#16
Annabeth
Wiele razy później próbowałam sobie przypomnieć to uczucie gdy znowu poczułam wiatr. Orzeźwiająca bryza, tchnienie nowego życia, nowej szansy. Za każdym razem gdy starałam się jakoś ubrać to w słowa uświadamiałam sobie jak bardzo ubogi jest mój zasób słów. Jak na złość ich brakowało, ale wiedziałam, że nie zapomnę tego uczucia do końca życia. Pogrążone we śnie miasto potworów we wnętrzu góry, a po środku niego - Ja, główna zakładniczka, więzień wojenny. Brzmi jak materiał na film grozy? To wyobraźcie sobie, że miasto to było pogrążone w całkowitej ciszy. Żadnych much, ciem, pisków czy szeptów. Nic. Nigdy nie uświadamiałam sobie jak bardzo cisza potrafi być przerażająca. Jedynymi źródłami światła były okoliczne łuczywa i pochodnie, które płonęły w odległości około 200 metrów od siebie. Ich światło jednak nie mogło nawet wypełnić ćwierci tej ulicy, która w rzeczywistości była głównym korytarzem we wnętrzu góry. Czułam się jak hobbit i modliłam się do Ateny, żeby nie zesłała mi tutaj Smauga. Wiedziałam, w którym kierunku iść, ale perspektywa wpadnięcia w prawie całkowicie ciemny korytarz, w mieście potworów, będąc nieuzbrojona i wyczerpana z sił nie jawił się specjalnie zachęcająco. Ruszyłam przed siebie, wolno i z ociąganiem. Starałam się iść tak jak Percy, który tropił. Ostrożnie stawiałam każdą stopę, uważając na najmniejszy szelest, kopnięcie kamienia, który mógłby zbudzić całą armię. Zastanawiałam się gdzie jest Eselita. Nie wiedzieć czemu, myśl o nim dodała mi nieco odwagi. Nie mogłam wyjść z podziwu jak wielką zmianę zrobił w moich oczach. Tym śmieszniejsze, że właściwie bez jakiejś dłuższej rozmowy. Gdy spojrzałam pierwszy raz w te oczy zdawało się, że zmrożą mnie swoim chłodem, a gdy usłyszałam jego głos dosłownie przeszedł mnie dreszcz. Przez ten czas pobytu tutaj zestawiałam sobie te dwa zupełnie skrajne charaktery. Percy, spokojny, nie unosił głosu do rozkazu, wystarczył jego szept, a wykonywane zostawały jego rozkazy. Emanowała z niego tak silna pewność siebie i wiara w słuszność swoich przekonań, że nawet kilkaset kilometrów dalej dodała mi sił. Zacisnęłam szczęki i przyśpieszyłam nieco. Nie miałam pojęcia jak długo jeszcze. Pomyślałam o Chejronie, Clarisse, Groverze i wszystkich innych przyjaciołach. Pomyślałam o moim domku. Musiałam zrobić to dla nich. Dać im przykład swoją osobą, tak jak robił to Percy dla Eselitów. Musiałam być silna dla nich, oni potrzebują informacji ode mnie.
- Dawaj Annabeth, jeszcze trochę.
Zaledwie szepnęłam, a szept ten przetoczył się jak echo. Skarciłam się w myślach, głupia córka mądrości. Z każdym krokiem wiatr się wzmagał, czułam to na twarzy. Teraz już unosił moje włosy. Rzuciłam się do biegu. Biegłam jak szalona, jak na śmierć, jak na całkowite zatracenie. Nie widziałam przed sobą nic, była tylko ciemność i ja. Biegłam tak kilka, a może kilkadziesiąt minut, aż w końcu zobaczyłam błysk światła przede mną. Łzy mimowolnie puściły się po moich oczach. Wiedziałam, że nie mogłam się zatrzymać. Raczej nie obudziłam nikogo, ale zorientują się, że mnie nie ma, a wtedy ruszy za mną każdy kto ma siłę. W najlepszym wypadku miałam kilka godzin. Gdy wypadłam na zewnątrz oślepiło mnie światło. Nie było nocy. Rytm dnia był tam zaburzony, ale dlaczego? Nie wiedziałam. Może potwory nie lubią słońca. Drzewa szumiały, a ptaki szykowały się powoli do odlotu na zimę. Byłam wysoko, ale na prawo ode mnie wiła się ścieżka, która wiodła w dół. Puściłam się nią biegiem. Nie umiałam zacierać śladów, przeklinałam się w myślach, że nigdy nie zapytałam o to ani Chejrona, ani Percy'ego. Droga wiła się i wiła, ale w końcu się zakończyła. Weszłam do zielonego lasu, który już zaczynał zmieniać swoje kolory. Poczułam się w nim dziwnie bezpiecznie, ale byłam spragniona. Musiałam znaleźć wodę. Szłam na ślepo przez zarośla, bez żadnego konkretnego obranego kierunku, gdy nagle usłyszałam ciche pogwizdywanie. Ostrożnie jak dzikie zwierze stanęłam za grabem o szerokim pniu. Wychyliłam nieco głowę i zobaczyłam wędkarza. W środku lasu pod górami. Niecodzienny widok. Wędkarz ten miał czarne włosy i opaloną skórę, która poznaczona była szramami, przypuszczam, że od żyłki.
- Wyjdź Annabeth, czekam na Ciebie.
Odezwał się tak niespodziewanie, że aż podskoczyłam. Mówił cicho i delikatnie, wyszłam nie wiedząc co mnie czeka. I tak nie zdołałabym mu uciec. Spojrzał na mnie, a ja upadłam na kolana. Pana mórz poznałam po oczach. Jego syn miał identyczne, ale na tym podobieństwa się nie kończyły. Włosy również były jak u Percy'ego, ale uśmiech był inny. Posejdon uśmiechał się ciepło i delikatnie. Percy miał uśmiech sarkastyczny i lodowaty, przerażający, ale na swój sposób... urzekający? Podniecający? Bóg zaśmiał się i wyciągnął pooraną bruzdami dłoń.
- Wstań dziecko - usłyszałam - Nienawidzę całej tej etykiety.
- Panie- zaczęłam- zbliża się wojna, muszę wrócić do obozu, oni zaraz mogą za mną wyruszyć, ja...
- Wykazałaś się ogromną odwagą - przerwał mi Posejdon - Przy mnie nic Ci nie grozi. Przecież chyba nie sądzisz, że mogliby mi zagrozić, prawda?
Pokiwałam głową, a bóg pstryknął palcami. Pojawił się koszyk piknikowy, a w mojej ręce zimna lemoniada. Wypiłam ją jednym łykiem, a szklanka znów się napełniła. Skwapliwie podziękowałam, ale mężczyzna tylko niedbale machnął ręką.
- Spróbuj pasztecików - mruknął - są zajebiste.
Parsknęłam śmiechem. Posejdon miał niezwykłą umiejętność zjednywania sobie ludzi. Wiedziałam o tym z mitologii, ale mimo kłotni mojej mamy z nim, uwierzyłam, że nie ma złych intencji. W coś trzeba wierzyć.
- Panie -odparłam z pełnymi ustami zajebistych pasztecików - można spytać co tu robisz?
Posejdon zarzucił wędkę na wąską rzekę.
- Przyszedłem, żeby Ci pomóc Annabeth.
- Ale bogowie nie mogą przecież ingerować w nasze życia - zdziwiłam się.
- Rozczaruję Cię chyba - mruknął - ale nie doszukuj się tutaj proszę jakiegoś wybitnego drgnienia sumienia u bogów. Wiemy o możliwości wybuchu wojny, ale to zadanie dla was. Póki w bezpośredni sposób nam nie zagrożą nic nie możemy zrobić. Natomiast nigdzie nie ma powiedziane, że nie mogę Cię nakarmić i pomóc radą, a że akurat miałem okienko....
Zaśmiałam się szczerze po raz pierwszy od dłuższego czasu.
- A moja mama - spytałam - Czemu ona nie przyszła?
Posejdon wyciągnął wędkę z ogromnym szczupakiem na haczyku, ale go wypuścił. Nie pytałam dlaczego.
- Pan Zeus - zaczął Posejdon - miłościwie nam panujący zwołał spotkanie dla mieszkańców Olimpu, więc muszę wystarczyć Ci ja. Twoja matka chciała tu być. Bardzo się martwi.
Uśmiechnęłam się po raz kolejny. Moja mama, chociaż daleko, martwi się o mnie. To pocieszające.
- Ananbeth - bóg zwrócił się do mnie - Chciałbym pogadać dłużej, naprawdę, ale nie pozwalają mi. Powiedziałem, że wesprę Cię radą. Jedz i pij tak długo jak zechcesz, możesz też się tutaj zdrzemnąć, ta rzeka i polana to iluzja, zaraz wyczaruję Ci łóżko. Ona utrzyma się do wieczora czyli jakieś 5 godzin. Po tym czasie musisz uciekać. Jeśli podejdziesz do rzeki i dotkniesz wody pojawi się pegaz, który przeniesie Cię na względnie bezpieczną odległość, rozumiesz?
Byłam zdumiona, nie mieściło mi się to w głowie, miałam miliard pytań.
- Panie, ale...
- Nie ma czasu na "ale" - powiedział Posejdon i schował wędkę do futerału - wybacz mi, naprawdę nie mogę nic więcej. Prześpij się, tu jesteś bezpieczna.
- Ale ja nie mogę się stąd wynieść, Twój syn tu idzie!
Posejdon zamrugał oczami.
- Skontaktowałaś się z Percym?
Pokiwałam głową. Na twarzy boga pojawił się uśmiech.
- Jeśli mój syn jest już w drodze to nie martw się, Mroczny na pewno poleci w jego kierunku.
Z tymi słowami Posejdon mnie zostawił. Odwróciłam oczy by ochronić się przed jego prawdziwą postacią, a chwilę później byłam już sama.
Hejo! Kolejny rozdział! Gwiazdkujcie i komentujcie. chcę się dowiedziec czy wolicie perspektywę Percy'ego czy Annabeth!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top