#27
LUKE
- A więc jednak tam są - mruknął Luke do siebie - Dobrze wiedzieć.
Luke obserwował walkę, która toczyła się na równinie pod Wzgórzem Herosów, na którym stacjonował. Musiał przyznać, że Herosi wsparci Eselitami bronili się całkiem dzielnie. Zneutralizowali jego jazdę, a łucznicy strzelali niemal bezbłędnie i dziesiątkowali jego oddziały. Ilekroć wydawał rozkaz by się do nich przebić kończyło się to fiaskiem. Od niedawna wiedział dlaczego. Zaobserwował przez lornetkę, że łuczników osłaniają szkielety, a więc po ich stronie walczy dziecko Hadesa. Znalazł jednak rozwiązanie na świetnych łuczników. Wysłał ptaki Stymfalijskie, które opadły chmarą zasłaniając im widok. Teraz jednak zapadła noc, a więc Luke uspokoił się nieco. Nie musiał się już bowiem niepokoić łucznikami. Przyszedł czas by wyprowadzić ostateczny cios. Posłać wszystko w jednym silnym, zmasowanym ataku. Księżyc świecił jasno, a w dole zaczęły pojawiać się łuczywa i pochodnie.
Luke poprawił zapięcia swojej złotej zbroi i postanowił obejść swój obóz. Przechadzał się obok rannych i trupów nie zaszczycając ich nawet spojrzeniem. Był świadomy, że nie giną z miłości do niego. Giną ze strachu, a tym co ich przy nim trzyma jest fakt, że nie mają innego wyjścia. Chęć zemsty jest silniejsza od zdrowego rozsądku. Luke wiedział, że nie ma co liczyć na łaskę. Dawno wyparł się bogów. Nienawidził ich i nienawidził herosów za to, że choć tak wiele im poświęcił oni nie wsparli go w jego buncie. Nie udzielili mu żadnej pomocy. Zwyczajnie wycięli go jak wrzód, który szpeci piękne i nieskazitelne ciało herosa. Herosami się jednak nie przejmował, oni upadną.
Luke przejmował się jedynie dowódcą Eselitów, Percym Jacksonem, którego znał pod mianem Leśnego Króla. Wątpił, że on go pamięta, ale Luke spotkał go. Spotkał go podczas wygnania, które zafundowali mu herosi. W tamtym czasie plątał się po świecie bez celu. Szukał jakiegoś sprzymierzeńca, kogoś kto swoją siłą zechce go wesprzeć ww jego planach. Znalazł się wtedy w towarzystwie barona półboskich narkotyków, który nazywał się Makelson. Był to potężny mężczyzna o rudej brodzie i bliznach, które orały jego twarz. Makelson stworzył ogromne imperium narkotykowe, sprzedawał Ichtys, który mocno uzależniał. Luke pomagał mu, chciał uzyskać jego wsparcie, ale nie zdążył. Pamiętał straszliwą bitwę, która rozegrała się z Eselitami. Gdy dowiedzieli się o tym, że miejsce skupu narkotyków ma miejsce pod drzewami ich lasu postanowili zaatakować. Luke brał udział w tej bitwie, ale ludzie Makelsona nie mieli szans. Wtedy pierwszy raz miał styczność z Leśnym Królem i czarną poświatę, która spowijała jego ciało. Pamiętał szybkość z jaką wymierzał ciosy i bezwzględność w jego oczach, gdy pozbawiał głowy jego szefa. Pamiętał, że wtedy Percy nie zabił wszystkich ludzi Makelsona. Oszczędził najmłodszych, wśród których był właśnie Luke.
Na to wspomnienie na ustach Luke'a wykwitł okropny uśmiech.
- Popełniłeś błąd Leśny Królu- rzekł jakby do siebie- Błąd, za który teraz zapłacisz.
Podszedł do stołu, wokół którego zgromadzili się dowódcy jego armii. Przedstawiciele cyklopów, olbrzymów, empuz,najemników, upadłych i wszystkich innych. U jego boku stanęła Emma.
- Nadszedł czas na ostateczny atak - zaczął - Słuchajcie bo powtarzał nie będę. Wyprowadzamy jedno mocne uderzenie, atakujemy wszystkim co mamy. Ktokolwiek da radę podnieść miecz ma z nami iść. Nie oszczędzamy nikogo. Zrozumiałe?
Pokiwali głowami, uśmiechnęli się szkaradnie, a Luke stwierdził, że ich nienawidzi. Pluł sobie w brodę, że upadł tak nisko by sprzymierzać się z potworami. No cóż, nie było innego wyjścia.
- Zabić - powiedział wolno - Niech pożałują swoich błędów. Przyszedł czas zemsty.
******************
PERCY
Percy walczył jak lew. Był świadom swoich umiejętności, rzucał się w najgorsze możliwe miejsca, w największy ogień walki, był tam gdzie być musiał. Używał nie tylko miecza, ale też mocy, którą dostał od Ojca. Raz wyprowadził potężny tajfun, który zmiótł z powierzchni ziemi oddział cyklopów przebijający się klinem do obozu. Musiał się jednak kontrolować bo jak nikt inny znał wojnę i wiedział, że najwięcej sił może mu być potrzebne na koniec. W mroku nocy rozgrywała się prawdziwa rzeź. Herosi rozpaczliwie się bronili, ale nawet pomoc Eselitów im nie pomagała. Zbyt wielu poległo.
Syn Posejdona na własne oczy widział jak Desmond pada przebity dwoma mieczami naraz. Brat Annabeth, Malcom, stracił głowę po potężnym cięciu olbrzyma, Chejron został zniesiony poza obręb walk, poniweaż z jego końskiego zada sterczało mnóstwo strzał. Według Percy'ego Chejron wyglądał z nimi jak jeż.
- Percy - usłyszał za sobą głos Annabeth.
Przebiła się do niego i pocałowała go. Włosy miała brudne, a po policzku ściekała jej struga krwi, ale według Percy'ego nigdy nie była piękniejsza.
- Przegrywamy - powiedziała krótko.
- Wiem, wiem - chłopak zagryzł wargę - Musimy znaleźć Luke'a. Tylko on to może powstrzymać.
- Porozmawiam z nim - mruknęła Annabeth - to nasza jedyna szansa.
- Jesteś pewna?
- Tak - w jej oczach Percy zobaczył determinację - Wiem gdzie on jest, Will go widział. Musimy przedrzeć się pod granicę lasu.
- Jasne - przytaknął eselita - trzymaj się za mną.
Mówiąc to zaczął biec, a dziewczyna puściła się za nim. Obserwowała jego ruchy, gdy tylko zatrzymał ich jakiś przeciwnik. Miecz w rękach Percy'ego stanowił jedność z całym ciałem, był elementem jaźni, przyjacielem, a nie narzędziem. Torował drogę, spychał ludzi, dźgał cyklopów, przecinał empuzy, ale coś się w nim zmieniło. Annabeth wyraźnie widziała czarny blask, który bił od niego. To pewnie ta poświata. pomyślała, moc którą otrzymał od Hadesa. I faktycznie, większość przeciwników schodziła mu z drogi, ustępowała bojąc się go, ale Annabeth się nie dziwiła. Wiedziała już, że potwory mają wszelkie powody by bać się jej chłopaka. Żałowała tylko, że nie może zobaczyć jego twarzy, Percy bowiem miał na sobie maskę i gdy go całowała nie czuła jego słonych ust, czuła jedynie chłód maski.
Droga pod las przeszła gładko, oczywiście jak na wojnę. Percy odbił miecz jakiegoś czarnoskórego herosa i wyprowadził błyskawiczne cięcię, którym pozbawił chłopaka ramienia. Podniósł głowę i zobaczył chłopaka w złotej zbroi. Górował nad innymi, to musiał być właśnie Luke. Annabeth przy jego boku też to dostrzegła bo zawołała.
- LUKE! CHCĘ POROZMAWIAĆ!
Percy uznał, że brzmi to dość abstrakcyjnie, ponieważ wszędzie za nimi trwała walka, ale nie odzywał się. Luke stał w pewnej odległości od trwającej walki otoczony jednie swoimi najbliższymi. U jego boku trwała dziewczyna, ale Percy nie mógł dostrzec jej twarzy.
Luke zbliżył się do nich.
- Macie dość? - spytał - Przyszliście się poddać?
- Nie - odpowiedziała Annabeth - przyszłam przemówić Ci do rozumu.
Luke zaśmiał się, a śmiech jego był zimny, wręcz lodowaty.
- Przerwij to - kontynuowała Annabeth - Przerwij to, ludzie giną.
- Ludzie giną, ginęli i ginąć będą - odparł chłopak - Nie przerwę tego. Zrównam ten śmieszny obozik z ziemią.
Po twarzy Annabeth potoczyła się łza.
- Proszę - spróbowała ostatni raz - Zrób to dla mnie.
Luke podszedł do niej bliżej, ale Percy nie reagował. To nie była jego rozgrywka. Tych dwoje patrzyło sobie w oczy. Eselita wiedział co ich łączyło Annabeth sama mu o tym mówiła, ale mówiła też, że między nimi wszystko skończone, więc Percy jej wierzył. Czujnie obserwował jednak syna Hermesa, gotowy wkroczyć do akcji w każdej chwili.
- Dla Ciebie? - odezwał się wreszcie Luke - Dla Ciebie? Kim Ty jesteś? Co dla mnie zrobiłaś? Wystawiłaś mnie!
- Luke... - jęknęła Annabeth.
- ZAMKNIJ SIĘ!- wrzasnął - Ty mnie wystawiłaś, a podobno mnie kochałaś. Odwróciłaś się zamiast udzielić mi wsparcia! I teraz prosisz mnie o łaskę? Chyba żartujesz! Czekałem na tę chwilę wiele miesięcy. O nie, Annabeth Chase! Płać za swoje błędy!
Annabeth zaczęła szlochać, a Luke zwrócił się w stronę Percy'ego.
- No proszę - odezwał się - Sam Leśny Król! Ty też zapłacisz za błędy! Pamiętasz mnie? Chłopaka, którego oszczędziłeś po wojnie z Mekelsonem? To był błąd, bo teraz ten chłopak zabije Ciebie! Wyciągaj broń, zakończymy to tu i teraz. Na śmierć i życie. Pokaż, że jesteś najlepszy, Leśny Królu.
Percy drgnął. Te oczy, ta blizna, tak, teraz go sobie przypomniał. Zrobiło mu się żal i nie chciał zabijać wtedy więcej niż to było konieczne. Jak się okazało to był błąd. Ludzie, pomyślał Percy, wszyscy jesteśmy jak drzewa. Proste drzewa należy wyciąć bo mogą się skrzywić, a krzywe należy wyciąć bo się nie wyprostuj. Smutna prawda.
- Zawalczę - odparł.
- Nie masz wyjścia - przypomniał mu Luke - pożegnaj się ze swoją dziwką. Współczuję Ci, że musiałeś się z nią męczyć.
Percy czuł, że narasta w nim gniew. Objął jednak Annabeth, a Luke odwrócił się w stronę tej dziewczyny stojącej obok niego na początku.
- Annabeth - zaczął Percy - Spójrz na mnie. Spójrz na mnie.
Dziewczyna podniosła głowę, a Percy otarł jej łzy. Pozwolił sobie ściągnąć maskę tak, by mogła patrzeć na niego.
- Percy... Ty... nie możesz zginąć! - wybuchnęła - Nie możesz mnie zostawić, nie Ty.
- Spokojnie - odparł chłopak- Dam radę, obiecuję. Jeśli będziesz widziała, że coś złego się dzieje to biegnij i rozkaż wykonać odwrót...
- Nie! -zaprotestowała- Nie zostawię Cię!
- Annabeth - rzekł Percy siląc się na spokojny głos - Musisz to zrobić. Ja sam w razie czego ucieknę, ale z Tobą nie. Wiesz, że mam rację.
- Percy... - zaczęła.
Eselita pocałował ją i włożył w ten pocałunek całą miłość, którą do niej miał. Pocałował ją tak jakby mieli się już nie spotkać, chociaż był świadom, że w walce jeden na jeden Luke nie jest w stanie go pokonać. Annabeth oddała pocałunek tak, aż pod Percym ugięły się nogi.
- Uważaj na siebie - zaczęła gdy już się oderwali - Proszę.
- Zrobię co w mojej mocy. Mam jeszcze kilka spraw do załatwienia na tym świecie. - odparł Percy- Na przykład jeszcze się z Tobą nie przespałem.
- Wygraj - rzekła Annabeth śmiertelnie poważnie - Jak wygrasz to pomyślimy.
- Kocham Cię, mała.
- Ja Ciebie też, Wilku.
Odeszła kawałek, a ja widziałem, że aż się trzęsie ze strachu. Wyciągnąłem swój czarny miecz, Orkan, który wygrał już dla mnie niejeden pojedynek. Luke stał oparty o sporej długości miecz, który wyglądał na pomarańczowy.
- Gotowy? - spytał kpiąco
Percy bez słowa uniósł miecz w górę. Luke ruszył i wyprowadził cios znad głowy. Iskry rozleciały się na wszystkie strony, a szczęk stali był tak ostry , że sprawił, że walka za nimi na chwilę jakby zamarła.
Hej! Dodaję rozdział dzisiaj bo jutro nie dam rady 😥😥 To prawdopodobnie przedostatni rozdział, a więc w następnym wszystko się rozegra! Jak myślicie, kto wygra, a kto przegra? No i najważniejsze, podoba wam się rozdział i to co tutaj czytacie? Do Następnego!💙💙💙
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top