Dodatek

1.02.2031

"Kurwa, kurwa, kurwa." 

Pamiętacie, jak byliście dziećmi i próbowaliście przygotować coś rodzicom? Roztapialiście czekoladę do foremek z posypką, zamrażaliście jogurty i tworzyliście zwykłe kanapki, które wydawały się niezwykłe? W tym cholernym momencie, czuję się zupełnie bezradnie jak wtedy. Patrzę na przepis na tort i próbuję pojąć jakim cudem mam połączyć jedno ciasto z drugim. Masa czekoladowa jest zbyt płynna, nie okłamujmy się na zdjęciu tak nie wygląda. A biała przypomina bardziej spermę niż- nie, mam to gdzieś.

Siadam na podłodze ubrudzoną mąką i rozdeptanymi przez moje stopy orzechami. Bo rzecz w tym, że Harry ma dzisiaj urodziny. Planowałem upiec tort, który ostatnio upatrzył sobie w książce kucharskiej Anny Olson, ale mimo trzymania się krok po kroku przepisu, totalnie poległem. Nawet nie wiem w którym momencie coś poszło nie tak.

Ściągam z blatu książkę i jeszcze raz ją przeglądam. Okay, dobra, dobra, już widzę. Pominąłem, że muszę upiec je osobno. Brawo, kretynie.

Wstaję z ziemi i przelewam oba ciasta do form. Całe moje dłonie są upaprane w cieście i zostawiam ślady na praktycznie wszystkim czego się dotknę. Koniec końców udaje mi się wsadzić blachy do piekarnika, dopiero wtedy przechodzę do kremu i karmelu.

"Hm, to wydaje się proste." mamroczę pod nosem, wystawiając język w skupieniu. "Muszę wrzucić cukier do rondelka i... co? I tyle?"

Wzruszam ramionami i odmierzam na oko szklankę cukru. Włączam palnik i czekam, mieszając. Dokładnie osiem minut później (przy odmierzanym czas) słyszę kroki i zaczynam jeszcze mocniej przeklinać nad nagle jarającym się karmelem. Jakim w ogóle cudem? Co się odpierdala? Co to za chemia??

"Louis, czemu śmierdzi w całym domu-" Harry podbiega do kuchenki i zagląda mi przez ramię. Nie odwracam się, tylko przyspieszam mieszanie, na co brunet odsuwa mnie delikatnie na bok i zdejmuje garnek z palnika. Nalewa zimnej wody do zlewu, po czym wkłada tam rondelek. "Mon petit." wzdycha rozczulony, kiedy widzi moje zrezygnowanie. Stoję w bezruchu. "Chodź tu."

Bez zastanowienia podchodzę i wtulam twarz w zagłębienie w jego szyi. Harry przytrzymuje od tyłu moją głowę i całuje mnie we włosy.

"Nie można mieszać karmelu." szepcze delikatnie. "I byłoby ci prościej, gdybyś dodał dwie łyżki wody."

"Czuję się upokorzony." wyznaję.

"Nie powinieneś." w jego głosie słychać szczerość. Przyciąga mnie jeszcze bliżej i nie puszcza. "Pieczesz dla mnie tort? Louis, jestem z ciebie taki dumny. To najlepszy prezent na ziemi, przysięgam." przy ostatnim słowie się załamuje. 

Unosi mój podbródek i patrzy na mnie ze łzami w oczach.

"Ten co chciałeś." mówię cicho, a Harry uśmiecha się powoli i całuje mnie w usta. W tej chwili wszystko przestaje mieć jakąkolwiek wagę. Czuję się jakby wszystko ze mnie zrzucił. Harry unosi mnie do góry i przytrzymuje w powietrzu za pośladki, nie przestając błądzić pocałunkami po całej mojej twarzy, doprowadzając mnie tym do śmiechu. 

"To chciałem usłyszeć." stwierdza zadowolony.

Harry opiera mnie o lodówkę i złącza nasze czoła. Trwamy w tym geście bardzo długo, napawając się swoją obecnością.  

"Wszystkiego najlepszego." odzywam się, wsuwając dłoń we włosy Harry'ego. Nasze spojrzenia błądzą po sobie w zachwycie większym niż sprzed kilku lat. "Mam coś dla ciebie."

"Tak?" uśmiecha się zadziornie. "Co takiego?"

"Nie to, Styles." wywracam oczami i Harry wyzwala mnie z uścisku, żebym mógł dotknąć ziemi. "Kilka miesięcy temu spytałeś mnie czy pamiętam dzień, w którym zrozumiałem, że się w tobie zakochałem."

Harry potakuje ze zmarszczonymi brwiami. 

"Nie pamiętałem."

"Wiem. Mówiłem ci już, że to nic takiego."

"Wtedy nie pamiętałem." szepczę, chichocząc, kiedy Harry robi minę. "Ale parę tygodni temu sobie przypomniałem."

"Faktycznie był jakiś konkretny moment?" pyta zaciekawiony z iskierkami w oczach. Potakuję szczęśliwie. "Mon petit. Czas na historię, no dawaj."

W ostatni dzień we Francji wybraliśmy się wszyscy do Sainte- Chapelle. Była to cudowna kaplica, pełna purpurowych i kolorowych witraży wzniesionych na nieskończoną wysokość. Sklepienia przypominały baldachimy ze złota. Otaczało nas królewskie piękno, a Harry był tak zafascynowany,  że ledwo trzymał moją dłoń.

"Nigdy nie widziałem..." kręci głową, wpatrzony w sufit. "To jest takie wspaniałe, Louis. Spójrz na tę rozetę-"

Szczerze, bardziej zadziwiał mnie Harry niż ta budowla. Te witraże mieniące się w słońcu nie dorównywały jego szmaragdowym oczom, przez które można było przejrzeć wszystkie emocje. Czyste i subtelne jak każdy gest, który wykonywał. Miękkie usta, lekko rozwarte w prawdziwym zdumieniu, przypominały krańce płatków róży. Natomiast rzęsy trzepotały jak jaskółki, zaskoczone swoim darem. Nawet gdy trzymał mnie za rękę, robił to z czułością nad którą, prawdopodobnie, nie panował. 

Właśnie tak, stojąc pośrodku kaplicy ogarnia mnie nieomylne uczucie. 

"W czasie rewolucji francuskiej kaplicę zmieniono na magazyn mąki." czyta Harry ze swojego przewodniczka, prowadząc mnie naprzód. "Rozumiesz? Był tu magazyn."

Nie skupia się na mojej obecności, obchodzi wszystko powoli i z namaszczeniem dotyka dozwolonych zabytków.

"Harry?"  chłopak zerka na mnie znad przewodnika z oczami większymi od monet. "Pasujesz do tego wnętrza. Jesteś piękny."

Na te słowa brunet zamyka książkę i rumieni się po skronie. Naraz kaplica przestaje być w ogóle ważna, bo zajmuje się moimi ustami, muskając je tak delikatnie jakby nie był pewny czy ma pozwolenie. Bez zawahania pogłębiam pocałunek, po czym trącam jego nos o swój.

"Mon petit." szepcze do mnie z zamkniętymi oczami. "W dwa tygodnie udało ci się mnie zarazić urodą, hm?"

"Coś nie widzę, żeby tyłek ci urósł." śmieję się, na co Harry dołącza. 

"Obiecaj, że nie urwiesz ze mną kontaktu, gdy wrócimy." prosi mnie z powagą. "Jestem w stanie wstawać w nocy, żeby cię z rana zobaczyć."

"Nasze uczelnie dzieli godzina drogi, Styles."

"Nic mnie nie powstrzyma." zapewnia. "Żaden dystans."

W tamtej chwili przyznałem przed samym sobą bardzo ważną rzecz, która odmieniła moje życie na zawsze. Równocześnie też skomplikowała zupełnie wszystko.

To nie jest zauroczenie.

Harry spogląda na mnie z dołeczkami pełnymi łez. 

"Mogłem się domyślić, że te twoje maślane oczy zdradzały więcej niż mówiłeś." jego ręce przyciągają mnie do siebie i pociągają na swoje kolana. "Kocham cię, mon petit."

Nie potrafię powstrzymać szczęścia na te słowa. Za każdym razem odczuwam je w pełnym znaczeniu i to jeszcze tak jakbym usłyszał je po raz pierwszy w życiu.

"A ja ciebie. Bardzo mocno." dodaję.

Harry przytula mnie do klatki i kołysze w ciszy. Mogę usłyszeć ciche pochlipywanie, ale go nie widzę.

"Dobra, pozwolisz sobie pomóc z tym tortem czy zostawić cię z nim sam na sam?" pyta odsuwając mnie delikatnie od siebie. Jego policzki pokrywają mokre smugi. 

"Proszę nie zostawiaj mnie z nim sam na sam to brzmi przerażająco." 

Harry śmieje się jak opętany i tak, macie racje, nie potrafię już sobie wyobrazić dnia, w którym bym nie pamiętał jego melodyjnego dźwięku. 




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top