#5

                            Luke
Syn Hermesa siedział w swoim obfitym czarną skórą fotelu obrotowym i popijał whiskey z lodem obserwując musztrę swoich żołnierzy. Był bardzo dumny, udało mu się zgromadzić u swego boku najróżniejsze potwory, empuzy, drakainy, piekielne ogary, harpie, a także wiele więcej jeszcze grozniejszych bestii. Wiedział co ma robić. Już dawno zrezygnował ze wskrzeszenia Pana Tytanów. O nie, teraz po jego głowie chodził znacznie mroczniejszy plan. On chciał stać się Panem Tytanów.
Wiedział, że by zdobyć taką moc będzie musiał złożyć ogromną ofiarę, najstraszniejszą ze wszystkich, ale na chwilę obecną było mu wszystko jedno. Zgromadził więc pokaźną armię złożoną nietylko z potworów, ale też z Herosów i najemników, wszystkich, którzy kiedykolwiek pragnęli zemsty tak bardzo jak on. Zgromadził ich w systemie jaskiń w górach skalistych, które niegdyś odnalazł. Kazał godzinami kopać w skale by uzyskać zadowalający efekt. I oto stał w swoim własnym, wielkim królestwie. Luke odruchowo uśmiechał się na myśl o nim. Była to wielka sala pośrodku jaskini, większa niż cały obóz Herosów. Dokopali się do wnętrza góry i tam pozostali. Teraz była ona pięknie oświetlona, łuczywa płoneły na ścianach nadając jej posepny wygląd. Prócz domków mieszkalnych była tam arena, centralny punkt sali, na którym rozgrywały się wszystkie zajęcia, ponieważ Luke nie dawał nikomu wytchnienia.
Sam godzinami siedział w swoim pokoju pijąc whiskey, myśląc nad planami i organizując coraz to nowych członków swojej ekipy. Choć dawno nie oglądał światła dziennego to dalej wyglądał dobrze. Krótko przystrzygł blond włosy, zaczął nosić garnitury i przypakował.
Stał tak oglądając wysiłki swoich żołnierzy długimi godzinami, setki razy wyobrażał sobie wojnę. Uwielbiał to robić.
- Co prócz mnie sprawia, że tak się uśmiechasz?
Głos dobiegł z tyłu i Luke momentalnie się odwrócił. Stała przed nim Emma, jego osobista... Przyboczna? Luke nie wiedział jak ją nazwać. Często spali ze sobą, ale ponadto wiele pracowali. Musiał przyznać, że wyglądała nieźle. Krótkie spodenki i podkoszulek, który tak łatwo mógłby zdjąć i do tego długie rude loki. Luke poczuł, że coraz mniej obchodzi go arena, córka Afrodyty zawsze tak na niego działała.
- Nic - odparł- myślałem o Tobie w łóżku.
Uniosła brwi.
- Samej?
- Nie, ze mną - Luke uśmiechnął się - i jeśli chcesz wiedzieć to nie mieliśmy ubrań.
- Podoba mi się ten pomysł, chętnie skorzystam- odparła Emma - ale pierwsze praca złotko.
Luke zaśmiał się głośno. Emma była wyjątkową córką Afrodyty. Nie zwracała uwagi na wygląd, etykiety i tym podobne. Patrząc na niego nie myślała tylko o łóżku, ale przede wszystkim o zemście jaką mógł jej dać. Łóżko było dodatkiem, bardzo przyjemnym, ale jednak dodatkiem.
- Nad czym chcesz pracować? - Spytał Luke - wszystko jest dopięte na ostatni guzik. Potrzebujemy tylko dobrze wyszkolonej armii.
- Wczoraj w nocy mówiłeś, że masz jakiś plan - przypomniała Emma.
- Tak głośno jęczysz i jeszcze to usłyszałaś? - zaśmiał się Luke - no dobrze, tak, mam plan. Jutro wysyłam grupę do obozu.
Luke patrzył jak Emma Nalewa sobie whiskey i starał się odgadnąć jej myśli. Bezskutecznie.
- Partyzantka? - spytała.
- Nie, porwanie.
- Chejron?
- Znów błąd skarbie - powiedział podchodząc do niej i łapiąc ją za tyłek- Annabeth Chase.
Mówiąc to podniósł dziewczynę i położył na łóżko.

                          Percy
To się nazywała uczta po Eselicku. Z racji tego, że wygraliśmy mieliśmy prawo do wyboru jedzenia, dlatego stoły opływały wręcz w różnego rodzaju mięsa. Widziałem, że niektórzy przynieśli alkohol ( Herosi oczywiście to wydrwili), ale nie miałem z tym problemu. Wiedziałem, że gdybym tego zakazał to by przestali. Tylko po co zakazywać skoro i tak się nie opiją? Uśmiechnąłem się i upiłem ze swojej szklanki. Zaleta bycia synem Posejdona? Lód w whiskey się nie topi. Byłem pogrążony w rozmowie z Veronicą i Simonem. Oboje bardzo chcieli wiedzieć jak zdobyłem tę flagę.
- Łatwizna - odparłem - nje tylko herosi znają ten obóz. Ja też tu byłem.
- Wiemy, że tu byłeś Silvan - odparła Ver.
- Pytamy jak ominąłeś tych wszystkich Herosów.- dokończył Silvan.
Zaśmiałem się, z tego byłem akurat całkiem dumny.
- Herosi nie wiedza, że jestem synem Posejdona i lepiej niech tak zostanie- odpowiedziałem - a jak to zrobiłem? Nie zostawia się niezabezpieczonej rzeki gdy ja jestem w drużynie przeciwnej.
Uśmiech powoli pojawiał im się na twarzach, na znak, że zrozumieli.
- A z tamtą dwójkę pokonać to już naprawdę żaden kłopot.
Usłyszałem brzęk noża upadającego na stół. Chłopcy się rozkręcali. Kevin, jeden ze starszych Eselitów chciał udowodnić, że trafi mysz nożem po ciemku. Problemy były trzy. Nie było ciemno, nie było myszy, a on był pijany. Kazałem więc odprowadzić go do domu, żeby tam zapolował na mysie potwory.
- Ej, a widzieliście minę tej przemądrzałej blondynki? - Veronica zaczęła temat, który zdecydowanie chciała pociągnąć - mogłabym godzinami ją oglądać!
- Nie wiedziałem, że jesteś lesbijką Ver, naprawdę - mruknąłem.
- No już Percy - odezwał się Simon - nie rozśmieszyła Cię?
Osuszyłem szklankę i wstałem od stołu.
- Ta przemądrzała blondynka załatwiła jednego z naszych i wymyśliła plan, dzięki któremu wygraliby gdyby moim ojcem nie był Posejdon. Zamierzam jej się przyjrzeć.
- Już idziesz? - spytała Ver.
- Znasz mnie - odparłem naciągajac kaptur - nie lubię imprez. Pilnujcie wszystkich pod moją nieobecność.
Pokiwali głowami, a ja ruszyłem przed siebie. Widziałem obracające się za mną głowy Herosów i usłyszałem, że zaczęli szeptać. Uśmiechnąłem się pod nosem. To typowe. Ludzie przeczuwają, że nie jestem zwykłym herosem, ale nie mają pojęcia czym się różnię. Nie muszą wiedzieć. Ruszyłem w stronę miejsca, które kiedyś lubiłem odwiedzać - brzeg plaży.
Zawsze w pobliżu morza czułem więź z ojcem, lubiłem morze, czułem się przy nim spokojnie, ale moje serce należało do lasu. Kiedyś było tutaj tyle spokoju, ale to się widać zmieniło. Nim zdążyłem położyć się na piasku usłyszałem za sobą kroki. Nie chciałem dać się zobaczyć, więc wszedłem na rosnące nieopodal drzewo. Był to pokaźny dąb z rozłożystą koroną, kochałem drzewa. W momencie w którym usadowiłem się na jednej z wyższych gałęzi dostrzegłem w dole blondynkę.
- Annabeth - mruknąłem cicho - idealnie.
Nie spojrzała w górę. Ludzie nigdy tam nie patrzą. Usiadła w miejscu w którym siedziałem dosłownie przed chwilą i zapatrzyła się w falujące morze. Następnie zrobiła coś czego nigdy bym się po niej nie spodziewał. Zaczęła szlochać. Okej, nie znałem jej długo, ale wydawała się jedną z tych kobiet, które prędzej dadzą sobie ogolić głowę na łyso niż okażą słabość.
- Dlaczego życie jest takie trudne? - spytała na głos morza.
- Ponieważ ludzie je utrudniają - odpowiedziałem, a ona skoczyła jak oparzona.

Kolejny rozdział! Szukajcie w rozdziałach nawiązań do innych serii książek. Trzymajcie się i udanego tygodnia! 💙

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top