#17
Nico
Znacie to uczucie, gdy już wydaje wam się, że gorzej być nie może, a tu nagle bum i jest gorzej? No więc my mieliśmy dokładne tak samo. Zacznę może od tego, że gdy Annabeth skontaktowała się z Percym to ogarnęła go mania na punkcie odnalezienia jej. Biegiem rzuciliśmy się w kierunku najbliższej rzeki, żeby pogadać z Posejdonem i poprosić o pomoc. No cóż, Pana Mórz najwyraźniej nie było w domu bo żadnej pomocy nie otrzymaliśmy. Na nic zdały się wrzaski Percy'ego i groźby rzucane w stronę Ojca, Posejdon milczał. Musieliśmy więc wymyślić coś innego. Jakąś godzinę siedzieliśmy pod drzewami i myśleliśmy nad planem. Po godzinie z nieba spadł deszcz, chociaż deszcz to chyba pieszczotliwe określenie, bo krople miały wielkość nakrętek od butelek. Pobiegliśmy więc do okolicznego, obskurnego baru. Mokrzy, zmarznięci i źli musieliśmy wyglądać naprawdę zabawnie dla zwykłego przechodnia. Porozmawialiśmy z barmanem, zamówiliśmy pizze z salami, a Percy wziął do tego szklankę whiskey i wynajął dla nas pokój. Siedzieliśmy więc w samym rogu baru, żując żałośnie kawałek pizzy. W powietrzu unosił się zapach taniego alkoholu, a krzyki gości wskazywały, że za chwilę rozpęta się jakaś draka. Nie myliłem się.
- Wiesz - zaczął Percy - Nie daje mi spokoju ta sytuacja z ojcem. Jak dotąd zawsze mi odpowiadał.
- Daj spokój - mruknąłem - To bóg. Pewnie miał jakieś ważne spotkanie z konikami morskimi albo ośmiornicami i zwyczajnie był zajęty.
Po wyrazie jego twarzy wiedziałem, że nie kupił mojego rozumowania. Zacząłem obserwować kelnerkę niosącą tackę ze szklankami piwa i miskami z zupą. Na jej nieszczęście grupka pijanych chłopaków dołączyła się do niej i zaczęli ją podszczypywać, klepać i obłapiać. Znałem takich gówniarzy. Mieli na sobie nowiutkie modne ciuchy i roztaczali wokół charakterystyczną aurę pewności siebie i pieniędzy. Pijani i niefrasobliwi pokazywali siłę bogactwa i pozycji rodziców. Nienawidziłem takich rozpuszczonych bachorów. Kelnerka tymczasem miała coraz większe problemy z utrzymaniem tacy z jedzeniem.
- Panowie, chłopcy, chwilkę... Proszę - błagała - za chwilę wyleję to wszystko! Chłopcy...
I wtedy właśnie taca wyleciała z jej rąk. Percy zerwał się z krzesła i próbował skręcić tułów, ale i tak gorąca zupa oblała jego tors. Sala zamarła, kelnerka z przerażeniem starała się zetrzeć fartuchem plamę z zupy.
- Przepraszam Pana! Ja nie chciałam... - kajała się.
Percy zbył ją ręką.
- Nic się nie stało, to nie Twoja wina.
- Ejjjj laleczko - zajęczał jeden z pijanych gówniarzy - wracajj do prafffdziwych mężczyysnn
Atmosfera gęstniała, widziałem to w zwężających się oczach mojego szefa. Gówniarze chyba tego nie zauważyli, byli skupieni na wypiętym w ich stronę tyłku kelnerki, która usilnie chciała wyczyścić plamę z zupy.
- Hejj, kutasie, spierdalaj z baruu, bo Cię wyniesssiemy!
Pijani młodzieńcy zaczęli otaczać Percy' ego. Usunąłem się w kąt, by w razie czego interweniować, ale oni nawet nie zwracali na mnie uwagi. Kelnerka również się wycofała. Percy patrzył na nich spokojnie. Nawet nie zauważyli, że coś idzie nie tak, przecież otoczony młody chłopak powinien skulić się, przerazić, błagać o litość, albo uciec! Percy stał tylko nieruchomo, a spojrzenie mia tak chłodne jak zimowa woda. On wiedział i ja też wiedziałem z kim mamy do czynienia. Gówniarze popełnili błąd. Zbyt nabuzowani i pewni siebie zlekceważyli SIlvana. Stał on jednak nieruchomo, obserwując ich swoimi jasnymi, niewzruszonymi oczami. Trochę ze zdziwieniem, a trochę z irytacją. Pierwszy cios został zadany przez osiłka z lewej strony. Miał piegi i jasne włosy. Był umięśniony, ale cios był za wolny. Dużo za wolny. Percy uchylił się bez problemu, chwycił chłopaka za rękę i cisnął nim w dwójkę innych chłopaków, którzy zwalili się na stół. Został chłopak , który nazwał go kutasem. Bez swoich kumpli, którzy zostali zmieceni jednym ciosem stracił całą odwagę. Już cofał się do wyjścia, ale popchnąłem go w stronę mojego towarzysza. Chłopak zamajtał rękami, starając się złapać równowagę, ale tam czekał go cios. Potężny, krótki, szybki cios bez zamachu, wymierzony prosto w szczękę. Słyszałem nieprzyjemni chrzęst kości. Współczułem gówniarzowi, ale tylko trochę. Bez świadomości padł na resztę swoich kumpli, którzy zgodny, chórem zajęczeli. Goście po chwili wznowili swoje rozmowy, jakby nic się nie stało. Znieczulica ludzka nie ma granic.
- Chodź - warknął Percy - wynosimy się stąd.
- Ale mamy pokój wynajęty i...
- Powiedziałem - szepnął Percy - że się stąd wynosimy.
Lodowaty szept to ostateczna forma wkurwienia Percy'ego. Podreptałem za nim ze spuszczoną głową. Wyszliśmy na zewnątrz i bez słowa skierowaliśmy się w stronę wyjścia z miasta. Percy zmierzał do lasu.
- Percy, co my robimy?
Czarnowłosy chłopak zaczął gwizdać. Niemal zupełnie jak ptak, zmieniał tony bardzo łatwo i szybko. Po chwili na jego ramieniu siedział wróbel. Mały, grubiutki ptaszek, który ćwierkał coś do ucha SIlvanowi. Percy pokiwał głową, a ptak odleciał. Resztę ulicy przeszliśmy w milczeniu.
- Słuchaj Nico, musimy użyć cienia.
- Spodziewałem się tego - odparłem - Ale nie jestem w stanie przenieść nas aż tak daleko.
- Nie musisz - mruknął Percy - Wystarczy do lasu, który otacza góry.
Pokiwałem głową. Ptak pewnie przyniósł Percy'emu jakąś wiadomość.
- To miało związek z Annabeth?
- Owszem, i już wiem dlaczego mój ojciec nie reagował. Był z Annabeth, rozmawiał z nią. Udało jej się uciec i to mnie cieszy. Tata jej pomógł, dał odpocząć i przysłał jej pegaza. Cirro, ten ptaszek, to widziała. Leciała ile sił w skrzydełkach, żeby mi o tym powiedzieć. Wystarczy do puszczy.
Uśmiechnąłem się, bo wreszcie szczęście zaczęło się do nas uśmiechać. Byłem jednak zbyt zmęczony i musiałem się przespać i coś zjeść.
- Percy, możemy jutro? Nie dam dziś rady.
- Pewnie - odparł - To był ciężki dzień. Ja też muszę odpocząć
Odetchnąłem z ulgą i położyłem się pod pierwszym lepszym drzewem. Chłodny wiatr niósł ze sobą pohukiwania sów i ryki jeleni. Noc w lesie to coś naprawdę niesamowitego, wierzcie mi. Otworzyłem paczkę chipsów i zacząłem je chrupać. Miałem ochotę pogadać z Percy'm , ale on był jakby nieobecny. Mogłem się tylko domyślać co kryje się za zasłoną tych chłodnych oczu, od których odbijało się światło gwiazd. Milczał zupełnie jakby nie chciał zmącić świętości tej nocy. Mimo, że w lesie Percy był królem to respektował on to, że nie jest jego gospodarzem. To był właśnie człowiek, za którego chciałem umierać. Człowiek, który nie miał w sobie nic z człowieka, z którymi dzisiaj się borykaliśmy.
Hej! Sorki, że wczoraj nie było rozdziału, ale strzeliło mi 18 lat i sami rozumiecie... Chce ktoś iść na piwo albo whiskey?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top