#21

 Luke

- JAK TO KURWA MAĆ UCIEKŁA?

 Luke rzucał się po gabinecie niczym wściekły dzik po zbyt małej przestrzeni. Wpadł w prawdziwy szał, nie kontrolował się.  Dwójka osób przyszła mu o tym powiedzieć. Alakum oraz dziewczyna, Medorah. Oboje byli dziećmi Nemezis i przypuszczał, że akurat oni nie są niczemu winni, zostali tylko wysłani by przekazać mu feralne wieści. Nie przeszkodziło mu to w rozwaleniu karafki z koniakiem na głowie Alakuma i uderzeniu Medorhy.

- Panie - kajała się dziewczyna - To nie nasza wina.. My naprawdę nie wiemy jak...

 Płakała u jego stóp starając się zatamować krwotok z głowy swego brata. Być może by im wybaczył, ale był wściekły. Nie myślał racjonalnie, był w amoku.

- TY CHOLERNA IDIOTKO! - krzyknął - MIELIŚCIE TYLKO JEDNO ZADANIE I NAWET TO SPIERDOLILIŚCIE.

 Dziewczyna nie kryła strachu, otwarcie błagała go o łaskę, starając się ożywić część uczuć, które zginęły w nim już dawno temu. W momencie wyrzucenia go z Obozu Herosów. Miłość zamieniła się w pożądanie, łaskawość w bezduszność. Jego niegdyś gorące serce, serce, które kochało każdą żywą istotę zostało zamienione w skałę. Zamiast otaczać się przyjaciółmi otaczał się najemnymi herosami. Wyrzutkami, ludźmi takimi jak on sam. Sprzymierzył się z potworami, przygotowywał atak na obóz herosów miesiącami. Trenował, szkolił i manipulował. Wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik. I oczywiście wszystko musiało się koncertowo zjebać.

- Precz - wycharczał - Zejdź z moich oczu.
Chciał pogrążyć się w swoich mrocznych myślach, miał ochotę zabić wszystko co było w okolicy. Wręcz kipiał gniewem. Ciężkie, dębowe krzesło poszło w drzazgi po tym jak Luke rzucił nim w pistacjową ścianę.
- Panie... - usłyszał za sobą.
Odwrócił się momentalnie, miał świetny refleks, wyćwiczony latami praktyk, setkami stoczonych walk. W drzwiach klęczał chłopak. Nie pamiętał jego imienia, nie było dla niego istotne. Kojarzył tylko, że należał do oddziału Glenna.
- CZEGO?! - Ryknął.
Chłopak zbladł i wyciągnął przed siebie plecak, z którego kapała... Krew? Po policzkach chłopaka płynęły łzy,z pewnością stoczył walkę. Luke z zainteresowaniem otworzył plecak.
- Do jasnej kurwy nędzy.
Zbladł. Głowa Glenna wpatrywała się w niego pustymi oczyma,a usta zastygły w wyrazie, który Luke znał aż za dobrze. Glenn w momencie śmierci był przerażony.
- Kto? - warknął blondyn.
- On był po tę dziewczynę - jęknął chłopak.
Luke dowiedział się wszystkiego. O grupie poscigowej dowodzonej przez Glenna, o złapaniu Annabeth i o chłopaku, który zniszczył jeden z jego najlepszych oddziałów.
- Szkielety wyszły z ziemi - jęczał chłopak - ona kazał mi to dać i i i...
- I co? - ponaglił Luke.
- I powiedział że jest ich więcej.
Luke wiedział. Tylko jedna osoba na świecie dysponowała taka mocą. Nie dopuszczał do siebie tego nazwiska, nękało go ono od kilku lat, starał się je wyprzeć z pamięci, ale bezskutecznie. Herosi mieli potężnego sojusznika,ale Luke wiedział co robić. Trzeba przyspieszyć maksymalnie atak. Wysłał więc placzącego chłopaka po swego generała. Atak musi nastąpić w ciągu miesiąca.
- Więc tutaj jesteś- mruknął sam do siebie - Wilk wreszcie wylazł z lasu. Tęskniłem, Jackson
 

Obóz Herosów. Czas ten sam.

Na Long Island panowało ogromne poruszenie. Z dnia na dzień było gorzej. Herosi ginęli, zostali ranni, a przeciwników nie było widać. Eselici zaszyli się w swoim leśnym obozie. Chejron był zaniepokojony, morale obozowiczów słabły. Wczoraj jednak, niczym gwiazda z nieba gruchnęła wiadomość. Annabeth Chase została odnaleziona! Jest ranna, ale nic jej nie zagraża. Wczoraj na ognisku obozowicze mogli porozmawiać z nią przez Iryfon. Chejron musiał ukryć twarz, by nie zauważono jego łez ulgi. Dziękował bogom, dziękował Panu D, dziękował Posejdonowi za to, że ma tak niesamowitego syna! Wiedział, że poszedł jej szukać, nic nie uciekło jego uwadze. Od tego czasu nastroje się poprawiły. Chejron zauważył, że powstały nawet nowe pary! Eselita Chris Rodriguez całował się z Clariss. Obozowicze wyraźnie odżyli, cieszyli się, że odzyskają przyjaciółkę, a Eselici skakali ze szczęścia, że ich ukochany szef szczęśliwie wraca do domu.
Chejron wiedział, że powinien, ale nie mógł powiedzieć im, że lada dzień na Obóz spadnie piekło wojny.

Annabeth
Rana na cyckach piekła, a połamane żebra bardzo wolno się zrastały, ale było dobrze. Spałam spokojnie, całe dnie albo rozmawiałam z Percym, albo z Nico. Młodszy chłopiec był wpatrzony w swojego wodza jak w obrazek, a Percy jakby tego nie zauważał. Muszę przyznać, że ja też byłam nim oczarowana. Oczarowana jego wiedzą o ziołach, lesie i zwierzętach. Znał to wszystko idealnie, jakby się w lesie wychował. Gdy spytałam o to Nico wzruszył tylko ramionami i odpowiedział, że gospodarz powinien dobrze się czuć w swoim domu.
Relacja między mną i Percym też się ociepliła. Przyzwyczaiłam się do jego dotyku. Powiem więcej, zaczął on sprawiać mi przyjemność. Nigdy nie powiedziałabym, że człowiek, który bez mrugnięcia okiem zabija ludzi może być tak delikatnym.
- Jak się czujesz? - zagadnął Percy, który wszedł do szałasu.
- Dobrze, rana chyba mi się zrasta - obdarzyłam chłopaka ciepłym uśmiechem.
Dziś był ubrany po swojemu. Czarny płaszcz z kapturem, czarne wysokie buty i zielone spodnie i koszula. Druga z jego koszul była na mnie. To też sprawiło mi przyjemność. Percy usiadł obok mnie.
- No właśnie - zaczął - muszę Ci coś powiedzieć.
- Wiedziałam. Będzie blizna, tak?
Percy pokiwał głową. Spodziewałam się tego, nie byłam zaskoczona.
- Świetnie, no to teraz szukaj dziewczyno chłopaka z blizną na cyckach.
- Spokojnie - zaśmiał się Percy - Widziałem Twoje cycki, blizna nie przykuwa uwagi.
- Kretyn - zaśmiałam się i trzepnęłam go w ramię.
  Doceniałam, że był przy mnie, ale musiałam się odgryźć.
- Tylko nie mów o tym swojej dziewczynie Jackson.
Brwi chłopaka się zeszły. Mimo tego, że znał się na ziołach i zwierzętach to w relacji z ludźmi był na poziomie przedszkolaka.
- Jakiej?
- Tej z iryfonu.
- Rachel? - Percy roześmiał się, krótko, ale szczerze - chcesz posłuchaj o naszym spotkaniu?
I nie zważając na moje zdanie opowiedział mi o wizycie w miasteczku. Dowiedziałam się, że Percy jest wolny, że nie ma z dziewczyny i poczułam ulgę. Miałam ochotę skakać ze szczęścia, a nie rozumiałam dla czego. Chociaż w sumie rozumiałam.
- Percy, za ile wyruszymy? Chcę już być w obozie.
Chłopak podrapał się w tył głowy.
- Pojutrze? Może za trzy dni? To wszystko zależy od Ciebie. Będziemy wracać we dwoje. Dziś wysłałem Nico do obozu, żeby przygotował wszystko przed nami.
Zaniepokoiłam się. Nico zawsze spał u wejścia do szałasu o pilnował mnie w nocy bo Percy zawsze gdzieś znikał.
Zauważyłam, że się ściemnia. Eselita wstał i zaczął wychodzić.
- Dobra, musisz odpoczywać. Rano zmienię Ci opatrunek.
- Zaczekaj - złapałam go za dłoń - mógłbyś może... Zostać?




Koleny rozdział! Następny za tydzień! Dziś trochę mniej Percabeth, Ale spokojnie! Gwiazdkujcie i komentujcie!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top