#14
Annabeth
Są różne sposoby ucieczki. Jedni zrzucają warkocze i czekają na księcia, inni wyrywają kraty. Problem w moim wypadku polegał na tym, że moja "cela" mieściła się w istnym mieście wewnątrz gór. Wiem jak bardzo niedorzecznie to brzmi, ale mówię serio. Widziałam to na własne oczy, Luke był aż tak pewny siebie, że opowiedział mi wszystko ze szczegółami. Nie zdradził tylko swojego planu. Widziałam jednak zastępy potworów. Były to olbrzymy, kikimory, wampiry, empuzy, katoblefasy. Przypuszczalnie było ich dużo więcej, ale widziałam tylko tyle. Tkwiłam zamknięta, Luke nie pojawiał się już od kilku dni, a co za tym idzie mój kontakt ze światem za drzwiami zmalał do tego stopnia, że moim jedynym rozmówcą był człowiek, który trzy razy w ciągu dnia przynosił mi jedzenie i coś do picia. Luke w swojej arogancji popełnił jeden ogromny błąd. Nie docenił tego, że córka Ateny zawsze ma plan. Już po kilku godzinach pobytu w tej cholernej celi zauważyłam, że zamek w drzwiach słabo trzyma. Jeśli udałoby mi się obić tynk przy ścianie to drzwi dałoby się swobodnie otworzyć bez klucza. Ukradłam więc łyżkę z tacy, na której przynoszono mi jedzenie i każdej nocy, jak najciszej się dało obijałam tynk. Przez pierwszą noc udało mi się ukruszyć tylko kawałeczek, potem już było lepiej. Tej nocy, jeśli wszystko pójdzie po mojej myśli uda mi się otworzyć te cholerne drzwi i... No właśnie i co dalej? To było pytanie, na które nie znałam odpowiedzi i to ono spędzało mi sen z powiek. Jak mam się wydostać z wnętrza cholernej góry? Postanowiłam, że będę improwizować, ale jeszcze nigdy tak bardzo nie tęskniłam za moją czapeczką niewidką. Miałam jeszcze jeden plan. Musiałam dorwać się do strumienia wody i powiadomić kogoś z Obozu gdzie jestem i co się stało. W bucie zawsze trzymałam złotą drachmę, tak na wszelki wypadek, a dziś był moment by jej użyć. Usłyszałam odgłosy wchodzenia po schodach, znak, że zbliża się pora obiadu. Musiałam działać, drzwi się uchyliły, a w nich stanął krępej budowy chłopak, z tego co pamiętałam nazywał się Micah.
- Jedzenie - mruknął i postawił tacę na podłodze.
Nie karmiono mnie źle. Dziś była ryba z sałatą i ryżem. - Micah - zaczęłam, podnosząc się z łóżka- macie tutaj prysznic? Zmarszczki wstąpiły na jego pokaźne czoło, miałam szczęście, nie był zbyt inteligentny.
- A bo co?
- Od tygodnia się nie myłam! - fuknęłam - śmierdzę, a popatrz na moje włosy! Widzisz jakie tłuste?
Micah zerknął, zamyślił się i pokiwał głową.
- Zaprowadzę Cię - powiedział - Ale będę musiał Cię przeszukać.
Pokiwałam głową.
- Czy to konieczne? Siedzę tu od tygodnia, a Luke osobiście przychodził i sprawdzał mnie. Gdybym coś miała to na pewno by coś znalazł.
Na dźwięk imienia swojego dowódcy Micah się zatrząsł, a ja zrozumiałam jak zgromadził tak sporą armię. Luke był typem przywódcy dyktatora, ludzie szli za nim bo się go bali. Rządził terrorem i strachem. Przypomniałam sobie Percy'ego i tych wszystkich ludzi, starszych i młodszych, którzy byli gotowi skoczyć w ogień za swoim wodzem. Nie znałam prawie żadnego z nich, ale widać było, że pałają do niego ogromną miłością. Percy był prawdziwym przywódcą. Nie rządził strachem. Rządził charyzmą, ujmował szczerością i prostotą
. - Masz rację - mruknął po chwili ciszy - Szef by coś znalazł. Chodź za mną.
Pobiegłam za nim bez słowa. Oni nawet bali się wymienić jego imię. Droga była kręta, ściany ociosane z twardej skały. Micah zaprowadził mnie do pokoju z prysznicem. Była to mała klitka z zasłoną, mydłem i ręcznikiem. Nawet szamponu nie było, ale musiałam sobie poradzić. Żeby stwarzać pozory rozebrałam się do bielizny i wyjęłam drachmę z buta. Odkręciłam wodę i miałam wezwać Chejrona, gdy nagle się zatrzymałam. Chejron nie mógł zostawić obozu i ruszyć tutaj. Centaury potrafią szybko się poruszać, ale miną cale wieki nim mnie znajdzie. W sekundę podjęłam decyzję, rzuciłam drachmę i wezwała imię jedynego tropiciela i myśliwego, który byłby w stanie tu dotrzeć.
- O Irydo - szepnęłam - Pokaż mi Percy'ego Jacksona.
Obraz zamigotał, ale zaczął się klarować. Zobaczyłam, niebo i diabelski młyn, a potem twarz Percy'ego, jego morskie oczy szeroko otwarte ze zdziwienia, potargane włosy i twarz, która zdradzała, że nie spał spokojnie od kilku dni. Na prawym policzku miał paskudną szramę, a obok niego siedziała ruda dziewczyna.
- Annabeth! - szepnął
- Słuchaj - mruknęłam - Przepraszam, że przeszkadzam w randce. Głupio mi to mówić, ale nie mam wyboru, ani czasu.
- Jakiej Randce?
- Słuchaj przygłupie - warknęłam - jestem w górach skalistych, tej nocy postaram się uciec i w miarę możliwości kierować się na zachód. Postaraj się dotrzeć tu jak najszybciej, porwał mnie Luke, nie wiem co będzie dalej.
Wyrzucałam z siebie słowa na jednym wydechu. Mina chłopaka jak zwykle nic nie zdradzała, ale dziewczyna obok wyglądała na przerażoną. Z niemałą satysfakcją stwierdziłam, że rozwaliłam im właśnie randkę.
- Góry skaliste - mruknął - kurwa, daleko. Dobra, przyjąłem, ruszam. I jeszcze jedno mała.
Obraz zaczął migotać,zaraz połączenie się przerwie.
- Czego?
- Fajny stanik.
Zakryłam się, przeklinając swoją głupotę, ale obraz się przerwał. Percy, gdziekolwiek jest, już rusza. Zebrałam się w sobie i weszłam pod strumień ciepłej wody. Tej nocy stąd ucieknę. Po umyciu wytarłam się dokładnie i ubrałam w swoje stare ubranie. Fakt, że ktoś o mnie wie i zamierza mi pomóc dodał mi otuchy. Micah nie zaszczycił mnie rozmową, zwyczajnie odprowadził mnie do celi i poinformował, że tace odbierze ano gdy będzie przynosił śniadanie. Spokojnie zjadłam to co mi przyniósł i położyłam się. Nie mogłam działać nerwowo i pozwolić żeby ktoś mnie złapał. Będę musiała wykorzystać wszystkie umiejętności nabyte w czasie szkolenia. Gdy pogasły wszystkie łuczywa w okolicy, zaczęłam uderzać łyżką w tynk. Ustępował, więc przyśpieszyłam. Po kilku mocniejszych uderzeniach zamek ustąpił. Nie miałam nic przy sobie, zabrałam tylko koc z pokoju, na wypadek gdyby było mi zimno. Cicho uchyliłam drzwi i na palcach zaczęłam iść ciemnym, cichym korytarzem. Kierowałam się intuicją i modliłam się do Ateny i Hermesa, żeby pomogli mi znaleźć wyjście. Zamek, dwór, nie wiem jak go nazwać, budynek w którym mieszkałam był prosty w budowie. Wystarczyło zejść na dół po schodach i skręcić w lewo żeby znaleźć się na dziedzińcu, zajęło mi to kilka minut. Gdy wyszłam z tego domu rozejrzałam się. Arena, kilkanaście budynków, szałasy, kuźnie, altany do jedzenia. Muszę zabrać ten opis do obozu, oni muszą wiedzieć. Stałam tam jak kołek, aż coś chłodnego smagnęło mnie po twarzy. Wiatr. Wiatr wieje z wyjścia na zewnątrz.
I cyk kolejny rozdział! Gwiazdkujcie, komentujcie, oceniajcie!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top