#25
ANNABETH
Zbliżał się moment rozstrzygnięcia, punkt kulminacyjny. Prawa natury, cały świat jest skonstruowany wokół początku i końca. Odwieczny cykl odradzania, ciągłe zapętlanie się wszystkiego. Po zimie przyjdzie wiosna, a potem lato. Z nasionka wyrośnie roślina, a ze szczenięcia wielki Wilk. Co jednak będzie po nas? Czy coś w ogóle będzie?
Skąd takie myśli? staliśmy w zachodzącym słońcu patrząc w oczy przeznaczeniu. Bez lęku, bez radości, obojętnie. Z myślą, że musimy zrobić co do nas należy. Każdy stał w milczeniu. Każdy, bez względu czy się miało siedem czy siedemnaście lat. Każdy stał w pełnej greckiej zbroi, z mieczem w dłoni. Patrzyliśmy na wzgórze, na którym zebrała się wroga armia. W porównaniu z niezliczonymi zastępami Luke'a była nas raptem garstka. Nas, herosów. Percy z Eselitami musiał bronić lasu. Mimo rażącej przewagi przeciwnika byliśmy spokojni. Umrzeć patrząc śmierci prosto w twarz, śmiejąc się jej, umrzeć za swoje ideały, to piękna śmierć. Śmierć godna Herosa. Jednak śmierć w walce. Eselici świetnie się spisali, porobili zmyślne pułapki, wilcze doły usłane kolcami ze spiżu, straszne jeże, czyli kule naszpikowane kolcami spadające z drzew i toczące się na przeciwników. Łucznicy ustawieni na drzewach tak zamaskowani, że nawet ptaki ich nie rozróżniali. Beckendorf ze swoimi braćmi i siostrami przygotowali ogniste skorpiony, balisty i pułapki z greckim ogniem.
Wiedziałam jednak, że to może okazać się za mało.Martwiłam się o Percy'ego. Byliśmy ze sobą raptem tydzień, a już jutro któreś z nas może nie żyć. Chejron wyrwał mnie z zamyślenia. Wyszedł przed szereg i zwrócił się w naszą stronę.
- Herosi! Wojowicy! - krzyknął - Wiem co teraz dzieje się w waszych sercach. Odwagi! Dziś zaczyna się czas chwały! Czy pozwolicie najeźdźcy pustoszyć wasz dom?! Czy pozwolicie mu zabijać waszych braci i siostry?!
-NIE!
- Stajecie dzisiaj ramię w ramię. Wszyscy razem bez względu na to czy się lubicie czy nie. Stajecie w jednym szeregu gotowi umrzeć za siebie nawzajem. Bez względu na wynik tej bitwy nikt o was nie zapomni! NIKT! Będziecie żyć w pamięci potomnych jako bohaterowie. Wiecznie! Jestem dumny, że wyszkoliłem was na takich herosów. To zaszczyt móc stać z wami w jednym szeregu!
- ŚMIERĆ! - krzyknęliśmy wszyscy - ŚMIERĆ I CHWAŁA!
Słońce czerwieniło się na nieboskłonie jakby zwiastun krwawej bitwy, która się tu dokona. Poprawiłam zapięcie hełmu i usłyszałam obok siebie cichy szloch.
- Clarisse?
- Czego? - warknęła córka Aresa łamiącym się głosem.
- Cieszę się, że jesteś obok mnie.
Spojrzała na mnie szklącymi się oczami i zrobiła hardą minę. Otarła łzy i uśmiechnęła szelmowsko.
- Też się cieszę księżniczko. Skopmy kilka tyłków!
XXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXX
PERCY
- Silvan? - Ver szturchnęła mnie - Na co czekamy?
- Czekamy na śmiałków, którzy będą chcieli przejść przez ten las - odparłem i wszedłem na pniak tak by wszyscy mogli mnie widzieć - ESELICI! BRACIA! Nigdy wam nie rozkazywałem, znacie mnie, a ja was! Dziś nadchodzi największa bitwa naszych dni! Wielu z was jutro tu nie będzie. Dziś jednak mam dla was rozkaz. Z TEGO LASU NIKT NIE MOŻE WYJŚĆ! TO NASZ LAS! Wiecie, że was kocham. Wiecie, że przez wiele bitew razem przeszliśmy! Dziś się nie poddamy! DZIŚ BĘDZIEMY WALCZYĆ!
- TAK!
- Ustawcie się zatem. Ver bierz swój oddział na północną flankę, Simon na południe. Sara, Ty ustawiaj łuczników. Reszta idzie z Desmondem.
- A Ty? - Spytał Nico. Wyglądał dość śmiesznie w zbroi, ale nie uląkł się. Dziś walczyli wszyscy prócz dzieci i starców. Ci zostali w obozie.
- Ja sprawię, że poznają potwora z lasu.
Zapadła cisza. Wierzby szumiały nad nami, ponieważ jako jedyne miały jeszcze liście. Dało wyczuwać się napięcie, ale byłem pewny swoich ludzi. Są wybitni. Wróciłem myślami do pocałunku z Annabeth. Ona nie może zginąć, pomyślałem, bogowie jeśli musicie weźcie mnie.
- Pomyślnych łowów - szepnąłem, a północny wiatr poniósł ten szept do każdego ucha odzianego w czarną zbroję.
Rozproszyli się niczym duchy, zniknęli wśród konarów drzew zapadając w mrok. Las wydał mi się smutny, jakby przeczuwał napięcie. Gdy wróciliśmy z Annabeth do obozu był olśniewająco zielony. Teraz gołe gałęzie szarpały niebo, a sceneria była iście przerażająca. Dotknąłem przedramienia by przywołać Cerbera. Zaszumiało i trójgłowy pies stał obok mnie.
- Bracie - szepnąłem - Uważaj na siebie.
- Bracie - warknął pies - Cieszę się, że mogę Cię tak nazywać. Jesteś prawdziwym wilkiem.
Łza popłynęła mi po policzku.
- Prawdziwa forma - powiedziałem.
Pies urósł do potężnych rozmiarów. Piekielne ogary wyglądały przy nim jak szczeniaki, piana kapała mu z trzech pysków uzbrojonych w potężne kły. Cerber zawył przeraźliwie.
- Będę walczył za Ciebie - szczeknął- Królu Lasu.
Pobiegł w las w tylko sobie wiadomym celu. Mogłem tylko mieć nadzieję, że jeszcze go zobaczę. Podszedłem do stawu by napić się chłodnej wody. Zobaczyłem swoje odbicie, a raczej odbicie zbroi. Cała czarna, lekka zbroja, która nie ograniczała ruchów. Maska, którą miałem na twarzy odkrywała tylko moje oczy, ale zakrywała usta i nos. Peleryna powiewała na wietrze. Upiłem łyk, woda była lodowata.
Ciszę rozerwał ryk rogu, który nadszedł od strony wzgórza.
- Zaczyna się - szepnąłem - Ego lupum. Im pugnam. Ego sum silva.
XXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXX
LUKE
Gdy byłem tu ostatni raz, przed rokiem, obóz pogrążony był w błogim spokoju. Następnie trzeba było przystąpić do ataków. Koszmary, porwania, morderstwa. Osłabienia psychologiczne. Dziś obóz był w ruinie, zaniedbany, a herosi zdziesiątkowani. Ledwie garstka trzymała się na nogach. Nigdzie nie było widać Eselitów, więc zapewne nawet oni zdezerterowali. Ta bitwa to będzie pestka.
- Gariusie, daj sygnał do ataku - rozkazałem.
Garius, potężny cyklop zadął w róg. Potwory i najemnicy, którzy ustawieni byli w szeregach odpowiedzieli innymi rogami. Plan był dziecinnie prosty. Rzucam wszystko co mam na atak frontalny, a sam wraz z moimi najlepszymi wojownikami zachodzę ich od tyłu. Przez las.
- Luke - Emma pojawiła się obok mnie - Mam iść z Tobą?
- Nie - odparłem - Jesteś moją najbardziej zaufaną osobą. Trzymamy się zasad z wczorajszej narady. Dowodzisz atakiem głównym. Powodzenia.
Słońce schowało się już niemal całkowicie. Pochodnie i łuczywa płonęły w dłoniach wojowników. Nie ma odwrotu. to stać się musi. Tyle oczekiwań, tyle łez, potu i krwi. Moja armia nie może przegrać. Zwyczajnie nie może. Pierwszy fala ataku zlała się ze wzgórza jak fala czarnej wody. Z wrzaskiem zbiegali w dół. Ze spokojem odwróciłem głowę i ruszyłem w stronę swojego oddziału. Zemsta nadchodzi. Już czuję jej smak.
HEJKA! NIESPODZIANKA! Tak jak mówiłam, to już jeden z ostatnich rozdziałów. Musiałam podzielić go na takie części, żebyście dobrze zrozumieli uczucia każdej grupy. Następny rozdział będzie lepszy, obiecuję. Ten był konieczny. Przed nami jeszcze około 2/3 rozdziały i prolog! Gwiadzkujcie i komentujcie!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top