Rozdział pierwszy
14.09.2030
Znacie teorię, że ciało każdego człowieka zapamiętuje niektóre gesty z przyzwyczajenia? Załóżmy, że codziennie myjesz zęby szczoteczką, którą trzymasz w szafce po swojej prawej stronie. Pewnego dnia przemienisz jej lokalizację. Jest 99,8% szans, że mimowolnie, bez namysłu, twoja ręka wystrzeli do szafki po prawej.
Dlaczego? Prawdopodobnie nasz organizm nie potrafi przyzwyczaić się do zmian i próbuje nas ściągnąć na ciemną stronę mocy. Poza tym jest wiele rzeczy, których nie potrafimy logicznie wytłumaczyć. Na przykład dzisiaj, w drodze powrotnej z pracy, przysiadłem na chodniku oddalonym kilka metrów od jakiejś restauracji. Siedziałem tam przez godzinę i miałem wrażenie, że nie jestem tutaj po raz pierwszy. Ogarnęła mnie nostalgia, gdy goście w eleganckich sukienkach i dopasowanych garniturach zbierali się przed wejściem i czekali, aż zostaną wpuszczeni do luksusowego lokalu.
"Panie! Mówiłem milion razy, że nie może pan tu siedzieć. Ani stać." chłopak w czerwonej koszuli z przypiętym do pasa menu staje nade mną i macha ręką w bok. "Jeśli chce pan u nas zjeść- zapraszamy serdecznie, ale jeśli nie, to proszę się natychmiast stąd usunąć. Blokuje pan innym drogę."
Brzmi to dziwnie, ponieważ, jak już mówiłem, nie przypominam sobie, żebym ostatnio tu był. Posłusznie odbijam się rękami od ziemi i nie spuszczając wzroku z chłopaka ustawiam się w kolejce. Mężczyzna jest wyraźnie zaskoczony moim poczynieniem.
"Nigdy przedtem nie widziałem pana w środku." bełkocze pod nosem, wyprostowując rękawy koszuli. "Czekał pan na kogoś?''
"Nie." odzywam się oschle, masując skroń. Jestem zmęczony po całym dniu pracy i marzę o ciepłym posiłku jak nigdy.
"Zaraz zobaczę czy mamy wolny stolik."
-
Wewnątrz restauracji panowała atmosfera niczym z balu. Rozpostarte żyrandole i girlandy łączyły sklepienie sufitu złotymi gwiazdkami, zwisały one nad mahoniowymi stolikami, na których zostały zastawione złote talerze i sztućce. Miejsce wydawało się ogromne, zapełnione osobistościami z najwyższej półki, ubranych w pstrokate marynarki i wycierające marmurową posadzkę tiule. Czy Gordon Ramsey ma pojęcie, że ma taką konkurencję na rynku? Mój boże, a ten zapach? To woń kwiatów czy dobrze wypieczonego steka?
"Panie, um...?"
Chłopak zerka na mnie wyczekująco.
"Tomlinson." odpowiedam obojętnie.
"Tomlinson?" kelner zamrugał odrobinę za szybko, po czym wrócił oczami na monitor. "Ten Tomlinson?"
"Nie wiem co to ma znaczyć, proszę pana. Jest wolny stolik czy mam sobie znaleźć inny lokal? Naprawdę nie mam czasu na chujową obsługę."
"Chciałem powiedzieć- ogółem, dzisiaj jest dzień..." nerwowo poprawia kołnierzyk, nie odważając się zatrzymać na mnie spojrzenia. "Wszystkie stoliki są zajęte." pospiesza, na co wywracam oczyma. "Ale dla Pana, Panie Tomlinson, możemy wnieść stolik. Już daję znać obsłudze."
Tak jak powiedział, tak też zrobił. Nie zajęło im to nawet trzech minut. Przyjęli mnie i z eskortą odsunęli krzesło zanim zasiadłem, a w następstwie podali menu i zaproponowali specjał szefa.
"Proponuję domowe pierogi z jagnięciną i bryndzą w bulionie miętowym. Nasi klienci wielbią to danie, naprawdę polecam."
"Niech będzie." oddaję menu, nie obdarzając nikogo zainteresowaniem.
"Panie Tomlinson, co pan by sobie życzył do picia?"
"Zdam się na szefa. Tak samo w przypadku deseru. Dziękuję."
"W porządku. Czas oczekiwania to około pół godziny, w razie problemów proszę dawać znać."
Dopiero kiedy odszedł moje myśli zastygły w czymś pomiędzy rzeczywistością, a wyobrażeniem. To miejsce wygląda nazbyt znajomo. Ten kelner już mnie tu widział, więc wychodzi na to, że musiałem być tutejszym bywalcem. Możliwe, że odwiedziłem kiedyś to miejsce, gdy byłem pijany. Albo lepszym słowem najebany.
Przyglądam się Amicelii Blue z sąsiedniego stolika oraz Toddowi Haynes z naprzeciwka. Widziałem z nimi dobre filmy; cóż za mały świat. Jest kilka minut po dwudziestej drugiej, a ja zaraz mam zjeść swój pierwszy posiłek tego dnia. Ostatnio się dosyć zaniedbywałem, skupiony na pracy bardziej niż kiedykolwiek. Od miesięcy czuję się tak pusty, jakbym zatracił sens życia, natomiast imprezy- które organizuję- przestały być najlepszymi w całej Anglii. Oczywiście jest to moja subiektywna opinia, ale takie przybieram odczucie.
Coś jest nie tak. I nie wiem do końca co.
"Pańskie pierogi wraz z lemoniadą rosa z ekstraktem z akacji, wybraną przez szefa kuchni. Smacznego."
Wszystko przywieziono na metalowym stoliku, pękającym wszak od zapachów i smaków, o których nawet mi nie przyszło śnić. W trakcie jedzenia napajam się idealną kompozycją, cichutko komentując pod nosem znakomitość dania. Musiałem tak się pochłonąć temu zajęciu, że dopiero pewien hałas przypomina mi o konieczności otwarcia oczu. Wtedy widzę poruszenie przy dalekim wejściu do kuchni, z którego wyszedł mężczyzna w srebrnym fartuchu. Ma krótkie włosy, delikatnie ogolone po bokach, z małym loczkiem trwale urzeźbionym nad jego czołem. Nawet z tej odległości widzę jego konsternację i małą zmarszczkę, gdy wypatruje kogoś w tłumie gości. Szepcze coś pospiesznie do osób obok i ściska mojego kelnera za nadgarstek, mówiąc- tym raz do niego- coraz to szybciej.
Co za dziwny kurwa typ. Potrząsam głową i wracam do jedzenia. Czy mówiłem już, że ta lemoniada smakuje jak ciekły różany sok? Mógłbym tutaj przychodzić tylko po to, żeby ugasić pragnienie. Przysięgam na życie.
Wkrótce na moim stole ląduje czekoladowy fondant. Tuż po naciśnięciu łyżeczką na ciasto wypływa z niego czekolada i... płatek róży z wytłoczonym napisem 'mon petit'. Zdziwiony wyławiam go palcami i strzepuję na brzeg talerza.
Gdy tylko przyjmuję rachunek warty 200 dolarów, uśmiecham się. Przynosi mi go inny mężczyzna, a chwilę później dobiega do nas mój stały kelner, który z kamienną twarzą oznajmia, że cała kolacja jest na koszt firmy.
"Co proszę?" pytam, przechylając lekko głowę. "Chcę zapłacić. Z jakiej racji ktokolwiek miałby pokrywać mój rachunek?"
"Szef kuchni nalega by pokryć pański rachunek." tłumaczy, przecierając ze skroni strużkę potu. "Twierdzi, że pana zna."
"Dużo osób mnie 'zna'." śmieję się, przechylając ostatni łyk lemoniady. "Jestem na sto procent pewny, że nie spotkałem założyciela tej restauracji i wciąż chcę pokryć swój rachunek, dlatego jakby był pan tak miły i-"
"Nie." chłopak kręci zestresowany głową, jakby wiedział więcej niż może powiedzieć. "Pan Styles nalega."
"Pan Styles może sobie chcieć." warczę. "Nie jestem szmaciarzem, panowie."
"Wiemy, proszę pana. Uprzejmie prosimy o przyjęcie hojnego gestu Pana Stylesa."
Jestem prawie pewny, że ogniki w moich oczach wypaliły w ich strojach dziury. Nikt nie ma prawa płacić za moje posiłki. Jestem swoim własnym panem i nie potrzebuję, żeby ktokolwiek w czymkolwiek i gdziekolwiek mnie wyręczał.
"Zostawiam gotówkę na stole." mówię ostrożnie. Wyrzucam z portfela określoną sumę i wstaję. "Dziękuję za obsługę. Proszę przekazać Panu Stylesowi, że może sobie wsadzić swój gest w swojego fondanta."
25.09.2030
Jednym z innych niezrozumiałych przyzwyczajeń jest picie z rana przegotowanej wody. Nieświadomie zapominam wrzucić torebki herbaty i wygląda to co najmniej tak, jakbym przez jakiś czas zwykł pijać samą wodę. Co wydaje się niedorzeczne i w ogóle nie w moim stylu.
Przeglądam w skupieniu swój grafik na telefonie, powoli uświadamiając sobie, że pierwszy raz od dwóch tygodni mam dzień wolny. To znaczy, nie zupełnie wolny, bo spotykam się z rodzeństwem, a to równie wyczerpujące co praca, jednak nie muszę wychodzić do obcych ludzi i planować żadnej uroczystości.
Do pomocy w tym przedsięwzięciu zaprosiłem mojego najlepszego przyjaciela Liama i jego dziewczynę Hayley. Zjawili się dwie godziny przed ich przybyciem i przysiedli przed laptopem w celu zamówienia jakiegoś śmieciowego jedzenia.
"KFC? Wszyscy lubią KFC, Louis." upiera się Liam, na co ja grymaszę.
"Daisy i Lottie miały ostatnio zatrucie po zjedzeniu ich stripesów. Byłem o włos od podania ich do sądu."
"Stary, pamiętam. Też tam byłem, wiesz?"
Wzruszam ramionami, opierając się o blat łokciami.
"To może wybierzemy się do jakiejś porządnej restauracji, hm?" Liama łańcuch zahacza o ekran komputera z trzaskiem. "Tak dawno już w żadnej nie byłeś, że aż wstyd by ci mogło być. Tyle imprez organizujesz w lokalach pełnych klasy, a sam dla siebie nie potrafisz znaleźć czasu na jeden wypad. Został ci jakieś cholerny uraz."
"Nieprawda." parskam śmiechem, na co Hayley zerka znad swojego telefonu. "Byłem ostatnio w jakiejś, ech, nie pamiętam nazwy."
Liam unosi brew i siada na wyspie kuchennej.
"Gdzie?"
"Mówię ci, że nie pamiętam" burczę. "ale jadłem tam najlepsze w życiu pierogi z jagnięciną. Kurwa, tylko jakiś jebnięty szef tam był. W sensie-" pauzuję, biorąc głęboki oddech. Przyciskam do siebie złączone ręce. "chciał zapłacić za mój rachunek. Tak się wkurwiłem, że szok."
Hayley wybucha śmiechem, odkładając telefon na bok.
"Chcesz mi powiedzieć, że ktoś chciał ci postawić żarcie, a ty się zezłościłeś?" potakuję. "To się leczy, Lewis."
"To chodźmy tam jeszcze raz." proponuje Liam, zaklepując laptop. "Na pewno nauczył się już, że nie stawia się niczego Louisowi Tomlinsonowi. Nie odważy się popełnić tego błędu jeszcze raz."
"Popieprzyło cię? Poza tym, to jest kilka minut stąd, ma być gdzieś blisko-"
"Za późno, stary. Zrobiłeś mi smaka na pierożki z jagnięciną. Mam w dupie co mi teraz powiesz, bo i tak tam pojedziemy."
Zwężam oczy obserwując jak Liam śmieje mi się pogodnie w twarz.
"Nie wiem co Hayley w tobie widzi, Payne, ale charyzmy to masz zero."
"Dzięki bogu, Tomlinson, bo byś się jeszcze we mnie zakochał."
Prycham rzucając mu na kolana kluczyki od Range Rovera.
"Nie znasz mojego typu. Nikt nie zna."
Na to wyznanie Hayley z Liamem wymieniają ze sobą ukradkowe spojrzenie, które zbywam, by iść na górę ubrać się w reprezentujący strój.
-
Tuż po zaparkowaniu przed restauracją Lottie, Liam i Felicite zaczęli się dziwnie zachowywać. Moje siostry trzymały się ze sobą, nie uważając na Erniego i Doris, którzy rozbiegali się wokół aut. Musiałem wziąć ich na ręce i odsunąć od twarzy, kiedy przez całą drogę próbowali siebie żartobliwie zaczepiać.
Dosłyszałem też przyciszoną potyczkę Lottie i Liama.
"Jakim kurwa cudem, Payne? Maczałeś w tym palce?"
"Przysięgam, że nie wiedziałem gdzie nas wiezie." odpowiada wyłapując moje intensywne spojrzenie. "Bądź już cicho."
W lokalu przyjęto nas (znowu) bez rezerwacji. Miałem wrażenie, że każdy kelner i ludzie z obsługi obserwowali mój każdy ruch. Może zapamiętali mnie po ostatnim incydencie, ale czy naprawdę taka bzdeta mogłaby wzbudzić tyle sensacji?
Po zamówieniu najmniej wymyślnych dań i dużego dzbanka lemoniady rozpoczęła się dyskusja.
"Nie wiem czy pamiętasz, Louis, ale niedługo mam swoje 25 urodziny i...."
"Nie kończ, Lots." śmieję się, zawiązując Doris śliniak i jednocześnie doglądając na siostrę. "Gdzie chcesz imprezę? "
Blondynka rozpromienia się i opiera brodę na swoje złożone dłonie.
"W 'Feloui Lada'."
Na wspomnienie o jednym z najbardziej prestiżowych lokali zasysam policzki.
"Może być ciężko, mają zajęte miejsca na miesiące przed imprezami, ale zobaczymy co się da zrobić. Napisz mi wszystko na kartce, a ja to ogarnę."
Później jest tylko lepiej, Liam opowiada o tym jak udało mu się dostać awans, a Hayley opiewa go z dumą i podkreśla jego zasługi. Tematy omijają mnie z czego bardzo się cieszę, bo zdecydowanie wolę słuchać o życiu innych niż zdawać relację z mojego nudnego, przepełnionego pustką, której nikt nie rozumie. Nim się obejrzałem, nadrobiłem zaległości z przedszkolnych przeżyć Doris i Ernesta (ostatnio wygrali w duecie konkurs piosenki), szkolnych dram Daisy i Phoebe (ktoś odbił dziewczynę swojego dawnego przyjaciela) i kariery Lottie (bierze udział we vlogach ze sławnymi youtuberami- mam obejrzeć).
Jestem zadowolony z tej chwilowej przerwy w pracy. Tak się zatapiam w luzie, że przychodzi mi do głowy, że wakacje byłyby całkiem cudownym pomysłem. Gdzieś daleko od wymagających klientów, butelek Moëta, rażących świateł, fajerwerków, piętrowych tortów i zagłuszającej muzyki, która wprowadza wszystkich w trans imprezy. Daleko, daleko. W okolice Jamajki albo Australii.
Pozostawiam to dla siebie i w ciszy zaczynam jeść lazanię, zatapiając myśli w lemoniadzie.
"Achoo!" Doris ciągnie w dół rękaw mojej koszuli. Odrywam się od talerza i głaszczę w trosce jej policzek."Siku chce."
Chwyciłem ją za rączkę i (tuż po spytaniu kierunku do łazienki) pomogłem jej przytrzymać spódniczkę w czasie załatwiania swojego biznesu. Było w niej tyle dziecinnego szczęścia, że taka prosta czynność napawała mnie radością. Możliwe, że pierwszy raz od miesięcy przestałem czuć pustkę.
"Achoo, ty nie chcesz?" pyta, unosząc do góry główkę, żeby mieć na mnie dobry widok."Też ci przytrzymam spodnie."
"Nie, skarbie." zaśmiałem się, przytrzymując ją na kolanie w celu sięgnięcia do umywalki. Nim zdążyłem postawić ją na podłodze, otworzyły się drzwi i wszedł do nich mężczyzna w srebrnym fartuchu, którego miałem okazję zobaczyć kilka dni temu.
Na mój widok zatrzymuje się jak wryty, a jego ręka oblężona pierścionkami zaciska się z całej siły na klamce. Czy to ten szef? Ten który uważał się za nie wiadomo kogo i chciał postawić mi kolację?
"Um-" ewidentnie stara się coś powiedzieć, ale nie potrafi nic wykrztusić. Ogarnia mnie o wiele większy wkurw niż minionej nocy.
Doris wyrywa się z mojego objęcia i odwraca w stronę mężczyzny. Brunet nie przestaje się we mnie wgapiać w lustrze, doprowadzając mnie powoli do szaleństwa.
"Harry?" pyta Doris, na co kucharz łagodnieje i kuca przed dziewczynką.
"Idziemy stąd, Doris. W tej chwili." ciągnę ją za rączkę i wymijam mężczyznę w przejściu. Gdy zerkam za siebie, brunet śledzi nas smutnym wzrokiem. "Co to miało być, Doris?" unoszę głos dopiero, gdy jesteśmy już w znajomym gronie. "Jaki, do cholery, Harry?"
Na wspomnienie owego imienia Liam krztusi się frytką, a Lottie otwiera szeroko usta. Zdumiony obrzucam wszystkich spojrzeniem.
"Coś ty powiedział?" pyta blondynka, niedowierzająco.
"Nie ja, tylko Doris. 'Znała' faceta, który wszedł do toalety."
"To był Harry." potwierdza jeszcze raz, jakby wygłaszała najprostszą prawdę. "Czemu nie jest tutaj z nami?"
"A czemu chciałabyś jeść obiad z nieznajomym?"
Doris wydaje się nie rozumieć, natomiast reszta milczy. O co tutaj chodzi?
"Kim jest Harry?" pytam stanowczo. "Znacie go, Lottie? Felicite?"
Lottie czeka aż rozmowę przejmie brunetka, ostentacyjnie wsadzając do buzi makaron.
"Yup." patrzy na mnie bez mrugnięcia. "On, wiesz, on jest...ojcem jednej dziewczynki z .... przedszkola Doris i Ernesta."
Doris przechyla w zdziwieniu głowę, ale jest zbyt zajęta połykaniem kurczaka, żeby skomentować wypowiedź siostry.
"Aha." potakuję, wsłuchując się w gardłowe 'mhmmm' Lots.
Do końca kolacji przy naszym stolikiem zasiada niezręczna cisza.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top