XIV

Uważnie rozglądałem się po pomieszczeniu. Czułem niepokój, przez co moje zmysły chodziły na najwyższych obrotach.
Spojrzałem na lustro stojące przedemną. Obraz w nim był trochę rozciagniety przez co postacie w nim wyglądały jak dwumetrowe, człekopodobne patyczki. W tej plamie kolorów ujrzałem drugą postać. Była odemnie wyższa i chyba miała kaptur. Jednak te lustra nie pomagały mi zidentyfikować kto to.
Kiedy zauważyłem że wyciąga w moja stronę rękę, gwałtownie się odwróciłem i złapałem ją dosyć mocno. Jednak gdy ujrzałem kto to zbladłem i szybko go puściłem.

- Silny uścisk jak na pośmiewisko szkolne.

Ten głos świdrował mi w głowie od tamtego wieczoru.

~~~~~~~~~~

- I co pajączku? Już nie jesteś taki mądry?

Chciałem mu odpowiedzieć, lecz moje usta były zakneblowane. Gruba lina ściskala również moje kończyny. Wisiałem pod sufitem starej stodoły, a przedemną na ziemi stał wysoki, ciemno włosy mężczyzna. W ręku trzymał moją maskę, którą zerwał mi podczas walki. Cały mój strój był poprzecierany, porozcinany i pobrudzony moją krwią.

- Ah tak, zapomniałem. Nie możesz mówić. Ależ dlaczego? Ah tak! Bo cię pokonałem! - wykrzyczał mężczyzna, a ja posłałem mu groźne spojrzenie - Nie patrz tak na mnie!

Zacząłem się rzucać, lecz to tylko powiekrzyło ból.

- Nie radze kochany~ Naprawdę mocno związałem te liny. Jeszcze sobie połamiesz kości - wziął do ręki jakąś kartkę- Tak jak zrobiłeś to mojemu synowi. I jak zabiłeś moją żonę....

Zrobiłem wielkie oczy. Nie zrobiłem żadnej z tych rzeczy. Przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo...

- Oh, pajączek nie pamięta... Jaka szkoda. A więc czas ci to trochę naświetlić.

Wziął krzesło i telefon po czym usiadł i spojrzał na mnie. Jego błękitne oczy świdrowały mnie na wylot.

- Cztery miesiące temu. Pewien młodzieniec zaatakował wieżowiec pod wpływem narkotyków. Podczas waszej walki oboje spadliście z dachu. Z 16 piętra. Tylko tyle, że ty masz sieć. A on umarł na miejscu kończąc jako plama krwi - powiedział oschle mężczyzna.

Przeszły mnie dreszcze na samo to wspomnienie. Oczywiście że chciałem go uratować, ale... W momencie kiedy spadliśmy, chłopak mnie ogłuszył i ledwo co sam się czegoś uczepiłem. Przez następny tydzień nie mogłem zapomnieć tego widoku.

Był w moim...

- Był w twoim wieku - podniosłem głowę na dźwięk jego głosu - po prostu trochę pobłądził, a ty go zabiłeś...

Nie chciałem jego śmierci

- A moja żona? Zginęła podczas walki z bandytą na moście. Siedziała w aucie kiedy wbiegliście na most. Oberwala kulkę w płuca od tamtego i udusiła się własną krwią. Podobnie jak kilka innych osób.

Moje serce przyspieszyło uświadamiając sobie ile osób wtedy zginęło

O boże.... Nie wiedziałem

- Została mi tylko córka. Jest moim skarbem, za który dodałbym życie. - powiedział i wstał chwytając nóż ze stołu - dlatego.... - wymierzył we mnie - cię nie zabije - rzucił i przeciął line nade mną.

Spadłem na siano, lecz to i tak bolało...

Zacząłem się miotać na ziemi, lecz to nic nie dało.

Mężczyzna podszedł do mnie i klęknął nade mną.

- Jeśli obiecasz że będziesz ją pilnował, puszczę cię. Ale jeśli coś jej się stanie, przysięgam że dowiem się o tobie wszystkiego co będę musiał i twoją rodzinę też zabije - powiedział oschle.

Patrzyłem w jego błękitne jak woda oczy. Po dłuższej chwili przeciął knebel na mojej twarzy zostawiając na moim policzku lekkie nacięcie. Wyjął knebel z moich ust. Wziąłem głęboki wdech.

- Zrozumiałeś co powiedziałem?
- Prze-przepraszam Pana... To nie było celowe.
- Zamknij się już i obiecaj mi że będziesz o nią dbał.
- O-obiecuję... - zamknąłem oczy i poczułem jak rozcina liny na moich kończynach. Gdy poczułem luz od razu rozmasowałem nadgarstki i zabrałem maskę z ziemi.

- Ale... Jeśli powiesz komuś kim jestem, nie będę mógł jej chronić. Dlatego proszę - założyłem maskę - nie zdradza nikomu kim jestem.

Spojrzał na mnie i wstał.

- Idź już. Raczej znajdziesz drogę. - odszedł zabierając telefon.

Wstałem i poczułem coś z tyłu głowy. Zdjąłem maskę i wyjąłem z niej zdjęcie jakieś dziewczynki.

A więc to ona...

Muszę chronić...

Za wszelką cenę.

Dla cioci May.

~~~~~~~~~~~~~

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top