till, corko..

Mizi była ideałem Tilla za którym ciągle tęsknił, nawet teraz gdy nie powinien, nawet teraz gdy nie było jej przy nim. Wydawało mu się, że ostatnie, łamiące go wydarzenia, powinny chociaż trochę zmienić go jako osobę, co chociaż się stało, nie zmieniło tego, że w Tillu tkwiła ciągle jakaś idea Mizi, o której nie mógł zapomnieć. Istniała jakaś nić, która go z nią łączyła, cecha wspólna, której nie mógł zrozumieć. Myślał kiedyś, że była to miłość, ale to... nie wiedział już nawet, co to było.

Till był sam i nie miał do kogo się zwrócić. Konkurs, którym był Alien Stage, pozostawił już tylko dwóch żywych uczestników, dlatego też Till czuł się paskudnie, opierając swoją chęć do życia na Mizi. Po pierwsze dlatego, że jego uczucia nie wydawały się tak prawdziwe, jak te, które dopiero co okazał mu Ivan, oddając za niego życie i robiąc... cokolwiek to było. Swoją śmiercią wyrwał część serca Tilla i sprawił, że zaczął podważać prawdziwość swojego uczucia wobec Mizi. Po drugie... to dobrze, że nie było jej tutaj, że nie musiała śpiewać i ginąć dla rozrywki kosmitów.

By zrozumieć swoje uczucie wobec Mizi, zaczął zadawać sobie to jedno pytanie. Pytanie o to czemu w ogóle czuł się tak wyjątkowo w jej obecności... Nie mógł jednak stwierdzić, co najbardziej w niej lubił. Nie chciał być więcej niż jej czcicielem i wyznawcą, chciał ją kochać, ale nie chciał być przez nią kochany. Mizi wyglądała pięknie, a jej osobowość była jeszcze piękniejsza, wszystko w niej było tak godne podziwu i Till tak chętnie ją adorował, jak robiłby to rycerz dla swojej księżniczki.

Tyle, że ta księżniczka nie potrzebowała rycerza, była silna i zdatna do chronienia siebie. To rycerz potrzebował jej, jej siły i tego, co wnosiła do jego życia. To rycerz był wdzięczny swojej zbroi za to, że mogła go ukryć, bo w nim samym nie było niczego, co byłoby piękne, nie było niczego, co warto było pokazać.

Nawet nie rozumiał, dlaczego to w ten sposób widział Mizi. Na pewno dlatego, że była piękna, ale nie do końca rozumiał sposób w jaki czuł to piękno. To było piękno z jakim patrzył na napisany przez siebie tekst piosenki, nie piękno które sprawiało, że chciałby wejść w związek lub chociażby być przez nią pocałowany. Czy Till w ogóle chciałby kogokolwiek całować? Nie wiedział, ale nie było to przyjemne, gdy wydarzyło się ostatnim razem. Może nie było warto ryzykować już nigdy więcej.

Nie chciał być wtedy pocałowany, nie godził się na to, więc oczywiście mu się to nie podobało, że wspomnienie było ściśle dezorientujące i to nie na geście całowania umiał się w tym wszystkim skupić, a raczej na czymś strasznym i czego nie chciał pamiętać: na widoku Ivana martwego przed nim, na widoku twarzy, która do końca się uśmiechała. Till wiedział, że niczym nie zawinił, by zasłużyć sobie na pocałunek, którego nie chciał. Wiedział, że nie było to dla niego przyjemne i wiedział, że się wyrywał, a mimo tego nie mógł nie czuć winy. Ponieważ nieważne, czy Ivan zrobił to wszystko tylko po to, by pozwolić mu przeżyć, czy może był tak pełen intencji samobójczych, że wolał wyjść z tej rundy martwy, to zawsze istniało to ryzyko, że pocałował go też z miłości.

A Till nie mógł poradzić sobie jednak z poczuciem, że w jakimś sposób wystawia go do wiatru. Nie mógł poradzić sobie z poczuciem, że ktokolwiek go zna, nie zna jakiegoś ważnego faktu o nim, nie wie czegoś, tak jak on nie wiedział, co łączyło go z Mizi. To było jeszcze straszniejsze, gdy ktoś go kochał, gdy kochał go Ivan. Till nie mógł poradzić sobie z tym, że czuł się oszustem, gdy ktoś kochał mężczyznę, którym był.

Till nigdy nie wydawał się kochać Mizi w ten sam sposób, w który kochali inni ludzie, w sposób, jaki okazał mu Ivan przez tą chwilę. Nie rozumiał czemu różnił się w tym tak od innych. Nie kochał jej przecież płytko, nie kochał jej przecież za wygląd... Chociaż go też lubił. Lubił długie, falujące, różowe włosy, których chciałby móc dotknąć, ale nie w romantyczny sposób, dotyczący Mizi, a gdyby to były jego własne włosy, które musiałby czesać. Znał wiele kobiet, które nosiły krótkie włosy, pamiętał przecież dobrze widok Suy, ale nie to tak mu się podobało. Sam przecież też miał swoje włosy tak krótkie, ale nie zapewniały mu satysfakcji, nie były czymś na co mógłby spojrzeć w odbiciu i uśmiechnąć się do niego. Gdyby jednak tylko były takie, jak te Mizi...

Musiał przestać tak myśleć. To miało być o Mizi, a nie o nim, więc musiał dalej zastanowić się nad tym, co mu się w niej tak podobało. Na pewno wyglądała naprawdę dobrze w tych wszystkich sukienkach, które nosiła na scenie. Kiedyś, jeszcze w Ogrodzie Anakt to nie miało takiego znaczenia, kto co na siebie zakładał. Wszystko było zrobione z podobnego białego materiału, o prostych krojach, ale to, co Mizi miała na sobie w rundach pierwszej i piątej... to było piękne. A jednocześnie było dla Tilla nieosiągalnym, to było coś, co nigdy nie było przeznaczone, by on założył na scenie. Z resztą i tak by się wstydził i nie umiał nosić w taki sposób... Takimi myślami koił to kłujące uczucie, które wiedziało, że sam nigdy nie dostanie takiej sukienki, a nikt nawet nie chciał, aby ją założył.

Przeklęte myśli. Dlaczego ten pomysł nawet pojawił się w jego głowie? Musiał pomyśleć o innej rzeczy, jaka była piękna w Mizi... Na pewno jej głos. Tak, o tym powinien był pomyśleć na samym początku i było to najprostszym, a najprawdziwszym wyborem. Brzmiała tak miło, gdy śpiewała i gdy mówiła, w tak delikatny sposób, którego nie dało się w żaden sposób naśladować, mimo że Tillowi zdarzało się próbować. Jednak niieważne jak bardzo próbował, nie mógłby powtórzyć tego, co był w stanie zrobić łagodny, kobiecy głos. Nie żeby jakoś bardzo wierzył w wielkie znaczenie płci, nie żeby oceniał ludzi przez jej pryzmat, ale ten temat gryzł go w tych momentach, gdy nie mógł zmusić swojego głosu do bycia wyższym, do bycia aksamitnym. Był geniuszem muzyki i dźwięków, który jednocześnie nie miał nawet panowania nad dźwiękiem, jaki opuszczał jego gardło.

Płeć naprawdę nie miała dla Tilla takiego znaczenia, w końcu czym mężczyźni mieli różnić się od kobiet i od osób, które ani mężczyznami, ani kobietami nie były? Nie widział większych różnic... Kobiety były takie silne, a taka Mizi już od dziecka wykazywała taką radość, gdy mogła uczestniczyć w sportowych zmaganiach, którym Till lubił się przyglądać. Mężczyźni też byli silni, a mówiąc o wspomnieniach z tak odległego dzieciństwa nie dało się nie wspomnieć bójek z Ivanem, w których przyjaciel wcale nie był słaby. Skoro kobiety i mężczyźni byli tak samo silni, skoro płcie wcale się sobą tak nie różniły, Till naprawdę powinien przestać ciągle się tym trapić i przestać cierpieć z ich powodu, uwięziony w swojej miłości do Mizi, która nawet nie była miłością do niej, a do konceptu, jaki tworzył się w jego głowie, gdy się na nią patrzyło.

Ponieważ Till chciała być Mizi. Till chciała być nią. Ona chciała być nią.

Oh. Ona pomyślała o sobie jako o niej po raz kolejny. To był zwyczajny przejaw tego paskudnego nawyku Till: zbyt lubiła gonić za ideałem, którym nigdy nie miała być.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top

Tags: #alienstage