#23
Percy
-ANNABETH!
Krzyk, który rozdarł spokojny poranek w Obozie Herosów był krzykiem wyrzucanej z siebie długo skrywanej frustracji, strachu i ciągłej niepewności. Powrót przyjaciółki, liderki, siostry był jakby zwiastunem nowej nadziei dla tych ludzi. Wszyscy jak jeden mąż rzucili się w jej stronę i nie miało znaczenia czy było się dzieckiem Ateny, Aresa czy Centaurem. Chejron z łzami w oczach objął swą ulubienicę i wyszeptał jej jak bardzo ważna jest dla niego. Następnie podbiegła Clarisse, ta dziewczyna, którą pokonałem w bitwie o sztandar. Uściskała ją serdecznie i zrobiła miejsce następnemu zastępowi osób, które już ustawiały się w kolejce jak do atrakcji w ZOO. Clarisse odchodząc posłała mi jadowite spojrzenie.
Odwróciłem się bez słowa i skierowałem w stronę drzwi. Nie chciałem przeszkadzać w tej intymnej scenie. Byli w jakimś sensie rodziną i nie chciałem im przeszkadzać. Nie wiedziałem też co sądzić o mnie i Annabeth. Przez ostatni czas zbliżyliśmy się do siebie, ale czy byliśmy parą? To był tylko pocałunek. Wykonałem ich tysiące z innymi dziewczynami i z żadną w związku nie byłem, ale czułem gdzieś pod skórą, że ten pocałunek był inny.
Spojrzałem na las otaczający Long Island. Był piękny, wręcz idealny, idealnie zielony, gęsty i prosty. Nie powinno mnie to dziwić, gdziekolwiek bowiem pojawiali się Eselici wszystko rosło jak na drożdżach począwszy od kwiatków na śródleśnych łąkach na jeleniach skończywszy. Obóz stał jakby opustoszały, boisko do koszykówki było zniszczony, kajaki leżały rozwalone byle jak, a ze stajni dobiegał zapach świadczący, że przydałoby się jej czyszczenie. Domki również były zaniedbane o czym świadczyły zwiędłe kwiaty na dachu domku Demeter.
- Cerber - powiedziałem dotykając wytatuowanej głowy wilka na przedramieniu - ad materialize.
Powietrze wkoło mnie zaszło czarną mgłą, z której wyłonił się mój najbliższy towarzysz, z którym przez niejedno piekło przeszedłem. On zawsze wiedział co mnie gryzie i umiał doradzić. Mimo, że nazywam go kundlem to naprawdę jest boskim psiskiem.
- Czyżby Afrodyta Cię wkurwiała wilku?
Pokiwałem głową i skierowaliśmy się do lasu.
- Przecież właśnie tego chciałeś, prawda? - spytał pies.
- Wiesz - zacząłem - teraz nie wiem czego chcę. Nie śmiej się, ostrzegam.
- Spokojnie - warknął Cerber - Doskonale wiem jak się czujesz.
- A to dobre - parsknąłem - Skąd niby?
Cerber stanął na zadnich łapach, a przednie dał mi na pierś. Zmusiłem się do spojrzenia w jego złote oczy.
- Jesteś wilkiem Jackson. Wilki są dzikie, nieposkromione i Ty też taki jesteś. Twoim domem jest las i kochasz swoją wolność, którą las Ci oferuje ponad własne życie. Związek z nią wiązałby się z ograniczeniami.
- Kurwa - wydukałem - dobry jesteś.
Powiedział dokładnie to co czułem. Strach przed kajdanami, które mógłbym dostać. Nie zdecydowałem czy bardziej kocham Annabeth czy wolność i niezależność. Postanowiłem z tym poczekać, ponieważ las jeszcze nigdy nie wydał mi się tak piękny. Nadchodziła jesień, więc liście kolorowały się na drzewach, dorodne kasztany spadały by dawać nowe życia, żołędzie i bukwie postanowiły stać się pokarmem dla dzików i spaść na ziemię by młode warchlaki je zjadły. Gdy uniosłem głowę ujrzałem klucz kaczek, które odlatywały do ciepłych krajów by schronić się przed mrozem. Łzy napłynęły mi do oczu na myśl, że mógłbym to stracić, ale przeczucie, że to moja ostatnia jesień w lesie nie odstąpiło mnie na krok.
- Witaj SIlvanie! - powitał mnie strażnik bramy gdy doszliśmy do obozu - Cieszę się, że widzę Cię w zdrowiu!
- Witaj Duncanie, u żony wszystko dobrze? - odpowiedziałem ukłonem.
- Urodziła mi się córka, Panie - odparł strażnik - Celestine.
Uściskałem serdecznie dłoń mego żołnierza i pogratulowałem mu. Zawsze miałem dobry kontakt z moimi ludźmi. Wiem, że poszliby za mną w ogień. Obóz stał tak jak go zostawiłem. Krowy, owce i świnie pasły się spokojnie świeżą trawą, a kury i gęsi dziobały spokojnie ziarna z kłosów, które niedawno musiały być ścięte. Wszystko było dobrze i szło swoim naturalnym cyklem.
- Widzę, że wszystko tutaj nieźle działa beze mnie - mruknąłem.
- Może i działa - usłyszałem za sobą - ale ten obóz bez Ciebie to nie to samo.
Ver szła w moją stronę w skórzanych butach do kolan i w czarnym ubraniu. Poczułem jej pocałunek na policzku i uśmiechnąłem się przyjaźnie.
- Miło Cię widzieć Wilku.
- Mnie Ciebie też - odparłem - Mam dla Ciebie zadanie. Zwołaj naradę najszybciej jak dasz rady. Dowódcy u mnie w domu, to ważne.
Nie zadawała pytań, pokiwała głową i ruszyła przed siebie. Powiodłem za nią wzrokiem i skierowałem się w stronę swego domu. Cerber mnie opuścił, zwęszył pewnie jakieś zwierzę i ruszył jego śladem. Wszedłem do domu i nalałem sobie whiskey, które wypiłem duszkiem. Czułem się cholernie zmęczony, a to dopiero początek. Minęło kilka chwil, a ja usłyszałem pukanie do drzwi.
- Wejść - rozkazałem.
Drzwi otwarły się szeroko i stanęło w nich czterech wybitnych żołnierzy. Każdy z nich był moim druhem, z każdym przelałem krew i każdemu powierzyłbym życie. Elton, Sara, Simon i Ver. Usiedli bez słowa tak jak milion razy wcześniej i czekali na moje słowa.
- Nadchodzi wojna - zacząłem bez ogródek - Jak pewnie wszyscy wiecie przez ostatni czas w Obozie Herosów działy się dziwne rzeczy. Porwania, morderstwa, koszmary i tym podobne. Porwana została Annabeth Chase, której śladem wraz z Nico wyruszyłem. Dowiedzieliśmy się, że za atakami stoi były chłopak Annabeth, który ma na swój rozkaz sporych rozmiarów armię potworów oraz najemnych herosów. Prawdopodobnie w tej właśnie chwili wyrusza na wojnę z nami, a to oznacza, że na tę wojnę musimy się przygotować. Wiecie co robić. Jakieś pytania?
Siedzieli milcząc ze wzrokiem wbitym w podłogę. Elton wstał.
- Silvan nie wiem czy wiesz - powiedział - Ale herosi przygotowali imprezę z okazji powrotu tej blondynki. Odbędzie się jutro.
- Co kurwa? - z wrażenia aż wstałem - Jaka impreza? Mamy kurwa wojnę Elton!
- Nie mów tego nam - wtrąciła Sara - Tylko im. Cokolwiek jednak powiesz ta impreza się odbędzie.
- Jebani herosi - zakląłem - Trudno. Macie pozwolenie, możecie iść. Wszystko jednak ma być dopięte na ostatni guzik. Mamy wygrać tę wojnę, zrozumiano?
Pokiwali głowami i jak jeden mąż wyszli z domu by zanieść wieść innym. Impreza w przeddzień wojny? Pojebany pomysł. Zaczęło się ściemniać więc usiadłem przed kominkiem i otworzyłem książkę " Magiczne zioła i rośliny naszych lasów" , gdy mojr drzwi się uchyliły, a w nich stanęła blondynka. Piękna blondynka, która odzyskała czyste włosy i uśmiechniętą twarz.
- Co tam Annabeth? - powitałem - Przyszłaś przeprosić mnie w imieniu herosów za imprezę w przeddzień wojny?
- Nie - zaśmiała się - Przyszłam spytać czy ze mną pójdziesz.
Whiskey, które miałem w ustach wyleciało z nich niczym woda z gejzeru.
Hejka! Kolejny rozdział! Dziś mniej Percabeth, bo konieczne było pchnięcie fabuły do przodu. Stety, niestety zbliżamy się do finału. Domyślacie się jaki będzie?😏💙 Piszcie swoje domysły i oceny w komentarzach!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top