockfell News". Jej mama nigdy nie kupowała tej gazety, więc skąd się tu wzięła?
Przeczytała nagłówek. "Dziś odbędzie się proces mordercy Sally'ego Face'a za masowe morderstwo, wliczając w to całą rodzinę". Spojrzała zaskoczona na przyjaciela.
- Wiedziałeś, że zabił swoją rodzinę? - spytała.
- A skąd? Tata nigdy mi tego nie powiedział. Wiem tyle, co i Ty.
Westchnęła cicho i znów spojrzała na gazetę. Znajdowały się tam dwa zdjęcia. Po lewej stronie znajdował się Sal ze skutymi rękoma. Patrzył na autora zdjęcia spode łba, a kajdany były przyczepione łańcuchem do podłogi. Fotografia zawierała podpis "Morderca Sally Face w łańcuchach. Tam, gdzie jego miejsce.". Jednak to nie ona przykuła uwagę dziewczyny, a ta druga. Znajdowała się po prawej stronie artykułu. Na zdjęciu byli Sal oraz Ashley, kiedy byli młodsi, za czasów liceum. Zawierało ono podpis "Ashley Campbell (po lewej) i Sal Fisher (po prawej) w liceum.".
- To chyba Twoja mama, co nie? - rzucił Chris, siedząc obok przyjaciółki.
- Aha... - potwierdziła Alita. - A jednak się znali... Tylko czemu mi o tym nie powiedziała...
- Pokaż, co mówi artykuł - chłopak wziął gazetę do ręki i zaczął czytać na głos. - "Źródła mówią, że prokuratura wezwie Ashley Campbell, aby zeznawała przeciwko Zabójcy Sally'emu Face'owi" - podkreślił ostatnie cztery słowa. - "Campbell od dawna jest przyjaciółką Sally'ego Face'a i mówiło się, że byli bardzo blisko w latach licealnych. Chodzi plotka, że to właśnie ona wezwała policję do Sala Fishera, gdy dowiedziała się, co ten zrobił. Co chciała przez to osiągnąć? Zaszkodzić przyjacielowi? Tego dowiemy się już dziś na rozprawie. Będziemy Was informować na bieżącą w nockfellskiej telewizji."...
Alita słuchała uważnie słów przyjaciela, próbując sobie to wszystko poukładać. Jeśli Ashley i Sal rzeczywiście się przyjaźnili, to dlaczego wezwała ona policję? Nie było jej na miejscu... Skąd miała wiedzieć, czy to na pewno on zabił?
Chris, zaciekawiony, odłożył gazetę na bok i sięgnął po zdjęcia. Jednakże już pierwsze zbiło go z nóg. Przedstawiało ono czworo nastolatków podczas Halloween. Łatwo było rozpoznać, kto to był. Od prawej strony: Todd, Ashley, Sal... Oraz chłopak, którego nie znali. Odwrócili zdjęcie. Z tyłu znajdowała się krótka notatka. Najpierw podpisy wszystkich czterech osób, a pod spodem parę zdań napisanych pismem Ashley.
"Może kiedyś znów go spotkamy. Po drugiej stronie nicości. O ile istnieje takie miejsce" ~ Sally Face, listopad 2004
- Chris, ja tu czegoś nie rozumiem - powiedziała Alita po przeczytaniu notatki. - Sal został zabity nie w listopadzie, tylko trochę wcześniej. Jak to więc możliwe, że ten cytat pochodzi z listopada?
- Bardziej zastanawia mnie, czemu Twoja mama i mój tata ukryli przed nami, że ten morderca był ich przyjacielem. I jak udało im się to ukrywać przez szesnaście lat?
- Nie wiem... - dziewczyna zerknęła jeszcze raz na podpisy. - Larry Johnson... Wydaje mi się, że widziałam już gdzieś to nazwisko. Tylko zastanawiam się gdzie...
- Mignęło mi chyba na cmentarzu niedaleko grobu Sala...
***
Burza już się uspokoiła, ale wciąż padało. Mimo to Alita i Chris wrócili na cmentarz, by odnaleźć grób Larry'ego. Znaleźli miejsce pochówku Sala, po czym rozejrzeli się dookoła. Na lewo znajdował się grób jego ojca, a kawałek dalej - Lisy Johnson-Fisher.
- Huh? - Chris wydawał się zaskoczony, tak samo, jak Alita. - Ona ma dwa nazwiska... Jedno jest Sala, a drugie Larry'ego...
- Może byli przybranymi braćmi? Zobacz, Lisa Johnson jako matka Larry'ego mogła wziąć ślub z ojcem Sala i przejąć po nim drugie nazwisko. To by się zgadzało...
- Brzmi logicznie...
Przeszli jeszcze kawałek dalej. Minęli groby małej Sody Cohen, Chuga Cohena, Janis oraz Raya Morrisonów... I tu się zatrzymali.
- Kurwa -przeklął szpetnie Chris. - Tata mówił, że jego rodzice zginęli w wypadku... A to jest ten sam rocznik, co pozostali...
Dalej byli Robert, Sandy Sanderson oraz jej mąż, Herman.
- Herman zmarł w tym samym roku, a Sandy osiem lat wcześniej... To możliwe, żeby zabił ją nastolatek? - spytała Alita.
- Nie wiem, ale wydaje mi się to jeszcze bardziej popieprzone. Musimy porozmawiać z rodzicami. To, że mój ojciec mnie adoptował, a nie urodził, nie ma znaczenia. Chcę wiedzieć, co się stało z moimi "dziadkami" - zrobił cudzysłów z palców.
- A ja chcę, żeby mama w końcu mi powiedziała, jak się skomunikowała z tym całym Salem. Nie uwierzę, że musiałam się przesłyszeć.
***
- Mamo, musimy porozmawiać - Alita zeszła ze strychu, ściskając w dłoniach zdjęcie, która znalazła tego dnia z Chrisem, podeszła do siedzącej w salonie Ashley i usiadła obok niej na kanapie. - To ważne.
- O co chodzi, Litka? - spytała kobieta, odkładając książkę na bok. - Mówiłaś, że idziesz się spotkać z Chrisem.
Dziewczyna westchnęła cicho. Gdy tylko wcześniej usłyszała, że jej mama wróciła do domu, szybko czmychnęła na strych w poszukiwaniu zdjęcia. Znalazłszy je, zeszła na dół.
Pokazała mamie, co znalazła na strychu. Ash, widząc fotografię, wzięła ją do prawej ręki, lewą chowając za plecami. Westchnęła ciężko. Ona tak strasznie nie chciała, żeby jej córka dowiedziała się, że przyjaźniła się kiedyś z seryjnym mordercą. Nie wstydziła się tego, po prostu nie była pewna, czy dziewczyna to zrozumie...
- Dlaczego mi nie powiedziałaś? - spytała młodsza szatynka. - Liczyłaś, że nigdy się o tym nie dowiem? Że nie spróbuję sama drążyć tematu, mimo że wyraźnie słyszałam, że rozmawiasz z niejakim "Salem"?
- Nie miałaś się dowiedzieć tak - Ashley westchnęła. - W ogóle nie miałaś się dowiedziec. Wiem, że nie wierzysz w duchy. Do pewnego czasu sama w nie nie wierzyłam.
- Kiedyś zaczęłaś? - spytała dziewczyna.
- Dowiesz się w swoim czasie. Póki co... - wysunęła lewą rękę w stronę córki, podwijając rękaw.
Alita podskoczyła, widząc, że cała ręka jej matki świeci się na bardzo ładny, jasnoniebieski kolor. Delikatnie dotknęła jej skóry. Uspokoiła się, czując, że jest taka sama, jak jej. Jednak zdziwiła się, gdy Ash nachyliła się do swego przedramienia.
- No cóż, panie Sally Face, chyba nasz sekret ujrzał światło dzienne - powiedziała, na co Alita spojrzała na nią, jak na idiotkę. Co ona chciała w ten sposób osiągnąć? - Nie mamy już co ukrywać. Pokażesz się nam?
Nie dało się słyszeć odpowiedzi. Jedynie chwilę później przed kanapą zaczął się pojawiać zarys ludzkiej postaci. Na początku był bardzo rozmyty, z czasem jednak wyostrzał się. Alita patrzyła na to przestraszona, ale gdy zobaczyła, kto przed nią stał, pisnęła głośno i schowała głowę w zagłębieniu szyi mamy. Ash pogłaskała ją delikatnie po ramieniu.
- Spokojnie, nie bój się - powiedziała cicho z uśmiechem na ustach, po czym zachęciła gestem ręki córkę, by spojrzała na ducha.
Sala nie było trudno poznać. Prawie w ogóle nie zmienił się po budowie ciała. Alita powoli na niego zerknęła i przyjrzała się mu.
Chłopak, a właściwie już mężczyzna, wciąż pozostawał szczupły i o dość drobnej budowie ciała. Jego długie do ramion, błękitne włosy falowały delikatnie. Dało się zobaczyć tylko część jego twarzy - na oczach wciąż miał opaskę, którą jego "kaci" założyli mu na twarz po zdjęciu protezy. Prawa część żuchwy Sala była jakby wgnieciona do środka. Od prawego kącika ust, aż daleko pod opaskę ciągnęła się szeroka szrama. Chwilę później Sally zdjął z twarzy kawałek materiału, dając lepszy widok na swoją cerę. Skóra Fishera była cała pokryta różnej wielkości bliznami i ranami. Prawy oczodół był pusty, co udowadniało, że Sal nie miał jednego oka.
Dziewczyna zbrzydziła się. Nie była przygotowana na to, że zobaczy coś takiego. Natychmiast odwróciła wzrok. Fisher westchnął cicho. Spodziewał się, że córka Ashley nie będzie potrafiła na niego patrzeć. Nie była pierwszą osobą, która tak miała. Położył zimną dłoń na jej ramieniu, a gdy Alita niepewnie na niego, posłał jej przyjazny uśmiech. Odwzajemniła go, ale delikatnie. W końcu to dalej morderca. Duch, ale jednak morderca.
- Cieszę się, że wreszcie mogę Cię zobaczyć, Alito - powiedział głębokim głosem, patrząc na dziewczynę, po czym zabrał rękę.
- Ja również... - odpowiedziała cicho szatynka, patrząc na mężczyznę z dozą niepewności.
Sal skierował wzrok na przyjaciółkę, po czym przybliżył się do niej, schylił się i objął ją. Kobieta czule odwzajemniła uścisk, uśmiechając się.
- Tęskniłam za Tobą, Sally - powiedziała, nie poluzowując uścisku. Nie pamiętała, kiedy ostatnio rozmawiała z Fisherem w postaci człowieka, a nie tylko głosu w jej ręce. Chyba kilka miesięcy wcześniej.
- Ja za Tobą też, Ashie - Sal ucałował czule ciepły policzek dawnej wybranki serca, po czym odsunął się i spojrzał na to, co miała w ręce. Westchnął. - Pamiętam to zdjęcie... Zrobiliśmy je sobie na Halloween w drugiej klasie liceum...
- Dobrze się wtedy bawiliśmy. Szkoda tylko, że Larry'ego już z nami nie ma... - westchnęła ciężko Ashley.
- Kim jest Larry? To ten ze zdjęcia obok Sala? - spytała Alita, siadając obok mamy.
- Zgadza się - potwierdził Sally. - To był nasz przyjaciel, a przy okazji mój przybrany brat...
- A jednak dobrze myślałam... - wymamrotała dziewczyna, na co Ash i Sal spojrzeli na nią. - My z Chrisem zrobiliśmy sobie wycieczkę na cmentarz, bo zaciekawił nas temat i po nazwisku Lisy domyśliliśmy się, że Sal i Larry mogli być przybranym rodzeństwem - Fisher uśmiechnął się na to.
- Zdolna dziewczyna. Mądra po mamusi - zaśmiał się cicho, a Ashley razem z nim. Spojrzał na starszą Campbell. - Powiedz, Super Gear Boy jest dalej u Todda czy wzięłaś go po ostatnim razie?
- Nie miałam powodu, żeby go brać. Czemu? - Ash skierowała wzrok na przyjaciela.
- Spróbujmy jeszcze raz. Jedźmy do Apartamentów Addisona i spróbujmy wywołać Larry'ego.
- Sally, to nie ma sensu - westchnęła zrezygnowana Ashley. - Próbowaliśmy już milion raz. Po spaleniu domku na drzewie, nie znaleźliśmy go tam. A po zniszczeniu Phelps Ministry... Nie widzieliśmy go już nigdy. To już siedemnaście lat, Sal.
- Spaliliście domek na drzewie? - Alita nic nie rozumiała. Super Gear Boy? Apartamenty? I co miał z tym wspólnego Todd? - Po co?
- To skomplikowane... Sal, musisz zniknąć. Ludzie będą przerażeni, jeśli zobaczą, że jadę w samochodzie z osobą, która powinna nie żyć od prawie dwóch dekad - celowo użyła słowa "osobą" zamiast "mordercą".
Sal wykonał polecenie. Ash i Alita założyły buty i kurtki, po czym wsiadły do samochodu. Ashley zaczęła tłumaczyć córce, co wydarzyło się tamtego dnia w domku na drzewie...
***
- Podstawione osoby na początku sobie nie radziły, ale już jest coraz lepiej. Trudno jest mi określić, który jest prawdziwym kultystą, a który nie, są tacy dobrzy. Nie mogę już nikomu ufać - zaśmiała się cicho Ash, rozmawiając z duchem Larry'ego.
Siedzieli razem na podłodze w domku na drzewie i omawiali to, co działo się zarówno w kulcie, jak i poza nim.
- To, co się tam rozgrywa, jest przerażające - westchnął ciężko. - To wszystko jest takie nieludzkie.
- Wiem, co masz na myśli. Czuję to samo - spojrzała na chłopaka.
- Więc myślisz, że te piramidy pomogą nam znaleźć Sala? - spytał Larry.
"Piramidy", o których rozmawiali, zostały stworzone przez Jima Johnsona, ojca Larry'ego. Jego celem podczas kreowania piramid, było wskrzeszenie "Dziecka Abominacji" - istoty, która według przepowiedni miała być wrogiem kultu Pożeraczy Boga.
Po przeczytaniu notatek od Todda, Ashley wiedziała, że wspomniane "Dziecko Abominacji" to Sal. Razem z duchem Larry'ego przeanalizowała kolejne zdania, znajdując w nich nawiązania do zarówno cech, jak i czynów ich zmarłego przyjaciela.
- Tak mi się wydaje... - Ash westchnęła. - Widzisz, połączyłam wszystko, co znalazłam o przepowiedniach starego kultu i z tego, co zrozumiałam, są trzy piramidy, które mogą go zniszczyć. Wszystko wskazuje na to, że to Sal ma być tym, który tego dokona.
- Zawsze wiedziałem, że Sally dokona wielkich rzeczy - uśmiechnął się lekko Larry. - Czułem to od samego początku. Nie poddawaj się, Ashie. Musisz go znaleźć.
- Nie poddam się. Nigdy - w głosie Campbell dało się słyszeć ogromną determinację. - Muszę jeszcze tylko znaleźć dwie pozostałe piramidy... - w tamtym momencie miała tylko jedną, tę, którą znalazł Todd jeszcze za czasów, gdy wszyscy żyli.
- Jak tylko wydostanę się z tego pieprzonego domku na drzewie, pomogę Ci je odnaleźć - zaśmiał się metalowiec, jednak Ashley nie podzieliła jego radości.
- Larry, to chyba nie jest dobry pomysł. Co, jeśli spalenie tego domku jedynie wszystko pogorszy?
- Uwierz mi, nie może być już gorzej. Nie mogę dłużej tak żyć. Znaczy no... "Żyć" - zrobił cudzysłów z palców. - Wiesz, o co mi chodzi. Nie chcę wciąż być przyrośnięty do tego miejsca. Nie wiesz, jak to jest. To gorsze niż tortury. Czuję, jakby w jakiś sposób mnie to zmieniało. Poza tym, nic więcej nie było w stanie zerwać zaklęcia wiążącego. Tylko raz udało się złamać na chwilę ten pierdolony czar, i to dzięki Rosenberg.
- Ale co, jeśli skończyć w czarnym pokoju zamiast być wolnym? Co, jeśli Twoja dusza rozpłynie się w mroku?
- Nie wiemy tego na pewno. A nawet jeśli... - Larry wzruszył ramionami. - Nicość byłaby lepsza od egzystowania w ten sposób. Ash, proszę Cię, musisz mi pomóc - złapał przyjaciółkę za ręce, w jego ciemnobrązowych oczach było widać błaganie.
- Nim się zgodzę, obiecaj mi, że wszystko będzie z Tobą w porządku. Że nie znikniesz i mnie nie zostawisz.
- Obiecuję - słowo to Larry wypowiedział po dłuższej przerwie. Nie chciał robić dziewczynie nadziei, a jednocześnie czuł, że nie może jej zawieść.
Ashley uściskała czule przyjaciela, po czym zeszła z drzewa. Chwilę później cały pień, a następnie gałęzie i deski z domku na drzewie zajęły się ogniem...
***
Alita i Ash szybko wyszły z auta, po czym rozejrzały się dookoła. Na starym już znaku z napisem "Apartamenty Addisona" dało się zobaczyć napisany brudnoróżową farbą wyraz "Murderer". Natomiast sam budynek był w opłakanym stanie. Znajdowało się na nim mnóstwo napisów: różowy "Agony", czarne "Free Sal", "Jesus", "God is dead" oraz "No more lies", żółte "Eat shit"... Oraz czarne logo Sanity's Fall.
Kobiety udały się na tył budynku, a następnie podeszły do spalonego drzewa. Chwilę później obok nich pojawił się także duch Sala. Chłopak przysunął się bliżej pnia i dotknął go.
- To tutaj znalazłem notatkę od niego...
- Jaką notatkę? - spytała Alita.
- Larry się zabił, kochanie - odpowiedziała Ash.
***
- On się, kurwa, zabił, Ashley! - krzyczał Sal, załamany. Nie obchodziło go, że padał silny deszcz oraz że krople łączyły się ze łzami na jego pozbawionej protezy twarzy. - To wszystko przez ten kult, jestem tego pewien! - zaczął chodzić w tę i z powrotem, trzymając w dłoniach liścik, który zostawił mu Larry.
- Sal, o czym Ty mówisz? Jak to: zabił? Uspokój się, proszę Cię.
- Jak mam się uspokoić?! Mój brat nie żyje! Mój najlepszy przyjaciel się zabił, a Ty każesz mi się uspokoić?! - krzyczał. - Jest w domku na drzewie!
Ashley powoli weszła po drabince, przygotowując się mentalnie na to, że zobaczy martwe ciało przyjaciela na podłodze. Jednak nie stało się tak. Jedynie zauważyła butelkę po whisky oraz kilka rozsypanych dookoła tabletek. Natomiast ciała Larry'ego nigdzie nie było. Wróciła do przyjaciela i zobaczyła, jak ten pada na kolana, dotyka czołem ziemi i z całych sił uderza drobnymi pięściami w ziemię, płacząc głośno. Nawet pojawiające się co parę chwil grzmoty go nie zagłuszały.
Kucnęła obok niego i dotknęła jego ramion. Sal powoli uniósł wzrok, patrząc na przyjaciółkę.
- Sally, jego tam nie ma. On tam nie leży, jest tylko pusta butelka i jakieś tabletki - powiedziała spokojnie. Miała nadzieję, że jeśli ona nie pokaże swojego roztrzęsienia, to Sal także się uspokoi. Jednak tak się nie stało.
- Kult go zabrał! Na pewno to zrobił! Boże, mój brat!!! - Sal zaczął płakać jeszcze głośniej.
- Sal, hej, spójrz na mnie, proszę Cię. Chodź, wejdziemy do środka i spróbujemy Cię uspokoić...
- Nigdzie nie idę! Zostaję tutaj!
- Nie rób scen, proszę - zaczynała tracić cierpliwość. - Powiedziałeś już Lisie? Powinna wiedzieć, że jej syn...
- Nie powiedziałem, ciągle byłem tu. Jak mógłbym zostawić brata, podczas gdy kult czai się pod apartamentami?!
- Sal, do cholery, o czym Ty mówisz? Przecież ustaliliśmy, że on dawno przestał działać.
- Nie wierzę to, kurwa! Nigdy w to nie uwierzę! Pieprzyć to wszystko!
***
- Pokłóciliśmy się wtedy... - powiedział cicho Sal. - To była nasza pierwsza i ostatnia kłótnia. Przepraszam Cię, Ash - chłopak przybliżył się do przyjaciółki i objął ją. - Byłem wtedy przerażony. Kochałem Larry'ego tak, jakby był moim biologicznym bratem. Tyle lat się przyjaźniliśmy, że nie potrafiłem uwierzyć, że on...
- Ćśś, Sal. Ja wiem - przytuliła go czule Ashley. - Ja też przepraszam. Gdybym wtedy Cię nie zostawiła samego, może wszystko potoczyłoby się inaczej. Wszyscy mieszkańcy by żyli, Todd byłby z Neilem... A Maple wychowywałaby razem z Chugiem Sodę...
Fisher pociągnął cicho nosem. Wydawało się, że jeszcze chwila i zacznie płakać. Chwilę tę przerwał telefon Ality. Dziewczyna, widząc wyświetlające się na ekranie imię oraz numer jej przyjaciela, natychmiast odebrała.
- Co się dzieje, Chris? - spytała.
- Coś się stało z tatą. Rozmawialiśmy o tym wszystkim i nagle... Jego oczy zrobiły się czerwone, odepchnął mnie i gdzieś pobiegł... Mówił coś o jakichś apartamentach...
- Boże... - młodsza Campbell zakryła usta dłonią. - Właśnie tu jesteśmy. Wezwij taksówkę i przyjedź tu szybko, rozwiążemy tę sprawę. Aha, i weź ze sobą Super... No, konsolę z długą anteną i uchwytami. Pospiesz się.
- Ale po co ta konsola? To nie czas na granie w gry!
- Nie gadaj, po prostu ją ze sobą zabierz! Czekamy - rozłączyła się, po czym spojrzała na mamę i Sala.
Opowiedziała im na szybko całą sytuację. Ashley spojrzała na Sally'ego, a on na nią.
- To znowu się dzieje... - powiedziała szatynka. - Znowu to samo...
- Co się stało, mamo? - spytała młodsza Campbell.
***
Walka z Nieskończonym odbywała się na wielu frontach. Walczyli zarówno Ashley i Larry, jak i Sal na wielu różnych wymiarach. Nie widzieli się oni nawzajem, jednak czuli w sercach, że każde z nich atakuje ogromną kreaturę na swój sposób . Ash swoją ręką, w której nagle pojawiła się ogromna moc i siła, Larry Martwym Kamieniem, a Sal - nekroświatłami ze swojej elektrycznej gitary.
Nagle usłyszeli, jakby kościół się zawalał. Automatycznie każde z nich zakryło swoje głowy. Gdy wszystko ucichło, spojrzeli po sobie... I okazało się, że Larry stoi obok. Ashley nie widziała Sala, ale czuła jego obecność w swojej ręce. Widziała natomiast Larry'ego oraz nieprzytomnego Todda...
Gdy ocknął się po paru chwilach, jego oczy miały krwistoczerwony odcień. Tego dnia... Larry zniknął.
Cała grupa nigdy nie przestała go szukać, a Todd uczył się powoli kontrolować to, co się z nim działo. W końcu był przez jakiś czas zainfekowany przez Czerwonookiego. Z czasem krwisty kolor jego oczu zniknął, a pojawiał się tylko wtedy, kiedy czuł silne emocje, które później powodowały, że stawał się on wręcz nieobliczalny. Nigdy jednak nie zrobił krzywdy Ashley. Jakby mimo wszystko podświadomie czuł, że ona jest po jego stronie.
***
Już po chwili na horyzoncie dało się zobaczyć biegnącego Todda. Wymachiwał rękoma niczym wariat, na co Alita od razu przysunęła się do mamy i Sala. Podświadomie czuła, że oni ją obronią. Ashley spojrzała na przyjaciela. Wiedziała, że sama nie da rady siłą powstrzymać Todda od tego, co ten chciał zrobić. Kiwnęli głową w tym samym czasie. Sally zniknął, a Ash poczuła w swojej lewej ręce ogromną siłę. Stanęła przed córką i wyciągnęła ręce w stronę rudowłosego. Morrison, widząc to, nieświadomie przyspieszył, czując w sobie ogromną wściekłość.
Wbiegł prosto w przyjaciółkę. Jednak ta objęła go z całych sił i powaliła na ziemię. Alita krzyknęła i odsunęła się gwałtownie, widząc, jak jej "wujek" zachowuje się jak opętany. Chwilę później na miejscu pojawił się Chris. Chłopak natychmiast podbiegł do młodszej Campbell i objął ją czule ramionami, jakby chciał ją ukryć przed całym światem. Dziewczyna mocno się w niego wtuliła, przestraszona. Po chwili dało się słyszeć tylko ciężkie oddechy całej czwórki oraz cichy, uspokajający głos Ashley:
- Już dobrze, Todd - mówiła czule, wciąż mając przyjaciela w ramionach. - Już w porządku. Spokojnie...
Mężczyzna powoli otworzył oczy, a Chris, Ashley i Alita odetchnęli z ulgą. Wrócił jego czarny kolor oczu - nie było śladu po krwistej czerwieni. Todd rozejrzał się dookoła i spojrzał na przyjaciółkę.
- Przepraszam, Ash... - powiedział cicho. - Chyba jednak nie umiem tego jeszcze kontrolować...
- Spokojnie, nawet się tym nie przejmuj. To nie Twoja wina - dziewczyna uśmiechnęła się i mocno przytuliła do siebie chłopaka.
Tymczasem Alita powoli zaczęła się uspokajać, ciągle wtulona w przyjaciela. Chris ucałował czule czubek jej głowy.
- Co tu się stało? - spytał. Z tylnej kieszeni jego spodni wystawał Super Gear Boy.
Młodsza Campbell na szybko wyjaśniła przyjacielowi całą sytuację. Chłopak na początku nie chciał jej uwierzyć. Jednak kiedy z ręki Ashley wyłonił się Sal, od razu zmienił zdanie. Fisher uśmiechnął się, widząc, że Chris ma ze sobą jego dawną konsolę.
- Za życia sporo grałem na Gear Boyu - wziął przedmiot do rąk i przesunął po nim delikatnie palcami. - Twój tata go dla mnie zmodyfikował, żebyśmy mogli szukać duchów.
- Udawało się Wam...? - spytał Chris.
- Oczywiście, że tak... Prawie zawsze - mężczyzna posmutniał. Zarówno Ashley, jak i Todd od razu zrozumieli, kogo ma on na myśli. Alita także.
Dziewczyna spojrzała na Chrisa.
- Ten chłopak ze zdjęcia, który stał obok Sala, to ich przyjaciel - zaczęła tłumaczyć. - Popełnił on samobójstwo w domku na drzewie, a od pokonania kultu nie spotkali się z nim...
- Jakiego kultu? Nie rozumiem...
Alita na szybko wyjaśniła przyjacielowi, co się wydarzyło siedemnaście lat wcześniej. Gdyby nie to, że Chris widział ducha oraz to, co stało się z jego tatą, nie uwierzyłby. Zresztą, nie było by się co dziwić. W końcu kto uwierzyłby, że niecałe dwieście lat wcześniej kult postanowił zorganizować rzeź dzieci?
Ashley wzięła Super Gear Boya od Sala i sprawdziła, czy tajemniczy kartridż się tam znajduje. Uśmiechnęła się, gdy okazało się, że tak. Przytrzymała odpowiedni przycisk... I nic się nie stało. Nie było tam żadnego zielonego światła, które świadczyłoby o obecności ducha. Larry zniknął... Prawdopodobnie na zawsze.
Kobieta odwróciła się do przyjaciół.
- Nie ma go tutaj. Mówiłam, że to nic nie da - powiedziała smutno. - Ten domek był jego więzieniem. Po spaleniu go... Zniknął. Nie wiemy nawet, gdzie on teraz jest.
- Chyba jest tak, jak myśleliśmy... - westchnął Sal. - Po śmierci nie ma nic. Tylko pustka.
Alita spojrzała smutna na przyjaciela. Czuła, że to niemożliwe, żeby duch Larry'ego zniknął tak po prostu. Chciała pomóc mamie, wujkowi... I Salowi. Nie potrafiła uwierzyć, że to wszystko się skończyło. Zabrała od Ashley konsolę i powiedziała, że idzie się rozejrzeć po budynku. Chris poszedł za nią - nie chciał zostawić jej samej. Bał się, że coś jej się stanie.
Weszli razem do środka i rozejrzeli się. Na prawo od wejścia znajdowały się drzwi do czterech pierwszych mieszkań. Przy pokoju sto jeden znajdował się spory ślad po krwi.
- Tutaj musiał zabić pierwszą osobę... - dziewczyna niepewnie podeszła do śladu i wcisnęła odpowiedni guzik na Super Gear Boyu.
Co prawda gra nie podświetliła się na zielono, jednak na ekranie dało się zobaczyć popiersie starej, pomarszczonej kobiety. Jej zielonkawa skóra nie wyglądała zbyt zdrowo i nie komponowała się zbyt ładnie z fioletową burzą loków na głowie oraz lawendowym stanikiem sportowym.
Przyjaciele przeszli się po czterech pierwszych piętrach budynku. W pokojach, w których niegdyś zabił rezydentów Apartamentów Addisona, znajdowały się ślady po krwi - na ścianach, meblach i podłodze. Oglądali razem uważnie kolejne postacie na ekranie. Łzy im jednak stanęły w oczach, kiedy zobaczyli, jak wyglądała trzyletnia Soda. Mimo że Chris niezmiernie rzadko płakał, teraz ledwo to powstrzymywał.
W tym samym czasie Sal, Ash i Todd siedzieli na zewnątrz pod drzewem, myśląc o wszystkim, co się wydarzyło. Fisher westchnął cicho, przypominając sobie imprezę w domku na drzewie, którą kiedyś urządził wraz z przyjaciółmi...
***
Larry zaprosił pewnego wieczoru swoich przyjaciół na imprezę, która miała być świętowaniem jego urodzin. Najpierw przyszli Sal i Todd, później Ashley, na końcu Neil. Słuchali muzyki, przy okazji machając głowami, rozmawiali... Oraz pili. W końcu w ich towarzystwie nie było dobrej imprezy bez alkoholu.
Rozłożyli się na podłodze. Larry miał wyprostowane nogi i opierał się plecami o ścianę, bawiąc się pustą butelką po wódce. Sal leżał głową na jego kolanach i zakręcał sobie na palcu długie włosy przyjaciela. Todd i Neil skradali sobie nawzajem czułe pocałunki, a Ashley leżała i po prostu patrzyła w sufit. Ostatecznie solenizant stracił cierpliwość.
- Słuchajcie, nudno się zrobiło - spojrzał po przyjaciołach. - Dawajcie, zagramy w butelkę.
- Oooo, nie! - zaprotestowała Ashley. - Znając Ciebie, będziesz kazał mi ściągnąć bluzkę, a Salowi zakręcić Ci tyłkiem przed nosem.
- Śnisz, Ashie - zaśmiał się Larry. - No chodźcie, będzie fajnie. Zagrajmy na pocałunki. Tylko na pocałunki. Namiętne.
Czworo jego gości spojrzało po sobie, nie odpowiadając. W końcu jednak całą piątką usiedli w kole. Larry, z racji bycia tego dnia najważniejszym, pierwszy zakręcił butelką, która zatrzymała się na Neilu. Ciemnoskóry chłopak przysunął się do Johnsona i złożył na jego ustach pocałunek, który ten odwzajemnił. Gdy usiadł na miejscu, ucałował czule policzek swojego chłopaka, po czym zakręcił butelką. Ashley. Pocałował ją namiętnie, ale bardzo czule. Było czuć od niego wyraźną dominację.
Wiadomo już było, kto w związku Neila i Todda jest na górze.
Ona wylosowała Sala. Chłopak miał akurat zdjętą protezę, więc wszyscy mogli zobaczyć, jak jego policzki robią się czerwone. Od początku podkochiwał się w przyjaciółce, jednak nigdy jej tego nie powiedział. Sam nie wiedział, dlaczego. Może się wstydził?
Jednak już chwilę później Ash usiadła obok niego. Uśmiechnęli się lekko do siebie, po czym ich usta połączyły się w czułym pocałunku. Trwał on ledwo kilka sekund, ale pozwolili sobie na splecenie języków i wymianę śliny. Gdy się od siebie odsunęli, a Ashley wróciła na miejsce, Sal przejął butelkę. Efekt go zaskoczył.
Larry.
Spojrzał na przyjaciela, który od razu oblizał usta, posyłając chłopakowi dwuznaczny uśmiech. Rozluźniony Sal niemal natychmiast usiadł na nim okrakiem i namiętnie go pocałował. Starszy jednak szybko przejął dominację. Rozpuścił kucyki Sally'ego i wplótł palce w jego włosy. To samo uczynił Fisher. Larry nieświadomie poruszył biodrami, ocierając się o krocze przyjaciela. Obaj westchnęli cicho w tym samym czasie. Pijany Johnson już miał wsuwać dłonie pod bluzę przyjaciela... Jednak przerwał im Todd.
- Ej, ej, ej, zaraz będziecie się pieprzyć. Koniec tego dobrego - poczuli, jak są od siebie odsuwani.
Sal, z wyraźną niechęcią, usiadł na miejscu. Wciąż jednak patrzył kątem oka na Larry'ego, który czynił to samo względem młodszego. Podobało im się to.
Tak bardzo, że kiedy Ash, Todd i Neil wrócili do siebie, a Johnson i Fisher weszli do pokoju starszego z nich, od razu ponownie złączyli usta w namiętnym pocałunku... A następnie spędzili razem noc.
Rano obaj o tym pamiętali. Porozmawiali o tym na spokojnie, gdy minął im ogromny kac. Wprawdzie Sal był biseksualny, ale Larry był hetero. Poza tym, Sally był zakochany w Ashley, a nie w swoim najlepszym przyjacielu. Ostatecznie postanowili więcej nie poruszać tego tematu. Był to jednorazowy wyskok i na tym miało się skończyć.
Tak też się stało.
***
Sal nigdy nie powiedział przyjaciołom o tym, co się wtedy stało. Uzgodnili z Larrym, że będzie to ich tajemnica, o której nikt inny się nie dowie. Jednak teraz to nie miało żadnego znaczenia. Nawet gdyby wyznał przyjaciołom, że uprawiał seks z Johnsonem, pewnie przeszłoby to mu płazem. W końcu Larry'ego już z nimi nie było... Tak właściwie Sally'ego także.
Ashley rozpamiętywała swoje ostatnie spotkanie z Salem tamtego feralnego dnia... Popołudniu pojechali nad jezioro Wendigo, a wieczorem działy się te wszystkie okropieństwa...
***
- Między Tobą i Benem już wszystko w porządku? - spytał Sal, patrząc na przyjaciółkę nad brzegiem jeziora.
- Tak, już tak... To były tylko drobne sprawy między rodzeństwem. Już jest dobrze - dziewczyna uśmiechnęła się.
- O co Wam tak właściwie poszło, Ash?
- Nazwał mnie bezduszną, bo nie płakałam na pogrzebie babci. Pamiętasz, mówiłam Ci, że zmarła na zawał serca - Sally pokiwał głową. Pamiętał, jak przygnębiona była wtedy dziewczyna. - Stwierdził, że pewnie nawet nie jestem człowiekiem, bo nigdy nie płaczę i bla, bla, bla. Potem przerodziło się to w poważną kłótnię. Ale już jest dobrze i normalnie rozmawiamy.
Sal zamilkł na chwilę i zaśmiał się pod nosem. Cóż, może jednak brat Ash ma rację?
- Wiesz, z perspektywy czasu rzeczywiście nie zauważyłem, żebyś kiedykolwiek płakała.
- Może jestem jakimś rodzajem bezdusznego potwora? Grr! - Ashley także zaczęła się śmiać.
- Lepiej uważaj - powiedział Sal tonem cwaniaka. - W Nockfell pozbywamy się takich potworów jak Ty.
- O nie, to TY lepiej uważaj. Nie jestem tym rodzajem potwora, z którym którekolwiek z Was chciałoby zadrzeć.
- Tak Ci się tylko wydaje, panienko. Mam nadzieję, że pocałowałaś dziś swoją mamusię na do widzenia.
Oboje wybuchnęli śmiechem. Sal objął Ash lewym ramieniem, a ona jego prawym, po czym zetknęli się głowami. Zamilkli na chwilę i po prostu patrzyli na spokojną taflę jeziora. Nie widzieli się kilka miesięcy, przez co mieli sobie tak dużo do opowiedzenia. Rozmowa przez telefon to nie to samo.
***
Dziewczyna cicho pociągnęła nosem. Rzeczywiście nigdy nie płakała. Zawsze była blisko z babcią, więc sama się dziwiła, że nie uroniła ani jednej łzy. Pierwszy raz zapłakała, kiedy zobaczyła, jak jej przyjaciel jest zabijany na krześle elektrycznym...
Wciąż pamiętała ból, który wtedy czuła. Patrzyła przez okienko w drzwiach i nie potrafiła się ruszyć. Widziała, jak jej przyjaciel jest rażony prądem, jak rany na jego twarzy się otwierają i jak pokrywa się ona krwią... Nie potrafiła powstrzymać łez.
Po tamtym wydarzeniu jeszcze długo miała koszmary. Czasem nawet nie spała, bo gdy tylko zamykała oczy, widziała wszystko od początku. Przepłakała niezliczoną ilość nocy, wyrzucając sobie, że nie pomyślała wcześniej, aby zrobić Larry'emu zdjęcie...
- Ashie, Ty płaczesz? - ciszę przerwał Todd, zaskoczony łzami przyjaciółki cieknącymi jej po twarzy.
Dziewczyna spojrzała na niego zaskoczona. Dotknęła niepewnie policzka i rzeczywiście wyczuła słoną ciecz. Szybko ją wytarła - wstydziła się płakać przy przyjaciołach, którzy zawsze uważali ją za twardą.
Tymczasem Alita i Chris skończyli oglądać wszystkie mieszkania. Na im wyższe piętra wchodzili, tym bardziej bali się, co tam znajdą. Dziewczyna była przerażona, widząc na ekranie Super Gear Boya postać niebieskowłosego mężczyzny. To było pewne - był to ojciec Sala...
Po przejrzeniu wszystkich pokojów, Alita spojrzała na Chrisa.
- Żadnego ducha tutaj nie ma. Albo nasi rodzice źle szukali... Albo nie ma czegoś takiego jak nieśmiertelna dusza.
- Nie uwierzę w to - odpowiedział chłopak. - To musi być coś innego.
- Tylko co...
***
Panie Campbell oraz panowie Morrison siedzieli w domu tych drugich na łóżku Todda i niegdyś Neila. Naprzeciw nich leżał Sal, patrząc się w sufit. Wszyscy byli przygnębieni. Zastanawiali się, co poszło nie tak. Co zrobili źle, szukając Larry'ego? Używali nie tego przedmiotu, co mieli? A może był to ten właściwy, ale był on użyty nieprawidłowo?
Todd trzymał w dłoni zdjęcie w białej ramce. Przedstawiało ono jego oraz jego partnera, Neila... A właściwie to byłego partnera. Czarnoskóry chłopak został zamordowany przez Pożeraczy Boga w dniu, w którym Ash, Sal i Larry ich pokonali. Zginęła wtedy także Maple, żona zabitego przez Sala Chuga, oraz dwoje innych ludzi.
Rudowłosy mężczyzna przesunął delikatnie opuszkami palców po zdjęciu. Minęło tyle lat, a on dalej miał nadzieję, że kiedyś Neil do niego wróci i znów będą razem szczęśliwi...
***
- Sal, możemy porozmawiać? - spytał Todd, wchodząc do pokoju swojego przyjaciela, a zarazem współlokatora.
- Jasne - Sally odłożył swoją gitarę elektryczną na bok i spojrzał na chłopaka. - Co się stało?
Morrison usiadł obok Fishera na łóżku i spojrzał na niego.
- Pamiętasz, jak rozmawialiśmy o Neilu i jego umowie? - Sal pokiwał głową. - Widzisz... Chodzi o to, że ta umowa niedługo się kończy i...
- Oczywiście, że Neil może się wprowadzić - Sally przerwał przyjacielowi i posłał mu uśmiech, którego jednak nie mógł on zobaczyć przez protezę na twarzy. - Dziwię tylko, że tyle czasu zajęło Ci spytanie mnie o to.
- Celowo czekałem - chłopak odwzajemnił uśmiech. - Neil stwierdził, że gdy zostanie miesiąc do końca umowy najmu, da mi znać i wtedy poprosi, żebym spytał Cię o zdanie.
- Będzie super mieć go tutaj. I Ty przy okazji będziesz szczęśliwszy - Sal położył dłoń na ramieniu przyjaciela. - A co do Larry'ego, prawdopodobnie minie jeszcze rok, nim się do nas przeniesie. Ciągle nie potrafi tak po prostu opuścić miejsca, w którym tak naprawdę się wychował.
- Rozumiem. Cóż, dziękuję - Todd objął ramieniem przyjaciela. - Neil na pewno się ucieszy, jak mu powiem. I będę szczęśliwy mając go tak blisko siebie.
- Wierzę Ci. Tylko jedna rzecz. Ja naprawdę wiele rzeczy mogę znieść. Ale błagam, nie pieprzcie się za głośno po nocach - Todd, zarumieniony, uderzył chłopaka z łokcia w ramię. - No co? Jak ostatnio wpadł na nocowanie, nie spałem przez Was pół nocy.
- Nienawidzę Cię - rudowłosy uderzył Sala w protezę z poduszki, po czym, cały czerwony, opuścił jego pokój przy akompaniamencie śmiechu biseksualnego chłopaka.
***
Ashley, głaszcząc córkę po włosach, wspominała pierwszą lekcję rysowania, jaką udzieliła Salowi. Uśmiechnęła się delikatnie, pamiętając jego frustrację. Nigdy wcześniej nikt go nie uczył proporcji czy cieniowania, więc irytował się ogromnie, kiedy widział, że rysunek Ash to istne arcydzieło, a jego to najwyżej kilka krzywych kresek i tęczowa plama na środku.
***
- Ugh! - Sal odepchnął od siebie kartkę i skrzyżował ręce na torsie.
- Co jest? - spytała Ash, śmiejąc się pod nosem, kończąc kolorować swój rysunek.
- Nic, po prostu mi to nie wychodzi. Wybacz, że musiałaś zmarnować swój czas na takiego nieudacznika jak ja.
- Sally, nie mów tak o sobie. To nieprawda. I nie masz za co przepraszać, dobrze o tym wiesz. Nie musimy być wszyscy dobrzy we wszystkim, prawda? Ja dobrze rysuję, ale za to Ty wymiatasz, jeśli chodzi o matematykę.
- Todd też jest z niej dobry - Sal wywrócił oczami.
- Ale rysować także nie umie. I jest coś jeszcze, co na początku mu nie wychodziło. Łapanie duchów - puściła przyjacielowi oczko, na co ten się cicho zaśmiał. Chwilę później jednak westchnął.
- Jesteś cudowną artystką i świetną nauczycielką. Nigdy nie będę tak dobry jak Ty i Larry.
- Larry na początku rysował tak, jak Ty. I również się irytował. Ale gdy zaczął do mnie wpadać częściej i na dłużej, spędzaliśmy całe godziny na rysowaniu, aż w końcu on przeszedł na malowanie. Ja zostałam przy rysunkach.
- I co z tego? - Sal, jakby znudzony, oparł łokieć o stół i głowę o dłoń.
- To, że Ty także może będziesz kiedyś dobrze rysować. Potrzeba tylko trochę chęci i determinacji. Trening czyni mistrza. Zresztą, jak mówiłam, nie musisz być dobry we wszystkim. Czasem niektóre rzeczy robi się tylko dlatego, że sprawiają nam frajdę. Albo ponieważ robimy je z przyjaciółmi, co czyni je jeszcze lepszymi i fajniejszymi.
- Może masz rację... W sumie nie żałuję, że tu przyszedłem. Miło było spędzić z Tobą trochę czasu. Było super.
- Cieszę się - Ashley posłała chłopakowi uśmiech. - Jeśli jeszcze kiedyś będziesz chciał porysować albo po prostu się spotkać, daj mi znać, okej?
- Zawsze.
***
A Sal? On myślał o tym, co widział w Pustce po wycieczce do wszystkich trzech wymiarów, gdzie musiał znaleźć piramidy, jak to nazwał, "Ass-in-ma". Idąc do przodu, minął najpierw wspomnienie z Larrym i zobaczył na podłodze pustą butelkę po alkoholu oraz garść tabletek. Dalej była wspominka Todda i rozbite okulary, a potem wspomnienie z Ashley... Oraz sterta ciał leżących na jego drodze. Byli tam wszyscy, których zabił, a także jego ukochana mamusia... Nad zwłokami natomiast unosiło się świecące na niebiesko ciało Ash, która podcięła sobie żyły, co miało być poświęceniem potrzebnym, by Sal wrócił do swej dawnej postaci. Nie wyszło to do końca tak, jak myśleli, ale osiągnęli cel - pokonali kult, który odprawiał niebezpieczne rytuały pod ich dawnymi apartamentami.
***
Sal, widząc stertę ciał przed sobą, opadł na kolanach i zakrył usta protezy dłońmi. Wiedział, że przez niego zginęło wiele osób, ale dopiero ułożone jedne na drugich zwłoki spowodowały, że zdał sobie sprawę, że było to więcej niż myślał.
Zapłakał głośno. Jak mógł do tego dopuścić? Jak mógł, do cholery, to zrobić?!
- Ashley... - szepnął. - Tak strasznie bym chciał, żebyś widziała się w ten sam sposób, w jaki ja Ciebie widzę. Nigdy nie byłaś dla mnie porażką. Nigdy. Zawsze byłaś przy mnie, gdy tego potrzebowałem. Dawałaś mi nadzieję, gdy działo się coś złego. Nawet wtedy, kiedy widziałaś te wszystkie okropieństwa, których się dopuściłem... Nawet kiedy nie chciałaś wierzyć, że miałem powód, aby to zrobić, stałaś przy mnie. Pomimo tego, co pisali w gazetach, w sądzie zeznawałaś na moją korzyść. Błagałaś, żeby mi uwierzono i aby mi pomóc. Próbowałaś znaleźć dowody, że mówię prawdę. To tak wiele dla mnie znaczy...
Chłopak powoli podszedł do ciała swojej matki i dotknął jej twarzy.
- Tak strasznie długo obwiniałem się o to wszystko, co się wtedy wydarzyło, mamusiu - zaczął. - Ale nigdy, nigdy nie przestałem Ci dziękować. Poświęciłaś się, aby mnie chronić... Byłaś najlepszą osobą, jaką kiedykolwiek znałem. Nawet Larry Ci nie dorównywał. Każdego dnia starałem się żyć tak, abyś była ze mnie dumna i patrząc na mnie z góry myślała, że to poświęcenie było czegoś warte. Ciągle Cię kocham. I przepraszam, że Cię w to wplątałem. To ja powinienem wtedy umrzeć, nie Ty. Nie najlepsza osoba w moim życiu. Tak cholernie Cię przepraszam...
***
Sal natychmiast starł łzy ze swojego lewego policzka. Wciąż nie pogodził się z tym, że przez niego zginęła jego mama. Wiedział, że to on był celem Kennetha tego dnia. Pomimo bycia wtedy ledwie ośmioletnim dzieckiem, błagał wtedy Boga o śmierć. O śmierć lub powrót mamy. Gdyby tylko mógł cofnąć czas...
Zaraz...
Cofnąć czas! To jest to!
- Mam! - krzyknął Sal, podnosząc się do siadu.
Automatycznie pozostała czwórka podskoczyła na łóżku. Spojrzeli na chłopaka jak na wariata.
- Ale co masz? - spytał Chris. - O co Ci chodzi?
- Musimy cofnąć się w czasie - Sally nachylił się do przyjaciół oraz ich dzieci. - Musimy zacząć od początku i po kolei układać sobie wszystko, co się działo w Nockfell przez ostatnie dwieście albo i trzysta lat. Może to nam jakoś pomoże.
Ash spojrzała na Todda, on na nią.
- To mogłoby mieć sens... - mężczyzna wyjął z szafki nocnej duży notes oraz długopis. Zawsze je tam trzymał, na wypadek, gdyby wpadł mu do głowy pomysł na nowy wynalazek. - Masz jakieś informacje dla nas na ten temat?
- Oczywiście, że mam - wszyscy nachylili się w stronę Sala, chcąc posłuchać, co ma on do powiedzenia. Zwłaszcza Alita, w końcu to ona chciała wiedzieć, kim on jest. - Widzicie, w dniu, kiedy pokonaliśmy kult, w Phelps Ministry mogłem przejść przez drzwi, do których dostępu nie miała Ash. Na kartce leżącej na biurku w pokoju za tymi drzwiami było mnóstwo dat, a do każdej z nich była jakaś informacja. Po tym, co znalazłem w tamtym pomieszczeniu, wnioskuję, że ta kartka należy do Jima. Do ojca Larry'ego. Zobaczcie.
Sal nie zostawił wtedy tej kartki. Wręcz przeciwnie, zabrał ją ze sobą i włożył do kieszeni kombinezonu. Czuł, że kiedyś się ona przyda. Co prawda minęło prawie dwadzieścia lat, ale okazało się, że miał nosa.
Wyjął kartkę z kieszeni i rozłożył ją. Sam znał ją na pamięć, więc podał ją Ash, Toddowi, Alicie i Chrisowi.
1663-1681 - pierwsza przepowiednia gromadzi małą grupę tubylców, frakcję plemienia Grey. Koloniści przybywają do Nockfell. Małżeństwo między Citali Grey i Wesley Rosenberg jednoczy dwie grupy. Zostaje wybudowana pierworodna świątynia.
1703 - aby ukryć świątynię, zostaje wybudowane Phelps Ministry. Używane jest do indoktrynowania osób obserwujących oraz do ukrywania członków. Kolejna ceremonia zaślubin, tym razem pomiędzy Greyami i Phelpsami (nieznane głębsze detale).
Połowa XVIII w. - pojawia się przepowiednia o "Dziecku Abominacji" oraz staje się ona doktryną członków. Trwają przygotowania do egzekucji.
1887 - zostają wybudowane Apartamenty Addisona, świątynia się rozrasta. Kult wzrasta w członków.
1905 - rodzi się Terrence Addison. Jego rodzice zawiązali pakt z Radą, że chłopiec od początku będzie "pobłogosławiony" jako ten, który ma być świątynią dla Nieskończonego. Rada w sekrecie karmiła go ludzkim mięsem. Ta informacja jest zatajona przed członkami.
1906 - nowa przepowiednia mówi, że zabicie "Dziecko Abominacji" przyprowadzi człowieka z niebios (wierzą, że chodzi o mnie), który znacznie wspomoże działania kultu.
1917-1932 - dusza Terrence'a zostaje zniszczona, a jego rodzice zamordowani. Wygląd chłopca zaczyna się zmieniać, więc Rada decyduje zamknąć go w jednym pokoju, by zachować wszystko w sekrecie. Są w stanie pobierać energię od bestii.
1938 - pierwszy cień jest przywołany z sukcesem (ci ogromni drapieżnicy są bezwzględni. Moje badania wykazały, że mogą zostać nawet zniszczeni przez wystarczająco silne światła UV. Ale tylko bez zawładnięcia liderem.)
1983 - INICJACJA.
Wszyscy czytali kartkę z zapartym tchem. Ashley i Todd co jakiś czas wydawali się zaskoczeni. Rosenberg? Phelps? Terrence? Karmienie ludzkim mięsem?
Chwila... Karmienie ludzkim mięsem?
- Zaczekajcie, coś mi tu nie gra - Ashley popatrzyła na Todda i Sala. - Bo przecież Packerton też nas nim od początku karmiła...
Od razu całej trójce zrobiło się niedobrze, wspominając, z czego była zrobiona mortadela, którą jedli w liceum... Natomiast Chris i Alita po prostu patrzyli na nich, nic z tego nie rozumiejąc.
- Skoro Terrence był karmiony ludzkim mięsem, żeby przygotować się na bycie świątynią dla Nieskończonego... - zaczęła Ash.
- ... to może karmienie nim nas także miało coś na celu - dokończył Todd.
- Wydaje mi się, że Packerton próbowała zrobić z nami podobnie. W końcu ona także była kiedyś członkiem kultu, prawda? - Sal usiadł w siadzie skrzyżnym na łóżku. - To musiało mieć jakiś związek z Nieskończonym.
- I to pewnie dlatego Addison nigdy nie wychodził z pokoju - westchnął starszy Morrison. - A Rosenberg wmawiała wszystkim, że po prostu po śmierci rodziców stał się wycofany...
- Jego rodzice nie umarli - przerwał mu Sally. - To on ich zabił. Tak, jak ja ojca i Lisę...
Ash i Todd spojrzeli na niego zaskoczeni?
- Skąd o tym wiesz?
- Stąd...
***
Po pokonaniu Nieskończonego, Sal znów znalazł się w Białym Pokoju. Gdy tylko poczuł grunt pod nogami, spojrzał przed siebie i zobaczył stojącego kawałek kilkunastoletniego chłopca.
Miał on na sobie pomarańczową kurtkę oraz ciemnozielone spodnie do trzech czwartych nóg. Na jego stopach znajdowały się jasnozielone skarpetki oraz brązowe buty. Natomiast na ciemnych włosach była jasna czapka z daszkiem.
Sally przyjrzał się dokładniej nastolatkowi i...
- Terrence? - powiedział sam do siebie.
- Czekałem na Ciebie, Sal - chłopak uśmiechnął się do Fishera. - Od momentu, w którym Cię zobaczyłem, wiedziałem, że to będziesz Ty.
- Terrence, czy to Ty? - spytał niebieskowłosy.
- Bardzo mi przykro - skrzyżował ręce i złapał się za łokcie. - Nie byłem zbytnio sobą i przez to wyrządziłem tak wiele złego...
- Czy... Czy to już koniec? - Sal pragnął usłyszeć odpowiedź twierdzącą. Chciał wreszcie pobiec do ojca, przytulić się do niego i na spokojnie odnaleźć ciało swojego brata.
- Już prawie - odpowiedź ta nie usatysfakcjonowała chłopaka. - Została tylko jedna rzeczy do zrobienia. I nie należy ona ani do łatwych, ani do przyjemnych.
- Cokolwiek to jest, zrobię to. Nieważne, co to będzie. Chcę, żeby to się wreszcie skończyło - w głosie Sala dało się słyszeć wielką determinację.
- Musisz zabić wszystkich, których dusze zostały pochłonięte przez Mrok...
Sally przez chwilę myślał, że się przesłyszał. Jednak poważny wyraz twarzy Terrence'a nie zostawiał mu żadnych wątpliwości. Naprawdę musiał tego dokonać...
- Ale... - zaczął cicho. - Ale to moja rodzina... I moi przyjaciele... Oczyściliśmy już ich dusze. Ocaliliśmy ich! - krzyknął. Nie chciał tego robić...
- Sal, dla nich już jest za późno - mówił spokojnie Addison. - Ich dusze zostały tak zniszczone, że nie da się ich już naprawić. Jeśli zostawisz to tak, jak jest, cienie wymkną się spod kontroli i więcej osób zostanie zainfekowanych. Moje serce bardzo, bardzo Ci współczuje, Sally. Wiem, że stracisz wszystko. Tak, jak ja kiedyś.
Wtedy Fisher zrozumiał. Rosenberg nie powiedziała mu całej prawdy. Ona powiedziała, że po prostu odeszli. Tymczasem zabił ich ich własny syn.
- Nie dam rady tego zrobić. Proszę Cię, nie każ mi tego robić - chłopak niemal płakał.
- To Twój wybór -Terrence spojrzał Salowi w oczy. - Wiem, że to naprawdę trudna rzecz do zniesienia, ale wiem także, że podejmiesz właściwą decyzję.
- Ale ja...
Addison zniknął. Na jego miejscu natomiast pojawił się ostry nóż. Sal biegł w przeciwnym kierunku, ale mimo wszystko ciągle wracał do punktu wyjścia.
Nie miał wyboru.
Podszedł do noża i wziął go do ręki...
***
Ashley i Todd nie potrafili uwierzyć w to, co właśnie usłyszeli. Zawsze było im wmawiane, że rodzice Terrence'a zmarli z przyczyn naturalnych. Tak ogromnie się pomylili...
- No dobrze, Addison zabił swoich rodziców... Ale czym jest ta "inicjacja" z tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego trzeciego? - spytała Alita.
- Cóż... - Ashley zamyśliła się na chwilę. - Parę dni przed pokonaniem kultu przeglądałam notatki Todda. Wyczytałam w jednej z nich, że szesnastego sierpnia rok później doszło w całej Ameryce do rzezi dzieci. Zginęło grubo ponad dwieście dzieci i trzydziestu kilku dorosłych.
- Mieliśmy po osiem lat... A ja wtedy straciłem twarz - powiedział cicho Sal i pociągnął nosem. - Gdy kult dowiedział się o Dziecku Abominacji, domyślił się, że będzie ono chciało go powstrzymać. Dlatego Kenneth zaczął zabijać dzieci, aby móc dalej szerzyć działalność zarówno swoją, jak i wszystkich Pożeraczy Boga. Ja... Ja także byłem jego celem - zaczęły mu drżeć dłonie.
- Sal, nie mów dalej - Todd położył duchowi rękę na ramieniu. - Widać, że to dla Ciebie trudny temat.
- Nie, muszę w końcu o tym powiedzieć. Ojciec mi nie wierzył. Wiem, że Wy to zrobicie - spojrzał na przyjaciół oraz ich dzieci. - Chciałem iść pogłaskać psa. Mama miała wziąć portfel i do mnie dołączyć. Szedłem przed siebie i zobaczyłem mężczyznę z maską psa. Wycelował strzelbą w moją stronę... Mama dogoniła mnie i przytuliła... A on strzelił - Sal przyłożył zewnętrzną część prawej dłoni do ust, próbując nie płakać. Z jego lewego oka wyciekła łza. - Potem uciekł. Mama osunęła się na ziemię, a ja krzyczałem... Gdy przybiegł do nas mój tata, najpierw stał i płakał, a potem zadzwonił na pogotowie. Nie uratowali mamy, a mi nie naprawiono twarzy...
- Już, ćśś - Ashley przysunęła się bliżej przyjaciela i objęła go mocno. Sal wtulił się w nią i zaczął cicho płakać. Schował twarz w zagłębieniu szyi kobiety i objął ją ramionami.
Przez chwilę pokój był zapełniony płaczem Sally'ego. Alita spojrzała smutna na Chrisa. Dopóki nie poznała choć części historii Sala, uważała go za zwykłego mordercę bez uczuć. Dowiedziawszy się jednak, co wydarzyło się w życiu Fishera, zaczęła mu współczuć. Zrozumiała, że nie zrobił tego "dla rozrywki", a po prostu musiał. Zaczynało także do niej docierać, jak poważna była cała ta sytuacja. Pomyślała, że wraz z Chrisem spróbują im pomóc. Postarają się odnaleźć Larry'ego.
- Mamo, my z Chrisem pójdziemy do nas do domu, dobrze? Chcielibyśmy coś sprawdzić - powiedziała do Ashley.
Kobieta jedynie pokiwała głową, wciąż tuląc do siebie płaczącego ducha przyjaciela. Jednak gdy Alita wychodziła, zobaczyła leżący na szafce płaski kamień. Miał w sobie karmazynowe ślady, które układały się w twarz krzyczącą w agonii. Dziewczyna wzięła go do ręki i podeszła do Todda.
- Wujku, co to jest? - spytała.
- To Martwy Kamień - mężczyzna pogłaskał dziewczynę po włosach. - Larry dostał go pośmiertnie, aby pomóc Salowi oczyścić dusze mieszkańców Apartamentów Addisona. Później pomógł nam także w walce z Mrokiem... Ale ostatecznie zniknął i zostało nam tylko to po nim. Było pęknięte, ale pewnego dnia okazało się, że nie ma po tym śladu.
- Jak tego użyć? - spytała.
- Musisz go mocno ścisnąć w dłoniach. Wtedy wydzieli się fioletowe światło.
- Mogę go zabrać? Obiecuję, że go nie zepsuję - Alita uśmiechnęła się do Morrisona, który pokiwał głową. - Dziękuję!
Chwyciła przyjaciela za ramię, zabrała ze sobą Super Gear Boya i Martwy Kamień, po czym wybiegła z Chrisem z domu jego oraz Todda. Natychmiast skierowała się w stronę dawnego Phelps Ministry. Czuła, że coś tam znajdzie...
Gdy tylko dotarli na miejsce, Alita się zawiodła. Nie było tam śladu po jakiejkolwiek budowli czy chociażby jej ruinach. Spojrzała na Super Gear Boya, jednak nic na nim nie zobaczyła. Mocno ścisnęła Martwy Kamień, ale nic się nie wydarzyło. Warknęła zirytowana.
- Cholera, coś mi nie pasuje - powiedziała, patrząc na przyjaciela. - Mówili, że tu widzieli go ostatni raz. Więc czemu nic tu nie ma?
- Może teraz Super Gear Boy czy Martwy Kamień to za mało - Chris wzruszył ramionami. - Minęło sporo czasu. Może te przedmioty straciły swoją moc i trzeba będzie jakoś ją reaktywować.
- Możesz mieć rację - dziewczyna uśmiechnęła się lekko. - Albo potrzeba jakiegoś przedmiotu, który należał kiedyś do Larry'ego.
- Przecież wszystko było w domku na drzewie i spłonęło.
- Ale wiem, gdzie jeszcze coś może być.
**********
Hejka kochani!
To zaledwie pierwsza część tej mojej pracy. Niedługo powinna pojawić się druga. Mam nadzieję, że się Wam spodobało ^^'
Pozdrawiam, wera9737.
Enjoy! =^.^=
PS: W mediach: Skillet - "Hero" (zakochałam się ostatnio w tej piosence)
("Who's gonna fight for what's right? Who's gonna help us survive? We're in the gith of our lives and we're not ready to die")
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top