#1
Annabeth
- Chejronie, co to znaczy, że będziemy mieli wsparcie z lasu?! - krzyczała Clarisse.
Annabeth wraz z resztą grupowych domków siedziała na zebraniu zorganizowanym przez centaura. Wiedziała doskonale, że ich położenie jest tragiczne, była przecież córką Ateny, bogini mądrości i strategii, ale pomysł ze wsparciem obozu uważała za słaby.
- Posłuchajcie mnie - odezwał się Chejron swoim spokojnym głosem - od miesiąca znikają nam ludzie, nasilają się ataki, coraz więcej obozowiczów ma koszmary, satyrowie mają coraz większe problemy z przyprowadzaniem młodych herosów. My musimy coś zrobić. Na domiar złego sami wiecie, że ktoś otruł sosnę. Dawno nie byliśmy tak bardzo bezbronni, dlatego wraz z Panem D podjąłem decyzję o wprowadzeniu wsparcia. To ja jestem koordynatorem Clarisse - powiedział widząc otwierające się usta córki Aresa - nie żadne z Was. Moim zadaniem jest dbanie o jak największe bezpieczeństwo tego miejsca. Nie proszę o zgodę, informuję, że dziś wieczorem zjawią się tutaj Eselici.
Annabeth czuła tę atmosferę, była tak gęsta, że niemal ją widziała. Rozejrzała się po twarzach swoich towarzyszy. Bracia Hoodowie wykazywali ogromne zainteresowanie swoimi palcami, Silena Beauregard ukryła twarz w dłoniach, nie sposób było powiedzieć czy płacze czy się uśmiecha, Charles Beckendorf patrzył nieobecnym wzrokiem przez okno wychodzące na boiska do koszykówki. Katie, córka Demeter zakrywała dłonią usta wyraźnie zmartwiona, a Will z domku Apollina obgryzał nerwowo paznokcie. Cała reszta wpatrywała się tylko w Chejrona, jedynie Clarisse patrzyła nań wzrokiem, który wyraźnie mówił, że nie zgadza się z Centaurem. Jeśli chodzi o Annabeth to czuła strach. Ci ludzie z którymi siedzi przy stole to osoby, które nigdy się nie bały, pierwszy raz widziała w ich oczach taką panikę. Prawda była taka, że nikt nie wiedział kto lub co stoi za atakami. Co do jednego Annabeth miała pewność, trzeba podjąć jakieś kroki. Słyszała o Eselitach, herosach, którzy porzucili swoje domy by stworzyć własny wędrowny kraj w lasach całego świata. Annabeth wiedziała, że są to najlepsi wojownicy na świecie i, że ich wsparcie napewno by nie zaszkodziło, ale mimo to była pełna obaw.
- Chejronie, dlaczego akurat Eselici? - spytała - oni są, no wiesz... Mroczni, dziwni?
- Dlatego, że potrzebujemy wzmocnić Las, a do tej roboty nie ma nikogo lepszego na świecie.
Trafiony, pomyślała Annabeth. Tak naprawdę o Eselitach mało kto wiedział, byli jedną wielką tajemnicą, ale pogłoski zgadzały się w kilku kwestiach, a jedną z nich niewątpliwie był fakt ich jedności z Lasem.
- Jeśli nie ma żadnych pytań to możecie wyjść.
Annabeth wstała z krzesła wraz z innymi w całkowitej ciszy. Od miesiąca mało kto się uśmiechał i wesoło opowiadał. Wyszła z Wielkiego domu i rozejrzała się po Obozie, miejscu które kochała całym sercem. Nikt się nie bawił, nikt nie grał w siatkówkę, nikt nie ćwiczył na arenie, wszyscy siedzieli przygnębieni w domkach.
- Napewno nie poprawię im nastrojów - mruknęła Annabeth.
Przeczesała włosy ręką i ruszyła w stronę plaży, nie miała ochoty rozmawiać z dziećmi Ateny o Eselitach, musiała pomyśleć. Gdy dotarła na linię brzegową przejrzała się w wodzie. Wiedziała, że jest ładna wszyscy, wie osób jej to mówiło, ale z tej ładnej uśmiechniętej dziewczyny nie zostało nic. Włosy w nieładzie, twarz brudna, cienie pod oczami, nie wspominając o licznych małych bliznach i zadrapaniach po ostatnich walkach i treningach. Uświadomiła sobie jak dawno nie przespała całej nocy.
- No księżniczko, nie wyglądasz jak dawniej - z zamyslenia wyrwał ją głos Clarisse - pogadamy?
- O tej sytuacji? Też nie wiem co o tym myśleć, jestem w kropce.
- Jeśli o mnie chodzi to nie mam zaufania do tych leśnych dziwaków - Clarisse również nie wyglądała najlepiej, rzuciła kamieniem w wodę - jeśli o mnie chodzi powinniśmy przenieść obóz.
- Też o tym myślałam - Odparła Annabeth.
- Księżniczko, nie wiesz co może powodować te ataki?
- Nie mów do mnie tak Clarisse - syknęła Annabeth - co do pytania to pomysłów mam mnóstwo. Kronos, jakieś pomniejsze bóstwo, może jakiś tytan, może coś jeszcze starszego i gorszego. Problem w tym, że to tylko pomysły, nic pewnego, nie ma żadnych wskazówek.
Clarisse popatrzyła na zachodzące słońce.
- A nie myślisz, że to Luke?
Annabeth zamyśliła się przez chwilę. Nie lubiła rozmawiać o swoim byłym chłopaku, to on ich zdradził, ale nie potrafiła mówić o nim źle, dalej coś do niego czuła.
-Nie.
- Jesteś pewna?
- To nie on. On nie ma takiej mocy. Umiał walczyć i był przebiegły, ale nie miał na tyle mocy by sprowadzać koszmary. Póki co jest niewinny.
- Niech będzie - powiedziała Clarisse widocznie nie przekonana - ale zastanów się nad nim.
Myślę o nim codziennie pwoedziala jej w duchu Annabeth. Ruszyła przed siebie zostawiając za sobą córkę Aresa. Sama starała się przekonać, że to nie mógł być Luke, ponieważ ciągle miała nadzieję że jakoś wróci i się to wszystko ułoży.
Prawda jest taka, że nigdy nie pogodziła się z rozstaniem i nigdy więcej nie poczuła do żadnego chłopaka tego uczucia, które miała przy Luke'u, ten dreszcz podniecenia, motyle w brzuchu, to było coś co zarezerwowała dla syna Hermesa. To przecież on się ną opiekował gdy razem z Thalią podróżowali przez całe stany, to w nim miała wsparcie gdy mocno przeżywała śmierć Thalii. Zawsze byli sobie bardzo bliscy i rozumieli się doskonale niemal bez słów. Właśnie ta więź i świadomość tego, że Luke bardzo kochał Thalie nie pozwalały jej uwierzyć, że to on mógłby zatruć drzewo, w które została po śmierci przemieniona. Luke nie mógł odebrać jej życia drugi raz. Nigdy.
Powoli zaczynało się ściemniać więc Annabeth udała się do domku numer 6 by dać do zrozumienia reszcie dzieci Ateny jak wygląda sytuacja i, że mają się stawić przed wielkim domem po zapadnięciu mroku. Gdy weszła pierwszym co rzuciło jej się w oczy był bałagan, który panował w całym domku. To nie było normalne bo Atena uwielbiała porządek i jej dzieci zawsze starały się o niego dbać. Przymknęła jednak na to oko.
- Chodźcie tu wszyscy, mam ważne informacje! - zawołała od progu.
Już po chwili pojawiły się przed nią sylwetki osób o blond włosach i burzowych oczach, takich jak jej same. Kochała swoje rodzeństwo i wiedziała, że w chwili próby nie zastanawiałaby się czy oddać za nich życie.
- Dziś po zmroku wszyscy macie się stawić przed wielkim domem. Pojawią się tutaj Eselici, którzy zawarli z nami sojusz i pomogą nam bronić obozu w razie takiej potrzeby. Oczekuję od Was godnego zachowania - czuła się jakby przemawiała do dzieci, a przecież nie była nawet najstarsza - Czy to jasne?
- Annabeth - odezwał się Malcolm, jeden z jej starszych braci - Eselici? Naprawdę?
- Tak. Dziś na zebraniu Chejron nas o tym poinformował. Mnie też się to niepodoba, ale wierzę Chejronowi, że to będzie dla nas dobre.
Odpowiedziały jej pomruki zgody co oznaczało, że jej rodzeństwo przyjęło do wiadomości komunikat i stawi się w wyznaczonym miejscu.
***
Gdy ciemność spowiła Obóz Herosów, wszyscy jego mieszkańcy ustawili się przed Wielkim Domem. Czuć było niepewność, wahanie, strach. Na domiar złego zbierało się na burzę. Annabeth jako grupowa stała w pierwszym rzędzie z miną "gotowa na wszystko".
-Spóźniają się - mruknęła do stojącego obok Willa - mogłam się tego spodziewać...
W momencie, w którym to mówiła z lasu wyłoniły się zakapturzone sylwetki, a potem kolejne i kolejne i kolejne. Wszystkie ubrane tak samo w czarny płaszcz z głębokim kapturem i wysokie skórzane buty. Kobiety i mężczyźni a nawet dzieci. Niektórzy na koniach, a inni pieszo. Annabeth musiała przyznać, że ten widok zrobił na niej wrażenie. Blisko 200 osób ustawiło się twarzą w twarz z Herosami. Annabeth widziała, że Chejron niespokojnie porusza kopytami. Pan D się nie pojawił. Chejron wyszedł przed szereg Herosów.
- Witajcie dzielni Leśni Wojownicy w Obozie Herosów! - zawołał rozkładając ręce w geście przywitania. - Gdzie jest wasz przywódca?
- Spóźni się - odpowiedziała jedna z dziewczyn stojących z przodu - Silvan ma wiele spraw na głowie.
Annabeth zauważyła, że jeden z herosów z grupy Aresa wychodzi zły przed szereg. Był to Henry Munk, jasnowłosy chłopak o świńskich oczach, ale za to najlepszy wojownik obozu, który nie omieszkał rozpowiadać o tym wszystkich których spotykał na swej drodze.
- A więc to tak?! - krzyknął w twarz dziewczynie, która wcześniej odpowiadała - Nie dość, że musimy na was czekać i was gościć to wasz wódz się spóźnia? Wnioskuję, że to musi być ultra dureń skoro nie rozumie jak działa zegarek.
Reakcja była natychmiastowa i Annabeth nawet nie zdążyła pomyśleć o sensie słów Henry'ego. Wszyscy Eselici jak jeden mąż wyciągnęli łuki i celowali w syna Aresa. Sytuacja zrobiła się napięta.
-Spokojnie! - zawołał Chejron - to nieporozumienie, odłóżcie strzały...
- Milcz wałachu! - krzyknął jakiś mężczyzna - nie pozwolimy źle mówić o Silvanie.
Eselici zaczęli krzyczeć, robiło się gorąco, Annabeth gorączkowo myślała co robić, gdy nagle usłyszała głos tak lodowaty, że zmroziłby kuźnie cyklopów, zamroził Styks i ichor w żyłach bogów.
- Cisza.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top