#19
Annabeth
Stał nade mną i patrzył, a jego twarz, która niemal całkowicie była ukryta pod kapturem nie zdradzała żadnych szczegółów. Wiedziałam, że akcja za chwilę się zacznie, chciałam o tym powiedzieć Percy'emu, podziękować mu, powiedzieć cokolwiek, ale nie byłam w stanie nic z siebie wydusić. Ukląkł przy mnie, zdjął swój płaszcz i okrył nim mnie, ponieważ moja koszula była w strzępach. Zero spojrzeń czy gapienia się na cycki. Wiedział, że to nie odpowiednia chwila na żarty.
- Trzymaj się - szepnął - już wszystko dobrze. Świetnie się spisałaś.
Kiwnęłam lekko głową na znak, że słyszę. Percy wstał, a dookoła niego zaroiło się od ludzi Luke'a. Ich przywódca, Glenn, leżał teraz i wił się we własnej krwi pod ogromnym bukiem. W mgnieniu oka zrozumieli co się stało. Ogarnęła ich zimna furia, wrzeszczeli, grozili, a w końcu zaatakowali. Eselita stał niewzruszenie, jak istna skała na morzu, która oblegana jest sztormem. Nie poruszył się ani o krok, aż do momentu gdy pierwszy wróg nie zbliżył się na długość ramienia. Wtedy na polanie w lesie pod Górami Skalistymi śmierć przeszła się na spacer. Istny Danse Macabre, taniec śmierci. Widziałam śmierć. To nie kostucha z kosą. To młody chłopak o lodowych oczach, którego otaczała czarna, błyszcząca aura. Znikąd w jego oczach pojawił się miecz, a ja mogłam podziwiać prawdziwego mistrza w akcji. Głowa pierwszego wyleciała w powietrze i wpadła do dziupli w drzewie na przeciw. Lajstrygon, który z rykiem rzucił się na Śmierć, a ona przeszła obok jak gdyby czas jej nie zatrzymywał i zrobiła z niego kupkę złotego proszku. Następnych było dwóch, rzucili się z dwóch stron, ale i to nie zrobiło na nim wrażenia. Ze stoickim spokojem wyprowadzał perfekcyjne, mierzone w tętnice cięcia. On mógłby to zakończyć jednym cięciem, pomyślałam, to jest nauczka, on chce coś pokazać.
Gdy czwórka z nich powoli wykrwawiała się na ziemi reszta przystanęła. Stali nieruchomo, ogromne postacie, prawdopodobnie dorośli herosi po szkoleniu, a na przeciw nich niepozorny chłopak, który ze spokojem ocierał krew ich towarzyszy z ostrza.
- Strach was obleciał? - warknął.
- Chłopaki kurwa, to tylko młokos, JEDEN MŁOKOS! - ryknął jeden z nich z włócznią -Jest tutaj sam, to tylko dzieciak.
- Nie oceniaj książki po okładce - przez twarz Percy'ego przemknął uśmiech - Nie jestem sam.
Jakby na dźwięk jego słów z mroku lasu wyłonił się pies. Nie, nie pies. Wilk wielkości konia. Z trzema głowami. Ludzie odruchowo cofnęli się o kilka kroków. Chyba zrozumieli, że Glenn wcale nie był najgorszy. Ba, do tego chłopaka nie miał nawet podjazdu.
- Wystarczy? - rzucił od niechcenia Percy - Wiecie co? I tak jest was trochę za dużo.
Ziemia się zapadła, a z niej wyszły szkielety. Różne, ubrane w mundury rewolucjonistów, marynarzy, żołnierzy. Oni nawet nie walczyli, oni zwyczajnie zarżnęli ludzi Luke'a. W mgnieniu oka, minęła ledwie chwila i tylko mężczyzna z włócznią, obezwładniony przez dwóch rewolucjonistów francuskich trzymał się przy życiu. Nie wiedziałam co tu się wyprawiało, skąd oni się wzięli i jak są kontrolowane. Mimo wszystko, bałam się.
To był koniec. Drzewa przestały złowrogo szumieć, szkielety wciągnęły zabitych w otchłanie Hadesu, ogromny wilk zmalał do normalnych rozmiarów. Nawet jęki umierającego Glenna przycichły. Miecz Percy'ego zniknął tak samo szybko jak się pojawił.
- Świetna robota Nico! - zawołał uradowany - Możesz wyjść, mamy jeszcze pewne sprawy do obgadania.
I faktycznie, z lasu wyłoniła się kolejna, jeszcze mniejsza osóbka, która podbiegła do Percy'ego.
- Daliśmy do pieca, co nie?
- Było zajebiście - pochwalił Percy.
Blada twarz chłopaka wyraźnie pokraśniała z dumy. Miał czarne tłuste włosy i był bardzo chudy.
- Przypilnuj proszę naszego wygadanego kolegi, dobrze? - Poinstruował wyższy chłopak- Ja zajmę się Annabeth.
Ukląkł przy mnie i spojrzał mi w oczy. Podczas jego walki odpoczęłam trochę i mogłam mówić, trochę charkliwie, ale zawsze coś.
- Jesteś ranna? - spytał.
- Le..Lekko - odkaszlnęłam - Ale mam połamane żebra, nie pójdę.
Czułam, że dotyka mnie po żebrach. Delikatnie, ale i tak bolało jak wszyscy diabli.
- Mogło być gorzej - Stwierdził - Dwa skrajne żebra złamane. Bardziej bym się martwił tą raną obok cycków. Leczenie jej będzie bardzo przyjemne.
Wrócił stary Jackson, którego znałam. Puścił mi oko i podniósł moją głowę. Przystawił mi do ust swoją manierkę, upiłam łyk, a on odsunął ją ode mnie.
- Ej! -zaprotestowałam.
- Powoli. To nie nektar, ale i tak Ci pomoże.
Posłuszna, upiłam kolejny łyk. Smakowało jak taka zwykła woda, ale dało się wyczuć jakieś dziwne zioła, których smaku nie potrafiłam zdefiniować. Percy wstał i podszedł do Glenna. Umierający chłopak spojrzał z nienawiścią na Eselitę.
- Co zamierzasz? - warknął - Już i tak umieram.
- Nico, podnieś głowę gadatliwego kolegi.
Nico podniósł za włosy chłopaka i przyłożył mu czarny miecz do szyi.
- Jeden zły ruch - ostrzegł.
Percy podszedł do Glenna, chwycił go za włosy, podniósł jego miecz i jednym sprawnym ruchem pozbawił go głowy. Krew trysnęła, a ja czułam, że zbiera mi się na wymioty. Chłopak podtrzymywany przez Nica upadł i zwymiotował to co miał. Percy z głową jego przywódcy kroczył w jego stronę.
- Posłuchaj, to, że żyjesz nie jest przypadkiem - mruknął Eselita -Zaniesiesz tę piękną główkę do swojego wodza i opowiesz mu co tu zaszło. Ze szczegółami. I dodaj, że jest nas więcej. Rozumiesz?
Chłopak pokiwał głową, zgodziłby się na wszystko byle tylko uciec z tego przeklętego miejsca. Percy jak nigdy nic zapakował mu głowę do torby i rzucił.
- A teraz spierdalaj.
Chłopak skoczył w las, krzycząc w niebogłosy. Nico zarechotał z cicha.
- Co teraz ?- spytał.
- Budujemy tutaj szałas i rozpalamy ogień - odparł Percy - Nie musimy się obawiać, że wrócą. Zajmiesz się tym?
Chłopak, który zarządzał umarłymi zajął się zbieraniem gałęzi. Ot paradoks. Las się uciszył, jakby ucieszony, że nieproszeni goście odeszli. Wilk lizał łapki zupełnie nie przejmując się naszą obecnością.
- Dziękuję Cerberze - mruknął Eselita.
Wilk podniósł łeb i szczeknął krótko jakby chciał powiedzieć " Nie ma za co".
- Świetna robota, Annabeth.
- Starałam się - odparłam - Mamy chyba dużo do poopowiadania, co?
Percy przytaknął.
- Zgadza się, ale pierwsze musisz odpocząć. Wyglądasz źle jak na kogoś kto cały czas leży - parsknął.
- A ty zadziwiająco dobrze jak na kogoś kto właśnie z zimną krwią zamordował kilku ludzi - odpyskowałam.
Ukląkł przy mnie i poczułam się dobrze patrząc w te chłodne, czyste oczy. Już wiedziałam dlaczego potwory przed nim uciekały. Chwyciłam jego dłoń.
- Dziękuję, że po mnie przyszedłeś - szepnęłam.
- Nie ma za co - odparł.
Podał mi moją pomiętą bejsbolówkę, Zrozumiałam, że przewiózł ją dla mnie przez cały kraj. Zrobiło mi się ciepło na sercu. Pojedyncza łza skapnęła na ubitą ziemię polany.
Było obiecane? Komentujcie i gwiazdkujcie!💙💙
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top