#22
Percy
- Wyjaśnij mi coś proszę - mruknęła Annabeth - Dlaczego właściwie jesteś taki zamknięty na wszystko?
Byłem zdziwiony pytaniami Annabeth. Nie, żeby mi to przeszkadzało. Od dobrej godziny siedzieliśmy w jej prowizorycznym szałasie i rozmawialiśmy.
Rozmawialiśmy o wszystkim, okazało się że naprawdę jest inteligentna. Wie duzo więcej niż ja o mitologii, bogach i w zasadzie całej reszcie. Od jakiegoś czasu zaczęła wypytywać jednak o mnie. Ogień na ognisku wesoło trzaskał, a ciemna noc okalała nasze obozowisko. Widziałem zwierzęta, które podchodziły, upewniały się, że nie jesteśmy zagrożeniem i dochodziły. Słyszałem wyraźnie rosłego puchacza, który przysiadł na strzelistej sośnie i ze stoickim spokojem nas obserwował. Widziałem węża eskulapa, który wił się obok szałasu. Miałem bardzo wyczulone zmysły przez zioła, które paliłem. Nie, nie narkotyki,ale zioła, które można znaleźć na każdej łące, a które mają wspaniały wpływ na człowieka. Zapaliłem więc fajkę i zacząłem ją ćmić.
- Ciężko Ci zrozumieć, że ja tak poprostu nie lubię ludzi? - zapytałem - Wolę towarzystwo ptaków. Taki poprostu jestem.
Annabeth pokręciła głową i wydęła usta.
- Człowiek jest stworzony do kantaktu z człowiekiem - powiedziała pewnie - Może zwyczajnie trafiłeś w życiu na złych ludzi? Jestem pewna, że gdybyś spędził trochę czasu z Herosami...
- Pierdolenie - zakrztusiłem się dymem - Herosi są najgorsi ze wszystkiego.
Annabeth przyjęła obronną postawę. Zarzuciła włosami do tyłu i podniosła się na łokciach.
- Na jakiej podstawie tak twierdzisz, Jackson?
- Na podstawie własnego doświadczenia - odpowiedziałem - Jesteście pyszni, zarozumiali, macie w dupie coś co jest mniejsze i słabsze od was. Uważacie się za wielkich bohaterów, a większość z Was jest naprawdę żałosna. Pragniecie szacunku i uwielbienia ludzi, pragniecie chwały, ale nie chce wam się ruszyć tyłków poza granice waszego śmiesznego oboziku. Nie wiecie co to walka, przetrwanie.
- Nie znasz nas - zaprotestowała Annabeth - jakim prawem nas oceniasz? Sam nie jesteś lepszy.
- Może i nie - warknąłem - Ale ja nie udaję, że jestem. Nie czynię z siebie wielkiego bohatera, a wierz mi, mam do tego większe prawa niż Wy wszyscy razem wzięci!
Zapadła cisza, która się przeciągała. Annabeth sapała jakby właśnie przeżyła dziki seks, a ja oddychałem miarowo. Nie chciałem się z nią kłócić, ale cieszyłem się, że wywaliłem z siebie całą frustrację. Byłem dwa miesiące na obozie i mogę śmiało powiedzieć, że był to najgorszy czas w moim życiu. Cwani herosi, wielcy bohaterowie w dupe jebani. Nienawidziłem ich z całego serca, ale ja, w przeciwieństwie do reszty Eselitów, miałem ku temu powody. Annabeth była jednak inna. Miała serce Eselitki, wrażliwość serca, chęć prawdziwej pomocy i sprawdzenia się.
- Przepraszam - usłyszałem jej cienki głos.
Spojrzałem na nią, na jej piękną, zmęczoną twarz i zrobiło mi się wstyd. Powinienem był to zachować dla siebie ze względu na nią. Jej oczy szkliły się delikatnie. Poczułem się jak ostatni egoista.
- Za co? - mój głos zabrzmiał nieco oschle - Nic mi nie zrobiłaś.
- Zrobiłam - położyła mi rękę na kolanie i nachyliła się ku mnie - I mam Cię za co przepraszać. Po pierwsze za to co zrobili Ci herosi, a za co tak bardzo nas nienawidzisz. Po drugie za to, że źle Cię oceniłam. Myślałam, że jesteś zwykłym aroganckim dupkiem i tchórzem. Tutaj też się myliłam. Masz złote serce chociaż je ukrywasz. Po trzecie za to, że uciekłam wtedy z Twojego domu. Twój tata jest dobry. Musi być z Ciebie dumny.
Zatkało mnie. Nie spodziewałem się czegoś takiego. Dosłownie zabrakło mi słów. Poczułem, że się rumienię, a fakt, że Annabeth trzymała swoją twarz niemal tak blisko mojej, że czułem zapach jej włosów nie pomagał. Miałem ochotę ją pocałować, przytulić, cokolwiek. Zrozumiałem na czym polega potęga dzieci Ateny. Annabeth doskonale wiedziała co kryło się za moimi słowami, bez problemu odnajdywała drugie dno i bezbłędnie wybierała słowa, które potrafiły rozbić najtwrdszego człowieka. To jest prawdziwa inteligencja.
- Naprawdę nie masz za co mnie przepraszać - mruknąłem - Jestem aroganckim dupkiem.
- Pierwszym aroganckim dupkiem, któremu laski wskakują do łóżka.
- Spokojnie - zaśmiałem się - Spośród wszystkich Ty masz najładniejsze cycki.
Zaśmiała się czysto i szczerze. Była naprawdę silna, jej stan poprawiał się z dnia na dzień. Obiecałem jej, że następnego dnia będziemy już w drodze na Long Island. Rana obok cycków niemal całkowicie się zabliźniła, żebra były już w dobrym stanie. Ambrozja i nektar stawiały ją na nogi, ale i tak była silna. Bardzo silna.
- Wiem, że to może być trudne pytanie - zacząłem - ale muszę wiedzieć. Dlaczego Luke tak się zmienił?
Spojrzała na mnie i dostrzegłem w jej oczach smutek.
- Luke był podobny do Ciebie. Zawsze szedł swoją drogą, nigdy na dobrą sprawę nie pogodził się ze światem, z bogami, z ich zachowaniem. Był moim chłopakiem, kochałam go całym sercem, ale on się zmienił. Stał się zimny. Zły. Pogubił się i już nigdy nie wrócił na dobrą drogę. Kieruje nim chęć zemsty.
- Kurwa - zakląłem- Przykro mi, to musiało być ciężkie.
- Było - pokiwała głową - Nie mogłam się z tym pogodzić przez długi czas, ale ostatnio wszystko się zmieniło. Zrozumiałam, że to już nie jest Luke, którego znałam. Poznałam kilu nowych ludzi, którzy pomogli mi.
- Cieszę się, że jest lepiej.
Widziałem, że chciała zadać pytanie, chciała coś powiedzieć, ale nie wiedziała jak. Była rozdarta.
- Jeśli przyjdzie co do czego - zapytała wreszcie - Zabijesz go?
- Jeśli nie będzie innego wyjścia - odparłem - Zła nie pokonuje się mieczem. Zbyt wielu ludzi zginęło bym musiał zrozumieć sposób walki ze złem.
- Jak pokonać zło? - szepnęła przysuwając się.
- Zło można pokonać tylko i wyłącznie zrozumieniem.
I wtedy dostrzegłem coś. Była to chwila, dosłownie ułamek sekundy. Annabeth miała przymknięte oczy, jej długie rzęsy niemal całkowicie je zakrywały. Czułem, że atmosfera się ociepla, widziałem przekrzywiającą się głowę Annabeth, która zbliżała się do mojej. Uśmiechnęła się ślicznie, a następnie czas stanął w miejscu.
Jej usta były słodkie, jak truskawki, które długo dojrzewały w letnim słońcu. Były ciepłe i delikatne, a ja wiedziałem, że już nigdy nie będę chciał żadnych innych ust. Poczułem, jej rękę w swoich włosach i pogłębiłem pocałunek. Gdy się od siebie oderwaliśmy ciężko powiedzieć, które z nas było bardziej czerwone.
- Nie sądziłam, że..
- Ja też - przerwałem jej - Ja też nie sądziłem.
💙💙💙💙💙💙💙
Jest! Tęskniliście? Dajcie znać co sądzicie poprzez gwiazdki i komentarze! 💙💙💙💙💙💙💙
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top