Rozdział ósmy

24.11.2030

Mówi się, że każdy nałóg jest zły. Ale co jeśli nałóg pozornie pomaga? W tym krótkim wstępiku pragnę wyznać, że coraz częściej łączę tabletki przeciwbólowe z papierosem. Dostarcza mi to (przez niedługą chwilę) spokój wewnętrzny i zewnętrzny.

Po ostatniej rozmowie z Liamem staram się ignorować każde połączenie Harry'ego. Dwa dni temu przyszedł do mnie z nadzieją, że mu otworzę. Musiał się zawieść, kiedy moje kroki oddaliły się od drzwi, a zamek nie zaskoczył. To go nie zatrzymało przed zostawianiem liścików na wycieraczce. Wszystkie z nich wypisane na starych paragonach z zaciągniętymi w specyficzny sposób igrekami. 

Na jednym z nich było napisane "W następny wtorek wylatuję na ślub mamy. Proszę spotkaj się ze mną do tego czasu."

I chociaż z początku nie mam takiego planu, dzieje się coś co zmienia moje zdanie. Przy jednym z silniejszych bólów głowy (byłem akurat na parkingu u klienta) przypominam sobie wspomnienie z udziałem Harry'ego. Stałem tam z wielkim plecakiem, obok mnie był Harry w długich, kręconych włosach do ramion. Wszystko było przyspieszone, ale jego uśmiech rozjaśnił też i mój. 'Bonjour, mon petit.' powiedział. Na co ja przechyliłem głowę w niezrozumieniu. 'Jestem Harry. I dobrze by było nauczyć się kilku francuskich słówek zanim przyjedzie się do serca Francji'

To wspomnienie... było tak silne i nieprawdopodobne, że musiałem odwołać spotkanie. 

-

Można by powiedzieć, że gdy wbiegłem do restauracji ochrona i kelnerzy rzucili się za mną w pogoń. Wzięli mój akt za przestępczy aniżeli... zdesperowany. Bardzo szybko zatrzymali mnie przy kuchni.

"Proszę pana! Proszę natychmiast się wycofać-" 

"To Tomlinson." syczy jeden z przechodnich kelnerów, obrzucając mnie złowrogim wzrokiem. "Pan Styles go dopuszcza."

"Nie mogę mieć żadnych wątpliwości." oznajmia mu na to ochroniarz i przytrzymuje mnie mocniej za ramię. "Poproście szefa, żeby sam zadecydował co z nim zrobić."

Gdy jeden z pracowników restauracji wchodzi do kuchni, ja stoję przy ścianie, nawet nie próbując się wyrwać. Styles także niemal wybiega z pomieszczenia, a na mój widok wyciera w oszołomieniu ręce o fartuch.

"Zostawcie go." daje znak ochroniarzowi, żeby odszedł. "On jest ze mną."

"Następnym razem niech nie wpada tutaj jak poparzony!" krzyczy staruszek przez ramię. "Zwykłe szaleństwo." następnie znika w tłumie gości. Reszta także się rozchodzi dzięki czemu zostajemy kompletnie sami.

"To było dosyć niespodziewane." wyznaje Styles, narzucając mi swoje spojrzenie. "Lou." ścisza głos i nachyla się bardziej w moją stronę, tak, że nasze rzęsy się prawie stykają. "Chcesz...na osobności?"

Trudno mi wydobyć głos. Ból zagłusza wszystko co ważne albo prawnie moralne. Dlatego tylko potakuję i daję się poprowadzić do gabinetu.

Harry zdejmuje cały uniform i zawiesza go na oparciu krzesła. Wszystko robi ostrożnie, cicho, jakby dawał mi czas. Jego twarz wygląda na bardziej wychudzoną niż zwykle, jest ubrany w wytarte vansy i dresowe spodnie. Nie mam siły przyglądać mu się dłużej. Opadam na kanapę i zamykam oczy, wtulając się w najbliższą poduszkę.

"Czy coś się stało?" jego słowa brzmią jak przez ścianę. Tępo. Niewyraźnie.

"Chciałeś porozmawiać, co nie?" szepczę. "Więc oto jestem."

Słyszę jak Harry chodzi po gabinecie i nie wydaje z siebie żadnego dźwięku.

"Dlaczego mnie ignorowałeś? Przez Liama?''

"Liam nie potrafiłby mnie w niczym zatrzymać. Gdybym był podatny na opinie osób z zewnątrz chuja bym osiągnął. Jednak co innego jest słuchać się rad przyjaciela, a prawdy."

"O czym ty mówisz..."

"O prawdzie, Styles." otwieram oczy, tylko po to by przekonać się, że Harry stoi nade mną. Pełen goryczy. "Czego ty ode mnie chcesz?"

"Chcę kurwa zakończyć tę grę!" wydziera się ze łzami w oczach. "Rozumiesz? Nie chcę udawać-"

"Nie było i nie ma żadnej gry, Harry." odpowiadam spokojnie. "Ty po prostu nie rozumiesz."

"Nie będę więcej udawał, że poznaję cię na nowo." tłumaczy. "To mnie rani. Nie możemy...bagatelizować przeszłości." wysławia się. "Nie dopóki nie wyjaśnimy sobie paru spraw."

"Ciebie to rani?" uśmiecham się fałszywie i nie umiem po prostu uwierzyć. "Brzmisz jak ofiara. Jesteś nią?" 

Harry zaciska pięści, po czym rozprostowuje je by przyłożyć dłonie do policzków.

"Żadne przeprosiny nie wystarczą." stwierdza słabo, oddychając odrobinę szybciej. 

"Masz rację."

"Nienawidzę siebie za wszystko. Żyję w ciągłym poczuciu winy, Louis. Od pięciu lat przeklinam to co mam, ponieważ zostało zbudowane kosztem ciebie."

Siadam naprzeciw niego, z opuchniętym sercem. Nie wydaje się to nieszczere, nie. To co przed sobą widzę jest widokiem rozdzierającej rozpaczy. 

"Przypomnij mi moment, kiedy się poznaliśmy." formuję słowa niepewnie, z obawą jaką obdarzy mnie reakcją. Ale Harry nie odrzuca mojej prośby z wrednym komentarzem;  spogląda na mnie, jakby dostał objawienia i uśmiecha się przez łzy.

"Och, Louis. Poznałem cię o wiele szybciej niż ty mnie." przyznaje ze źrenicami większymi od monet. "Lecieliśmy samolotem, gdy cię wypatrzyłem i zacząłem się dopytywać wszystkich kim jesteś. Powiedzieli mi, że uczęszczasz do Central School of Speech and Drama i grasz z nimi co jakiś czas w nogę. Opowiedzieli mi, że masz poczucie humoru i... śmiejesz się tak długo aż wszystkich zaczyna śmieszyć twój śmiech." uśmiecha się na to i kręci głową. "Podszedłem do ciebie jak tylko wylądowaliśmy. Miałeś na sobie plecak, który był nieproporcjonalny do twojego ciała... przywitałem się po francusku, ale mnie nie zrozumiałeś. Gdy tylko zobaczyłem twoje oczy z bliska przepadłem. Przysięgam- moje serce w jednej chwili przestało bić. Przestało." powtarza, dotykając piersi. "Miałeś mnie."

Odwracam się, byle powstrzymać płacz. Muszę natychmiast zmienić temat. 

"Idę do innego lekarza w środę." Harry potakuje, niewzruszony moim przebiegiem. Może nawet wdzięczny, że przeskoczyłem w teraźniejszość. "Więc..."

"Nie przestaje cię boleć?"

"Nie."

Pochyla się do przodu z poważnym wyrazem na twarzy.

"Dawaj znać, proszę. Nie masz pojęcia jak się o ciebie martwię. Wystarczy krótka wiadomość, buźka, smutna, szczęśliwa- cokolwiek."

"Okay." zgadzam się, przełykając ciężko ślinę. "Spędź miło czas na ślubie mamy."

Harry nie odpowiada, wstaje razem ze mną, ale coś nas trzyma w miejscu przed ruszeniem w jakąkolwiek stronę. 

"Jestem szczęściarzem." mówi nagle. Kiedy pytam dlaczego wzrusza jedynie ramionami. "Nie sądziłem, że cię jeszcze zobaczę."

"Przestań." 

"Zobaczymy się za tydzień?"

"Zobaczymy."

"Zobaczymy, że zobaczymy czy zobaczymy, że może?" unosi zabawnie brew, co zbywam dosłownym atakiem śmiechu.

"Nie wiem."

"Nie zapomnij o mnie przez ten tydzień, dobrze?"  

Wychodzę z gabinetu z jedynym słowami, które cisną mi się na usta:

"Postaram się."


25.11.2030

Przez długi czas zastanawiałem się jakim cudem to jedno wspomnienie przetrwało. W cichym bólu wracałem do niego, gdy leżałem zmęczony w nocy albo ekspres produkował mi kawę albo otwierałem okna na moje piękne miasto. 

Chciałem wierzyć, że mogę odzyskać wspomnienia, mimo, że głos z tyłu mojej głowy zapewniał, że to niemożliwe. Stało się i się nie odstanie. Tak zadecydowałem. Tego pragnąłem

W zabieganiu, odbierając telefony od klientów pierwszy raz mam ochotę rzucić wszystko w cholerę. Z bólem głowy każdy wysiłek przychodzi z trudnością, uwierzcie. Praca przestaje mieć sens i przybiera postać kuli u nogi. Tego dnia obudziłem się z dziwnym uczuciem. Z smsów od Harry'ego wiedziałem, że wylatuje z kraju o 12:00 (owszem, zaczęliśmy znowu do siebie pisać) i nabrałem szczerej chęci na pożegnanie się z nim. W zaledwie pięć minut przygotowałem się do wyjścia i pomknąłem ulicami Londynu prosto na lotnisko. Nie umiałem wytłumaczyć mojej werwy i... pragnienia. Po prostu, bardzo chciałem go zobaczyć. Pokazać, że nie jest dla mnie obojętny, żeby nie zaczął myśleć na odwrót. 

Wypatrzyłem go przy odprawie bagażowej z trzema innymi osobami; mężczyzną z lekko siwymi włosami, kobietą z olśniewającym uśmiechem (szybko połączyłem kropki i zrozumiałem, że to musi być jego mama) i dziewczyną opierającą się o walizkę. 

Nie chciałem im przeszkadzać, ale Harry wyglądał nieobecnie. Wertował swój paszport, przysłuchując się pobieżnie rozmowie. Podszedłem do nich luźnym krokiem, myśląc, że będzie co ma być. Ku mojemu zaskoczeniu pierwszą osobą, która mnie spostrzegła nie jest Harry tylko blondynka.

"O cię panie, Louis!?" krzyczy zaskoczona, zwracając całą rodzinę Stylesów w moim kierunku. Harry otwiera usta w lekkim szoku i przeciska się przez ludzi. 

"Nie przemyślałem tego-" mówię, drapiąc się po głowie, gdy Harry unosi mnie do góry w uścisku. Głowa prawie eksploduje mi od nagłego bólu, ale staram się po sobie nie poznać. 

"Tak się cieszę, że cię widzę." zdradza mi na ucho i przyciska moją głowę do swojej szyi. "Mon petit. Nie zasługuję na ciebie."

"Ba, oczywiście, że nie." odzywam się, gdy stawia mnie już na podłodze. "Mam dla ciebie ciastka." wyjmuje strunowy woreczek i wymachuję nim przed jego roześmianą twarzą. "No co?"

"Tylko mi nie mów, że je sam upiekłeś." 

Przejmuje je i przesuwa dłonią po całym odcinku kręgosłupa. Zduszam w sobie pisk. Naprawdę. Jego dotyk mi nie pomaga. 

"Styles własnoręcznie wsypałem proszek z ciastem do mleka i wymieszałem tymi, powtarzam, tymi rękoma."  

"Przyjmę je jak laurkę od dziecka, które nie może kupić pełnowymiarowego prezentu."

"Spierdalaj." śmieję się, poprawiając kołnierz jego marynarki. Harry patrzy na mnie maślanymi oczami i wsuwa do walizki ciasteczka. 

"Dziękuję ci-"

"Lou, tak miło cię znowu zobaczyć." przerywa nam mama Harry'ego i przyciąga mnie do długiego objęcia. Widzę kątem oka jak Harry przygryza wargę. "Myśleliśmy, że stracił cię na zawsze, dzięki Bogu, że nie." 

Mężczyzna także się ze mną wita i przedstawia jako Robin.

"Cóż, czasami... potrzebuje się przerwy, prawda?" mówię na odczepnego i przenoszę swój wzrok na blondynkę. "Louis." przedstawiam się, wyciągając rękę. "Miło poznać."

To (też) nie do końca przemyślałem, muszę przyznać. Dopiero po wypowiedzeniu słów przypominam sobie, że dziewczyna rozpoznała mnie. I faktycznie zmieszana potrząsa ręką jednocześnie śmiejąc się mi w twarz.

"Zgrywasz się?" pyta, a Harry podchodzi bliżej i widzę jego zdziwienie na kilometr. "Humor ci nigdy nie nie dopisuje, huh?"

"Wiesz kim jest, prawda?" sprawdza mnie Styles i układa swoją walizkę na taśmie. "Louis?"

"Um." potakuję, ale mina blondynki poważnie rzednieje. "Oczywiście, że wiem."

"To kim ona jest?" nie odpuszcza, zostawiając formalności rodzicom. 

Pozostaje mi strzelać i wiem, że jest to naprawdę śliska krawędź. 

"Twoja siostra."

Harry patrzy mi w oczy o kilka sekund za długo.

"Jak się nazywa?"

"Może skoczymy jeszcze po kawę przed-" staram się odwrócić uwagę od mojej niewiedzy. Ale to nie umyka uwadze bruneta, który kręci głową i odchodzi ze mną na bok, daleko od kolejek i telebimów wyświetlających cel podróży.

"Co się dzieje?" jego dłoń na moim ramieniu drży. Mruga na mnie w zakłopotaniu. "Wiesz jak się nazywa moja siostra czy nie?"

Spuszczam głowę, bo chyba już dawno nie byłem postawiony w tak niezręcznej sytuacji jak teraz. 

"Nie." przyznaję się, a Harry przyjmuje to z wielkimi oczami. "Nie wiem."

"A moja mama?"

Łzy zaczynają mi spływać żyźnie z oczu. Nie umiem nad tym zapanować. To był mój chłopak do kurwy nędzy, a ja nie znam podstaw. Upokarzające.

"Też nie wiem." 

"Dlaczego...hej." zniża się, po czym przyciska do moich policzków chusteczkę wyjętą z torby. "Zdarzało ci się to już wcześniej?" pyta lekko i prowadzi mnie na ławkę.

"Tak." odpowiadam zdawkowo, zaciągając nosem. "Przepraszam."

"Jesteś ty poważny?" w jego głosie wyczuwam złość. "Za co ty przepraszasz? Powiedz mi od jak dawna zapominasz?"

"Nie zapominam. Ja zwyczajnie nie pamiętam." 

Harry jest wołany przez rodzinę, ale ten rzuca im przelotne spojrzenie i wraca do mnie.

"Miałeś wypadek?" 

W czułym geście chwyta moją dłoń, na co zaciskam zęby przed ogarniającym bólem.

"Louis? Kurwa mać, co się dzieje? Możesz mi to wytłumaczyć?"

"Nie do końca wiem, Harry.'' wyznaję, rozpłakując się bardziej. Brunet błądzi wzrokiem po mojej twarzy w poszuzkiwaniu odpowiedzi. "Ale nie pamiętam. Wiele."

"Musimy już iść!" krzyczy rozeźlona blondynka. "Rusz się, bo spóźnimy się na samolot!"

Brunet zdecydowanie nie ma ochoty wstawać z ławki bez odpowiedzi. 

"Idź już."

"Martwisz mnie." wyznaje. "Napisz albo zadzwoń za kilka godzin."

"Zobaczymy." 

Harry utrzymuje dystans i jakby przeczuwając, że dotyk sprawia mi ból, stoi w bezruchu. Jest mu ciężko; mogę się założyć o milion, że wolałby zostać tutaj niż wylatywać do obcego kraju.

"Ja..." zaczyna i kręci głową. "Dziękuję, że przyjechałeś."

"Musiałem dać ci ciastka, prawda?" uśmiecham się lekko, wyczuwając, że jeśli nie odejdę pierwszy to on też nie. "Muszę już, um, umówiłem się z klientem. Trzymaj się, H."

Nie odwracam się, ale czuję w duszy, że Harry odprowadza mnie wzrokiem.








Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top